Podróż Trzy miliony tuk-tuków... Sri Lanka - ...................



2010-02-25

Poranek zaczął się czyszczeniem walizy. Dwa ciastka z podróży zwabiły kolonię mrówek. Rzeczy do trzepania, walicha do płukania. Jest plastikowa, więc do jutra wyschnie. A no właśnie – czemu walizka, a nie plecak ze mną w podróży? Ano dlatego, że jest twardą skorupą, nie trzeba jej dźwigać na plecach (a one nieco ostatnio niedomagają), a tylko wygodnie wlec za sobą. No i najważniejsze – jest optymalnym sposobem na bagaż przy naszym sposobie podróżowania, czyli zakładaniu bazy, że posłużę się alpinistyczną nomenklaturą, i urządzaniu sobie z niej wycieczek „na lekko”. Choć przyznać trzeba, że walizka jest absolutnie nie globtroterska i pozbawiona prawdziwie włóczęgowskiego sznytu.

Adam’s Peak nie daje mi spokoju. Dziś runął pomysł, z którym nosiłem się od kilku dni, a który w Galle miał być zrealizowany. Miałem mianowicie zamiar wypożyczyć motor i stąd wyruszyć na Adam’s Peak. W te i z powrotem w ciągu jednej doby. Wypożyczalni motorów (a i samochodów) na wyspie wielu nie ma, lecz w Galle udało mi się sprawę nagrać. Miało to kosztować ok. 100 zł za dzień. Bestii bym wprawdzie nie dostał, bo dopuszczalna tu prawem pojemność to tylko 350 cm3, niestety plan padł ze względów logistycznych. Droga miała mi bowiem zająć ok. siedmiu godzin w jedną stronę (to tylko 350 km, jednak po górskim w większości terenie; własnym sprzętem przeleciałbym ten dystans może szybciej, choć nie jestem o tym do końca przekonany, gdy widzę jak wariacko tu się jeździ i jakie zagrożenia na drogach sprawiają sobie nawzajem ich użytkownicy; a ruch jest lewostronny, co też życia nie ułatwia, zwłaszcza na rondach). Do tego wspinaczka w nocy, nad ranem zejście i kolejny dzień w drodze powrotnej praktycznie bez spania. No i nie zdążyłbym się z dziewczynami do Negombo przenieść, ostatniego punktu naszej podróży. Za dużo argumentów przeciw. Odpuściłem. Kiedyś pewnie bym się nie wahał. Eh, starzeję się… :/

Szukaliśmy dziś czegoś, z czego Sri Lanka słynie, zwłaszcza na fotografiach pamiątkowych. Chodzi o ‘stilt fishers’, rybaków łowiących na wędkę z tyczek wbitych w morskie dno dość daleko od brzegu. Aktualnie nikt już prawie takiego sposobu ryb poławiania nie praktykuje. Wiedzą natomiast miejscowi, że każdy turysta zdjęcie ‘stilt fisher’a mieć chciałby, więc są miejsca, gdzie oni… pozują.

Trafiliśmy na takich, owszem. Już z daleka jeden z nich siedzący na tyczce na przynętę zakrywał się workiem, by go nie sfotografować. Wnet obskoczyła nas reszta modeli. Gwiazdy „Wędkarza Lankijskiego” przedstawiły nam cennik za fotografowanie, przy czym cena (zdumiewająco wysoka) uzależniona była od żądanej ilości rybaków na zdjęciu. Nie wiem właściwie, czy nazywać ich ‘rybakami’, bowiem nie łowili dając się przy okazji fotografować, a ewidentnie prowadzili mikrobiznes polegający wyłącznie na pozowaniu. Podziękowaliśmy w każdym razie serdecznie i chyba nie do końca grzecznie.

Zajrzeliśmy też do Folk Museum w jednej nabrzeżnych wiosek. Zabawne doświadczenie – eksponaty tam umieszczone były, są i pewnie jeszcze długo będą w ciągłym użyciu przez tutejszą społeczność wiejską. Z tego powodu nie było informacji o okresie, z którego każdy z przedmiotów pochodził, bo i po co, gdy mogły one być zarówno sprzed tysiąca lat, jak i sprzed trzech lat. Na wsi nie dokonała się żadna rewolucja od wieków, nawet ewolucja nie postępowała szczególnie widocznie. Cała różnica między wioską sprzed wieków a współczesną polega jedynie na tym, że pojawiły się tuk-tuki i motoryzacja w ogóle. Reszta – bez zmian.

Muzeum (wstęp: dzieci – 10 rupii, dorośli – 20 rupii, obcokrajowcy – 200 rupii; serio!) było równocześnie mauzoleum jakiegoś ważnego, acz nieznanego nam, bo i skąd, współczesnego pisarza lankijskiego. Jedyne, co się nam spodobało, to szczere i oryginalne prezenty od przyjaciół pisarzy Związku Radzieckiego. Zwiedzających, poza dziatwą szkolną przybyłą wieloma autokarami, nie było.

Zdążyliśmy jeszcze na wrócić na zakupy do Galle. Trzeba pomyśleć o pamiątkach, wszak niebawem wyjeżdżamy. A to, powiedzmy sobie szczerze, jest tutaj wielkim problemem. Sri Lanka to kraj, z którego trudno cokolwiek rozsądnego w formie souvenirów wywieźć. No bo żywego słonika czy małpy w torbie nie przemycę, odzież jest tu beznadziejnej jakości i urody, a prócz herbaty i krykieta Sri Lanka niczym w świecie nie słynie. Owoców wieźć nie ma sensu, no, może przyprawy.

No i zupełnie nie ma tu księgarń. Jeśli trafiamy do jakiegoś z trudem znalezionego bookshop’u, to okazuje się on czymś w rodzaju sklepy papierniczego. Tak więc wybacz MS. Na prośbę o wyszukanie mi „Małego księcia” po sinhalsku czy tamilsku spotykałem się zawsze z wprzódy zaskoczeniem (zręcznie po lankijsku chowanym), a potem bezradnym ‘sorry’.

  • 240079 - Koggala
  • dsc_0457
  • 240082 - Koggala
  • dsc_0467
  • 240084 - Koggala
  • dsc_0471
  • 240086 - Koggala
  • 240087 - Koggala
  • 240088 - Koggala
  • dsc_0484
  • csc_0486
  • dsc_0490
  • 240092 - Koggala
  • dsc_0498
  • 240094 - Koggala
  • dsc_0508
  • 240096 - Koggala
  • dsc_0511
  • dsc_0513
  • dsc_0517
  • dsc_0521
  • dsc_0522
  • dsc_0523
  • 240103 - Koggala
  • dsc_0526
  • dsc_0537
  • dsc_0544
  • dsc_0547
  • 240108 - Koggala
  • 240109 - Koggala