Wstaliśmy o 5:45, za oknem padał deszcz, zjedliśmy szybkie śniadanie i wyruszyliśmy do Husavik, gdzie na 9:30 były zarezerwowane bilety na rejs statkiem i spotkanie z wielorybami. Na wycieczkę zdecydowało się 5 osób, my zostałyśmy na lądzie. Czekając na powrót naszej ekipy pokręciłyśmy się po mieście, kupiłyśmy pamiątki, wymieniłyśmy walutę na korony islandzkie, aby mieć gotówkę i czekałyśmy w knajpce, przy kawie. Taki rejs trwa około 3 godzin.
Po powrocie reszty grupy pojechaliśmy dalej.
Pierwszym postojem była farma Grenjarstadur.
W Grenjaðarstaður znajdowała się zagroda sprzed ponad tysiąca lat. Obecny dom, murowany, pochodzi z XIX wieku, ale najstarsze jego części pochodzą z 1865 roku. Wszystkie domki tworzą coś w rodzaju dworu o powierzchni 775 m.kw. i były największym obiektem w okolicy. Według spisu, w 1915 r., w Grenjaðarstaður mieszkało 15 osób. Jest również kościółek wzniesiony w 1865 roku, na ruinach wcześniejszych świątyń.
I znowu 10 min. czasu na zdjęcia, na zwiedzanie czasu brak.
Następnie podjechaliśmy i zatrzymaliśmy się na parkingu przy skałkach Dimmuborgir.
Dimmuborgir to obszar skał wulkanicznych w pobliżu jeziora Myvatn. znajdują się lawowe kolumny, jaskinie i urwiska, niektóre skały mają wysokość do 20 metrów. Do najbardziej znanych atrakcji turystycznych należy otwarta z obu stron jaskinia lawowa zwana Kirkjan(„kościół”). Jest to pole lawowe, które powstało około 2300 lat temu na skutek erupcji z długiej na 12 kilometrów szczeliny położonej na południe od wulkanu Hverfjall.
Zatrzymaliśmy się na krótko przy punkcie widokowym na jezioro Myvatn i przeszliśmy ścieżką spacerową razem z milonem innych turystów.
Myvatn to w tłumaczeniu na polski „jezioro komarów”. Powierzchnia jeziora wynosi 37 km² a głębokość od 2 do 4,5 m, powstało ok. 38 000 lat temu. Jest ostoją wielu gatunków ptaków. Od 1974 roku jest pod ścisłą ochroną. Jezioro ma bardzo urozmaiconą linię brzegową. Jadąc drogą dookoła jeziora warto zatrzymać się przy punktach widokowych, gdyż zbiornik z każdej strony wygląda inaczej. Zwracają uwagę liczne pseudokratery, wyrastające spod tafli wody. To tzw. „stożki bez korzeni” – czyli wulkaniczne formacje, utworzone w wyniku eksplozji lawy, przechodzącej pod powierzchnią ziemi. Żaden z nich jednak nie ma doprowadzenia do magmy, więc prawdziwym wulkanem nigdy się nie stanie.
Kolejny postój przy wulkanieHverfjall.
Hverfjall– to wulkan uznany już za wygasły, ostatnia erupcja miała tu miejsce około 2500 lat temu. Ma ok. 463 m. wysokości i 1000 m. szerokości. Teren wokół wulkanu przypomina powierzchnię księżyca, pomimo upływu lat nie rośnie tutaj żadna roślinność. Na wierzchołek możemy wspiąć się z parkingu, z korony wulkanu rozpościera się niesamowity widok na okolicę. Warto zarezerwować sobie trochę czasu i obejść koronę wulkanu dookoła.
My, jak zwykle, mieliśmy 10 min. na zdjęcie i powrót do auta.
Ale za to nie brakowało czasu na 2 godzinny pobyt na kąpiele geotermalne w Jarðböðin czyli kąpielisko naturalne znajdujące się na wolnym powietrzu. Z kąpieli skorzystały 2 osoby, reszta siedziała na tarasie widokowym.
Potem dalej kontynuowaliśmy zwiedzanie najciekawszego na Islandii rejonu Krafla. Podjechaliśmy pod wulkan Viti i pole geotermalne Namaskard.
Krafla to właściwie cały oddzielny obszar wulkaniczny, na którym ostatnie erupcje miały miejsce 30 lat temu. Znajdują się tu niesamowite pola lawowe oraz szmaragdowe jeziorko Viti, które jest położone w samej kalderze wulkanu Krafla. My podjechaliśmy pod jeziorko Viti, po zdjęciu i do samochodu.
Podobnie było przy polu geotermalnym Namaskard. Jak usłyszałam, że mamy 10 min. na zdjęcia z parkingu, to myślałam, że się popłaczę i zapytałam pilota a gdzie zwiedzanie? Usłyszałam, że tyle musi mi wystarczyć….
Namaskard to obszar geotermalny na górze Namafjall, ten aktywny obszar gorących źródeł charakteryzuje się dużą ilością przeróżnych zjawisk geotermalnych, jak gorące źródła, fumarole i solfatary. Otacza nas pomarańczowa gleba wśród bulgoczących kałuż magmy i ulatniającej się zewsząd gorącej pary. Brak roślinności w zasięgu wzroku. Stała emisja oparów sprawiła, że ziemia stała się całkowicie sterylna i kwaśna, a tym samym niezdolna do utrzymania flory i fauny. Ale kolorowe minerały sprzeciwiają się wyobraźni. Można by spędzać godziny patrząc ze zdumieniem na ciągle zmieniające się wzory i barwy.
Późnym wieczorem podjechaliśmy jeszcze pod wodospady Dettifoss i Selfoss. Znajdują się one na rzece Jökulsa a Fjollum, która wypływa spod oddalonego o 200 km. stąd lodowca Vatnajokull. Są potężne i majestatyczne, można by je nazwać Niagarą Europy.
Dettifoss - wody kłębiące się nad wodospadem widać już z daleka, co świadczy o jego potędze. Gdy staniemy nad brzegiem wodospadu, spojrzymy w dół, zobaczymy wodę, która spada w dół kanionu i tworzy mgły kłębiące się w powietrzu. Gdy dotkniemy skał i poczujemy ich drgania możemy poczuć potęgę natury. A można by powiedzieć, że jest niepozorny, bo ma zaledwie 45 m wysokości i 100 m szerokości. O jego potędze świadczy jednak ilość przepływającej wody, ok. 400 m³ na sekundę. W sąsiedztwie Dettifoss leży inny malowniczy wodospad Selfoss. Ten wodospad to w rzeczywistości kilkanaście mniejszych wodospadów tworzących piękną wodną ścianę, o wysokości 10 m.
Zwiedzając wodospady od strony wschodniej (podczas mojej pierwszej wizyty) zawsze zastanawiałam się jak wyglądają od strony zachodniej. Teraz miałam okazje to zobaczyć i zdecydowanie polecam podjazd od strony wschodniej. Można bliżej podejść, są zdecydowanie ciekawsze widoczki.
I to był koniec atrakcji na ten dzień, podjechaliśmy na nocleg w okolicach Egilstadur.