Podróż Trzy miliony tuk-tuków... Sri Lanka - .....



2010-02-10

Zerwaliśmy się o szóstej rano, by zdążyć na poranny autobus. Ciemno za oknem. Jak na wstawanie to jakoś tak wczesna ta pora, niewczasowa zupełnie, no ale przyjmijmy, że jesteśmy w aktywnej podróży, a nie tylko na leniwych wczasach ;) Żegnamy się niewylewnie z panią gospodynią dość bogatego jak na tutejsze standardy lankijskiego domu (w końcu mąż to doktor, a w garażu nowe auto, w domu markowe sprzęty AGD…). Nie całkiem sympatyczna pani orżnęła nas trochę na śniadaniach, no ale niechże jej już będzie. Ostatni kurs z za to sympatycznym Nasurem, który dziś zaproponował nam niższą, ale wciąż wysoką względem komunikacji zbiorowej, cenę za podróż do Sigiriyi. Pakujemy się do autobusu. Nazbyt komfortowo nie było, ale też nikt z nas tego nie oczekiwał. Za pokonanie stu kilometrów za 2 zł gotowi jesteśmy znieść brak luksusów ;D Zresztą gdyby tylko nie dziecko i jego mama womitujący przed nami (za okno, w czasie jazdy; jest to tutaj dość powszechne i niebudzące zgorszenia zjawisko; wiele autobusów jest z tego powodu oryginalnie okraszonych poniżej linii okien) byłoby naprawdę cudownie.

Po dwóch godzinach jazdy docieramy na miejsce. Cel okazuje się maleńką wioską na rozdrożu głównych dróg. Z walichami spacerów urządzać nie zamierzamy, więc jeden z nielicznych tu tuk-tuków zawozi nas do hoteliku rekomendowanego przez ‘lonely planet’. Warunki godne, cena bardzo dobra, restauracyjka na dole – bierzemy! Nazwa tego lokum mylnie sugeruje hotel z sieci: Sigiri Holiday Inn. Musiał mieć właściciel duże poczucie humoru :)

Mamy jeszcze pół dnia do zagospodarowania, więc walimy tuk-tukiem do Sigiriya Rock. To tylko dziewięć kilometrów stąd. Miejsce okazuje się być imponujące. To wielka, oryginalna w formie skała, na którą wdrapujemy się, choć upał jest nieznośny. Po drodze na wierzchołek dwie kontrole biletów i, o dziwo, nieliczni i nienatarczywi sprzedawcy pamiątek. Przechodzimy przez wrota z wykutych w skale lwich łap. Droga ‘do’ bardzo ładna, ale widoki z góry jeszcze ładniejsze. Na rozległym szczycie stał niegdyś potężny pałac, dziś pozostały tylko ruiny i piękne pejzaże. Zaiste, ładne to miejsce na ziemi.

Napotykamy też pierwsze małpy:) Słońce skryło się za chmurami, robi się nieco chłodniej; nie, nie, to nie jest dobre określenie… Robi się mniej upalnie. Ruszamy więc z buta w kierunku naszej noclegowni. Bardzo przyjemny spacer. Ludzie w bramach swych domostw (bardzo ubogich na ogół, często lepiankach) zaczepiali nas przyjaznym ‘hello’ i ‘where are you going’. Niektóre dzieciaki dopominały się cukierka lub długopisu. W głowie mam myśl, by kupić koniecznie takie drobiazgi na następne razy [zrewidowaną później]. Prawie każdy spotkany człowiek nas zagadnął i prawie nikt nie chciał nam niczego sprzedawać czy nas podwozić. Super! Przyznam jednak, że choć człek ze mnie cierpliwy, to i mnie już zaczęło irytować ciągłe odpowiadanie na te same pytania. Toteż gdy jeden z lokalsów dopytywał ‘where are you from?’, rzuciłem ‘from Poland. And you??!’ Zaskoczony Lankijczyk stropił się nieco, by wreszcie wyznać z uśmiechem, że ze Sri Lanki. Ok, dobra odpowiedź. Pobawiłem się też po drodze z pieskiem, który jak dotąd był jedynym przez nas spotkanym wesołym, żywym, zaczepnym psiakiem. Inne, a jest ich na tej wyspie sporo, tylko śpią, a jeśli nie śpią, to i tak nie reagują na gwizd i zaczepki. Mało tego, nie raczą nawet człowieka obszczekać. Po tym, jak wyglądają, wnieść można, że mają tu  prawdziwie pieskie życie. Wychudzone, zapchlone, chore bidule. Ze strony ludzie spotykają ich tu raczej kopniaki, aniżeli karesy i przytulania. A poza tym wszystkie one są prawie tego samego typu kundlami, a różnią się jedynie umaszczeniem. Rasowych brak. Na smyczy pieska też nikt nie prowadza i kupki po nim nie sprząta.

Przyczepił się do nas po drodze młody, lekko wcięty rowerzysta imieniem Humara. Zapewniał, że tu wszystko jest jego i zapraszał do swego domu. Tyle od siebie, bo poza tym jego angielski polegał na wypowiadaniu pięciu słów w różnych konfiguracjach i powtarzaniu przez niego zadawanych mu pytań. Było zabawnie. No i łyknął, że jesteśmy z Albanii. Nie wiedział absolutnie, gdzie to jest i słyszał pewnie pierwszy raz w życiu, ale nie dawał tego poznać po sobie i zapewniał, że tak, że to 'nice country'. Często zdarzało się nam o Polsce później słyszeć takie opinie. Mimo że nikt poza własny region, a i kraj zapewne, nosa nie wyściubił. No ale dobrze zrobić wrażenia światowca.

Zrobiło się ciemno. W oddali niosły się zawodzące śpiewy muzułmanów. Mistyczność w powietrzu…

  • dsc_1128
  • dsc_0001__2_
  • 239544 - Sigiriya
  • dsc_0009
  • 239546 - Sigiriya
  • dsc_0026__2_
  • 239548 - Sigiriya
  • 239549 - Sigiriya
  • dsc_0066__2_
  • 239551 - Sigiriya
  • 239552 - Sigiriya
  • 239553 - Sigiriya
  • 239554 - Sigiriya
  • dsc_0101
  • csc_0180
  • csc_0114
  • 239558 - Sigiriya
  • 239559 - Sigiriya
  • 239560 - Sigiriya
  • 239561 - Sigiriya
  • 239562 - Sigiriya
  • 239563 - Sigiriya
  • dsc_0176
  • 239565 - Sigiriya
  • dsc_0178
  • dsc_0186__2_
  • 239568 - Sigiriya