Na Obispo ciągnęło mnie z jednego, zawsze podstawowego, powodu. W "Pascalu" wyczytałem, że jest tu najlepszy sklep muzyczny w Hawanie, z dużym wyborem płyt z muzyką kubańską.
Niestety, jak cały handel na Kubie, sklep okazał się nieporozumieniem. Nic, absolutnie nic mnie nie zaskoczyło, a "duży wybór płyt" to trzy czy cztery półki, w połowie puste, na których stało kilka płytek z muzyką tradycyjną i jakieś, z daleka zajeżdżające tandetą, składaki. Żadnych nowości, debiutów i młodzieży... Ja rozumiem, że Buena Vista Social Club i jego członkowie to wielkie i uzdolnione gwiazdy, ale to, że kilka lat temu podbili świat nie znaczy, że na Kubie nie powstaje nic innego. Srogo się zawiodłem... Nie po raz ostatni.
Kiedy klucząc obsranymi przez parchate psy, toczonymi przez gigantyczną próchnicę i zalanymi wodą ulicami starówki zbliżaliśmy się do domu Nelsona, po raz setny usłyszeliśmy propozycję okazyjnego zakupu cygar. Tym razem daliśmy się skusić. Być w Hawanie i nie zapalić hawańskiego cygara? To po prostu nietakt...
- Ile i jakie?
- 40 za 25 Cohibas... originales!!!
- Może być.
- Ale musimy iść do domu mojego przyjaciela, który pracuje w fabryce cygar.
...no i poszliśmy. Jedna, druga, trzecia, czwarta przecznica, a tu jakoś ani domu, ani przyjaciela nie widać...
- Basta! Dalej nie idziemy. Jeśli chcesz, poczekamy tu na ciebie, jeśli nie - adíos.
- Ale to już blisko... - prosił, niezbyt chyba doświadczony, jinetero.
- Nigdzie nie idziemy! Aha, i damy najwyżej 30.
Koleś znikał i pojawiał się ze trzy razy...
- Cinco minutos por favor... pięć minut, kolega już idzie, ale się boi, bo tu masa policji.
Dopiero wtedy zauważyłem, że rzeczywiście stoimy na przeciwko jakiegoś państwowego urzędu, przed którym roiło się od policji.
Kiedy gotowi byliśmy już darować sobie cygara, bo czekanie i targowanie przestało być zabawne, nasz wystraszony jinetero przyprowadził swojego Amigo i... wróciliśmy w dokładnie to samo miejsce, z którego ruszyliśmy. Gdy dochodziliśmy, Amigo odbił trochę do przodu, rozejrzał się czujnie i zaprosił nas do swojego domu. Muszę przyznać, nie wchodząc w szczegóły, że ta chata zdecydowanie różniła się od domu Nelsona. Była, mówiąc delikatnie, po prostu obskurna.
--
Wszedłem do holu naszego staroświeckiego budynku. Kiedyś był to luksusowy i drogi apartamentowiec. Powstał w 1927 roku, ma schody z białego marmuru, przestronne i komfortowe mieszkania, windę z kratami z polerowanego brązu, fasadę w bostońskim stylu oraz drzwi i okna z mahoniu. Teraz to wszystko jest w kompletnej ruinie. Winda i schody śmierdzą moczem i gównem. Na chodniku przed brama jest wyrwa, z której na ulice płyną ekskrementy. Dookoła wszyscy palą marihuanę, a na ciemnych schodach trwają nieustanne seksualne orgie. Wiele mieszkań zostało podzielonych na mniejsze i tam, gdzie dawniej mieszkały trzy osoby, teraz gnieździ się ich dziesięć albo piętnaście. Cysterna na wodę jest ciągle pusta. Woda nie dochodzi, nikt nie wie dlaczego, i wciąż musimy ją nosić we wiadrach z hydrantu przed domem. Normalka. Tak samo jest w całej dzielnicy. Bród, smród i ogólne zaniedbanie.
[Pedro Juan Gutierrez, Tropikalne zwierze, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2000]
--
Amigo, uznawszy że jestem szefem bandy, a Krzysiek moim zastępcą, posadził nas na kanapie wymontowanej chyba z jakiegoś amerykańskiego auta, na przeciwko swojej młodziutkiej, ciężarnej kobiety i chłopaczka udającego psa. Laska od razu orzekła, że musimy być z Krzyśkiem braćmi, bo jesteśmy wysocy i mamy długie włosy, na co ja odpowiedziałem, iż to całkowicie niemożliwe, bo on, w przeciwieństwie do mnie, es feo...
Już w drodze stwierdziliśmy, że skoro 30 było OK, to 25 też powinno, ale wyskoczyłem z 20. Amigo, patrząc mi głęboko w oczy, wskazując na oczekującą rozwiązania żonę, uznał tę kwotę za nie do przyjęcia i coś tam chyba warknął na kolesia, który mu nas przyprowadził. Wróciłem więc do 25, ale i ta cena nie zadowalała Amigo. My jednak nie mieliśmy zamiaru płacić więcej, więc koniec negocjacji... prawie... Dwa pudełka za 50? Especialmente para mis amigos de Polonia! Dobiliśmy pierwszego targu na kubańskim czarnym rynku cygar. Amigo sprawdził jeszcze teren na obecność ciał obcych żywiołowi handlowemu i prywatnej inicjatywie i mogliśmy wracać do domu.