O tym jeszcze nie wspominałem, więc napomknę, że w sklepach obowiązują ceny urzędowe. Niemal każdy produkt ma nadrukowaną cenę detaliczną. To wygodne. Natomiast zdarza się, częściej i agresywniej w miejscowościach turystycznych, że ceny są zawyżane. Jeśli okażesz sprzedawcy, że nie jesteś zorientowany i nie szukasz ceny na produkcie, możesz być prawie pewnym, że zostanie ona zawyżona. No i za napoje schłodzone płaci się zawsze więcej. Za energię elektryczną lodówki.
Przekąski wszelkiego rodzaju kupowane na ulicy czy nawet w piekarenkach pakowane są zawsze w gazety. Bądź kartki z zeszytu szkolnego. Zapisane kartki. Nowych byłoby szkoda.
Opuściliśmy cudne plaże Tangalle i przemieściliśmy się do Galle. Już sama podróż była bardzo malownicza. Jechaliśmy brzegiem oceanu upstrzonego gdzieniegdzie wysepkami z wystawnymi budowlami, do których dostać się można tylko łodzią. Takie małe fortece.
Samo Galle to w swej starej części duża forteca. Pobudowana przez Portugalczyków i rozbudowana przez Holendrów i następnie Brytyjczyków osadzona jest na półwyspie i odgrodzona od wody i lądu potężnym murem. Solidnym na tyle, że ochronił tę część miasta od pamiętnego tsunami z 2004 roku. Wypada dodać, że tuż opodal, trzysta metrów dalej, na dworcu autobusowym śmiercionośna fala pochłonęła zatrważającą liczbę ofiar.
Obszar fortu wypełniają zaciszne, bardzo klimatyczne, wąskie uliczki i siedemnasto- i osiemnastowieczna zabudowa kolonialna. Mieszka tu liczna społeczność muzułmańska. Wieczorny czy nawet dzienny spacer to przyjemne wyciszenie. Można snuć się po murach bastionu i przypatrywać wielkiej liczbie statków, będących po zmroku ledwie świetlnymi punktami. Widać dużo się tu łowi, a być może wiedzie tędy jakiś szlak żeglugowy… Dla odmiany w środku dzielnicy widoki równie niecodzienne – otwarte na oścież drzwi domów, a w nich telewizor, liczna wokół niego muzułmańska rodzina i… motor na środku pokoju.