Podróż Trzy miliony tuk-tuków... Sri Lanka - ....................



2010-02-26

Dzień zapowiadał się bardzo niemrawo, a okazał jednym z fajniejszych. Pojechaliśmy rano przesadnie klimatyzowanym busikiem do wioski, w której zobaczyć chcieliśmy muzeum masek. Tak, tak, nic ciekawszego już w okolicy do odwiedzenia nam nie pozostało. Lotu balonem na przykład nie odbędziemy, bo ceny od 170 euro za osobę. Dzięki.

Muzeum nie znaleźliśmy i nikt z nas specjalnie z tego powodu nie rozpaczał. Udaliśmy się zatem do innej wioski, no i właśnie… Z powodu zamieszania przy wsiadaniu do autobusu, dziewczyny i ja rozdzieliliśmy się. Trudno, postanowiłem spędzić dzień samemu. No to jazda!

Najpierw trafiłem na plażę, skąd wypłynąłem w półgodzinny rejs po rafie koralowej łodzią ze szklanym dnem. Rafa nie prezentowała się oszałamiająco, bowiem oberwała mocno podczas tsunami. Ale i tak było co oglądać. Najbardziej podobało mnie się oczywiście karmienie kolorowych rybek z ręki. Superoza! Żółwie płynące pod łodzią oraz niezwykłe koralowce też były warte zobaczenia.

Potem dobrnąłem do nieodwiedzanej przez turystów świątyni, gdzie uczyli się młodzi mnisi. Przypatrywałem się temu dyskretnie. Zajęcia jak w typowej szkole, tyle że uniformy bardzo inne.

Wróciłem do Galle, gdzie odbywały się jakieś wiece wyborcze. Korki w mieście, harmider, tańce na ulicach, przemówienia puszczane z głośników na autach, ale też i alkohol (raczej nie w ramach kampanii), jak i darmowe jedzenie (zapewne w ramach kampanii). Tutaj doświadczyłem, że jednak niektórzy Lankijczycy lubią i umieją wypić.

Mimo paraliżu komunikacyjnego udało mi się dostać do wioski słynącej z ‘jungle beach’. Ścieżka do celu nie była w ogóle oznakowana, na szczęście na rozdrożach było kogo spytać o drogę. Budda czuwa. Zgrzałem się okrutnie, bo droga wiodła czasami ostro pod górę, a duchota nie pozwalała swobodnie oddychać, ale w końcu zobaczyć u celu dżunglę spływającą po stokach wprost do oceanu – bezcenne. Klasycznej plaży tu nie było; ocean od zielonej gęstwiny oddzielały ogromne głazy.

Wydostać się stamtąd też nie było lekko, ale kiedy już dobrnąłem do drogi, siłą rozpędu podreptałem w kierunku Galle. Po drodze zagadnął mnie pewien życzliwy człowiek, czy nie podwieźć mnie do miasta. Dysponował motorem. Aaaaaa, jak motorem, to oczywiście. Mało tego, że się spontanicznie zaoferował, to jeszcze absolutnie nie chciał za to pieniędzy (choć do końca byłem sceptyczny czy też umiarkowany w entuzjazmie, mogła się bowiem przysługa skończyć wysokim rachunkiem). Nie mówił mój nowy przyjaciel prawie ani słowa po angielsku, powtarzał za to jeden zwrot – my heart is open. No dobrze, niech i tak będzie. Mało tego wszystkiego – kolega dał mi poprowadzić kawałek!!! O, to było mi bardzo potrzebne, bo przestałem wątpić w słuszność mojej decyzji o zaniechaniu eskapady motocyklowej na Adam’s Peak. Ruch na drogach Sri Lanki jest bowiem naprawdę nieprzewidywalny. Niech nie zaskoczą cię sytuacje, gdy dojeżdżasz do wzniesienia lub zakrętu, a z naprzeciwka trzy wyprzedzające się równocześnie pojazdy. Przy czym jeden z nich to na przykład motor z dwoma policjantami na pokładzie. Zupełnie normalna sytuacja! Jeśli nie zjedziesz na pobocze – po tobie. Linie ciągłe na drodze? Są, a jakże. Chyba tylko po to, by mieć się czego trzymać podczas jazdy nocą. Nocą zresztą zdarza się, że auta poruszają się bez włączonych świateł. Taaak…

Przesiadłem się na miejsce pasażera, by nie nadużywać uprzejmości dobroczyńcy (no, powiedzmy, że tylko z tego powodu ;). Tu było jeszcze gorzej. Raz przejechaliśmy niemalże pieszego, który beztrosko wyszedł zza stojącej ciężarówki. Innym razem prawie dosłownie spadł nam na motor facet wyskakujący z jadącego autobusu. Notabene, mężczyźni wskakują i wyskakują z autobusów, by nie doprowadzać pojazdu do niepotrzebnego wyhamowania do zera; i robią to w klapkach!

Koniec końców dotarliśmy do fortu. Facet naprawdę nie wziął ani grosza, a nawet zapraszał na chatę do siebie. Nie wiem, jak mogłoby to się skończyć, hehe, więc stanowczo podziękowałem i pożegnałem się. Lecz mój lankijski przyjaciel snuł się za mną jeszcze dłuższy czas. Gdy w końcu udało mi się go zgubić, ten nieoczekiwanie odnajdywał mnie po powiedzmy kwadransie. Tak, raz już to przerabiałem, w Kandy facet ciągnął mnie do swojego sklepu z godną podziwu zawziętością. Mój osobisty komentarz do tych sytuacji pozwolę sobie przemilczeć.

Po drodze napotkałem jeszcze innych nieznajomych mi „znajomych”.

-Ja ciebie znam! Gdzie twoje dwie przyjaciółki?

-He??!

-Tak, tak, widziałem was tutaj wczoraj; szedłeś w pomarańczowych spodniach…

Niby Białasów dużo, ale zapomnij o anonimowości pośród nich. Zdaje się, że nic nie ujdzie uwadze miejscowych.

Z dziewczynami spotkałem się przypadkiem w knajpce, do której polubiliśmy przychodzić. W sumie nie zaskoczyło mnie to. Okazało się, że podczas rozłąki robiły zakupy i udało im się ustrzelić parę fajnych rzeczy na pamiątkę. To dobrze. Jestem spokojniejszy.

  • dsc_0573
  • 240111 - Ambalangoda
  • 240112 - Ambalangoda
  • 240113 - Ambalangoda
  • dsc_0586
  • 240115 - Ambalangoda
  • 240116 - Ambalangoda
  • dsc_0603
  • 240118 - Ambalangoda
  • dsc_0609
  • dsc_0613
  • 240121 - Ambalangoda
  • 240122 - Ambalangoda
  • 240123 - Ambalangoda
  • 240124 - Ambalangoda
  • 240125 - Ambalangoda
  • 240126 - Ambalangoda
  • 240127 - Ambalangoda
  • 240128 - Ambalangoda
  • dsc_0632
  • dsc_0635
  • dsc_0636
  • dsc_0638
  • dsc_0641
  • dsc_0652
  • 240135 - Ambalangoda
  • 240136 - Ambalangoda
  • 240137 - Ambalangoda
  • 240138 - Ambalangoda
  • 240139 - Ambalangoda
  • 240140 - Ambalangoda
  • dsc_0696
  • dsc_0697
  • dsc_0698
  • 240144 - Ambalangoda
  • dsc_0702