Na wieczór, już bez większych dyskusji, zaplanowaliśmy Inglaterrę. Były głosy, że może warto poszukać jakiejś dyskoteki, czy dużego klubu, ale ostatecznie, obawiając się powtórki poprzednich niepowodzeń poszukiwawczych, uznaliśmy, że na starych śmieciach będzie nam najlepiej. Stare i śmieci, ale przynajmniej znajome.
Zresztą zastanawiający jest fakt, że ilekroć pytaliśmy kogoś ze "znajomych" o jakiś większy przybytek, zawsze wymieniał te w najbliższym otoczeniu. Tak jakby sami Habaneros nie wypuszczali się dalej niż kilka ulic od domu. Na taksówkarzy nie było zaś sensu liczyć, bo ci zawieźli by nas nie do najlepszej, czy pasującej nam knajpy, ale do tej, w której dostają prowizje od przywiezionych turystów. Opcja "Inglaterra" była więc jedyną słuszną opcją.
Wejście mieliśmy niezłe. Gdy tylko zbliżyliśmy się do hotelu na tyle blisko, by zauważyli nas muzycy, wszyscy razem odwrócili się od klientów, zbliżyli do barierki oddzielającej "ogródek" od ulicy i grali tylko dla nas! Później też grali dla nas. W końcu udało mi się wyprosić "Hasta siempre", bez wysłuchania której pobyt na Kubie uznałbym za niepełny (wykonania a'capella z pierwszego wieczoru się nie liczą!), a swoją "Cumbię" zagrali dwa albo trzy razy. I to jak zagrali!
Tego wieczoru Ricardo i jego koledzy wyraźnie przestali się też przejmować turystycznym apartheidem panującym w hotelu i na całej Wyspie, a kiedy dowiedzieli się, że to nasza ostatnia noc, śpiewali nie tylko DLA nas, ale i O nas!
W zasadzie nie popisywał się tylko stary kelner, który od początku nie darzył nas sympatią. Po kilku nieudanych próbach złożenia zamówienia, olaliśmy go i zdecydowaliśmy się na samoobsługę. W nasze ślady poszła większa cześć młodszych gości, których facet, z niezrozumiałych przyczyn, ignorował. Co prawda później przyszedł nas przepraszać, ale hańby nie udało mu się zmazać!
Małą skazą na tym niemal rajskim krajobrazie naszej ostatniej hawańskiej nocy, były też dwie typowe, wyjątkowo szpetne Angielki. Zastanawiało nas tylko ile (a musiała to być kwota niemała!), te dwie córy Albionu zapłaciły skaczącym wokół nich, wypacykowanym Czarnym chłopakom, za towarzystwo. Ale to pozostanie ich słodką tajemnicą...