Późnym wieczorem dotarliśmy do małej miejscowości pod Londynem...
Ze względów finansowych zdecydowaliśmy się na nocleg poza stolicą - wybraliśmy mały, niedrogi hotelik w Enfield. Taki sobie niewielki domek jednorodzinny, z malutką recepcją......gdzie każdy pokój miał dużą sypialnię, kominek, 32" telewizor, wyrafinowane meble, ogólnie wystrój jak z miesięcznika wnętrzarskiego i "wypasioną" łazienkę, z dużą narożnikową wanną, ale .... bez drzwi!!! Trochę nas to zszokowało, ale coż - zawsze coś nowego :) A rano odkryłam boski ogród....
Nazajutrz zgodnie postanowiliśmy, że będziemy korzystać z dobrodziejstw rewelacyjnie rozwiniętej komunikacji publicznej (polecam zaopatrzenie się w Oyster Card) - uradowani mogliśmy w końcu odstawić Pyzia na parking:) Od hotelu mieliśmy jakieś 10 min drogi pieszo do podmiejskiego pociągu, a ze stacji, na której wysiadaliśmy, od razu do samego centrum zabierało nas metro - cała trasa zajęła jakieś pół godziny :)
I znów ta pogoda...."czasem słońce, czasem deszcz" i jak tu się ubrać?!