Podróż Hawana... Niezwykle piękna staruszka - Hawana [13]



2006-11-08

- Chodź, zobaczysz coś. Nikomu tego nie pokazuje.

Zobaczyłem kociołek, żelaza i miseczki świętych. Evelio trzymał to wszystko w małej szafce z drzwiczkami, która stała w salonie. Potem wróciliśmy do sieni i znów zajęliśmy się wódką. Evelio rozparł się w fotelu i w zamyśleniu patrzył w sufit. W ręce trzymał niebieski naszyjnik Yemayá i przesuwał palcami po jego paciorkach. Po dłuższej chwili powiedział:

- Niedawno podjąłeś dobrą decyzję. Wyda owoc. Nie było ci łatwo, długo się zastanawiałeś, w pewnym momencie bałeś się nawet, że pójdziesz do więzienia. Masz jednak dobrego przewodnika. Nie bój się i rób swoje. Ta twoja decyzja miała coś wspólnego z papierem i tego typu rzeczami. Ale to już przeszłość. Tak jak ci mówiłem, postawiłeś na dobrego konia. A teraz... Powiem ci coś jeszcze... Są przy tobie Murzyn i Indianin. Cholernie mocni. Na krok cię nie odstępują.
- Zawsze mi to mówią, kiedy przychodzę się poradzić.
- Muszą ci to mówić, bo tak jest. Obaj są przy tobie. Ty się jednak nimi nie zajmujesz. No dobrze... O Indianinie pamiętasz. Czasem go o coś prosisz, dajesz mu kwiaty, ale Murzyn dla ciebie nie istnieje. Zupełnie o nim zapomniałeś.
- Tak, to prawda.
- No widzisz? Musisz się zajmować obydwoma. Mądry jesteś dzięki Indianinowi, ale siłę masz od Murzyna. To on cię nauczył walczyć. Obaj są dla ciebie ważni, bo się uzupełniają. Jeden wspiera drugiego. Rozumiesz?
- Tak, pewnie.
- Ten Murzyn to twardziel. Dzięki niemu nikt ci nie podskoczy. Nikt cię nawet nie tknie. To taki duży i potężny Murzyn, prawie całkiem goły, ma tylko przepaskę na biodrach. Z jutowego worka. Aha, i jeszcze czerwoną chustkę na głowie. Musisz mu dawać rum albo wódkę w skorupie od kokosa i jakieś dobre cygaro. To nie musi być zawsze. Czasem, jak sobie przypomnisz. Właśnie to najbardziej lubi ten Murzyn: rum, cygara i kobiety. Pogadaj z nim. Musisz z nim rozmawiać i od czasu do czasu o coś go poprosić. Albo dać mu czerwoną różę. To czarny książę od czerwonych kwiatów. W ogóle od wszystkiego, co czerwone. On nie jest takim wesołym Murzynem od rumby i zabawy. Mieszka w górach. Kryje się w krzakach. Nikomu nie pokazuje swej twarzy. Ale dużo wie. Jest mocny, sprytny i odważny. To taki Murzyn z jajami.

I wtedy przyszła Julia. Evelio trzymał w ręce niebieski naszyjnik Yemayá i bawił się nim, opowiadając mi te wszystkie rzeczy. Poczuł się jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku. Próbował ukryć naszyjniki w dłoni, ale Julia zdążyła go już zauważyć.

- Ej, Pedro Juan, co za niespodzianka! Dawno cię nie było! A ten dureń siedzi z tym swoim naszyjnikiem, pieprzy ci o świętych i udaje wróżkę.
- Julita, Julita! Nie mów tak.
- Czemu? Evelio lubi ludziom radzić i opowiadać im jakieś dyrdymały. To wszystko gówno warte.
- Julita, ale...
- Tak, tak Pedro Juan! Wierzysz w te banialuki? Przecież to kompletna bzdura. Bujdy na resorach. Ja wierze w to, czego mogę dotknąć. A te wszystkie rzeczy, których nie widać, które są gdzieś w powietrzu...
- Kurwa, a jak w nocy czułaś, że coś cię ciągnie za nogi? Budziłaś się z płaczem i niemal srałaś ze strachu. Wtedy od razu do mnie, żebym to odczynił.
- Nie, to był tylko taki sen. Po prostu trochę się zdenerwowałam.
- Sen? Zbudziłaś się i dalej ktoś cię ciągnął za nogi.
- W samych stopach czułam tylko takie mrowienie.
- Wszystko jedno.
- Nie, nie wszystko jedno. Zaniepokoiłam się, bo czułam to każdej nocy. Słuchaj, Pedro Juan, ten facet jest inżynierem. Skończył studia. Pracował na uniwersytecie. Powiedz mi, ale szczerze: czy taki człowiek powinien wierzyć w brednie, jakie przywieźli tu z sobą z Afryki ci wszyscy durni Murzyni? Gdybym to jeszcze była ja, to co innego. Nie studiowałam, ledwie przepchnęłam się przez gimnazjum. Jestem głupia, nie czytam książek, ale on...
- Julita, sto razy ci mówiłem, że studia nie maja nic wspólnego z religią. Pedro Juan, posłuchaj, co ci powiem. Ja też byłem taki jak Julia. Uczyłem na uniwersytecie, działałem w związkach, brałem udział w akcjach społecznych i tak dalej. No dobra. W sumie w nic nie wierzyłem. W nic, rozumiesz?. To tylko mój ojciec miał swoich świętych i te wszystkie rzeczy. Od dziecka. Ale się z tym ukrywał. Nie chodziło mu o siebie, tylko o nas: o dzieci i rodzinę. Wszystko miał w pokoju, który zawsze zamykał na klucz. Tylko myśmy wiedzieli o tym jego bziku. Ojciec nikomu nie mówił o tych sprawach. Więcej nawet: stary długo był bardzo ważną persona, jeździł do Bułgarii i Związku Radzieckiego. Cały czas na świeczniku. Mijały lata i w końcu ojciec poszedł na emeryturę. Od razu się załamał. Kompletnie skapcaniał i zaczął tracić rozum. Nagle. Nigdy przedtem nie chorował. Miał siedemdziesiąt dwa lata, ale był zdrów jak ryba. Teraz już nie panował nad sobą. Bredził, opowiadał jakieś głupoty, ręce cały czas mu drżały, zapominał o wszystkim, nawet o obiedzie. Czasem szedł do lasu i potem trzeba było go szukać, bo gubił się i nie wiedział, jak wrócić. Wtedy też zaczęły się problemy ze mną: nocami czułem, jak mnie coś ciągnie za nogi, traciłem świadomość, a gdy wracałem do siebie, mówili mi, że przez godzinę bełkotałem coś w jakimś murzyńskim narzeczu. Czasem coś mnie napadało i kazało biec do lasu aż do takiej jednej ceiby o dziesięć kilometrów od domu. Cały czas biegłem i nie miałem nawet śladu zadyszki. Szukałem jakichś ziół, siadałem pod ceibą i mieszałem je w tajemniczych proporcjach. Nieraz potrafiłem tak spędzić kilka godzin. Potem wracałem do domu.
- Nie miałeś kontroli nad sobą?
- Nie. Zupełnie, jakbym zwariował. Z moim ojcem było tak samo. Nam obu coś się poprzestawiało. Poszedłem do takiego wiedzącego, który kiedyś wprowadzał mego ojca. I ten mi powiedział: "Twój ojciec niebawem umrze, ale najpierw musi ci przekazać to wszystko, co wie. Inaczej nie będzie mógł odejść".
- Daj spokój, Evelio! Siedemset razy słyszałam od ciebie tę historie, Jak tylko trochę wypijesz, wszystkim ją w kółko powtarzasz.
- Ale tak było, Julita. Ja nie kłamie.
- No i jak to się skończyło?
- Tak jak powiedział tamten stary. W poniedziałek ojciec wszystko mi przekazał, a w środę umarł. W nocy, spokojnie, we własnym łóżku. I odtąd zaczęło się nam dobrze wieść, no bo jak widzisz, w tym domu nie brakuje niczego.
- Nie pierdol, Evelio. Święci świętymi, ale ja wiem swoje. Żaden święty nie zejdzie z ołtarza, żeby mi dać do reki choćby pięćdziesiąt dolarów. Świętym może wystarczą kociołki, żelaza i miseczki z papryką, ale ja chce stąd wyjechać, żeby móc wreszcie jeść szynkę.

[Pedro Juan Gutiérrez, Tropikalne zwierze, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2005]