12 października 2013.
Lot do Stambułu jest niedługi i sympatyczny. Po godzinie lądujemy w dawnej stolicy Turcji, a ok. 21 jesteśmy na miejscu w hotelu. Jeszcze tylko kolacja, obowiązkowa praca domowa czyli zapoznanie się z kilkoma stronami przewodnika po Stambule, aby wiedzieć co jutro będziemy oglądać i można odpocząć w oczekiwaniu na atrakcje jakie oferuje niezapomniana magiczna metropolia, miasto które było stolicą Bizancjum i Imperium Osmańskiego.
13 października 2013.
Skoro świt, śniadanie zjadamy o 7.30, wyjeżdżamy na spotkanie z miastem. Jest bardzo chłodno, ale dzień zapowiada się piękny. Najpierw kierujemy się do centrum Starego Miasta, miasta Konstantyna.
Miasto założył wg legendy w 7 wieku p.n.e. przywódca greckich osadników opuszczających przeludnione Ateny, Byzas. Wyrocznia z Defów podpowiedziała mu, aby założył miasto naprzeciw "kraju ślepców". Niezrozumiały przekaz spowodował długą wędrówkę przez wybrzeże azjatyckie, aż na półwysep Chalkedoński do cieśniny Bosfor. Spoglądając na drugi brzeg zrozumiał znaczenie przepowiedni. Po drugiej stronie bowiem rozciągał się niezwykle urokliwy, acz niezamieszkany teren w wyjątkowo dogodnym do obrony miejscu. Założył więc Byzas na cyplu Seraglio miasto, które nazwano Byzantion. Osada rozwijała się spokojnie, co w ówczesnej sytuacji politycznej, czasach wielu najazdów i zdobywania nowych ziem, było czymś odosobnionym. Grasujące, mieszkające nieopodal plemiona i Persowie walczący z Grekami, omijali miasto. Dopiero pod koniec 2 wieku n.e. zdobyte zostało przez cesarza Septymiusza Sewera i włączone do Cesarstwa Rzymskiego. Niedoceniane przez następnych cesarzy strategiczne zalety Cieśniny Bosfor spowodowały, że nawet Konstantyn Wielki szukając miejsca na nową stolicę wybrał Troję. Nie wiadomo co spowodowało, że cesarz zwrócił jednak uwagę na Byzantion. Niemniej na początku 4 wieku rozpoczął w spokojnym dotąd miasteczku budowę najwspanialszego miasta świata, za jakie szybko zaczęto uważać miasto Konstantyna czyli Konstantynopol. Już w 9 wieku mieszkało tu ok. miliona ludzi, a zgromadzone w nim najciekawsze budowle zwożone z całego starożytnego świata tworzyły zaskakujący konglomerat w którym krzyżowały się wpływy pogańskie z elementami nowej, powstającej dopiero kultury chrześcijańskiej. Nic więc dziwnego, że wielu późniejszym władcom średniowiecznej Europy jawił się Konstantynopol jako miasto magicze i pełne skarbów.
Zwiedzanie zaczynamy od nieistniejącego już Hipodromu. Zatrzymujemy się przy najstarszych stambulskich, choć pochodzących z Grecji i Egiptu, zabytkach. Zarówno wężowy obelisk, jak i obelisk faraona Totmesa robią duże wrażenie. Pierwszy, niespotykaną formą, trzeba uruchomić wyobraźnię, aby zobaczyć niestniejące już żmije z głowami zwieńczonymi złotą wazą, drugi - mistrzowskim wykonaniem reliefów w podstawie obelisku. Ze smutkiem spoglądam na obelisk zwany kolumną Konstantyna VII (Örme Dikilitaş, Konstantin Dikilitaşı). Wygląda na bardzo zniszczony, wręcz wypalony. Mimo, że nosi imię Konstantyna VII Porfirogenety to dokładna data jego powstania nie jest znana. Biorąc pod uwagę okres jego panowania, kolumna pochodzi najpóźniej z X wieku, ale wiele wskazuje na to, że jest znacznie starsza. Cesarz oddał hołd swojemu dziadkowi Bazylemu I, pierwszemu cesarzowi z dynastii macedońskiej, dekorując kolumnę płytami z brązu na których wykonano reliefy przedstawiające zwycięstwa cesarza. Niestety zostały one zrabowane przez krzyżowców w 1204 roku.
Bardzo niedaleko jest stąd do Błękitnego Meczetu (Sultanahmet Camii)otoczonego przez 6 minaretów. Ilość minaretów doprowadziła do konfliktu, bo 6 minaretów miał również najważniejszy dla muzułman meczet w Mekce. Aby zażegnać konflikt sułtan Ahmet I ufundował dodatkowy, siódmy minaret dla meczetu w Mekce. Błękitny meczet jest ogromny, ale bardzo elegancki. Wzdłuż dziedzińca biegnie arkadowy portyk, który chroni wiernych latem przed gorącym słońcem. W centrum dziedzińca znajduje się fontanna służąca rytualnej ablucji, wzdłuż ściany zainstalowano rząd kranów. Aby zobaczyć wnętrze, dostępne poza porami modlitw, trzeba pokonać wysokie schody i odpowiednio się przygotować. Zdejmujemy buty, a kobiety dodatkowo nakładają chusty na włosy. Wnętrze to prawdziwe dzieło sztuki. Ściany pokryte są tysiącami szkliwionych płytek w odcieniach niebieskiego koloru. Odbijające się w nich światło sprawia niesamowite wrażenie.
Wychodząc z meczetu mamy przed oczami najważniejszą świątynię bizantyjską Stambułu. Kopuły, kopułki i 4 minarety to Hagia Sophia (Aya Sofya) czyli kościół Świętej Mądrości Bożej.
Hagia Sophia miała być cudem architektonicznym i świątynią w której wierni padają na kolana przed wielkością Boga. Wybudowana za czasów chrześcijańskich władców Konstantynopola, przechodziła bardzo dramatyczne losy. Za czasów Justyniana, jako trzeci kościół na tym miejscu, poprzednie spłonęły, ozdobiona została pięknymi mozaikami z płatków złota i kolumnami z których każdej przypisywano inne własności lecznicze. Przy jednej z nich cesarz Justynian pozbył się męczących go migren, gdy oparł na niej głowę. Od tego czasu przez całe wieki funkcjonowała jako najwspanialsza świątynia chrześcijańska. Co prawda za czasów ikonoklastów zniszczone zostały mozaiki na których były postacie, ale prawdziwy pogrom urządzili jej uczestnicy IV krucjaty. Hordy zgłodniałego bogactwa żołdaków wdarło się do Konstantynopola nie mając dla niczego, co kojarzyło im się z dobrobytem, litości. Sprowadzane z całego świata przez wieki dzieła sztuki, kolumny ze świątyni Artemidy w Efezie, uznawanej za jeden z cudów antycznego świata, relikwie gromadzone przez kolejnych cesarzy, kosztowności i cenne drobiazgi zostały rozniesione po całej Europie. Wcześniejsze trzęsienia ziemi nie dokonały takiego zniszczenia jak krzyżowcy. Nic więc dziwnego, że już nie było ratunku. Na krótko przejęta przez łacinników funkcjonowała jako katolicka katedra, po niewiele więcej niż 50 latach wrócila do prawowitych właścicieli w opłakanym stanie. Cesarze bizantyjscy już nigdy nie nadali jej takiego blasku jakim świeciła wcześniej. Nie pomoże geometria i wyliczenia matematyczne, gdy teren jest aktywny sejsmologicznie. Nękające Konstantynopol następne trzęsienia ziemi oraz kurczące się imperium sprawiły, że bazylika podupadała coraz bardziej. Pojawiały się kolejne rysy i pęknięcia, nie tylko na kopule. Apogeum zniszczenia nastąpiło, gdy Turcy zdobyli w 1453 roku Konstantynopol. Zachowali budynek bazyliki, dobudowując 4 minarety i przekształcając ją na meczet. Za czasów Atatürka urządzono w jej wnętrzach muzeum i tak jest do dzisiaj.
Sama konstrukcja oparta na wyliczeniach matematycznych i zgodna w każdym calu z zasadami geometrii budzi podziw, ale to co jest wewnątrz przekracza wszelkie wyobrażenie o dekoracji świątyń. Zachowane mozaiki, choć mocno naderwane zębem czasu, są przepiękne i stanowią największe bogactwo świątyni. Pochodzące z 11, 12 i późniejszych wieków przedstawiają Matkę Boską i Chrystusa Pantokratora w otoczeniu świętych, cesarzy i cesarzowych oraz fundatorów świątyni. Wnętrze choć początkowo wydaje się mroczne wspaniale godzi światło i przestrzeń. Posadzka wykonana z marmuru jest gładka, podobnie jak ściany ozdobione połyskującymi mozaikami. Las monumentalnych rzeźbionych kolumn w różnych kolorach, na głowicach część z nich ma monogram cesarza Justyniana, wykonano z cennych materiałów; podstawy kolumn z szarego marmuru, trzony z zielonego, ale również i czerwonego porfiru, kapitele ozdobiono misternymi ażurowymi wzorami geometrycznymi i motywami roślinnymi. Wrażenie wielkości potęgują ogromne, ciężkie żyrandole zawieszone nisko, zdaje się na wyciągnięcie ręki. Nie potrafię słowami oddać piękna bazyliki, bo o jej charakterze i niepowtarzalności decyduje harmonijne połączenie setek detali. To cud, że po tylu przejściach, nie tylko związanych z usytuowaniem, ale i ingerencją ludzi możemy jeszcze podziwiać uznaną za jeden z cudów Średniowiecza świątynię.
Zewsząd wyzierają kopuły, kopułki i minarety.