JEDZENIE
Na koniec jedna dygresja, bez której nie potrafię się obejść, a mianowicie jedzenie w Tajlandii... Mam nadzieję, że potraficie uznać tę słabość, ponieważ lubię jeść w ogóle, a smacznie w szczególności. Próbuję swoich sił w kuchni, a niektórzy twierdzą że z lepszym skutkiem radzę sobie z patelnią niż z aparatem, ale do rzeczy.
Po pierwsze lubię jeść.
Po drugie lubię smacznie jeść.
Po trzecie, lubię kuchnię wschodnią.
Po czwarte, lubię eksperymenty.
Po piątek, lubię owoce morza...
Jeśli zgadzacie się z przynajmniej dwoma stwierdzeniami z powyższej listy, jedz(ź)cie do Tajlandii. To jest fantastyczne miejsce dla Was.
W Tajlandii prawie wszystko kręci się wokół grilla. Grille są wszędzie i oferują wszystkomające szaszłyki z niewiadomoczego z przeostrym sosem :) Szczególnie w okolicach wszelkich instytucji znajdziecie bez problemu kilkanaście albo kilkadziesiąt miniaturowych stoisk z różnymi rodzajami szaszłyków z grilla. Nie wiem z czego były, ale nie dbam o to. Były smaczne.
Jedzenie w Tajlandii jest prawie za darmo. Typowa porcja szaszłyka (dwa) kosztuje 10 bahtów, czyli około 80groszy. Można się znakomicie najeść za 30 bht na posiłek. Czyli za 2,5zł jesteście najedzeni. Napoje kupowane w tych miejscach kosztują 20-30 bht, czyli drugie 2,5. Ostatecznie, za 5 zł jest gotowy posiłek.
Jedzenie znajdziecie wszędzie, a właściwie to ONO znajdzie Was wszędzie. Nie trzeba się ruszać z miejsca. Po ulicach jeżdżą niewielkie motocykle z przyczepkami wyposażonymi w niezbędne utensylia kuchenne i po machnięciu ręką zostaniecie znakomicie obsłużeni. Nawet na plaży w Pattaya, jedzenie chodzi na plecach usłużnych Tajów i nie musicie wstawać z leżaka aby zjeść pyszne krewetki z grilla zrobionego z wiadra...
W ogóle owoce morza, to jest TO! W różnych postaciach, smakach, kolorach - żyć nie umierać!
Ale najwięcej wrażeń przynosi zjedzenie czegoś w typowej lokalnej garkuchni, jakich jest wiele dokoła. Zwykle metalowe stoły (łatwe do czyszczenia) i kuchnia z kilkoma garnkami i mnóstwem przypraw do własnego wykorzystania. Na stołach darmowa woda z lodem w dzbankach.
Typowa potrawa, w postaci sporej miski z dość nieokreśloną zawartością, na którą składają się zwykle:
* kurczak w różnych postaciach, włącznie ze nóżkami i pazurkami
* imbir, trawa cytrynowa, sos rybny
* jajko w całości (bez skorupki :))
* makaron jako wypełniacz
* przyprawy (koniecznie trzeba dodać odrobinę cukru poza chili)
smakuje wybornie, nie jest trująca i kosztuje 30bht (2,8 zł)... Co prawda miejscowi patrzą na człowieka nieco dziwnie, ale cóż... Jeśli żałuję czegoś w życiu, to tego, że za rzadko jadłem w takich miejscach.
TAJSKIE WINO (IMHO)
Jednemu zjawisku poświęcę jednak chwilę. Tajskie wino. Hmmmm. Nie jestem pewien czy powinno się tak nazywać. Ale. Lubię wino. Nie uważam się za sommeliera czy konesera, ale wino inne niż "bełt" pijam od wielu lat. Uważam, że zasada "dobre jest to co mi smakuje" dobrze określa moje zasady doboru wina.
Kupiłem raz wino w Tajlandii. Było dość drogie, ponieważ butelka (ostatnie zdjęcie w tym poście) kosztowała 350-450 bht, czyli ceny normalne nawet jak na polskie warunki. Zawartość WSTRĘTNA. Białe nie nadawało się do picia praktycznie w ogóle, a czerwone w akcie rozpaczy piłem mieszane z Coca Colą... Straszne prawda?
Przy okazji, pierwszy raz w życiu w hotelu płaciłem za lód. Tak, dobrze rozumiecie. Nie chodzi o napiwek dla kelnera, ale o cenę za kubełek lodu. Było to 80bht, czyli około 7 zł (!). Byłem w szoku....
Na koniec mojej subiektywnej i ekspresowej wizyty w Tajlandii BONUS.
TAJSKA ZUPA - PRZEPIS
Przepis na świetną tajską zupę:
1. Ugotować bulion najlepiej na pociętych i wcześniej obsmażonych z drobno posiekaną cebulą (jedna duże) na oleju skrzydełkach z kurczaka. Ja kupuję zwykle 6-8 skrzydełek, ale proporcje są dość dowolne. Można oczywiście zrobić bulion z kostki :)
2. Po długim wygotowaniu zostawiam skrzydełka i dodaję zawinięte w gazę (ponieważ nie staną się jadalne nawet po kilku godzinach gotowania) 8-10 plasterków świeżego imbiru i 3-4 gałązki trawy cytrynowej (do kupienia bez większego problemu w marketach),
3. Po gotowaniu przez co najmniej godzinę, dodaję do zupy 1-2 puszki mleka kokosowego, sok z limonki i mrożonkę "chińską" także do kupienia w marketach i 1-2 papryczki peperoni pokrojone w cienkie plasterki.
4. Do tego dodaję także (według ochoty), albo 1 kg fileta z kurczaka pokrojonego w niewielką kostkę, albo paczkę krewetek lub mieszanki owoców morza, albo jedno i drugie, albo co tam chcecie.
5. Całość gotuję przez następną godzinę, dodając w miarę potrzeby więcej bulionu lub wody (tym razem z kostki).
6. Na koniec (wcześniej nie przyprawiam !) doprawiam do smaku używając KONIECZNIE (!) sosu rybnego z butelki. Ten specyfik jest do kupienia w delikatesach bądź w lepszych marketach. Dodaję także wcześniej ugotowane na twardo jajka przepiórcze i świeżą kolendrę (pęczek) posiekaną na niewielkie kawałki. Można zamiast sosu rybnego dodać zwykłej soli, jednak to nie jest ten smak...
7. Chwilę gotuję na niewielkim ogniu i podaję.
Przed podaniem należy usunąć z garnka gazę z imbirem i trawą cytrynową. Można posypać zupę na talerzu świeżą kolendrą. Można także kilkanaście minut przed końcem, dodać do zupy makaron (najlepiej chiński), albo ryż i gotować do miękkości.
Powstaje z tego wspaniała, sycąca, piekielnie ostra zupa, w sam raz na chłodne zimowe dni.
Pozdrawiam i dziękuję za życzliwe uwagi,
PROSZĘ O KRYTYKĘ, której prawdziwa cnota ponoć się nie boi, zobaczymy jak będzie.