Czy tutaj jest ciepło? Co za pytanie. Jak bardzo? Rano zrobiłem pranie i w południe poskładałem suche rzeczy. Luty…
Wyrwaliśmy się dziś z naszego małego raju, bo nawet, a może przede wszystkim raje doprowadzają szybko do znudzenia i znużenia. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do miejsca polecanego przez przewodnik. Po prawdzie wyboru żadnego nie mieliśmy, bo albo wycieczka w to miejsce albo żadna, bo w pobliżu nic ciekawego wedle przewodnika nie było. Dojechaliśmy autobusem wlokącym się dwa na godzinę, by jeszcze musieć podjechać parę kilometrów tuk-tukiem. Ale było warto. Nie dość, że rejon to absolutnie nieodwiedzany przez turystów, to jeszcze robiący autentycznie dobre wrażenie. To taka mała Dambulla – groty przerobione na świątynie, posągi Buddy i malowidła hinduskich bogów oraz naskalny komiks przedstawiający życie Buddy w obrazkach, a do tego wszystkiego naprawdę kompetentny, dobrze mówiący po angielsku, sympatyczny przewodnik. Samozwańczy oczywiście, ale tym razem z usługi wyjątkowo skorzystaliśmy. I bardzo dobrze, bo dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o religiach, historii Sri Lanki, życiu codziennym wyspiarzy, etc. Wiemy już także, jakimi sześcioma symbolami różni się Budda śpiący od umarłego, czyli pogrążonego w stanie nirwany.
Wracamy do naszej rajskiej bazy, a że do zmroku zostały jeszcze ze dwie godziny, udało mi się załatwić kajak na samotną wycieczkę po lagunie. I to był strzał w dwunastkę. Mała, zwrotna jedyneczka i niekończąca się nadoceaniczna laguna. Czym ciemniej się robiło, tym więcej mistyczności niosło się w powietrzu. Przyznam, że nieznane mi odgłosy dobiegające z mrzeżyn przyprawiały mnie czasem o ciarki na plecach, ale radocha z pięknych chwil była jednak dominującym odczuciem. Tylko ja i otulająca mnie ciasno przyroda…
Za dnia jeszcze udało mi się podpatrzeć rybaków przy pracy. Dwóch łowiło niesamowitą metodą – rozciągnęli sieci na małym obszarze i brodząc po pas, bo głęboko nie było, zacieśniali obszar połowu. Potem uderzali kijami w wodę, pewnie by ryby ogłuszyć. Na koniec zbierali sieciami łów. Oryginalnie.
No i jeszcze te niesamowite chwile, gdy przepływasz obok kąpiących się w lagunie. Machasz ręką przyjaźnie, a trzydzieści osób w wodzie i na brzegu jak na komendę odmachuje ci szczerząc niewiarygodnie białe zęby w niewymuszonym uśmiechu. Porażające.