Ładujemy się w pociąg i docieramy do stolicy. Brzydkiej, betonowej, zaśmieconej z perspektywy pasażera pociągu. By dostać się do dworca autobusowego, na którym rządzi chaos, idziemy kilka przecznic wprost po jezdni, bo chodniki są wielkim, niekończącym się targowiskiem, przez które nie sposób przebrnąć z bagażami.
Negombo, w którym spędzimy ostatnie dwie noce, zaskakuje. Nie dość, że odnajdujemy pierwsze na naszej drodze spektakularne symbole wiary chrześcijańskiej, to jeszcze okazuje się, że kościołów i posągów świętych chrześcijańskich więcej tu, niż jakichkolwiek innych świątyń. Wyraźnie Europa odcisnęła na tych stronach mocne wyznaniowe piętno. W skali całego kraju chrześcijaństwo wyznają naprawdę nieliczni spośród dwudziestomilionowej populacji.
Samo Negombo to prócz miasteczka, jakich na Sri Lance wiele, także prężny kurort, do którego tłumnie zjeżdżają biali. Zapewne dlatego, że to pierwsza tak ładna miejscowość w pobliżu stolicy. Mnóstwo tu zatem małych, większych i całkiem luksusowych hoteli ulokowanych wzdłuż głównej drogi.
Wieczorem piękny aż do kiczowatości zachód słońca chowającego się za linią oceanu…