Położenie Stavanger sprawia, że w poszukiwaniu ciekawszych tras trekkingowych trzeba zafundować sobie przejazd albo przepłynąć promem na drugą stronę Lysefjordu.
Najbliższą miejscowością, która może być dobrym punktem startowym dla miłośników wędrówek jest Sandnes, do której jedziemy autobusem z centrum Stavanger. Na miejscu w biurze informacji turystycznej otrzymujemy mapkę okolicznych szlaków i wskazówkę jak dojechać do miejscowości Dale, w której startuje szlak na wzgórze Lifjellet (282 m.). Jadąc jedynym możliwym autobusem jaki porusza się drogą Daleveien dochodzimy do wniosku, że początkowy pomysł z pieszym pokonaniem tej trasy mógłby nie wyjść, ponieważ chodnik prowadzący wzdłuż drogi w którymś momencie się urywa, a autobus wjeżdża na wąską, stopniowo wznoszącą się drogę, po której obydwu stronach znajdują się zalesione skały.
Wysiadamy na przystanku końcowym. Dalej już nic nie jedzie. Co więcej, mamy wrażenie jakby w ogóle nic tutaj nie istniało. Wokół jest pusto, cicho... i jakoś dziwnie. Po środku miejscowości znajduje się małe rondo, dalej jest kilka murowanych, zaniedbanych budynków, jedno boisko, a w oddali las i wzgórza. Za oknami domów nic nie widać, a na parterze przez szyby można dostrzec części mebli i ogólny bałagan. Na jednym z budynków widnieje szyld Barnehuset, a więc mijamy dom dziecka. Miejsce trochę jak z horroru o tajemniczej wsi, z którą wszyscy opuścili. Powstaje tylko pytanie: Dlaczego? Nie zaprzątamy sobie tym jednak długo głowy i za ostatnim opuszczonym budynkiem odnajdujemy odpowiedni drogowskaz Lifjellet i mapkę okolicy.
Na początku przez dłuższy fragment szlaku idziemy przez las, a potem stopniowo zaczynamy wchodzić na odsłonięte skały, cały czas pod górę. Widoki stają się coraz bardziej rozległe, a zza drzew dostrzegamy widoczne w oddali Stavanger. Po mającej miejsce dzień wcześniej ulewie niektóre z bardziej gładkich kamieni są naprawdę śliskie, ale w pokonaniu najbardziej stromego fragmentu pomagają osadzone w skale łańcuchy. Docieramy do kolejnego drogowskazu, który przedstawia kilka wariantów dalszej trasy - możemy iść na około wzdłuż brzegu Gandsfjordu, krótszą, ale bardziej stromą drogą przez wzgórza albo w stronę jeziora Dalevatnet, z którego również możemy odbić na Lifjellet. Chcąc uniknąć mokradeł (których i tak nie uniknęliśmy ;) kierujemy się na przełaj przez wzgórza.
Na szczycie Lifjellet znajduje się popularny kopczyk z kamieni, do którego przyczepiona jest czerwona metalowa skrzynka z mapą okolicy i zeszytem, do którego oczywiście wpisujemy się, aby poświadczyć swoje przybycie. Kawałek dalej położona jest wieża przekaźnikowa. Wzgórze jest niewysokie, ale wystarcza, aby zobaczyć panoramę całego Stavanger, a nawet widoczne w oddali lotnisko.
Z powrotem wracamy naokoło odbijając w stronę wspomnianego jeziora Dalevatnet. Droga prowadzi ostro w dół, a potem szerszą ścieżką przez las aż do parkingu w Dale.
Cała trasa podobała nam się głównie z uwagi na panującą wokół ciszę i pustkę (bezpośrednio na szlaku spotkaliśmy tylko jedną osobę) oraz całkiem przyjemną około 4-godzinną rekreację. Szkoda, że punkt startowy okazał się takim mało wdzięcznym miejscem.
Oczekując na autobus powrotny spostrzegamy w Dale pierwsze oznaki życia, jednakże wszyscy napotkani ludzie bez wyjątku na pewno nie pochodzą z Norwegii. W autobusie jesteśmy w zdecydowanej mniejszości jeśli chodzi o kolor skóry, w zasadzie jesteśmy jedynymi białymi poza kierowcą. Dopiero bodajże na ostatnim lub przedostatnim przystanku przed dojazdem do Sandnes proporcje lekko się wyrównują. Wieczorem, po powrocie do naszej kwatery nie omieszkamy sprawdzić, jakie jest przeznaczenie tajemniczych budynków znajdujących się w Dale. Dawniej znajdował się tam szpital psychiatryczny oraz dom dziecka, a obecnie jest po prostu ośrodek dla uchodźców. To by wyjaśniało niepokój jaki towarzyszył nam, gdy przybyliśmy w to miejsce.