Komentarze użytkownika arnold.layne, strona 82
Przejdź do głównej strony użytkownika arnold.layne
-
Brakuje mi w tym koszu kalosza z poprzedniej fotki ;-))
-
Piotrze, dziękuję za odwiedziny :-)
O! widzę grzybobranie, muszę Pani Layne zaprezentować ;-)
-
Sławek, dziękuję za wizytę i plusy :-)
-
Dorota, dziękuję za odwiedziny, ciepłe słowa i plusy :-)
-
Timu, dziękuję za odwiedziny i tatrzańskie plusy :-).
Nie macie się czego wstydzić, że baliście się burzy - nawet malutkiej. Nawet malutka może urosnąć ;-)).
A poważnie - w górach lepiej sto razy zawrócić z obranej drogi, niż raz wpakować się w tarapaty. Sami częściej zawracaliśmy w obliczu burzy, niż stawialiśmy jej czoła. A raz, osiem lat temu, mój upór w dążeniu do celu i chęć popisania się (co? ja nie przejdę? JA??), omal nie doprowadził do katastrofy. Szliśmy z parą młodszych o kilkanaście lat przyjaciół, zielonym szlakiem ze schroniska Plesnivec w Tatrach Bielskich do Doliny Białych Stawów. W lesie było całkiem całkiem(dobrze widoczne znaki na drzewach), powyżej lasu początkowo też, nawet na moment pojawił się zza chmur Mały Kieżmarski Szczyt. Potem było już tylko gorzej. Ciężkie chmury, i wściekła zadymka (był to początek kwietnia 2003). Kompletnie się zagubiliśmy i trzeba było wracać. Niestety na otwartej przestrzeni śnieg dokładnie zasypał nasze ślady, a kurniawa jeszcze pogarszała sytuację. Postanowiłem iść na skróty, zejść zboczem do równoległego szlaku niebieskiego. To była kolejna fatalna decyzja, schodziliśmy dość stromym zboczem pokrytym kosodrzewiną. To okazało się zdradziecką pułapką. Pozostała trójka radziła sobie w kosówkach całkiem nieźle, ja niestety dużo gorzej, co krok zapadałem się głęboko. I w pewnym momencie skręciłem nogę w kolanie. Ból był przeraźliwy, kląłem jak najgorszy żul, a łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach, nie byłem w stanie ich powstrzymać...
Cóż jednak było robić. Jakoś się zebrałem, i powolutku, ostrożnie gramoliłem się w dół. Jakoś udało nam się wydostać z tej pułapki, ale kosztowało mnie to masę sił, nadwerężone kolano jeszcze wiele razy dotkliwym bólem przypominało o swoim istnieniu...I tak miałem więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym tam wtedy złamał nogę, to nie wiem co by było. Pewnie by mnie znaleźli na wiosnę ;-). Pogoda wykluczała możliwość użycia śmigłowca, a telefon do Horskiej Slużby niewiele by pomógł - byliśmy poza szlakiem przecież.
Nie chcę Cię tu broń Boże straszyć, ale brawura w górach rzadko kiedy kończy się szczęśliwie, Michał Jagiełło w "Wołaniu w górach" podaje wiele przykładów, jak będziesz miał możliwość to poczytaj.
Przepraszam za zanudzaniem Cię własną głupotą ;-) i jeszcze raz dziękuję :-)
-
To Krzesanica, najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów (2122 m n.p.m.), i najwyższy w Polsce wapienny wierzchołek. I to Krzesanica jest najwyższym punktem na Twojej trasie ;-).
-
To raczej jest zejście z Krzesanicy w kierunku Ciemniaka.
-
Oglądając Twoje zdjęcia przypomniała mi się wycieczka sprzed kilkunastu lat, z sierpnia bodajże 96. Podczas naszego miesięcznego pobytu Andrzej Zalewski często straszył "burzami termicznymi", radośnie objaśniając to zjawisko. Polegać miało na tym, że burze miały niewielki zasięg, ale za to ogromną intensywność. Nie wiem, czy to co nas spotkało wtedy w górach to było to właśnie. Szliśmy z Kuźnic przez Zawrat, do Pięciu, a potem Świstówką do Morskiego Oka. W Pięciu Stawach termometr - ok. 15 wskazywał 31stopni. Nic to, powiedzieliśmy sobie, ruszyliśmy swoją drogą. W trakcie wędrówki wylazły skądś dwie chmury burzowe. Jedna sunęła od północy, druga od południa. Obie starały się nas zdeprymować błyskawicami i grzmotami, co im się znakomicie udało. Był to tylko przedsmak tego, co działo się kiedy już wreszcie się spotkały. Wrażenia wizualne były potęgowane wrażeniami akustycznymi. Do umilenia nastroju dołączył się intensywny grad. Niespecjalnie wielki, największe bryłki miały wielkość orzechów laskowych. Schowani gdzieś w kosodrzewinach, już po stronie MOka dygotaliśmy z zimna. Nie uznałem za stosowne zabrać cieplejszego przyodziewku, "no bo i tak nam się nie przyda" ;-). Przyschroniskowy termometr w MOku wskazywał jakieś 9 czy 8 stopni ;-)). Za to rozgrzaliśmy się spacerem na Palenicę ;-).
Burza na Świstówce to był jeden z bodaj trzech momentów, kiedy myślałem, że nie wyjdę żywy ;-).
-
I piramida Żółtej Turni po prawej stronie :-). Z lewej masyw Granatów i Wierchu Pod Fajki.
-
Buczynowa Dolinka :-).
-
Brakuje mi w tym koszu kalosza z poprzedniej fotki ;-))
-
Piotrze, dziękuję za odwiedziny :-)
O! widzę grzybobranie, muszę Pani Layne zaprezentować ;-) -
Sławek, dziękuję za wizytę i plusy :-)
-
Dorota, dziękuję za odwiedziny, ciepłe słowa i plusy :-)
-
Timu, dziękuję za odwiedziny i tatrzańskie plusy :-).
Nie macie się czego wstydzić, że baliście się burzy - nawet malutkiej. Nawet malutka może urosnąć ;-)).
A poważnie - w górach lepiej sto razy zawrócić z obranej drogi, niż raz wpakować się w tarapaty. Sami częściej zawracaliśmy w obliczu burzy, niż stawialiśmy jej czoła. A raz, osiem lat temu, mój upór w dążeniu do celu i chęć popisania się (co? ja nie przejdę? JA??), omal nie doprowadził do katastrofy. Szliśmy z parą młodszych o kilkanaście lat przyjaciół, zielonym szlakiem ze schroniska Plesnivec w Tatrach Bielskich do Doliny Białych Stawów. W lesie było całkiem całkiem(dobrze widoczne znaki na drzewach), powyżej lasu początkowo też, nawet na moment pojawił się zza chmur Mały Kieżmarski Szczyt. Potem było już tylko gorzej. Ciężkie chmury, i wściekła zadymka (był to początek kwietnia 2003). Kompletnie się zagubiliśmy i trzeba było wracać. Niestety na otwartej przestrzeni śnieg dokładnie zasypał nasze ślady, a kurniawa jeszcze pogarszała sytuację. Postanowiłem iść na skróty, zejść zboczem do równoległego szlaku niebieskiego. To była kolejna fatalna decyzja, schodziliśmy dość stromym zboczem pokrytym kosodrzewiną. To okazało się zdradziecką pułapką. Pozostała trójka radziła sobie w kosówkach całkiem nieźle, ja niestety dużo gorzej, co krok zapadałem się głęboko. I w pewnym momencie skręciłem nogę w kolanie. Ból był przeraźliwy, kląłem jak najgorszy żul, a łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach, nie byłem w stanie ich powstrzymać...
Cóż jednak było robić. Jakoś się zebrałem, i powolutku, ostrożnie gramoliłem się w dół. Jakoś udało nam się wydostać z tej pułapki, ale kosztowało mnie to masę sił, nadwerężone kolano jeszcze wiele razy dotkliwym bólem przypominało o swoim istnieniu...I tak miałem więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym tam wtedy złamał nogę, to nie wiem co by było. Pewnie by mnie znaleźli na wiosnę ;-). Pogoda wykluczała możliwość użycia śmigłowca, a telefon do Horskiej Slużby niewiele by pomógł - byliśmy poza szlakiem przecież.
Nie chcę Cię tu broń Boże straszyć, ale brawura w górach rzadko kiedy kończy się szczęśliwie, Michał Jagiełło w "Wołaniu w górach" podaje wiele przykładów, jak będziesz miał możliwość to poczytaj.
Przepraszam za zanudzaniem Cię własną głupotą ;-) i jeszcze raz dziękuję :-)
-
To Krzesanica, najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów (2122 m n.p.m.), i najwyższy w Polsce wapienny wierzchołek. I to Krzesanica jest najwyższym punktem na Twojej trasie ;-).
-
To raczej jest zejście z Krzesanicy w kierunku Ciemniaka.
-
Oglądając Twoje zdjęcia przypomniała mi się wycieczka sprzed kilkunastu lat, z sierpnia bodajże 96. Podczas naszego miesięcznego pobytu Andrzej Zalewski często straszył "burzami termicznymi", radośnie objaśniając to zjawisko. Polegać miało na tym, że burze miały niewielki zasięg, ale za to ogromną intensywność. Nie wiem, czy to co nas spotkało wtedy w górach to było to właśnie. Szliśmy z Kuźnic przez Zawrat, do Pięciu, a potem Świstówką do Morskiego Oka. W Pięciu Stawach termometr - ok. 15 wskazywał 31stopni. Nic to, powiedzieliśmy sobie, ruszyliśmy swoją drogą. W trakcie wędrówki wylazły skądś dwie chmury burzowe. Jedna sunęła od północy, druga od południa. Obie starały się nas zdeprymować błyskawicami i grzmotami, co im się znakomicie udało. Był to tylko przedsmak tego, co działo się kiedy już wreszcie się spotkały. Wrażenia wizualne były potęgowane wrażeniami akustycznymi. Do umilenia nastroju dołączył się intensywny grad. Niespecjalnie wielki, największe bryłki miały wielkość orzechów laskowych. Schowani gdzieś w kosodrzewinach, już po stronie MOka dygotaliśmy z zimna. Nie uznałem za stosowne zabrać cieplejszego przyodziewku, "no bo i tak nam się nie przyda" ;-). Przyschroniskowy termometr w MOku wskazywał jakieś 9 czy 8 stopni ;-)). Za to rozgrzaliśmy się spacerem na Palenicę ;-).
Burza na Świstówce to był jeden z bodaj trzech momentów, kiedy myślałem, że nie wyjdę żywy ;-). -
I piramida Żółtej Turni po prawej stronie :-). Z lewej masyw Granatów i Wierchu Pod Fajki.
-
Buczynowa Dolinka :-).