Za rogiem "centrum" znaleźliśmy Muzeum Rewolucji. Dla mnie zawsze i wszędzie pierwsze miejsce do odwiedzenia. Niestety, hawańskie muzeum to całkowita porażka. W szarym pałacu (dawniej prezydenckim), na kolejnych piętrach, na eksponaty składają się głównie gazetki ścienne... mocno pożółkłe gazetki ścienne. Cytaty z Fidela i innych działaczy, trochę niewyraźnych fotek, fragmenty gazet, dokumentów... Z rzeczy bardziej namacalnych: jakieś szmaty, które kiedyś były czyimś mundurem, kilka sztuk broni, stare radio... Szkoda.
Dzisiejszą Kubę można oceniać źle i nie będzie w tym nic dziwnego, bo sytuacja na Wyspie do najciekawszych nie należy. Jednak rewolucja kubańska była zrywem Kubańczyków i nadzieją całej Ameryki Łacińskiej. Dlatego zasługuje na trochę ciekawsze i staranniejsze przedstawienie. Śpiące strażniczki/opiekunki na krzywych krzesłach, opartych o odrapane ściany, w otoczeniu mocno już podniszczonych gablot to doskonały przykład tego, w co rewolucja kubańska się przeistoczyła, a nie tego czym była.
Odrobinę... ale tylko odrobinę... ciekawiej prezentuje się ekspozycja na zewnątrz, wokół tzw. Memorial "Granma". Stoją tu samoloty, wojskowe pojazdy, a nawet rakieta, używane przez armię kubańską do obrony "suwerenności" Kuby przed "zapędami północnoamerykańskiego imperializmu". Ten ostatni zaś, reprezentują szczątki samolotu zestrzelonego nad Wyspą podczas jednej z misji szpiegowskich.
Główną atrakcją tej części muzeum jest jacht Granma, na którym w 1956 roku Fidel wraz z bratem Raulem, Ernestem "Che" Guevara i 80. innymi śmiałkami przypłynął z Meksyku do wybrzeży Kuby, by rozpalić ogień rewolucji. Nieraz czytałem o tym jakim wyczynem była ta morska wycieczka i patrząc na niewielkich rozmiarów stateczek muszę się z tym zgodzić.
--
Tak minęło już czterdzieści jeden lat, a licznik nadal bije, kiedy piszę te słowa. Jejku, Bóg musiał być nieźle wkurzony. Bardzo rzadko przekracza liczbę czterdzieści, kiedy wyładowuje złość, albo chce dać ludzkości nauczkę.
[Carlos Eire (o rządach Fidela), Czekając na śnieg w Hawanie, Wydawnictwo Zysk i s-ka, Poznań 2005]
--
Generalnie, umiarkowanym sympatykom rewolucyjnych wyczynów muzeum odradzam... zdecydowanie.
Trzy kroki od muzeum urządziliśmy sobie sesje zdjęciowa przy, najbardziej chyba znanym hawańskim muralu "Viva Cuba Libre" (jakiś czas temu pojawił się nawet w klipie "Checkeando" nagranym wspólnie przez naszego rodzimego rapera Sokoła z Kubańczykami z Los Sicarios). W sesji przeszkadzał nam upierdliwy jinetero z niedalekiej knajpy, który koniecznie chciał nas widzieć na drinku, a przy okazji wcisnąć nam cygara. Olaliśmy go i powoli ruszyliśmy do domu, kierując się w stronę ulicy Obispo - głównego pasażu handlowego Hawany.
[mała uwaga: jinetero/jinetera - z hiszpańskiego jeździec/amazonka; w slangu kubańskim oznacza kobietę lub mężczyznę trudniących się naciąganiem zagranicznych turystów; najczęściej są to drobne kurewki, puszczające się za parę groszy, prezenty, lub po prostu kilka dni na utrzymaniu turysty, albo "elementy aspołeczne", wciskające naiwnym co się tylko da, za zdecydowanie nieokazyjne ceny]
[mała uwaga 2: wszystko co na Kubie związane jest z handlem - przynajmniej tym oficjalnym - należy podzielić co najmniej przez trzy; a więc centrum handlowe, pasaż, galeria, są raczej porównywalne do małomiasteczkowych sklepów, niż do wielkomiejskich jaskiń rozpasanej konsumpcji]
Powyższa uwaga odnosi się w pełni do Calle Obispo. Zaczyna się przyjemnie na małym skwerze, przy którym króluje La Floridita - knajpa, w której kilkadziesiąt lat temu swoją kryjówkę miał Ernest Hemingway. Knajpa pełna jest turystów, którym nie straszne płacić za drinka tyle, ile lat minęło od ostatniej wizyty najsłynniejszego miłośnika corridy i morskiego wędkowania. Ja jakoś miłośnikiem Hemingwaya nigdy nie byłem, dlatego słono przepłacony toast za jego pamięć sobie odpuściłem.
Przy wąskiej ulicy ciągnącej się od skweru przy Floridicie do Plaza de Armas, można kupić prawie wszystko, czego na co dzień Kubańczykom brakuje: markowe ciuchy i buty, sprzęt RTV i AGD, kosmetyki, a nawet "luksusowe" towary spożywcze, takie jak... coca-cola. Jest tu też kilka sklepów ze sztuką i rękodziełem, ale nic co mogłoby robić szczególne wrażenie na przyjezdnych. Z wyjątkiem może takich jak my - Środkowych Europejczyków, którym czasem w pamięci powracały obrazki z PRL.