Dziś dużo do napisania nie mam i nie smuci mnie to wcale. Cały bowiem dzień spędziliśmy w autobusach. Przy wyruszaniu z Trincomalee pomógł nam zupełnie spontanicznie i wyjątkowo taktownie, że aż nie do wiary, pewien muzułmanin. A pomógł nam wyszukać właściwy autobus, który łatwy do wyszukania może i był, ale opatrzony był jedynie tabliczką z lankijską nazwą miasta docelowego, a ta już łatwa do odszyfrowania nie była. Lankijczycy posługują się w piśmie znakami podobnymi do chińskich, z tym że bardzo przyjemnie zaokrąglonymi. Takie sympatyczne, wybrzuszone hieroglify.
Podróż była dość męcząca, mimo że odbyta na siedząco. Ale nawet siedząc odczuwa się mocno ścisk i brak swobody ruchów. Po drodze napotkaliśmy kontrolę policyjną czy też może wojskową. Prawie wszyscy pasażerowie wraz z bagażami opuścili autobus (my jako obcokrajowcy nie musieliśmy, zostaliśmy obserwując sytuację; to dziwne, bo z powodzeniem moglibyśmy wieźć bombę, o ile tylko zmieściłaby się w plecaku). Pasażerowie przeszli przez bramkę kontrolną, gdzie zostali wylegitymowani i z grubsza przeszukani. W tym czasie przeglądano autobus. Nic nie wykryto, więc bez przeszkód pojechaliśmy dalej.
O lankijskich kierowcach autobusów dodam jeszcze, że są bardzo narowiści i mają naprawdę dużo fantazji.
Droga do Nuwara Elliyi była pasmem zakrętów, a to oznaczało dla niektórych wrażliwszych pasażerów… Sceneria za to okazała się całkiem malownicza, bo nie dość, że ładne, łagodne góry, to jeszcze pola herbaty. I to autentycznie niezmierzone hektary herbacianych pól przylepionych do stromych zboczy. Niecodzienny widok.
W mieście zastaliśmy dużo białych. To niepokojące, bo wróży problemy z wolnymi pokojami na noc. Samo miasto niewielkie i tuk-tuków też cosik mało… Dajemy się zgarnąć jedynemu bodaj na dworcu naganiaczowi hotelowemu. Ten po ustaleniach pakuje nas do vana i wiezie do guest house’a. W pierwszym brak wolnych miejsc. Oho. W drugim jest na szczęście wolny pokój i to za godziwą cenę, po raz pierwszy z tiwi! Wprawdzie właściciel zapewniał, że jest czterdzieści kanałów, a były śnieżące dwa, ale pewnie miał na myśli możliwości telewizora do odbioru czterdziestu programów, co rzeczywiście było prawdą :) Zresztą nie zależało nam na takich luksusach, a lankijskie programy okazały się tak beznadziejne, jak u nas telewizja nie przymierzając lat osiemdziesiątych.
Umawiamy się na wczesną 5.30 rano na wycieczkę do pięknego podobno parku narodowego i skałę zwaną Końcem Świata. Czemu mamy zerwać się tak wcześnie? Bo o tej porze roku od ok. godziny 10 góra zasnuwa się chmurami i wycieczka traci sens. Czyli że trafiliśmy tu o złej porze roku? Nic podobnego; przez większość miesięcy góra jest osnuta chmurami na okrągło.