13.09.2013
Dodałam 54 nowe zdjęcia z Australii
Jest 9 stycznia 2012. Czekam na taksówkę. Myślę ciągle, czy aby wszystko zapakowałam. Oczywiście okaże się,że zapakowałam, ale nie to co trzeba. Za chwilę przyjedzie taksówka i zawiezie mnie na stację autobusową. W tym momencie zacznie się największa przygoda mojego życia.
Jak wielka? Tego jeszcze wogóle nie mogłam sobie uświadomić, lecz tego dnia i w tej chwili wiedziałam, że lecę na najdalszy kontynent.Nie przypuszczałam,że ta podróż przeciągnie się aż do końca czerwca, nie wiedziałam, że w tym czasie przejadę około 85 tys kilometrów, z czego tylko dwadzieścia parę tysięcy samolotem.W tym czasie odwiedzę 15 krajów na 3 kontynentach. Nie wiedziałam również, że niekończąca się pustka może być tak piękna. Ilu ja jeszcze rzeczy wtedy nie wiedziałam...
O! jest moja taksówka. Pierwszy etap - autobusem do Frankfurtu, czyli ponad 12 godzin męczącej jazdy. Ślizgawica i sypiący śnieg dodatkowo dawały się we znaki.
Do tego największego węzła interkontynentalnego w Europie dotarłam we wczesnych godzinach przedpołudniowych następnego dnia. Niestety będę musiała na lotnisku poczekać wiele godzin, aż do późnego popołudnia , kiedy to samolot chińskich linii lotniczych zabierze mnie do Pekinu.
Lotnisko w Pekinie to ogromny moloch, na którym zmarzłam czekajac prawie dwanaście godzin na lot do Melbourne.
Mam nawet chińską wizę , mimo iż nie opuszczałam lotniska.Obowiązywał zakaz fotografowania, chociaż i tak wiele osób robiło sobie zdjęcie przy ogromnej fontannie na środku terminalu.
Chińczycy są tak bardzo podobni do siebie, miałam wrażenie, iż ten sam człowiek sprawdza mi paszport, udziela informacji a potem siedzi za sterami samolotu.
Lot do Melbourne przebiegał spokojnie. Sporo pasażerów, zwłaszcza
Po 12 godzinach lotu zaczęliśmy zbliżać się do Melbourne. Nie wiedziałam jednej rzeczy, że nad miastem szaleje potężna wichura. Kiedy byliśmy niedaleko lotniska mój niepokój wzbudziło to,że jesteśmy bardzo wysoko i zaczynają się silne turbulencje. Lądowanie wyglądało, jakbyśmy spadali w dół. Turbulencje były potworne, dzieci płakały, niektórzy krzyczeli, chińskie stewardessy były dziwnie blade, a młody człowiek siedzący obok wbił dłoń w moje ramię. Naprawdę myślałam, że się rozbijemy. To było moje najgorsze lądowanie z wszystkich, jakie dotychczas miałam. Kiedy samolot dotknął lotniska rozległy się oklaski dla pilota.
Marek, mój przyjaciel który przyjechał po mnie z Adelaide też miał obawy, że samolot skierują na inne lotnisko. Z uwagi na pogodę i zamkniętą przez to główną drogę musiał jechać do Melbourne niemal 300 kilometrowym objazdem.
Po odprawie i kontroli jako ostatnia wyszłam z lotniska. Po tylu godzinach lotu nie czułam nawet zmęczenia. Zapakowaliśmy bagaże do samochodu i w drogę. Był 11 stycznia 2012, a ja w Australii.
Australia okazała się miejscem o jakim nawet nie marzyłam. Ogromne przestrzenie wprost nie do wyobrażenia, nieskażona przyroda, cudowna pogoda, wspaniale wino i jeszcze lepsze piwo oraz niesamowicie życzliwi i pogodni ludzie...no i tylu grubasów to ja nie spotkałam nigdzie. Słodkie misie koala wisiały na drzewach jak pączki, kangurki, strusie, dzikie konie... jednym słowem coś cudownego z czym się nie zetknęlam nigdy. Kraj zachwycajacy. Przez dwa miesiące zwiedzaliśmy Australię, ale mimo ponad dwudziestu tysięcy kilometrów, jakie pokonałam był to tylko mały południowo-wschodni skrawek Australii od Adelaide po Gold Coast. To co zobaczylam i czego doznałam w tym kraju zostanie we mnie na zawsze.