Komentarze użytkownika skrobil, strona 2

Przejdź do głównej strony użytkownika skrobil

  1. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:52)
    Witalis Garbus, lat 84 – wieś Białogorce (notatka z rozmowy dn. 6 lipca 2014 roku)

    Armianin, kuzniec Dżona i piwnica generała
    - A jak to z tymi bieżeńcami u was było?
    - Oj, z naszej wsi Białogorce na 35 rodzin to tylko dwie się w chatach zostało. Reszta pouciekali, jak i wsie tu z Grodzieńszczyzny.
    - A dlaczego to tak pouciekali?
    - A bo wszyscy mówili, że jak Niemce przyjdą to babom będą piersi ucinać, a wszystkich chłopów wykastrują. Ludziska zabierali co się dało i hen za wojskiem. Kozaki poganiali.
    - Dokąd ci ludzie trafili? Daleko?
    - Oj, to różnie. Niektóre to nad Wołgę, innych to hen, na sam Sybir wywieźli, albo też i do samej Moskwy.
    - A co oni tam robili?
    - A co się dało, roboty same szukali, ale i car dawał, komisary pomagali im. Wielu naszych pracowało w takiej hucie Dżona (?)
    - ...jak?
    - ...hucie Dżona, gdzie wielkie koła do lokomotyw odlewali. To nawet potem długo po powrocie jednego tu z naszych, co u nich robił, długo nazywali „kuzniec Dżona”, znaczy się kowal Dżona, niby tej fabryki. A jeszcze inni u takiego żyda – Zigel mu było – co miał duży zakład meblowy. Bogaty był, on całe swoje dzielnice miał. O, i to prawdziwa komuna była, panie...
    - A jakże to komuna? Przed bolszewikami?
    - Nie, to nie tak. Do niego jak kto przyszedł to od razu tako kartke dostawał, i na nią brał, co mu było „nada” – jedzenie, ubranie, pomieszkanie. Jak pierwszy miesiąc przepracował, to liczyli – tyle a tyle zarobił, tyle wziął, tyle mu się zostało. Ale sprawiedliwie liczyli. Ten Żyd, panie...
    - Zigel?
    - No, Zigel to mówił tak: „Rób u mnie to będzie ci dobrze”. Panie, tam nawet dom starców w tej dzielnicy był. Wtedy to nigdzie emerytury nie dawali a u niego była – o! Ale trzeba było długo i dobrze rabotat’. Mój jeden dziadek u niego księgowym był,
    - ...ale to chyba jeszcze przed wojną?
    - ...nuuu taaa....Toć w 1905 te ziemię tu w kupił. Dziadek w Moskwie dużo zarabiał, kilka domów tam miał, a za te dieńgi to tu w Białogorcach całe gospodarstwo, i dom i ziemię, od jednego generała kupił.
    - Generała?
    - A tak, generała. Karycki mu było. Dwóch ich tu generałów było. Jeden Baranowski, drugi Karycki, one od cara dostali majątki, het, jeszcze długo przed tą Wielką Wojną. W 1905 roku Karycki wsio poprzedał, sobie tylko 24 hektary zostawił. A u mnie jeszcze papier na to jest. Po nim dużo tu budynków się ostało, także i nasza stodoła, ta za którą zaraz granica była zrobiona w 1944, jak tylko ruskie przyszli. Ale od tego kupna takiego dużego majątku, prawie 30 hektary, a i las też przy tym był – to tylko wielkie nieszczęście na naszą rodzinę przyszło.
    - A dlaczego?
    - Oj, panie to po kolei. Pamiętam, jak ojciec z dziadkiem – no, nie kłócili się, tylko rozmawiali, o tym jak to było i dlaczego. Ja mam teraz 84 lat i nie pamiętam co ja dzisiaj jadł, ale dobrze pamiętam co wtedy jadł, jak był mały. Wszystko po prawdzie mówię, pamiętam jakby dziś to było. Ojciec zmarł w 1942, a młody był, tylko 35 lat mu było, a zaraz po nim sam dziadek. Ojciec miał trzynaście lat, jak wszystko w Moskwie rzucili, i tu w 1918 przyjechali, a tu puste pole się zostało i trzeba było od początku robić, stawiać.
    - A dlaczego rzucili ten majątek w Moskwie?
    - A bo głód był! Jak tylko bolszewiki nastali. Dziadek dwupiętrowe mieszkanie za 4 pudy mąki dał. I ojciec gadał, że głupio dziadek zrobił. A dziadek tłumaczył, że tam na worku pieniędzy siedział i chleba prosił! Jakby tak mieszkania nie przedał, to w dwie niedzieli by wszystkie nie żyli. A tak, 4 pudy mąki to dla całej rodziny nawet na pół roku starczyło.
    - Jakże to na pół roku?
    - A pan wie, ile to pud?
    - No wiem, 16 kilo, nawet taka piosenka była o tym jak się czasy zmieniały „A pud jak był, tak nadal jest, 16 kilo ma!”
    - No, i 4 pudy musiało starczyć. Abo, panie, zmielonej kory z drzew dodawali, listków, pączków i pyłku kwiatów, a co się dało.
    - A wcześniej, jak ci bieżeńcy w Moskwie? Co z nimi było? Wszyscy z tu Białogorców na swoje wrócili?
    - Oj, to różne było, niektóre jak my, inni długo, długo potem, nawet w trzydziestym, a inni w ogóle. Wiele tam poumierało.
    - A u Pana w rodzinie?
    - E, nie – u nas to dobrze się wtedy działo. Jeden mój wuj, dużo, dużo starszy od mojego ojca to nawet pułkownikiem w armii carskiej był.
    - Jakiego pułku, jaka broń – kawaleria, czy jaka inna?
    - O, tego nie pamiętam. A on sobie żonę stąd, z Białogorców sobie wziął. Dwie, nie trzy siostry ich w tej rodzinie było. On poszedł na front i jak się carscy stąd cofali, to ona do Moskwy pojechała, ta do mojego dziadka, czyli swego teścia. I tam u niego była. Córeczkę miała, ale jej potem się zmarło. I ona tam, w Moskwie została.
    - Dlaczego?
    - A bo w szpitalu pracowała, i tam głodu nie miała, zawsze się pożywiła. I na męża czekała. A on z całą swoją jednostką, bo to biała armia była aże do Bułgarii uciekł. I stamtąd pisał do żony „Czekaj ty mnie”. Wrócić nie mógł, bo jego bolszewiki od razu by go na Sybir wzięli.
    - I co było dalej z nimi?
    - Jego żona potem sobie Armianina (wymowa oryginalna ASZ) znalazła. I on się nią zaopiekował, córeczkę mieli (drugą – bo tej pierwszej, co z mężem - moim wujem miała to już na świecie nie było). A wuj pisał, pisał, a ona też do niego tęskniła. I raz ten Armianin list znalazł, znaczy od męża, strasznie się zdenerwował i chciał ją zabić. Strzelił, trafił ją, ona jednak przeżyła, ale siebie to on zabił na śmierć. Ona przeżyła, doszła do zdrowia, tam w Moskwie potem za jakiego znanego lekarza wyszła, nawet tu w 1940 roku na krótko przyjechał a jej córka to chyba i jeszcze żyje.
    - A wuj? Co z nim było?
    - Po latach, po latach tu do Białogorców wrócił. I też na niego nieszczęścia same przyszli. Niedługo przed wojną ożenił się drugi raz...
    - Bigamista znaczy, bo tamta żona żyła!
    - Niby tak, ale nijak nie mogli być razem. I zaraz jak tu ruskie przyszli w trzydziestym dziewiątym to uciekł do Białegostoku, i tam na dworcu towarowym wagowym był. Tak się schował. Bo dobrze wiedział co będzie. Rosjanie od razu tu jego szukali i nas pytali gdzie on. I do ojca „Ty buntowszczyk – my wsio znajem!”. I na nas, że my kułaki, bo konie, bo krowy, bo ziemia, bo dom bo brat pułkownik od biełych, a tu taki majątek od samego generała! I dawaj nam tu kary nakładać – żądali żeby im tu zboża, mięsa, a i drewna oddawać. Każdy musiał, ale nam to pilnowali i kazali więcej. I stąd nieszczęście z ojcem było. Lasu my tu nie mieli, rósł daleko, trzeba było ciąć i im zawozić. I ojciec razem z innymi do Krynek pojechał – konno, saniami, a na nich pnie pocięte. Ciężko było. Marzec czterdziestego to było, jeszcze mróz i śnieg, trochę tajało w dzień i snowa zamarzało. I w Krynkach, tam taki dół jest, koło cmentarza – teraz to ulica Kościelna – i na tym dole gruby lód był. A w Krynkach po bruku saniami niedobrze jechać saniami a jeszcze i z drewnem – to ludzie mu powiedzieli, że on po tym miejscu pojechał. I ledwie to zrobił lód załamał sia, konie po szyje, sanie się przewrócili, ojciec z nimi cały w wodę. Utopiłby się od razu pod takim ciężarem, ale ludzie się zlecieli, nawet tam, gdzie synagoga to ruskie tankisty siedzieli, czyli stacjonowali – też wybiegli i pomogli wyciągnąć, i konie, i sanie i ojca. I gdyby ojciec od razu do kogo tam poszedł, wysuszył się, herbatki popił i rozgrzał, to i nic by mu nie było. Ale on – bo ruskie gonili – jeszcze drewno zawiózł, zdał, znaczy też wszystko rozładować musiał i taki do domu się wrócił. I od raz zachorował i po roku umarł na płuca. A dziadek niecały rok po nim pomarł. I ja się sam został z matką, trzynaście lat mnie było i sam musiał wsio robić.
    - A wuj?
    - Jego tam w Białymstoku to ruskie szybko znaleźli. I chcieli od raz na Sybir wywieźć (i to z nami wszystkimi!), ale nie zdążyli, bo to już czterdziesty pierwszy (1941) był. O, takiego Janowicza z Jamasz (bogaty gospodarz był, konie miał, krowy, byki, a do „Krakusów” należał, takich ruski od razu brał) to jeszcze zdążyli wywieźć (choć on potem za Niemca wrócił), i tak jak jego w środę załadowali, i pajechał!.... to nas mieli w niedzielę brać, już my mieli prikaz. Ale Niemiec odciął to znaczy kolej i drogi zbombardował, a my mieli wagonami jechać i tak my zostali w Białogorcach. I ledwie tu przeżyli, bo tu walki były jak front szedł, Rosjanie to tu wszędzie jak śledzie leżeli, martwych i rannych to furmankami wieźli i wieźli, końca nie było. Tu jeden generał poległ. Przyjechał i oglądał z okopu umocnienia, a niemiecki snajper go wypatrzył i pach! Bombardowali, to znaczy artyleria tak waliła i waliła, że żaden dom się w Białogorcach nie ostał. W Ozieranach to wszystkie chaty stoją jak przed wojną (bo tam umocnienia niemieckie były), ale tu, no i w Jamaszach to kamień na kamieniu nie został. A ta piwnica generała, z kamieni, duża, mocna oj, jak się przydała. Tu do nas wszystkie ludzie się zbiegli, ponad setka była, jeden pocisk walnął, ale „sklep” wytrzymał. I my przeżyli.
    - A ta też po generale, murowana stodoła z kamienia, zaraz została?
    - Tylko ściany. My tam też się schowali, ale ruski zwiad przyszedł i kazał uciekać, mówili że tu będzie ostrzał. I był, był oj, sądny dzień. Oni szli i szli, Niemiec strzelał i kładł ich pokotem. Tu wszędzie wzgórza, armaty stali i karabiny maszynowe. Razu pewnego i mój brat stryjeczny poszliśmy pooglądać co tam się dzieje, nawet lornetkę mieli...
    - A skąd?
    - A bo ja wiem skąd on miał? Miał i już! Ledwie my się przyjrzeli a tu ziu! ziu! kule lecieli, bo Niemiec od razu zobaczył. To my w nogi do kurnika, za róg się schowali. Ale tam przybiegł kuzyn i kazał się wynosić. I dobrze zrobił, bo ledwie my do piwnicy uciekli to jak nie walnie! Z kurnika nic nie zostało, a i stodoła z kamienia też jak kurnik, panie, oberwała, dach się zawalił, dobrze, że ludzi nie było, ale w jednym końcu sześć koni stało i jedna miazga z nich została. Na miejscu ich tak zakopali (od raz tak robili, żeby epidemii nie było), a potem pamiętam jak kości wykopywali, a i ludzi też ekshumowali, ale na pewno nie wszystkich, bo ich tutaj oj, setki, tysiące poległo.
    Granica za stodołą
    - Jak tu było, kiedy Rosjanie drugi raz przyszli?
    - Oj, długo tu się bili. Wielu poległo. Z naszych wiosek od razu wielu ludzi wzięli do wojska, a mało który wrócił. Dlatego potem, jak zrobili granicę w 1944 – a, o tu zaraz za naszą stodołą była – to wielu ludzi się zgodziło pójść do Związku Radzieckiego
    - A dlaczego?
    - A co lepsze – na front, do wojska na pewną śmierć czy do Związku Radzieckiego? Bo komisarze obiecywali, że jak kto do nich, do sowietów pójdzie, to przez dwa lata nie będą brali do wojska i podatków nie trzeba będzie płacić. A z tych, co poszli na front – wtedy jeszcze długo się bili – to od razu przyszło, że pogibli. Niektóre pod Warszawą, inne jeszcze gdzie indziej, a nie wiadomo gdzie. A ruskie mówili, że tu i tak wszystko będzie ich.
    - I jak to wyglądało w 1944, po walkach?
    - Jak tylko Niemcy odstąpili to tutaj była jedna ruina. Białogorce – tu żadna chata nie ostała się. Ozierany całe, tu wszystko rozwalone. Ja został sam z matką. Trzynaście lat, a musiał orać, pracować jak stary, ale nie wszystko mógł robić. Ot, choćby kosić, choć orać już umiał. Ludzie pomagali to znaczy mama szyła, umiała to dobrze, a ludzie za to odrabiali w polu. Wtedy wszyscy biedni byli, ubrania nie było, co się dało przerabiali, sztukowali, a buty to rzadko kto miał. Wojna, panie...
    - Jak ta granica wyglądała?
    - A nijak. Ot, sołdata postawili, potem wyorali ot, taki pasek, A tu na polach szachownica. I nasze jedno pole, największe to za granicą się znalazło. I my nie zważali, tak na chama swoje zaorali i zasiali. Ale już nie zabrali...
    - Dlaczego?
    - A bo jak troche czasu minęło, to tak zaczęli pilnować, dzień i noc, że nie dało rady. Potem, po paru latach, w 48 zrobili tak, że była „korekta granic” i przesunęli ją tam, gdzie i teraz jest.


    Jamasze – wioska, której nie ma
    - A jak z tym Janowiczem z wioski Jamasze było? Z tej wioski to już ani śladu, ot, tylko słupy po jednej stodole jeszcze stoją. Nie ma kogo zapytać.
    - A i w tej naszej wiosce to ja już sam jeden taki stary został. Mnie osiemdziesiąt i cztery lata już mija, a tak pamiętam i naszą wioskę, i Jamasze, z których nic nie zostało, ot, w krzakach resztka fundamentów i dwie stare studnie. Paru co tam żyło w Białymstoku to one mieszkają, ostatni siedemdziesiątym pierwszym (1971) się wyniósł, bo jak wyjechał na krótko to mu cały dom rozkradli. Przyjechał, patrzy – a tu pusto. Tak i pojechał i już nie wrócił.
    - A ile tam gospodarstw było przed wojną?
    - Oj...(Pan Aleksy odhacza na sękatej dłoni, wyliczając nazwiska i domy). Tego znał, i tego ja też dobrze znał. Oj, różnie tam się działo.
    - A co pan pamięta?
    - A wszystko co ja wtedy widział. Oj, raz Niemcy przyjechali, bo stale komunistów szukali. I do Jamasz też przyjechali. Pamiętam, dwóch bryczką jechało, a jeden na koniu, wierzchem. I ten zobaczył, że jeden taki – Akimiuk mu było, ja jego znał – ryby siatką łowi. W tej rzeczce, Nietupie. A nie wolno było!
    - ...że kłusownictwo?
    - Oj, Niemcy bardzo pilnowali – nikt nie mógł sam dla siebie świniaka, cielaka zabić, także i zakazali ryb brać. I ten co łowił zobaczył i uciekł, ale do siebie! I żeby siatkę zostawił – ale jemu żal. Zostawił pod chatą i sam udawał, że niby śpi. Ale Niemcy go od razu wzięli, tu prowadzili i katowali. Ten co na koniu jechał i bił o, tak karabinem. A ja to wszystko widział! A potem jeszcze dwa psy na niego puścili! To mięso z nóg, o tu z obu ud to jak szmaty mu wisiało.
    - A on młody był?
    - Tak, młody był i silny, przetrzymał, ale słabo potem chodził.
    - ....i przeżył?
    - Przeżył.

    Jamasze – donos, grabież i zemsta
    - A inni z Jamasz, co z nimi było? Bogaci gospodarze tam mieszkali?
    - A różnie, ale więcej nie za bogate, jak to tutejsze. Ale Janowicz to bogaty był – dobry gospodarz, dużo pola, dom, konie miał, krowy, nawet byki miał, bryczką jeździł i do „Krakusów” należał. I jak Rosjanie tu przyszli zara w trzydziestym dziewiątym to się wzięli za takich ,wszystko wiedzieli kto, panie i co robił do wojny. Oni to znaczy NKWD wszystko o każdym wiedzieli. Po kolei od wsi do wsi. I tego Janowicza też jego wzięli, przyjechali i zaaresztowali. Syn jego , kilkanaście lat jemu było, ja jego znał, jak to chłopaki tutejsze – to on uciekł i schował się w życie. Ale ruskie go szukali i byliby nie naszli, bo jak, psów nie mieli, jak Niemce – ale tam dwie kobiety z Jamasz szły i one pokazały „ O tu! Tu! się schował w życie siedzi”. I Janowicza z synem wzięli. Ale on tu w czterdziestym pierwszym wrócił, nie za daleko jego wywieźli, ale sam bez syna. I pomsty szukał. Bo przyszedł, patrzy a tu z jego domu nic, ludzie wszystko pobrali! Ja sam widział, jak jeden taki, ja go dobrze znał na koniu Janowicza jeździł. I on poszedł do Niemców na skargę, i odebrać co swoje. A wiedział kto co zabrał i kto wtedy do NKWD doniósł, bo sam widział. Ludzie powiedzieli, bo nie wszystkie jego majątek pobrali. Ale Niemcy nie chcieli się tym zajmować, że nie ich sprawa. To on krowy co odebrał, wziął i sprzedał, panie i wszystkie pieniądze, co dostał na wojsko niemieckie dał – i potem poszedł do żandarmerii w Hałynce. No i ci przyjechali do Jamasz – wzięli te dwie kobiety, co doniosły i dwóch chłopów. W niedzielę rano ich wzięli, zaprowadzili na cmentarz i tam rozstrzelali. I nie pozwolili pogrzebać od razu – tak dla przykładu.

    „ – Babciu, a dlaczego ciotkę Jankę Niemcy zabili? - A bo wojna była!”

    Lucyna Jurkiewicz: - Jedną z tych rozstrzelanych kobiet była siostra mojej mamy, ciotka Janka. Ciała długo leżały tam na widoku, na postrach. Dopiero po wielu dniach Niemcy kazali zakopać gdzieś pod murem, wszystkich czworo razem. Ale jakby kto ruszył, wykopał to mu groził wyrok śmierci, tak Niemcy ogłosili.

    Babcia – jak moja mama opowiadała - strasznie rozpaczała, nie jadła, nie spała, aż w nocy wzięła furmankę i pojechała do człowieka, który pilnował cmentarza i tej mogiły. Bał się, że go Niemcy zabiją, jak się wyda, ale zlitował się nad babką, która bardzo lamentowała. Podobno sam się popłakał i mówił : - Tak, dobrze pamiętam Twoją córkę, taka młoda, ładna...

    I jak rozkopali mogiłę po nocy to nie mogli nikogo rozpoznać, bo on wszyscy w kożuchach byli, zimowych ubraniach, i tak na kupie leżeli, jedno ciało na drugim. Ale babka poznała ciało córki, bo jej się mleko z piersi rozlało – bo ciocia Janka wtedy miała półroczną córeczkę.

    A do tej pory nie wiedziałam za co Niemcy ją zabili. Jak pytałam w rodzinie, to babcia tylko płakała i mówiła: - A bo wojna była!

    Nic nie wiedziałam, że podobno wydała syna Janowicza. Dopiero teraz po latach, jak to często bywa z takimi tutejszymi historiami sprzed lat, doszedł oto do mnie kolejny mały kawałek całej układanki.

    Jak się kiedyś przypadkiem od kogoś innego dowiedziałam, ciocia Janka podobno należała do Komunistycznej Partii Białorusi i to pewnie też zadecydowało, że została zabita.
  2. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:52)
    Witalis Garbus, lat 84 – wieś Białogorce (notatka z rozmowy dn. 6 lipca 2014 roku)

    Armianin, kuzniec Dżona i piwnica generała
    - A jak to z tymi bieżeńcami u was było?
    - Oj, z naszej wsi Białogorce na 35 rodzin to tylko dwie się w chatach zostało. Reszta pouciekali, jak i wsie tu z Grodzieńszczyzny.
    - A dlaczego to tak pouciekali?
    - A bo wszyscy mówili, że jak Niemce przyjdą to babom będą piersi ucinać, a wszystkich chłopów wykastrują. Ludziska zabierali co się dało i hen za wojskiem. Kozaki poganiali.
    - Dokąd ci ludzie trafili? Daleko?
    - Oj, to różnie. Niektóre to nad Wołgę, innych to hen, na sam Sybir wywieźli, albo też i do samej Moskwy.
    - A co oni tam robili?
    - A co się dało, roboty same szukali, ale i car dawał, komisary pomagali im. Wielu naszych pracowało w takiej hucie Dżona (?)
    - ...jak?
    - ...hucie Dżona, gdzie wielkie koła do lokomotyw odlewali. To nawet potem długo po powrocie jednego tu z naszych, co u nich robił, długo nazywali „kuzniec Dżona”, znaczy się kowal Dżona, niby tej fabryki. A jeszcze inni u takiego żyda – Zigel mu było – co miał duży zakład meblowy. Bogaty był, on całe swoje dzielnice miał. O, i to prawdziwa komuna była, panie...
    - A jakże to komuna? Przed bolszewikami?
    - Nie, to nie tak. Do niego jak kto przyszedł to od razu tako kartke dostawał, i na nią brał, co mu było „nada” – jedzenie, ubranie, pomieszkanie. Jak pierwszy miesiąc przepracował, to liczyli – tyle a tyle zarobił, tyle wziął, tyle mu się zostało. Ale sprawiedliwie liczyli. Ten Żyd, panie...
    - Zigel?
    - No, Zigel to mówił tak: „Rób u mnie to będzie ci dobrze”. Panie, tam nawet dom starców w tej dzielnicy był. Wtedy to nigdzie emerytury nie dawali a u niego była – o! Ale trzeba było długo i dobrze rabotat’. Mój jeden dziadek u niego księgowym był,
    - ...ale to chyba jeszcze przed wojną?
    - ...nuuu taaa....Toć w 1905 te ziemię tu w kupił. Dziadek w Moskwie dużo zarabiał, kilka domów tam miał, a za te dieńgi to tu w Białogorcach całe gospodarstwo, i dom i ziemię, od jednego generała kupił.
    - Generała?
    - A tak, generała. Karycki mu było. Dwóch ich tu generałów było. Jeden Baranowski, drugi Karycki, one od cara dostali majątki, het, jeszcze długo przed tą Wielką Wojną. W 1905 roku Karycki wsio poprzedał, sobie tylko 24 hektary zostawił. A u mnie jeszcze papier na to jest. Po nim dużo tu budynków się ostało, także i nasza stodoła, ta za którą zaraz granica była zrobiona w 1944, jak tylko ruskie przyszli. Ale od tego kupna takiego dużego majątku, prawie 30 hektary, a i las też przy tym był – to tylko wielkie nieszczęście na naszą rodzinę przyszło.
    - A dlaczego?
    - Oj, panie to po kolei. Pamiętam, jak ojciec z dziadkiem – no, nie kłócili się, tylko rozmawiali, o tym jak to było i dlaczego. Ja mam teraz 84 lat i nie pamiętam co ja dzisiaj jadł, ale dobrze pamiętam co wtedy jadł, jak był mały. Wszystko po prawdzie mówię, pamiętam jakby dziś to było. Ojciec zmarł w 1942, a młody był, tylko 35 lat mu było, a zaraz po nim sam dziadek. Ojciec miał trzynaście lat, jak wszystko w Moskwie rzucili, i tu w 1918 przyjechali, a tu puste pole się zostało i trzeba było od początku robić, stawiać.
    - A dlaczego rzucili ten majątek w Moskwie?
    - A bo głód był! Jak tylko bolszewiki nastali. Dziadek dwupiętrowe mieszkanie za 4 pudy mąki dał. I ojciec gadał, że głupio dziadek zrobił. A dziadek tłumaczył, że tam na worku pieniędzy siedział i chleba prosił! Jakby tak mieszkania nie przedał, to w dwie niedzieli by wszystkie nie żyli. A tak, 4 pudy mąki to dla całej rodziny nawet na pół roku starczyło.
    - Jakże to na pół roku?
    - A pan wie, ile to pud?
    - No wiem, 16 kilo, nawet taka piosenka była o tym jak się czasy zmieniały „A pud jak był, tak nadal jest, 16 kilo ma!”
    - No, i 4 pudy musiało starczyć. Abo, panie, zmielonej kory z drzew dodawali, listków, pączków i pyłku kwiatów, a co się dało.
    - A wcześniej, jak ci bieżeńcy w Moskwie? Co z nimi było? Wszyscy z tu Białogorców na swoje wrócili?
    - Oj, to różne było, niektóre jak my, inni długo, długo potem, nawet w trzydziestym, a inni w ogóle. Wiele tam poumierało.
    - A u Pana w rodzinie?
    - E, nie – u nas to dobrze się wtedy działo. Jeden mój wuj, dużo, dużo starszy od mojego ojca to nawet pułkownikiem w armii carskiej był.
    - Jakiego pułku, jaka broń – kawaleria, czy jaka inna?
    - O, tego nie pamiętam. A on sobie żonę stąd, z Białogorców sobie wziął. Dwie, nie trzy siostry ich w tej rodzinie było. On poszedł na front i jak się carscy stąd cofali, to ona do Moskwy pojechała, ta do mojego dziadka, czyli swego teścia. I tam u niego była. Córeczkę miała, ale jej potem się zmarło. I ona tam, w Moskwie została.
    - Dlaczego?
    - A bo w szpitalu pracowała, i tam głodu nie miała, zawsze się pożywiła. I na męża czekała. A on z całą swoją jednostką, bo to biała armia była aże do Bułgarii uciekł. I stamtąd pisał do żony „Czekaj ty mnie”. Wrócić nie mógł, bo jego bolszewiki od razu by go na Sybir wzięli.
    - I co było dalej z nimi?
    - Jego żona potem sobie Armianina (wymowa oryginalna ASZ) znalazła. I on się nią zaopiekował, córeczkę mieli (drugą – bo tej pierwszej, co z mężem - moim wujem miała to już na świecie nie było). A wuj pisał, pisał, a ona też do niego tęskniła. I raz ten Armianin list znalazł, znaczy od męża, strasznie się zdenerwował i chciał ją zabić. Strzelił, trafił ją, ona jednak przeżyła, ale siebie to on zabił na śmierć. Ona przeżyła, doszła do zdrowia, tam w Moskwie potem za jakiego znanego lekarza wyszła, nawet tu w 1940 roku na krótko przyjechał a jej córka to chyba i jeszcze żyje.
    - A wuj? Co z nim było?
    - Po latach, po latach tu do Białogorców wrócił. I też na niego nieszczęścia same przyszli. Niedługo przed wojną ożenił się drugi raz...
    - Bigamista znaczy, bo tamta żona żyła!
    - Niby tak, ale nijak nie mogli być razem. I zaraz jak tu ruskie przyszli w trzydziestym dziewiątym to uciekł do Białegostoku, i tam na dworcu towarowym wagowym był. Tak się schował. Bo dobrze wiedział co będzie. Rosjanie od razu tu jego szukali i nas pytali gdzie on. I do ojca „Ty buntowszczyk – my wsio znajem!”. I na nas, że my kułaki, bo konie, bo krowy, bo ziemia, bo dom bo brat pułkownik od biełych, a tu taki majątek od samego generała! I dawaj nam tu kary nakładać – żądali żeby im tu zboża, mięsa, a i drewna oddawać. Każdy musiał, ale nam to pilnowali i kazali więcej. I stąd nieszczęście z ojcem było. Lasu my tu nie mieli, rósł daleko, trzeba było ciąć i im zawozić. I ojciec razem z innymi do Krynek pojechał – konno, saniami, a na nich pnie pocięte. Ciężko było. Marzec czterdziestego to było, jeszcze mróz i śnieg, trochę tajało w dzień i snowa zamarzało. I w Krynkach, tam taki dół jest, koło cmentarza – teraz to ulica Kościelna – i na tym dole gruby lód był. A w Krynkach po bruku saniami niedobrze jechać saniami a jeszcze i z drewnem – to ludzie mu powiedzieli, że on po tym miejscu pojechał. I ledwie to zrobił lód załamał sia, konie po szyje, sanie się przewrócili, ojciec z nimi cały w wodę. Utopiłby się od razu pod takim ciężarem, ale ludzie się zlecieli, nawet tam, gdzie synagoga to ruskie tankisty siedzieli, czyli stacjonowali – też wybiegli i pomogli wyciągnąć, i konie, i sanie i ojca. I gdyby ojciec od razu do kogo tam poszedł, wysuszył się, herbatki popił i rozgrzał, to i nic by mu nie było. Ale on – bo ruskie gonili – jeszcze drewno zawiózł, zdał, znaczy też wszystko rozładować musiał i taki do domu się wrócił. I od raz zachorował i po roku umarł na płuca. A dziadek niecały rok po nim pomarł. I ja się sam został z matką, trzynaście lat mnie było i sam musiał wsio robić.
    - A wuj?
    - Jego tam w Białymstoku to ruskie szybko znaleźli. I chcieli od raz na Sybir wywieźć (i to z nami wszystkimi!), ale nie zdążyli, bo to już czterdziesty pierwszy (1941) był. O, takiego Janowicza z Jamasz (bogaty gospodarz był, konie miał, krowy, byki, a do „Krakusów” należał, takich ruski od razu brał) to jeszcze zdążyli wywieźć (choć on potem za Niemca wrócił), i tak jak jego w środę załadowali, i pajechał!.... to nas mieli w niedzielę brać, już my mieli prikaz. Ale Niemiec odciął to znaczy kolej i drogi zbombardował, a my mieli wagonami jechać i tak my zostali w Białogorcach. I ledwie tu przeżyli, bo tu walki były jak front szedł, Rosjanie to tu wszędzie jak śledzie leżeli, martwych i rannych to furmankami wieźli i wieźli, końca nie było. Tu jeden generał poległ. Przyjechał i oglądał z okopu umocnienia, a niemiecki snajper go wypatrzył i pach! Bombardowali, to znaczy artyleria tak waliła i waliła, że żaden dom się w Białogorcach nie ostał. W Ozieranach to wszystkie chaty stoją jak przed wojną (bo tam umocnienia niemieckie były), ale tu, no i w Jamaszach to kamień na kamieniu nie został. A ta piwnica generała, z kamieni, duża, mocna oj, jak się przydała. Tu do nas wszystkie ludzie się zbiegli, ponad setka była, jeden pocisk walnął, ale „sklep” wytrzymał. I my przeżyli.
    - A ta też po generale, murowana stodoła z kamienia, zaraz została?
    - Tylko ściany. My tam też się schowali, ale ruski zwiad przyszedł i kazał uciekać, mówili że tu będzie ostrzał. I był, był oj, sądny dzień. Oni szli i szli, Niemiec strzelał i kładł ich pokotem. Tu wszędzie wzgórza, armaty stali i karabiny maszynowe. Razu pewnego i mój brat stryjeczny poszliśmy pooglądać co tam się dzieje, nawet lornetkę mieli...
    - A skąd?
    - A bo ja wiem skąd on miał? Miał i już! Ledwie my się przyjrzeli a tu ziu! ziu! kule lecieli, bo Niemiec od razu zobaczył. To my w nogi do kurnika, za róg się schowali. Ale tam przybiegł kuzyn i kazał się wynosić. I dobrze zrobił, bo ledwie my do piwnicy uciekli to jak nie walnie! Z kurnika nic nie zostało, a i stodoła z kamienia też jak kurnik, panie, oberwała, dach się zawalił, dobrze, że ludzi nie było, ale w jednym końcu sześć koni stało i jedna miazga z nich została. Na miejscu ich tak zakopali (od raz tak robili, żeby epidemii nie było), a potem pamiętam jak kości wykopywali, a i ludzi też ekshumowali, ale na pewno nie wszystkich, bo ich tutaj oj, setki, tysiące poległo.
    Granica za stodołą
    - Jak tu było, kiedy Rosjanie drugi raz przyszli?
    - Oj, długo tu się bili. Wielu poległo. Z naszych wiosek od razu wielu ludzi wzięli do wojska, a mało który wrócił. Dlatego potem, jak zrobili granicę w 1944 – a, o tu zaraz za naszą stodołą była – to wielu ludzi się zgodziło pójść do Związku Radzieckiego
    - A dlaczego?
    - A co lepsze – na front, do wojska na pewną śmierć czy do Związku Radzieckiego? Bo komisarze obiecywali, że jak kto do nich, do sowietów pójdzie, to przez dwa lata nie będą brali do wojska i podatków nie trzeba będzie płacić. A z tych, co poszli na front – wtedy jeszcze długo się bili – to od razu przyszło, że pogibli. Niektóre pod Warszawą, inne jeszcze gdzie indziej, a nie wiadomo gdzie. A ruskie mówili, że tu i tak wszystko będzie ich.
    - I jak to wyglądało w 1944, po walkach?
    - Jak tylko Niemcy odstąpili to tutaj była jedna ruina. Białogorce – tu żadna chata nie ostała się. Ozierany całe, tu wszystko rozwalone. Ja został sam z matką. Trzynaście lat, a musiał orać, pracować jak stary, ale nie wszystko mógł robić. Ot, choćby kosić, choć orać już umiał. Ludzie pomagali to znaczy mama szyła, umiała to dobrze, a ludzie za to odrabiali w polu. Wtedy wszyscy biedni byli, ubrania nie było, co się dało przerabiali, sztukowali, a buty to rzadko kto miał. Wojna, panie...
    - Jak ta granica wyglądała?
    - A nijak. Ot, sołdata postawili, potem wyorali ot, taki pasek, A tu na polach szachownica. I nasze jedno pole, największe to za granicą się znalazło. I my nie zważali, tak na chama swoje zaorali i zasiali. Ale już nie zabrali...
    - Dlaczego?
    - A bo jak troche czasu minęło, to tak zaczęli pilnować, dzień i noc, że nie dało rady. Potem, po paru latach, w 48 zrobili tak, że była „korekta granic” i przesunęli ją tam, gdzie i teraz jest.


    Jamasze – wioska, której nie ma
    - A jak z tym Janowiczem z wioski Jamasze było? Z tej wioski to już ani śladu, ot, tylko słupy po jednej stodole jeszcze stoją. Nie ma kogo zapytać.
    - A i w tej naszej wiosce to ja już sam jeden taki stary został. Mnie osiemdziesiąt i cztery lata już mija, a tak pamiętam i naszą wioskę, i Jamasze, z których nic nie zostało, ot, w krzakach resztka fundamentów i dwie stare studnie. Paru co tam żyło w Białymstoku to one mieszkają, ostatni siedemdziesiątym pierwszym (1971) się wyniósł, bo jak wyjechał na krótko to mu cały dom rozkradli. Przyjechał, patrzy – a tu pusto. Tak i pojechał i już nie wrócił.
    - A ile tam gospodarstw było przed wojną?
    - Oj...(Pan Aleksy odhacza na sękatej dłoni, wyliczając nazwiska i domy). Tego znał, i tego ja też dobrze znał. Oj, różnie tam się działo.
    - A co pan pamięta?
    - A wszystko co ja wtedy widział. Oj, raz Niemcy przyjechali, bo stale komunistów szukali. I do Jamasz też przyjechali. Pamiętam, dwóch bryczką jechało, a jeden na koniu, wierzchem. I ten zobaczył, że jeden taki – Akimiuk mu było, ja jego znał – ryby siatką łowi. W tej rzeczce, Nietupie. A nie wolno było!
    - ...że kłusownictwo?
    - Oj, Niemcy bardzo pilnowali – nikt nie mógł sam dla siebie świniaka, cielaka zabić, także i zakazali ryb brać. I ten co łowił zobaczył i uciekł, ale do siebie! I żeby siatkę zostawił – ale jemu żal. Zostawił pod chatą i sam udawał, że niby śpi. Ale Niemcy go od razu wzięli, tu prowadzili i katowali. Ten co na koniu jechał i bił o, tak karabinem. A ja to wszystko widział! A potem jeszcze dwa psy na niego puścili! To mięso z nóg, o tu z obu ud to jak szmaty mu wisiało.
    - A on młody był?
    - Tak, młody był i silny, przetrzymał, ale słabo potem chodził.
    - ....i przeżył?
    - Przeżył.

    Jamasze – donos, grabież i zemsta
    - A inni z Jamasz, co z nimi było? Bogaci gospodarze tam mieszkali?
    - A różnie, ale więcej nie za bogate, jak to tutejsze. Ale Janowicz to bogaty był – dobry gospodarz, dużo pola, dom, konie miał, krowy, nawet byki miał, bryczką jeździł i do „Krakusów” należał. I jak Rosjanie tu przyszli zara w trzydziestym dziewiątym to się wzięli za takich ,wszystko wiedzieli kto, panie i co robił do wojny. Oni to znaczy NKWD wszystko o każdym wiedzieli. Po kolei od wsi do wsi. I tego Janowicza też jego wzięli, przyjechali i zaaresztowali. Syn jego , kilkanaście lat jemu było, ja jego znał, jak to chłopaki tutejsze – to on uciekł i schował się w życie. Ale ruskie go szukali i byliby nie naszli, bo jak, psów nie mieli, jak Niemce – ale tam dwie kobiety z Jamasz szły i one pokazały „ O tu! Tu! się schował w życie siedzi”. I Janowicza z synem wzięli. Ale on tu w czterdziestym pierwszym wrócił, nie za daleko jego wywieźli, ale sam bez syna. I pomsty szukał. Bo przyszedł, patrzy a tu z jego domu nic, ludzie wszystko pobrali! Ja sam widział, jak jeden taki, ja go dobrze znał na koniu Janowicza jeździł. I on poszedł do Niemców na skargę, i odebrać co swoje. A wiedział kto co zabrał i kto wtedy do NKWD doniósł, bo sam widział. Ludzie powiedzieli, bo nie wszystkie jego majątek pobrali. Ale Niemcy nie chcieli się tym zajmować, że nie ich sprawa. To on krowy co odebrał, wziął i sprzedał, panie i wszystkie pieniądze, co dostał na wojsko niemieckie dał – i potem poszedł do żandarmerii w Hałynce. No i ci przyjechali do Jamasz – wzięli te dwie kobiety, co doniosły i dwóch chłopów. W niedzielę rano ich wzięli, zaprowadzili na cmentarz i tam rozstrzelali. I nie pozwolili pogrzebać od razu – tak dla przykładu.

    „ – Babciu, a dlaczego ciotkę Jankę Niemcy zabili? - A bo wojna była!”

    Lucyna Jurkiewicz: - Jedną z tych rozstrzelanych kobiet była siostra mojej mamy, ciotka Janka. Ciała długo leżały tam na widoku, na postrach. Dopiero po wielu dniach Niemcy kazali zakopać gdzieś pod murem, wszystkich czworo razem. Ale jakby kto ruszył, wykopał to mu groził wyrok śmierci, tak Niemcy ogłosili.

    Babcia – jak moja mama opowiadała - strasznie rozpaczała, nie jadła, nie spała, aż w nocy wzięła furmankę i pojechała do człowieka, który pilnował cmentarza i tej mogiły. Bał się, że go Niemcy zabiją, jak się wyda, ale zlitował się nad babką, która bardzo lamentowała. Podobno sam się popłakał i mówił : - Tak, dobrze pamiętam Twoją córkę, taka młoda, ładna...

    I jak rozkopali mogiłę po nocy to nie mogli nikogo rozpoznać, bo on wszyscy w kożuchach byli, zimowych ubraniach, i tak na kupie leżeli, jedno ciało na drugim. Ale babka poznała ciało córki, bo jej się mleko z piersi rozlało – bo ciocia Janka wtedy miała półroczną córeczkę.

    A do tej pory nie wiedziałam za co Niemcy ją zabili. Jak pytałam w rodzinie, to babcia tylko płakała i mówiła: - A bo wojna była!

    Nic nie wiedziałam, że podobno wydała syna Janowicza. Dopiero teraz po latach, jak to często bywa z takimi tutejszymi historiami sprzed lat, doszedł oto do mnie kolejny mały kawałek całej układanki.

    Jak się kiedyś przypadkiem od kogoś innego dowiedziałam, ciocia Janka podobno należała do Komunistycznej Partii Białorusi i to pewnie też zadecydowało, że została zabita.
  3. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:50)
    SIANOKOSY NAD ŚWISŁOCZĄ. OZIERANY MAŁE.
    W Ozieranach Małych ( istnieją od 500 lat) gm. Krynki, w dolinie rzeki Świsłocz , czyli na terenie dawnych carskich serwitutów stanowiących dziś Wspólnotę Pastwiskową rozpoczęły się sianokosy. Zgodnie z pięcioletnim planem rolno środowiskowym ochrony ptaków i siedlisk ( Pakiet 5.1) koszenie wykonywane jest zawsze po pierwszym sierpnia, na wysokości powyżej 5 cm, od środka, tak aby ptaki, płazy miały szansę na ucieczkę i przeżycie. Dzięki temu ptaki takie jak czajki, derkacze mogą co roku odchować swoje pisklęta i spokojnie odlecieć do ciepłych krajów.
    Tutejsi rolnicy mają za to z Biura Powiatowego Agencji Restrukturyzacji Modernizacji Rolnictwa w Sokółce dopłaty w kwocie 2500 złotych do 1 hektara, co przy 15,5 ha daje całkiem sporą kwotę wykorzystania na cele społeczne. Prace na „wygonie” ( tak określane było przez 150 lat przez tutejszych rolników) są bardzo ciężkie i czasochłonne, ponieważ po skoszeniu trzeba okrywę zieloną przewrócić, zwałować, kostkować, zbelować lub po prostu zwieść ręcznie na furach. Każdy z członków Spółki Wspólnoty Pastwiskowej wsi Ozierany Małe musi do końca września wykonać swoją powinność, w przeciwnym razie inni musza wykonać pracę zastępcze. Gdyż w przypadku złamania zobowiązań rolno środowiskowych na udziałowcach grożą sankcje finansowe i karne, włącznie ze zwrotem dopłaty za ostatnie pięć lat. Mimo, że archaiczne traktory marki Vladimirec tzw. „papaje” ( silnik konstrukcyjnie jest z lat 20-ch XX wieku) liczą ponad 40 lat wciąż jeżdżą i koszą. Dzięki działaniom ochronnym w ramach „NATURY 2000” na działce nr 178 w Ozieranach Małych jak w XIX wieku wciąż można cieszyć oczy rzadko spotykanych roślin, ziół, ważek, motyli, trzmieli, żab i ptaków z orłem bielikiem i błotniakami włącznie. To magiczne miejsce, swoisty użytek ekologiczny, raj dla miłośników przyrody i pięknych krajobrazów. ( Byli już pierwsi zawodowi przyrodnicy i fotograficy. Jeszcze w tym roku planowany jest plener fotograficzny).
    W 1944 roku dolina Świsłoczy była miejscem krwawej bitwy między żołnierzami sowieckimi a hitlerowskimi, którzy z umocnień na okolicznych wzgórzach ostrzeliwali atakujących. Szczątki sowieckich ofiar do dziś zalegają w torfowiskach doliny Świsłoczy. Nikt nie zadbał o ich pochówek i należyta część. Natura już dawno zatarła ślady minionej wojny. Ozierany Małe wyglądają niezmiennie od kilkudziesięciu lat. Po wyboistych, piaskowych drogach trudno tutaj dojechać. Stare chaty chylą się ku ziemi, niektóre uległy ciężarowi czasu, jeszcze inne nieśmiało „uśmiechają się” wychylają się z krzaków i chaszczy. Licząc, że znajda się nowi właściciele – miłośnicy historii i tradycji chłopskiej. Tutaj bez żadnych zabiegów można kręcić filmy z klimatem lat 30-ch i 50-ch XX wieku. Już tutaj powstały dwa filmy takie jak: „Daleka droga” ( 1975 r.) produkcji włosko -węgiersko-włoskiej, „Prorok Ilia” ( 1993). Może niedługo zawita tu ekipa filmowa serialu „Blondynka”, która bardzo zainteresowała się zjawiskowymi Ozieranami Małymi – wsią zapomniana przez Boga, historię i samorząd.
  4. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:49)
    Baby (i to dwie) witają w Ozieranach Małych ( poprzednia nazwa Nowinki) gm. Krynki
    - w dawnej wsi pańszczyźnianej Guberni Grodzieńskiej
    (w 1861 roku na podstawie ukazu cara Aleksandra II zostało zniesienie poddaństwo tutejszych chłopów )

    Postawił je przy wjeździe do wsi „chłop dojeżdżający” i „kustosz miejscowej tradycji” zamieszkujący od czasu do czasu najbliższą, czyli chatę z samego skraja noszącą nr 1. Baby są słusznej postury i takiegoż wzrostu ok. 3,5 metra. Przyodziewek też mają efektowny – spódnice z gałęzi, chusty z worków jutowych, a trzony konstrukcji to słupy drewniane, a raczej pałuby, jakie pozostały po starych, ponad stuletnich wierzbach, w których nie jeden diabeł harcował. Dopóki jeszcze stały, pełne dziur i próchna, gnieździły się w nich dzięcioły czarne oraz wiele innych stworzeń. Jak padły pod ciężarem czasu, dostały nowe wcielenie – ni to maskotki, ni drogowskazu.
    - A po co tu one? – pytali miejscowi, kiedy się pojawiły.
    - A tak sobie postawiłem, stoją, pilnują, zawsze pusto było przy tabliczce z nazwą miejscowości, a teraz? Od razu wiadomo, że coś tu się dzieje, choć baby w miejscu stoją i ani drgną...
    Pomysł doceniła od razu Straż Graniczna, która tu często, co dzień i co noc przejeżdża i teraz, dzięki babom chłopaki od razu wiedzą, dokąd zajechali. Do tej pory, pomimo noktowizorów i dokładnej znajomości terenu, nie raz i nie dwa po wielu godzinach służby i oglądania granicy (która biegnie kilkaset metrów od głównej tj. jedynej ozierańskiej drogi) mogło im się pomylić. A tak?
    Turyści i fotograficy dzikiej natury, jacy bawili na plenerze w Supraślu i zbłądzili na ów koniec świata, od razu docenili „totemy” i obfotografowali je ze wszystkich stron, zwłaszcza z pobliską Białorusią w tle.
    Z obecności bab ozierańskich ucieszyły się przeróżne owady, zwłaszcza trzmiele i motyle, a także pszczoły samotnice. Takie zaciszne i suche schronienie to skarb, zwłaszcza teraz, kiedy słomiana strzecha to unikat, a i drewniane chaty i stodoły także znikają z miejscowego krajobrazu. Na pobliskich łąkach nie brakuje im żeru, ale dobre locum to zupełnie inna sprawa. Głowy obu bab nadają się także idealnie na „wieżyczki strażnicze” dla różnych ptaków. Muchołówka – jak jej nazwa wskazuje - wypatruje drobnych owadów, a ma ich tutaj pod dostatkiem. I poluje na nie jak miniaturka sokoła lub nadwymiarowy koliber razem wzięte. Bo albo spada na swój łup nagle z wysoka, albo unosi się furkocząc w powietrzu i chwyta je precyzyjnie pojedynczymi ciosami małego acz ostrego dzioba. Dla niej pobliskie suche łąki, położone na szczytach i zboczach łagodnych wzgórz, mocno nagrzane słońcem zawsze dostarczą mnóstwo żeru – zarówno dla dorosłych muchołówek, jak i piskląt.
    Z tego samego suto zastawionego stołu korzystają także liczne jaskółki – mają swoje gniazda nie tylko pod strzechami i okapami chat. W kilku miejscach wzgórza są „nadgryzione”, pozyskuje się tam żwir i piasek. Strome jasne ściany są podziurawione jak rzeszoto norami do gniazd jaskółek oknówek. Zwykle gniazdują w wysokich brzegach rzek, a powodzie nie raz, nie dwa niszczą im lęgi. Piaskowe wzgórza okołoozierańskie stoją wysoko, jak je niegdyś usypał lodowiec. Brzegi małych rzeczek Nietupy i Świsłoczy są dość niskie, ale też tu i ówdzie dają okazję do założenia takiej kolonii jaskółek, czy pojedynczych stanowisk zimorodków.
    Ale obie rzeczki często wylewają, niegdyś (po regulacji niektórych odcinków, pogłębianiu koryta już znacznie rzadziej) tworzyły tak wielkie rozlewisko, że obie osady Ozierany Małe ( pierwotna nazwa Nowinki) i Ozierany Wielkie ( pierwotna nazwa Strzelce) otrzymały nazwę nawiązującą do tego sezonowego jeziora. Stąd zamiast rusycyzmu „oziero” stosowano bardziej spolszczoną wersję nazwy - Jeziorany. Ale wersja, która ocalała chyba bardziej odpowiada prawdzie – krzyżowały się tu od średniowiecza różne wpływy i kultury, bo od jaćwieskiej i białoruskiej po polską i litewską, czyli wielu narodów tamtej Pierwszej Rzeczypospolitej i Księstwa Litwy. A nawet tatarskie – osiedli także tu, w Ozieranach, prawem nadania od króla Jana III Sobieskiego, który tak odpłacił się za liczne zasługi, w tym za uratowanie życia w bitwie pod Parkanami. Tatarzy licznie pomieszkiwali w tych okolicach i jak nikt chronili ten Ozierański-Jeziorański przyczółek Grodna (do niego bliżej niż do Białegostoku) oraz inne brody i punkty obronne. Minęły wieki, a pasma i szczyty wzgórz, z których widać jak na dłoni rozległe doliny, brzegi wijących się rzek wciąż tworzyły naturalny szlak wędrówek – i wał obronny.
    Jego walory obronne skwapliwie wypatrzyli i dobrze wykorzystali najpierw Polacy w wojnie z bolszewikami w 1920 roku, Rosjanie w 1915 oku, zaś w lipcu 1944 roku Niemcy hitlerowscy ( 707. Dywizja Piechoty) podczas II wojny światowej. Na linii wzgórz, także ozierańskich, utworzyli szereg umocnień ( ślady ziemnych okopów i łuski naboi są widoczne do dziś), z których mieli znakomite pole ostrzału na bagniste a rozległe doliny rzek. Kładli pokotem szeregi atakujących czerwonoarmistów, a w przerwach tej rzezi...grali w siatkówkę. Aż trudno uwierzyć, że owa krwawa masakra tysięcy ludzi ( ich doczesne szczątki wciąż leżą w torfowiskach doliny Świsłoczy i Nietupy) odbyła się w scenerii tak idyllicznych krajobrazów.
    Ale Historia wiele razy tratowała te ziemie oraz ich mieszkańców. Głębokie ślady kopyt kobyły dziejów można tu wypatrzeć na każdym kroku.
    Dopiero w dniu 25 maja 1948 roku Ozierany Małe i inne wsie leżące nad Nietupa i Świsłoczą ponownie wróciły z ZSRR do Polski. Tym samym druga wojna światowa z okupacją sowiecko-hitlerowską – sowiecką trwała tutaj aż 9 lat! Kiedyś mieszkało tutaj prawie 200 mieszkańców, dziś na stałe można naliczyć nie więcej niż 8 osób.
    Co dziś zostało z tej chłopskiej wsi ( tzw. „ulicówki”) posadowionej w XVI wieku według układu urbanistycznego królowej Bony?;
    Dawne carskie serwituty – zwane dziś Wspólnotą Pastwiskową wsi Ozierany ( reaktywowane w dniu 1.04.2012 roku na podstawie Ustawy o zagospodarowaniu wspólnot gruntowych z dnia 29 czerwca 1963 roku) Dziś źródło corocznych dopłat rolno środowiskowych i zarzewie konfliktu o podział kasy między tymi co ciężko pracują, a tymi co sobie uzurpują prawo do zysków ; kamienna droga tzw. „kocie łby” - zbudowana w ramach szarwarku ( czynu społecznego pod komendą Szymona Zielenkiewicza , zwanego „Gaława” ) w latach 30-ch XX wieku, ruiny starych chat, co to liczą po 100-150 lat, fundamenty obejść, chaszcze, bzy i złudna nadzieja, że kiedyś może będzie lepiej?
    Obecnie nie ma tutaj żadnego sklepu ( za sowieckiej okupacji był „magazyn” z rozwodnionym spirytusem składowanym w metalowych beczkach), drewnianej remizy strażackiej ( była zbudowana przed II wojna światową i została rozebrana w latach 50-ch XX wieku), zbiorowych mogił sowieckich żołnierzy z 1941 i 1944 roku, tablicy pamiątkowej po tragicznie zmarłym doktorze filozofii Mikołaju Czarnieckim ( 1899-1944) , ani jednej krowy, konia, nawet bezpiecznego mostu na rzece Nietupie.
    Stąd daleko do szosy, przystanku PKS, szkoły, lekarza, sklepu i władz samorządowych w Krynkach, jak i do zwykłej cywilizacji. Piaskowe, wyboiste drogi sprawiają, że Ozierany Małe są wsią tylko dla zdeterminowanych i bogatych, ponieważ zawieszenie samochodów zmienia się tutaj częściej niż gdzie indziej tj. przynajmniej co pół roku. W dziurach i głębokich kałużach łatwo można urwać tu koło lub wpaść ze spróchniałego mostu w czeluście Nietupy. ( w przeszłości już się stoczył do tej rzeki traktor i samochód osobowy turysty z byłego woj. rzeszowskiego). Kilka lat temu z powodu nieprzejezdnych dróg (bez pomocy lekarskiej) przedwcześnie zmarło kilku emerytów, ponieważ karetki pogotowia nie były w stanie na czas dotrzeć do chorych. Nawet samoloty traciły orientację nad Świsłoczą. Zamiast wylądować na ozierańskich polach naruszały białoruską przestrzeń powietrzną. Śmiało można powiedzieć, że Ozierany Małe są miejscowością dla ludzi o „końskim zdrowiu” i „stalowych nerwach” oraz zasobnych kieszeniach.
    Chociaż zanika tutaj rolnictwo w tradycyjnym ujęciu tj. z inwentarzem. Za to wyjątkowo prężnie rozwija się pszczelarstwo ( bartnictwo), ekologiczna uprawa „świętej rośliny Indian” – topinamburu – słonecznika bulwiastego ( leczy cukrzycę, nowotwory, zwyrodnienia stawowe, choroby skórne itd.) i pierwotna tradycja zbieracka runa leśnego.
    Takich profesjonalnych grzybiarzy jak w Ozieranach Małych próżno jest szukać w Polsce, a może i Unii Europejskiej. Dzięki nim drobni właściciele punktów skupu w Krynkach mają pracę, zaś bogaci smakosze specjałów leśnych mogą delektować się potrawami przyrządzonymi z ekologicznych borowików i kurek w najbardziej ekskluzywnych restauracjach, w kraju i zagranicą.
    Mimo wszystko największym kapitałem tutejszych mieszkańców jest język (dwujęzyczni tj.
    ” po prostemu” i j.polski) , który przetrwał stulecia, wciąż spełnia swoją odwieczna rolę i świadczy o naszej wyjątkowej tożsamości. Jednocześnie sprawia, że dzięki swojej różnorodnością możemy czuć się lepsi i bogatsi od innych narodów Europy.
    Z tym, że tam mniejszości lokalne są dumne z posiadania własnego języka, pamiątek, historii i dziedzictwa wiejskiego. Organizują warsztaty językowe i propagują rodzimą gwarę oraz chłopską tradycję. U nas są też tacy co to się wstydzą mowy ojców i własnych korzeni. Nawet za samo użycie słowo „chłop” potrafią się obrazić i do końca żyć w nienawiści…
    Może nie warto dalej rozwodzić się nad historią i perspektywami rozwoju ginącej miejscowości ( przed wojną próbowano pisać w dokumentach wieś bardziej po polsku tj. jako: Jeziorany), której cmentarz choleryczny ( tzw. mogiłki) na wzgórzu porósł las, ponieważ jak patrzy się wokół - pomału stare osady chociażby takie jak Jamasze i Nowosiółki - pamiętające czasy średniowiecza: Czarnej Rusi i Wielkiego Księstwa Litewskiego już dawno odeszły w zapomnienie….
    Czy taki sam los czeka również Ozierany Małe? Trudno powiedzieć. Niech to pozostanie pytaniem retorycznym…
  5. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:49)





    Wioski
    Budynki
    Ogółem
    Ogółem mieszkańców
    Mężczyzn
    Kobiet
    Wyznanie Rzymsko-katolickie
    Wyznanie Prawosławne
    Narodowość
    Polska
    Narodowości
    Białoruska
    OZIERANY MAŁE 36 184 84 100 59 125 159 25
    OZIERANY WIELKIE 21 209 97 112 58 141
    JAMASZE
    Tej wsi już nie ma od 1979 r. 9 34 20 14 24 10 25 9
    ŁAPICZE 56 313 149 164 253 60 262 47
  6. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:47)
    Drewniany młyn wodny nad rzeką Nietupa pochodzi z XIX wieku i prawdopodobnie jest kolejnym, który tutaj stoi aż od średniowiecza. Przed II wojną światową należał do Sentera (Aleksandra) Chajmena (Halmela), zamożnego Żyda z Krynek. Był to w podeszłym wieku, uprzejmy, bardzo przedsiębiorczy mężczyzna. Skrupulatnie dbał o młyn i obejście. Przy młynie były zadbane groble, które spiętrzały wody Nietupy tworząc rozlewiska. Młyn był jak na tamte czasy nowoczesny. Był sprawny, pracował jak w "zegarku". Podobno w godzinę mielił tonę zboża. Miał dwie pary walców (żaren) do mielenia kaszy krupczatki, mąki, prosa i paszy. Pracowało u niego dwóch pomocników młynarza. Mieszkali oni w drewnianym domu stojącym obok młyna. Cała dobę był ruch w interesie. Młynarz kupował od chłopów zboże, które mielił i sprzedawał do piekarń w Krynkach, Brzostowicy, Hałynce, aż po miasteczka z Grodnem włącznie. Drugi młyn o podobnej wydajności znajdował się w Hołynce, gdzie na rzece Świsłoczy prowadził także Żyd.

    Z uwagi na brak elektryfikacji do młyna w Białogorcach przed II wojną światową, w czasie wojny i po wojnie do lat 70-ch XX wieku stały długie kolejki chłopskich furmanek, gdzie mielono zboże na mąkę, paszę, kaszę. Oprócz mielenia zboża w młynie łamano kamienie krzemionki, które Chajmena skupował od chłopów , cięto też tam drewno. Tutaj w sierpniu 1939 r. tuż przed mobilizacją do WP ostatni raz przywiózł z Ozieran Małych
    furmanką kilka worków zboża śp. Michał Zielenkiewicz (wzięty do niewoli przez Sowietów, uciekła z transportu jadącego do Kozielska, złapany przez hitlerowców. Trafił do Stuthohu. Mąż Olgi Zielenkiewicz z d. Trybiło. Ojciec dwójki nieletnich dzieci Zenona i Genowefy. Zaginął w 1944 roku).

    Od 17 września 1939 r. Sowieci okupowali te tereny. Od razu Żyda uznali za "krwiożerczego burżuja" dokonali upaństwowienia młyna i odebrali obiekt od Chajmeny. Kierownikiem (zarządcą) młyna został komunista Jan Czarniecki ze wsi Jamasze (od 1979 r. nie istnieje). W czerwcu 1941 r. po przepędzeniu Sowietów na te tereny wkroczyli Niemcy. Senter Chajmena wrócił do swojego młyna i jak gdyby nic zaczął dalej prowadzić swoją usługową działalność gospodarczą. Niestety Niemcy zamknęli jego z rodziną w getcie
    w Krynkach, gdzie mieszkała jego żona i dzieci. Chajmena został zamordowany w Krynkach lub Treblince przez Niemców. W latach 1941-1944 kierownikami młyna zostali Jan i Konstanty Kosińscy. W czasie okupacji obowiązywały normy co do ilości mielonego ziarna. Rodzina polska na miesiąc mogła zmielić tylko 8 kilogramów zboża, co nie zaspakajało podstawowych potrzeb. Konstanty Kosiński był strasznym służbistą. Ściśle przestrzegał niemieckie zakazy. Natomiast Jan Kosiński mielił więcej zboża, zwłaszcza wieczorem i nocą, dlatego chłopi do niego się garnęli. Fakt brał za to łapówki, ale tak się żyło za okupacji. W 1944 roku wraz ze zbliżaniem się frontu Niemcy wysadzili groble spiętrzające wodę rzeki Nietupy. Miało to zahamować ofensywę radziecką. Młyn został unieruchomiony. Bracia Kosińscy w obawie przed represjami ze strony Sowietów zaraz po wyzwoleniu wyjechali na Zachód Polski. W okresie od 1944 roku do 25 maja 1948 r. ponownie kierownikiem młyna został Jan Czarniecki z Jamasz, który po tym jak Jamasze w maju 1948 roku wróciły ze ZSRR do Polski - wyjechał z rodziną na Wschód. Słuch po nim zaginął. Uszkodzone przez hitlerowców groble były naprawiane w czynach społecznych przez okolicznych chłopów. Od 1948 roku nowym właścicielem młyna został Adolf Karpiński. Dalej młyn mielił zboże na kaszę, mąkę, ciął drewno, tłukł
    krzemionkę. Następnym właścicielem był syn Karpińskiego, później jego wnuk. Wódka i brak szacunku dla majątku sprawiała, że mamy to co widzimy. Przez dziesięciolecia stojący przy szosie Krynki-Kruszyniany młyn popadał w ruinę. Mimo, że około 1980 r. został uznany za zabytek przez Konserwatora w Białymstoku. Tabliczka wisi do dziś. Uległ kompletnej dewastacji. Skradziono lub rozprzedano urządzenia młynarskie. Nawet podłoga została rozebrana. Grobla została rozkopana. Z każdym rokiem chyli się ku upadkowi. Pomyśleć, że przed II wojną światową, w czasie okupacji i po wojnie był najnowocześniejszym młynem w
    dawnym powiecie grodzieńskim, nie mówiąc już o gminie Krynki i Hołynka. Podobno za komuny właściciel dostał kasę na renowację obiektu, ale nikt tego nie przypilnował, kasa się rozeszła. Jest nieczynny przynajmniej od 15-20 lat. Szkoda, że obecnie władze państwowe, samorządowe i osoby prywatne nie dbają o cudem ocalały z zawieruch wojennych - ten wyjątkowy zabytek architektury drewnianej po dawnej Czarnej Rusi, Wielkim Księstwie Litewskim, Cesarstwie Rosyjskim, II RP.....
    Informacje pochodzą od jednego z mieszkańców Białogorc - Pana Garbusa ur. 1931 rok, emerytowanego rolnika i Zenona Zielenkiewicza ur. 1931 r., emerytowanego rolnika z Ozieran Małych.
  7. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:45)
    Słonecznik bulwiasty- topinambur
    ________________________________________
    Słonecznik bulwiasty, topinambur, bulwa (Helianthus tuberosus L.) – gatunek rośliny należący do rodziny astrowatych.

    Rozmieszczenie geograficzne
    Rodzimym obszarem jego występowania jest Ameryka Północna, ale jako uciekinier z upraw rozprzestrzenił się szeroko na świecie i obecnie rośnie dziko także w Nowej Zelandii, na Azorach, w Ameryce Środkowej i Południowej, na Karaibach, w Azji i Europie. Do Polski sprowadzony został w drugiej połowie XVII w., jako roślina uprawna. Obecnie występuje też w środowisku naturalnym na całym niżu i w niższych położeniach górskich, jako uciekinier z uprawy. Na niektórych stanowiskach jest dość liczny. Według ekologów stanowi zagrożenie dla gatunków rodzimych i należy zaniechać jego uprawy na obszarach chronionych.
    Łodyga Wzniesiona, prosta, dorasta do 3,5 metra wysokości. Cała jest szorstko owłosiona.
    Przez blisko 200 lat z powodzeniem stanowił ważną część diety człowieka. Francuzi przyrządzają go na dwadzieścia sposobów. Nim do Polski dotarł ziemniak, Polacy, i w ogóle Europejczycy, żywili się topinamburem właśnie. Ratując od śmierci głodowej wielu ludzi, roślina ta została nawet poświęcona przez Papieża w 1615 roku. Po II wojnie topinambur poszedł w zupełne zapomnienie, przez fakt, że kojarzył się głównie z biedą. Obecnie, po pół wieku, zaczął się znowu pojawiać np. we Francji i to wyłącznie na stołach

    WŁAŚCIWOŚCI:
    Bulwy topinambura nie zawierają skrobi (jak ziemniaki), dlatego mogą być podstawą diety, szczególnie osób chorych na cukrzycę. Topinambur zawiera wielocukier - inulinę (nie mylić z insuliną!), który przekształca się w cukier prosty – fruktozę. Fruktoza z kolei wchłaniana jest wolniej przez organizm. Spożywanie fruktozy w odpowiednich dawkach nie wywołuje nagłego wzrostu zawartości glukozy we krwi, ponieważ ma niski wskaźnik glikemiczny. W przeciwieństwie do innych cukrów fruktoza nie potrzebuje insuliny do wprowadzania jej do komórek. Eliminuje stany hipoglikemiczne wyzwalane przez nadmiar insuliny a prowadzące do uczucia głodu. Jak widać spożywanie tych bulwy wydatnie wspiera walkę z chorobą, a ponadto może stanowić wielką przyjemność dla podniebienia. Można spożywać je na surowo, gotować, zapiekać, faszerować, czy marynować.
    Nasz topinambur zawiera chyba wszystko! Węglowodany, białko, witaminy, żelazo, wapń, sód, potas. Długo by można wymieniać. Jest bardzo zdrowy i bardzo sycący. We Francji, w Anglii topinambura traktuje się jak ziemniaka i robi z niego zupy, chipsy i frytki. My powinniśmy traktować go jak zwykłe, smaczne warzywo. Jeśli musiałabym określić jego smak - przypomina nieco karczocha. Surowy - rzodkiewkę bez smaku. Jednocześnie smakuje jak orzech połączony z ziemniakiem z nutą pestek słonecznika. Jest bardzo, bardzo ciekawy.
     Zawiera inulinę (stanowi 75% wszystkich węglowodanów w topinamburze) – jeden z najcenniejszych prebiotyków odżywiających florę bakteryjną jelit, przyczyniając się tym samym do budowania naszej odporności. Inulina rozkłada się cześciowo do fruktozy, która zalecana jest w diecie diabetyków.
     Posiada bardzo niski indeks glikemiczny.
     Zawiera ogromne ilości koloidalnej krzemionki, co czyni z topinambura “przyjaciela” kobiet, pielęgnując i odbudowując jędrność skóry, nadając blask i moc włosom oraz paznokciom. Wspomaga leczenie chorób płuc, wspaniele koi napady suchego i męczącego kaszlu. Wspiera także układ sercowo-naczyniowy i kostno-stawowy dzięki zdolności regeneracji tkanek.
     Posiada dwa razy więcej witaminy C i B1 niż w ziemniak.
     Pokrywa dzienne zapotrzebowanie na żelazo u dzieci (wystarczy kilka bulw).
    Jest bogaty w potas, wymiernie wpływając na wyrównanie gospodarki elektrolitowej, obniżając ciśnienie oraz wspierając pamięć i koncentrację

    Zastosowanie
    • Roślina pastewna. Topinambur uprawiany był przez Indian jeszcze przed odkryciem Ameryki przez Kolumba. Do Europy został przywieziony w 1615 r, przez francuskiego podróżnika Samuela de Champlain. Przez następne 200 lat jego uprawa stała się popularna w Europie. W czasie I wojny światowej we Francji był jedną z ważniejszych roślin uprawnych. Po wojnie stał się mało popularny, za bardzo kojarzył się ludziom z głodem i wojną. Po II wojnie światowej wrócił do łask, odkryto bowiem jego cenne własności odżywcze i zdrowotne. Obecnie jest uprawiany w Ameryce Północnej, Europie, Rosji, Chinach i Australii. Daje plony porównywalne, lub nawet większe niż ziemniak. W Polsce uprawiany jest na mniejszą skalę.
    • Ma jadalne bulwy, jednakże zawierają one inulinę, która przez człowieka nie jest trawiona i w związku z tym bulwy nie nadają się do bezpośredniego spożycia, lecz muszą być poddane specjalnej obróbce. Indianie poddawali je fermentacji w kopcach, podczas której inulina ulega rozkładowi na inne, przyswajalne przez człowieka cukry.
    • W Polsce rzadko uprawiany jest także jako roślina alternatywna lub przynęta na dziki.
    • Przetwarzany jest na alkohol, kiszonki oraz od niedawna na chipsy.
    • Jest uprawiany również jako roślina ozdobna ze względu na swoje piękne kwiaty, kwitnące aż do listopada. Istnieją odmiany ozdobne o dużo ładniejszych od typowego gatunku kwiatach. Bywają nieprawidłowo nazywane słonecznikiem ozdobnym.

    Uprawa
    Jest niewymagający i łatwy w uprawie. Rozmnaża się go głównie z bulw. Rośnie prawie na każdej glebie, jest też odporny na mróz i dość odporny na suszę. Wykorzystuje się bulwy, łodygi i liście.

    Ciekawostki
    • Chociaż sama roślina pochodzi z Ameryki Północnej, to nazwa "topinambur" pochodzi od nazwy południowoamerykańskiego plemienia Indian Tupinamba z Brazylii, których jako pierwszy opisał szerzej w XVI w. niemiecki podróżnik Hans Staden.
    • Gorąca herbata z plasterkiem topinamburu ma walory smakowe porównywalne do herbaty z cytryną. Z tego powodu bulwy topinamburu nazywane bywają "cytryną północy".
    • Bulwy topinamburu mogą być spożywane przez diabetyków. Nie zawierają skrobi, a inulina, ulega w organizmie hydrolizie do bezpiecznej dla diabetyków fruktozy.
    • W Ameryce topinambur ma duże znaczenie dla ludzi pasjonujących się uprawianiem sztuki przetrwania. Wielokrotnie też ratował od śmierci głodowej pierwszych europejskich osadników w Ameryce
    .


    TOPINABUR. Tak polski, że wstyd nie znać.

    Przepisy:

    Porada kulinarna:
    Zaraz po obraniu zanurz topinambur na 5 minut w zimnej zakwaszonej wodzie (litr wody i sok z połówki cytryny), ponieważ bulwy szybko ciemnieją ze względu na dużą zawartość żelaza. Po osuszeniu można je dusić, gotować, zapiekać.
    Mimo, że topinambur porównuje się często do ziemniaka, gotuje się go zdecydowanie krócej.

    KREMOWA ZUPA Z TOPINAMBURA
    (przepis belgijski)
    Potrzebujemy:
    - kilku bulw topinambura,
    - kilku ziemniaków,
    - cebuli
    - i przypraw (gałka muszkatołowa, kminek mielony, pieprz czarny mielony, liść laurowy, sól).

    Cebulę pieczemy na złoty kolor a następnie razem z ziemniakami i topinamburem gotujemy z dodatkiem przypraw aż warzywa zmiękną całkowicie. Kiedy uznamy, że jest już smacznie i miękko - miksujemy zupę. Krem zabielamy mlekiem. Okrasić zupę, podając, możemy na trzy sposoby.
    Po pierwsze można podać ją ze strzępami wędzonego łososia i posypaną czerwonym pieprzem.
    Po drugie można posypać ją prażonymi pestkami słonecznika.
    Po trzecie można posypać ją posiekaną natką pietruszki z posiekaną kolendrą.

    Frytki:
    Składniki:
    (porcja dla 2 osób)
    • 8 bulw topinamburu
    • 1 ząbek czosnku
    • 1/2 łyżeczki posiekanej bazylii
    • 1/2 łyżeczki posiekanych liści oregano
    • 1 szklanka oleju roślinnego
    • sól
    Przygotowanie:
    Topinambur opłukać i obrać. Pokroić w słupki lub w plasterki. Czosnek obrać i posiekać. Na głębokiej patelni rozgrzać dobrze olej. Dodać czosnek i smażyć dwie minuty, mieszając. Wrzucić topinambur, dodać bazylię i oregano. Zamieszać rozkładając wszystko równomiernie na całej powierzchni patelni. Smażyć na mocnym ogniu aż frytki się zarumienią. Zdjąć z patelni, można jeszcze odsączyć z tłuszczu na ręczniku papierowym. Podawać lekko posolone. Topinambur po usmażeniu jest słodkawy, więc frytki będą specyficzne. Nie wszystkim mogą smakować;)

    ZUPA KREM Z DYNI i Topinampura
    Pyszna kremowa zupa z dwóch bardzo wartościowych warzyw. O zapas dyni warto zadbać już jesienią. Najlepiej przygotować mus, który łatwo przechować w zamrażalniku.

    300 g musu z dyni
    300 g bulw topinamburu
    1 cebula
    2 łyżki masła lub oleju
    sól, pieprz, chili, szczypta sody oczyszczonej

    Pokrojoną w kostkę cebulę zeszklij w garnku na dwóch łyżkach tłuszczu, dodaj pokrojony na mniejsze kawałki topinambur, wlej ok 100 ml wody.

    Gotuj pod przykryciem, aż topinambur zmięknie (ok. 20 min.). Dodaj mus z dyni. Całość rozdrobnij przy użyciu blendera. Dopełnij wodą do pożądanej konsystencji, dodaj przyprawy i na koniec zagotuj. Nie zapomnij o szczypcie sody oczyszczonej, która niweluje właściwości wzdymające topinamburu.

    SAŁATKA
    400 g bulw topinamburu
    szczypta sody oczyszczonej
    1 puszka groszku
    1 mała puszka kukurydzy
    4 jajka na twardo
    4-6 ogórków konserwowych
    Na sos:
    2 łyżki majonezu
    2 łyżki gęstego jogurtu naturalnego
    1 łyżeczka musztardy (najlepiej Dijon)
    1 łyżeczka cukru
    2-3 łyżki soku z cytryny
    Sól i pieprz do smaku
    Topinambur ugotuj w osolonej wodzie tak jak ziemniaki w mundurkach, z tą różnicą, że do gotowania topinamburu warto dodać szczyptę sody. Ugotowany ostudź. Skórka na bulwach jest tak delikatna, że nie ma potrzeby jej usuwać.
    Kukurydzę i groszek odsącz z zalewy, przełóż do miski. Jajka, ogórki i topinambur pokrój w kosteczkę i wrzuć do miski. Posól i dobrze popieprz, delikatnie wymieszaj
    Do kubka włóż wszystkie składniki sosu, wymieszaj. Połącz z sałatką, a następnie przełóż do salaterki i udekoruj. Smacznego!


    400 g bulw topinamburu Sałatka z topinamburem

    sałatka z topinamburem




    Topinambur jako przystawka
    Według Indian Cherokee, 6-8 porcji
    Składniki:

    0,5 kg bulw topinambura sól i pieprz do smaku
    Wykonanie:
    Umyć bulwy i skruszyć w lodowatej wodzie. Posypać solą i pieprzem do smaku.
    Jeść biorąc do ręki jak rzodkiewki.

    Zupa z topinambura
    Według Indian Cherokee, 6-8 porcji

    Składniki:
    0,5 kg bulw topinambura ostrożnie umytych
    2 pory umyte i pokrajane w plasterki
    2 (5,4 grama) paczki rosołu kurzego
    6 szklanek wody
    2 łyżeczki soli
    1/8 łyżeczki pieprzu
    2 jajka lekko ubite
    Wykonanie:
    Podgotować bulwy przez 20 - 25 minut do zmiękczenia i pokroić na plasterki.
    Obrać ze skórki i uformować małe, kuliste porcje. Ugniatać je aż do gładkości.
    Złożyć uformowane bulwy topinambura, pory, rosoły kurze, sól, pieprz wraz z wodą w dużej brytfannie i gotować razem na wolnym ogniu przez 15 minut.
    Wlać trochę gorącej zupy do ubitych jajek i razem mocno utrzeć, po czym przecierkę wlać do zupy. Mieszać około minuty i natychmiast podać.

    Topinambur pieczony w gorącym popiele- skąd popiół????
    6 porcji
    Składniki:

    0,5 kg bulw topinambura
    masło, sól i pieprz do smaku
    Wykonanie:
    Umyć dobrze bulwy topinambura i każdą z osobna owinąć oddzielnie folią aluminiową.
    Włożyć w żarzące się węgle. Piec przez 8 minut, obrócić i piec dalsze 8 minut.
    Podawać gorące w zastępstwie ziemniaków, z dużą ilością masła, soli i pieprzu.

    Topinambur smażony na oliwie z winogronami
    6 porcji
    Składniki:
    0,5 kg bulw topinambura
    1/2 szklanki oliwki sałatkowej
    2 łyżki posiekanego szczypiorku
    2 łyżki posiekanego koperku
    1/2 łyżeczki soli
    1/8 łyżeczki pieprzu
    1/4 szklanki winogron
    Wykonanie:
    Umyć bulwy i podgotować przez 20 minut. Osączyć.
    Włożyć bulwy do dużego, grubego garnka wraz z oliwką m szczypiorkiem i koperkiem.
    Przyprawić solą i pierzem. Smaży, mieszając, przez 15 minut.
    Dodać winogrona i gotować powoli przez 15 minut. Podawać jako gorącą sałatkę.

    Sałatka z bulw topinambura
    6 porcji
    Składniki:
    1/2 kg bulw topinambura, umytych i pokrojonych w kostkę
    1/2 szklanki oliwki
    1/3 szklanki wina gronowego
    1 łyżka posiekanej pory
    1 łyżka miodu
    1/2 łyżeczki soli
    1/2 łyżeczki pieprzu
    Wykonanie:
    Włożyć bulwy do dużej, drewnianej miski.
    Wymieszać oliwkę z winem, porą, miodem, solą i pieprzem i przybrać tym bulwy topinambura.
    Wymieszać i zostawić marynatę na okres 1 godziny w temperaturze pokojowej.
    Ponownie wymieszać i podawać.
    Początek formularza
    Kremowa zupa z topinambura

    Składniki:
     ¾ kg topinambura;
     ½ selera;
     1 pietruszka;
     oliwa z oliwek;
     pestki dyni;
     sok z połowy cytryny;
     słodka śmietana (opcjonalnie);
     kurkuma, suszony lubczyk, suszona natka pietruszki, mielona kolendra, słodka papryka, sól morska, pieprz, liść laurowy.
    Do litra zimnej wody wciskamy sok z cytryny. Nożykiem usuwamy z bulwy wystające małe cześć korzeni (ułatwia to późniejsze obieranie). Obieramy topinambur i zanurzamy w zakwaszonej wodzie na kilka minut. Obrieramy seler i pietruszkę , kroimy na talarki. Rozgrzewamy w garnku kilka łyżek wody – kiedy się zagotuje dodać 2 łyżki oliwy. Wrzucamy ½ łyżeczki kurkumy, mieszamy i podgrzewamy do 1 min. Następnie dodajemy pokrojone warzywa (dusić na małym ogniu). W międzyczasie kroimy topinambur. Dusimy wszystko kilka minut, następnie zalewamy dwoma litrami wrzątku i przyprawiamy. Gotować na małym ogniu pod przykryciem przez ok. 40 min. Zupę zmiksujemy, wcześniej wyjmując liść laurowy. Podawać z prażonymi pestkami dyni i odrobiną śmietany.

    Pieczony topinambur z ziołami
    Składniki:
     1 kg topinamburu;
     30-40 ml oliwy z oliwek;
     sól morska, czarnuszka, tymianek;
     sezam.
    Obrany i zakwaszony topinambur suszymy na ściereczce. W młynku do kawy mielimy ½ łyżeczki soli z kilkoma ziarenkami czarnuszki. W miseczce mieszamy oliwę z oliwek z tymiankiem i zmieloną solą. Każdą bulwę nacieramy oliwą i układamy na blaszce pokrytej papierem do pieczenia. Zapiekać ok. 10-12 min w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Posypujemy uprażonym na suchej patelni sezamem. Tak pieczony topinambur może stanowić osobną przekąskę lub część dania, zastępując z powodzeniem ziemniaki.

    Zimowy mus z jabłek i topinambura
    Składniki
     ½ kg topinambura,
     2 duże słodkie jabłka,
     1-2 łyżki miodu,
     ½ łyżeczki cynamonu,
     graść rodzynek.
    Obrany i zakwaszony topinambur suszymy na ściereczce. Bulwy i jabłka kroimy na małe kawałki. Na dno garnka wlewamy ok. 2 cm wody, wrzucamy topinambur i prużymy pod przykryciem ok. 15 min, aż całkowicie zmięknie, następnie na wierzch dodajemy pokrojone jabłka i cynamon. Dusić jeszcze ok. 5 min. Całość miksujemy. Dodajemy rodzynki. Mus można poprzekładać do małych słoiczków i pasteryzować. Idealnie nadaje się jako dodatek do owsianki, kaszy jaglanej, gofrów czy jako nadzienie do babeczek.

    Chleb

    Skladniki na 1 okragly bochenek:
    • 500 g topinamburu
    • 1 maly peczek tymianku
    • 2 lyzeczki soli
    • 500 g maki orkiszowej (Typ 1050)
    • 20 g swiezych drozdzy
    • 1/2 lyzeczki cukru
    • 2 lyzki cieplego mleka
    • 125 ml maslanki
    • maka orkiszowa do wysypania koszyczka
    Topinambur ugotowac w skorkach w osolonej wodzie (ok.20-25 minut),odcedzic,obrac i zmiksowac z maslanka.
    Z galazek tymianku poobrywac listki,posiekac i wymieszac z sola i maka.
    Zrobic zaczyn z drozdzy,cukru,mleka i odrobiny maki i odstawic,zeby ruszyl,nastepnie wymieszac dobrze ze zmiksowanym topinamburem i maka z dodatkami.Haczykowymi koncowkami miksera dobrze wyrobic ciasto,jesli bedzie sie kleilo,nalezy dodac troche wiecej maki i nastepnie odstawic pod przykryciem w cieple miejsce do wyrosniecia na 2 godziny.
    Koszyk do wyrastania pieczywa dosc grubo wysypac maka.Ciasto po czasie wyrastania wylozyc na lekko wysypana maka stolnice i dosc energicznie chwile wyrobic,uformowac z niego kule, wlozyc do koszyka i odstawic do wyrastania jeszcze na 45 minut.
    Po tym czasie energicznym ruchem wyrzucic z koszyka ciasto na wylozona papierem do pieczenia blache i na drugim poziomie od dolu przy nagrzanym do 220° piekarniku piec 15 minut,nastepnie zmniejszyc temperature do 200° i nastepne 35 minut piec (osobiscie wydawalo mi sie,ze to ciut za malo i pieklam 10 minut dluzej).Na dno piekarnika wstawic miske lub talerz z woda.

    Niestety więcej przepisów się tu nie mieści, ale można je znaleźć pod adresemhttp://www.topinambur.orangespace.pl/#

    Czytaj wiecej: http://www.kuchniaplus.pl/spolecznosc/forum/topic/topinambur_7-659#ixzz2jE99yThL


    I jeszcze………
    Opinia fachowca
    Fragment artykułu dr Jacka Roika, lekarza chorób wewnętrznych zajmującego się profilaktyką chorób cywilizacyjnych:
    „...Topinambur ma także działanie hepatoprotekcyjne i immunostymulujące, które to działania są coraz częściej uważane za niezbędny element profilaktyki chorób nowotworowych. Na rynku światowym od dawna są dostępne preparaty zawierające wyciąg z topinamburu, również na polskim rynku został zarejestrowany ostatnio taki preparat (TOPINULIN). Topinambur był i nadal jest często stosowany w medycynie ludowej. Oto przykłady receptur zaczerpniętych z doświadczeń różnych narodów: W chorobach serca, naczyń krwionośnych i w cukrzycy: Sok z bulw topinamburu – 100 g Sok z owoców kaliny – 50 g Sok z czerwonego buraka – 50 g Sok z marchwi – 50 g Zmieszać. Przyjmować po 50 g w ciągu dnia. W chorobach reumatycznych (kąpiele): Zieloną (nadziemną) część rośliny w ilości 1-1,5 kg pokroić (niezbyt drobno), włożyć do garnka, zalać wodą i gotować 20-25 minut. Następnie wywar odcedzić, wlać do wanny, rozcieńczając 1: 5 wodą. Poleżeć 10-15 minut, następnie umyć mydłem. Taki sam wywar można sporządzić z suszonych bulw i pędów. Kąpiele można stosować codziennie lub, co drugi dzień. Po cyklu 20 zabiegów należy zrobić 15-20 dniową przerwę. W celu ogólnego wzmocnienia organizmu: Pić napar z: liści czarnej porzeczki (3-4 szt.), jarzębiny (5 szt.), młodych liści topinamburu (3-4 szt.), trochę mięty lub melisy; można także dodać do smaku czarną herbatę...”
    Topinambur może służyć jako ekologiczne, bardzo wydajne i niedrogie źródło energii dla twojego domu i samochodu a nawet ogrzewać osiedle czy przetworzony napędzać silniki. Poniżej garść konkretnych informacji dotyczących wydajności i form paliwa, jakie można uzyskać z tej niezwykle praktycznej rośliny.
    Części nadziemna osiągająca wysokość nawet do 3m i 2cm grubości stanowi wysokokaloryczny surowiec do produkcji brykietów. Słoma ta może też być bezpośrednio spalana w specjalnie przeznaczonych do tego celu kotłowniach. Z 1 ha można zebrać 100 t o wilgotności ok. 92%, z tego uzyskuje się 8-30 t suchej masy. Część nadziemną można też zbierać na zieloną masę. Ta z kolei nadaje się do produkcji biogazu stanowiącego ekologiczne paliwo. Innym rodzajem ekopaliwa uzyskiwanego z topinambura jest wysokoprocentowy etanol.
    Wydajność energetyczna różnych materiałów z surowców odnawialnych:
    zrębki ok 10 MJ/kg
    słoma ok 15 MJ/kg
    pelety ok 17 MJ/kg
    topinambur ok 18 MJ/kg
    Zestawienie wykorzystania topinambura do produkcji materiałów energetycznych (autor: dr inż. Tomasz Piskier):
    Rodzaj plonu Wielkość plonu [t/ha] Wykorzystanie plonu Wielkość produkcji [z 1 ha]
    Zielonka (trzy pokosy) 100 Produkcja biogazu 53500m3
    Słoma 50 Spalanie 900GJ
    Bulwy 25 Etanol 2600dm3
    Topinambur jest wykorzystywany w wielu gałęziach przemysłu, takich jak przemysł farmaceutyczny, cukierniczy, cukrowniczy, gorzelniany, piekarski, wędliniarski, energetyczny. Ponadto roślina ta jest doskonałą paszą stosowaną przez środowiska łowieckie i rolników, a przede wszystkim jest doskonałym, smacznym i zdrowym warzywem. Szczegóły poniżej.
    Bulwy topinambura stanowią surowiec wyjściowy do produkcji inuliny, mączki będącej z kolei podstawowym surowcem do wyrobu prebiotyków, preparatów wspomagających walkę z cukrzycą, czy odchudzanie. Mączka stanowi też bardzo dobry dodatek do żywności w przemyśle spożywczym. Stosuje się ją do produkcji ciast i cukierków, w produkcji pieczywa i makaronów. Stanowi też dodatek do artykułów mlekopochodnych takich jak jogurty. Przemysł wędliniarski stosuje mączkę z karczocha jerozolimskiego jako dodatek do kiełbas. Bezpośrednio z bulw tego słonecznika wytłacza się sok wprowadzany do obrotu, do bezpośredniego spożycia, jako środek wspomagający odchudzanie i uzupełniający dietę. Sok ten stanowi też jeden ze składników do produkcji soków wielowarzywnych, czy warzywnoowocowych. W branży gastronomicznej bulwy karczocha jerozolimskiego, ze względu na swą delikatność i specyficzny smak, serwowane są pod wieloma postaciami w najwykwintniejszych restauracjach i to bynajmniej nie po najniższych cenach. W przemyśle gorzelnianym części podziemne tej rośliny są doskonałym surowcem do produkcji likieru czy wina, a przede wszystkim wysokoprocentowego alkoholu technicznego. Część nadziemna stanowi doskonałe paliwo. Jest przetwarzana na wysokokaloryczny brykiet, lub bezpośrednio spalana w specjalnych do tego celu kotłowniach. Innym sposobem pozyskiwania energii z topinambura jest produkcja biogazu z zielonej masy roślin. Ponadto słonecznik bulwiasty, zarówno jego część nadziemna jak i podziemna, stanowi bardzo dobrą paszę dla zwierząt gospodarskich. Z części nadziemnej produkuje się też karmę dla drobnych zwierząt domowych. Ze względu na swą bardzo dużą odporność na mrozy bulwy chętnie wykorzystywane są przez koła łowieckie stanowiąc przysmak dzikiej zwierzyny. Poletka zaporowe ze słonecznikiem bulwiastym zakładane przy lasach chronią bardzo skutecznie rolnicze pola uprawne przed szkodami, jakie wyrządzają często dzikie zwierzęta.
    Ta, na pierwszy rzut oka niepozorna roślina, została doceniona przez ludzi wiele lat temu, a w miarę upływu czasu jej zastosowanie jest coraz szersze nie tylko w indywidualnych gospodarstwach domowych, ale przede wszystkim na skalę gospodarczą w wielu gałęziach przemysłu na świecie. W Polsce niedoceniana, powoli zaczyna zdobywać coraz większe grono zainteresowanych jej niezwykłymi właściwościami.
    Słonecznik bulwiasty jest nieocenionym sprzymierzeńcem w odchudzaniu. Wywiera korzystny wpływ na przemianę węglowodanową i lipidową, wspomaga proces odchudzania organizmu, zmniejszając dzięki błonnikowi wchłanianie tłuszczów i cukrów z jelit. Przyspiesza proces trawienia zapobiegając zaparciom, wzmacnia system immunologiczny. Wskazania do zażywania to przede wszystkim: poprawa przemiany materii, profilaktyka i pomoc w leczeniu cukrzycy, profilaktyka chorób serca i naczyń, przy zwiększonym obciążeniu fizycznym i psychicznym (stany przewlekłego zmęczenia), w celu utrzymania właściwej mikroflory jelit. Składniki topinambura działają wzmacniająco na układ odpornościowy. Zawarta w bulwach inulina zostaje przekształcona w organizmie we fruktozę. Ta z kolei nie potrzebuje insuliny do wprowadzania jej do komórek, przez co eliminuje stany wyzwalane przez nadmiar insuliny a prowadzące do uczucia głodu.
    Bulwy nie zawierają tłuszczu ani cholesterolu i mają zaledwie 3 proc. węglowodanów. Produkt na bazie topinambura jest stosowana jako błonnik pokarmowy w preparatach wysokobłonnikowych wspomagających odchudzanie. Szczegółowe działanie słonecznika bulwiastego na organizm ludzki jest przedstawione w artykule „Wszechstronny topinambur” autor mgr Oleg Brudzenia. Przepisy na potrawy z topinambura znajdziesz w dziale dla kuchni.
    Opinia internauty
    Na forum strony www.dieta.pl Pani Kasia Cz. napisała:
    Hehe, INULINA to rozpuszczalny błonnik pokarmowy, obficie występujący w niektórych roślinach (w bulwach słonecznika amerykańskiego o nazwie Topinambur, korzeniu cykorii, itp.). Inulina i towarzyszące jej oligofruktozany nie są trawione w jelicie cienkim człowieka, ponieważ brak nam odpowiednich enzymów trawiennych, jakie mają np. niektóre zwierzęta trawożerne. Dlatego też inulina i oligofruktozany „rozcieńczają” pokarm zmniejszając wydatnie jego kaloryczność. Błonnik ten, zwany też włóknikiem - pod wpływem bakterii jelitowych i fermentacji mikrobiologicznej ulega częściowemu rozkładowi do innego rodzaju „niestrawnych” składników. Mówimy „niestrawnych” składników, gdyż jeden gram sfermentowanej inuliny posiada śladową wartość energetyczną, co jest wspaniałą informacją dla odchudzających się. Sfermentowana inulina staje się doskonałą pożywką dla rozwoju deficytowej, prozdrowotnej – tzw. kwaszącej mikroflory bakteryjnej. Mikroflora ta zasiedlając jelito grube zapobiega procesom gnilnym i ich negatywnym skutkom – zapaleniom jelita grubego i polipom. Charakterystyczny dla współczesnego człowieka nadmiar wysokokalorycznego i wysoko przetworzonego jedzenia oraz siedzący tryb życia doprowadziły do tego, że coraz częściej cierpimy na otyłość, cukrzycę, choroby krążenia, zaparcia i zagrożenie jelita grubego polipami. Dzięki rozpuszczalnemu włóknikowi – inulinie możemy zapobiec tym zagrożeniom zdrowia. W licznie prowadzonych badaniach na temat roli trawiennej inuliny wykazano że jej obecność zwalnia tempo trawienia i wchłaniania pokarmów, co obniża poczucie głodu. Dzieje się tak, gdyż błonnik dzięki zdolnościom wiązania wody wywołuje wzrost lepkości treści pokarmowej. Ta wyższa lepkość opóźnia opróżnienie żołądka i zwalnia szybkość trawienia i wchłaniania pokarmów. Charakterystycznym efektem jest wolniejsze zanikanie tłuszczów z jelita cienkiego i ich ograniczone wchłanianie. Zmniejsza to kaloryczność pokarmów, jak też zagrożenie wysokim poziomem lipidów i cholesterolu we krwi. A co szczególnie cenne - nadtrawiony włóknik, poprzez swą zdolność wiązania dużych ilości wody i pęcznienia pod jej wpływem – wypełnia jelita tak, jakby był obfitym, wysokokalorycznym posiłkiem. Powstaje dzięki temu poczucie sytości, które jest rejestrowane przez ośrodek głodu i sytości w mózgu. Ten fałszywy sygnał pozwala eliminować największego wroga odchudzających się – wilczy głód powodowany niskokaloryczną dietą niezbędną dla skutecznego pozbycia się nadwagi. O tym, że inulina redukuje wartość energetyczną pożywienia i działa prozdrowotnie jest coraz głośniej w świecie. Stosuje się ją powszechnie do wzbogacania pożywienia lub do zastępowania cukru i tłuszczu. Dodatek tego błonnika służy np. obniżeniu zawartości tłuszczów i kalorii w margarynach, czekoladach, lodach, itp. Jej własności dietetyczne zauważają coraz częściej leczący otyłość lekarze i ich pacjenci, gdyż dzięki śladowej kaloryczności inulina jest idealna do wspomagania odchudzania.
    Słonecznik bulwiasty to doskonały surowiec do produkcji wyrafinowanych alkoholi. Jest wydajniejszy od ziemniaka. Doskonałe likiery i wina na bazie topinambura można nabyć w krajach Europy Zachodniej, a w krajach obu Ameryk produkuje się z tej rośliny alkohol na skalę przemysłową.
    DLA ZIEMI
    Topinambur jako ekologiczne źródło odnawialnej energii? Zdrowy dla środowiska dodatek do paliw? Ochrona dla lasów i upraw rolniczych? Prosty sposób na zapobieganie degradacji gleby i jej rekultywacji? Smaczne urozmaicenie dla osób nie jedzących mięsa i nie tylko? Tak i to nie wszystko co potrafi ta niezwykła roślina.
    Topinambur doskonale nadaje się do rekultywacji terenów zdegradowanych. Jest rośliną wieloletnią – raz posadzona plonuje przez wiele lat. Dobrze wykorzystuje zasoby wody poziomej. Ze względu na silny system korzeniowy i szybkie zacienianie gleby może być uprawiana na zwałowiskach kopalni odkrywkowych, osadników ścieków przemysłowych i komunalnych, wysypiskach śmieci, czy jako zabezpieczenie przed zachwaszczeniem zakrzaczeniem i degradacją gleby. Jest odnawialnym źródłem energii, o czym przeczytasz w dziale dla domu. Z części nadziemnej produkuje się wysokokaloryczne brykiety, lub zbiera się zieloną masę w celu przetworzenia na biogaz. Bulwy nadają się doskonale do produkcji wysokoprocentowego etanolu mogącego stanowić dodatek do paliw, zmniejszając wydatnie emisję szkodliwych substancji do środowiska. Cała roślina, zarówno jej część nadziemna i podziemna, pod różnymi postaciami, może stanowić wysokoenergetyczne ekopaliwo przyczyniając się do ochrony naszego środowiska naturalnego. Ze względu na swe własności słonecznik bulwiasty może stanowić surowiec do produkcji papieru chroniąc w ten sposób lasy. Ponadto topinambur sadzony jest wokół lasów chroniąc pola uprawne przed szkodliwą ingerencją dzikiej zwierzyny. Dla osób nie jedzących mięsa może stanowić ważny element, a nawet podstawę ich diety. Po interesujące przepisy kulinarne odsyłam do działu dla kuchni.
    DLA ZWIERZĄT
    Czy zwierzęta to lubią? Uwielbiają!
    Słonecznik bulwiasty, ze względu na zawarte składniki pokarmowe stanowi doskonałą paszę. Jest przysmakiem dzikiej zwierzyny a także drobnych zwierząt domowych, takich jak np. świnka morska. Ze względy na dużą odporność na mrozy, nawet do -50oC, chętnie wykorzystywany jest przez koła łowiecki. Na skraju lasów sadzi się topinamburowe poletka zaporowe jako żerowiska dla zwierzyny, chroniąc w ten sposób pola uprawne przed niszczycielskim działaniem np. dzików. Liście i łodygi topinambura stanowią karmę dla zwierząt gospodarskich, nadają się także na kiszonki. Słonecznik bulwiasty jest surowcem do produkcji pasz w postaci suszu lub granulatów. Bulwy Mogą być wykorzystane w żywieniu zwierząt bez konieczności parowania, jak to ma miejsce przy skarmianiu ziemniaków. Dużą zaletą tej rośliny są niskie wymagania glebowe i stosunkowo wysokie plonowanie - można ją uprawiać na paszę na terenach odłogowanych. Ponadto Topinambur raz zasadzony plonuje przez wiele lat.
    DLA OGRÓDKA
    Jaki klimat sprzyja topinamburowi? Jakie gleby nadają się pod jego uprawę? Jaki pożytek będziemy mieli z zasadzenia kilku wolno rosnących krzaczków tej niezwykle praktycznej rośliny w naszym ogródku? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziesz poniżej.
    Pod uprawę topinambura nadają się wszystkie gleby. Słonecznik bulwiasty należy do roślin wieloletnich z rodziny astrowatych, z kwiatami podobnymi do słonecznika. Ostatni pożytek pyłku i nektaru dla pszczół. Pomaga w zwalczaniu warrozy. W klimacie umiarkowanym owoce nie dojrzewają, natomiast na podziemnych pędach roślina wytwarza liczne, zimotrwałe, bulwy, które są najbardziej praktyczną jej częścią. Nie można jednak zapomnieć o walorach estetycznych topinambura. Osiągając wysokość do 3 metrów doskonale może zastępować żywopłoty sadzone przy ogrodzeniach. Bylina ta bardzo ładnie prezentuje się też sadzona w kępach. Jego bujny wzrost szybko może zasłonić miejsca mniej atrakcyjne na działce, lub dać zbawienny cień w skwarne dni i osłonić przed wiatrem. Żółte kwiaty stanowią ciekawą dekorację, a cięte atrakcyjnie ozdobią wnętrze każdego mieszkania. Ze względu na dużą odporność na czynniki chorobotwórcze, oraz niewielkie wymagania glebowe karczoch jerozolimski jest bardzo prosty w uprawie. Wyhodowane bulwy nadają się do przyrządzania interesujących i smacznych potraw – przepisy kulinarne znajdziesz w dziale dla kuchni. Napar z kwiatów i liści, czy sok z bulw ma też duże znaczenie w leczeniu chorób przewodu pokarmowego, nie wspominając o zaletach w diecie dla diabetyków. Więcej szczegółów na temat wykorzystania słonecznika bulwiastego w innych działach.
    Uprawa w ogródku
    Bulwy topinambura sadzimy wczesną wiosną, lub jesienią w rozstawie 60 na 30 cm, na głębokości ok. 5 cm – 10 cm. W naszym klimacie jest on odporny praktycznie na wszelkie choroby, i jest rośliną na tyle silną, że doskonale radzi sobie z ewentualnymi sąsiadującymi chwastami, dlatego nie wymaga specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych. Wykopane jesienią, lub wiosną bulwy należy jak najszybciej ponownie posadzić do ziemi lub zużyć ze względu na fakt, że poza glebą stosunkowo trudno się przechowują. Posadzony dobrze rośnie ponad 10 lat w jednym miejscu.

  8. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:42)
    Buda w stogu siana?
    A dlaczego nie? W środku ciepło i sucho, a naokoło piękne widoki i „na deser” mnóstwo rzadkich ptaków. I sporo zwierzyny, która ciągnie właśnie do stogu. Latem mniej, ale jesienią, zimą i na wiosnę ruch jest większy. Jelenie, sarny, łosie i żubry z Puszczy Knyszyńskiej skubią siano, a przeróżne miejscowe drapole – sowy, myszołowy, błotniaki siadają na szczycie, wypatrują i polują. Na co? Na gryzonie, które chętnie zimują pod stogiem, ustawionym na specjalnym „fundamencie” z gałęzi, które chronią siano przed zamoknięciem. Oprócz myszy i norników chętnie chronią się tam zające, jeże, jaszczurki, zaskrońce, więc chętnie też zaglądają w te okolice lisy, kuny, gronostaje. To idealny schron, karmnik i paśnik dla całego katalogu gatunków. I świetne, chyba pierwsze tego rodzaju obserwatorium dla fotografa dzikiej natury, które już stoi w Ozieranach Małych, wiosce położonej niedaleko Krynek, a więc w pobliżu Puszczy Knyszyńskiej.
    A ozierańskie łąki? Tuż obok płynie jedna z najbardziej czystych rzek Polski – mała, ale obfitująca w ryby Świsłocz. Nic więc dziwnego, że tak wiele tu ptaków. Czajki, rycyki, żurawie, błotniaki – to te, które widziałem lub słyszałem w ciągu pierwszych minut pobytu w tym miejscu. Wokoło mało ludzi, bo wioska Ozierany Małe leży na samej granicy (a właściwie kiedyś została nią przecięta na połowę). Tu się kończy droga, ruch na niej minimalny. Nawet sklep jest przyjezdny. Pobliskie wioski – Nowosiółki i Jamasze nad Nietupą już nie istnieje. Została po niej tylko nazwa i kilka sterczących resztek po kominach chałup. Ale Ozierany Małe, stratowane przez historię, jeszcze się bronią przed wymarciem.
    Miejscowa wspólnota rolników skrupulatnie wykasza swoje łąki. Takie regularne wykaszanie doceniają różne dzikie, rzadkie i chronione gatunki, które korzystają z odsłoniętego w ten sposób „stołu szwedzkiego”, tokowiska i lęgowiska. Ale zwierzyna podchodzi jeszcze bliżej, do samych drewnianych chałup. W jednym z zarośniętych przydomowych ogródków często przebywa młody byk. Ale nie krowa domowa, tylko …żubr. Nikogo to nie dziwi. W najbliższej okolicy często można zobaczyć spore stado żubrów, które krąży swobodnie po całej otulinie Puszczy Knyszyńskiej odległej o zaledwie kilkanaście kilometrów. Kosmate olbrzymy wcale nie chowają się w gąszczu, bardzo lubią otwarte przestrzenie i latem, podczas największych nawet upałów i zimą, kiedy wygrzebują spod śniegu. To właśnie te żubry, nie białowieskie a podknyszyńskie tak często fotografował z lądu i z motolotni sam Wiktor Wołkow.
    Siana z wykaszanych łąk ozierańskich jest dużo. Powstała już pierwsza próbna buda – obserwatorium dla fotografów i birdwatcherów. W odróżnieniu od zwykłego stogu-brogu środek jest pusty, a w grubych ścianach zrobiono „strzelnice”, dzięki którym będzie można obserwować całą okolicę. W powstałej w ten sposób izdebce będzie więc ciepło, a drewniana podłoga z dech pozwoli na wygodne czuwanie, a nawet na wypoczynek czy drzemkę na wygodnym posłaniu. Każdy kto marzł godzinami, skurczony w cienkim namiocie, albo w ażurowej budzie z gałęzi, w jakiej hula wiatr i którą przemoczy każdy deszcz doceni taki apartament.
    Po pierwszej budzie planowane są następne, w innych punktach nad brzegami Świsłoczy i wokoło Ozieran. Być może powstanie też wieża widokowa na jednym z malowniczych wzgórz.
    Żywą kroniką i chodzącymi centrum logistycznym Ozieran Małych są tutejsi mieszkańcy, potomkowie rycerzy jaćwieskich i zasłużonych rodów bartniczo - chłopskich od kilku wieków związanych z tym regionem Polski. To oni udzielą wszelkich informacji i pomocy w przygotowaniu pobytu.
  9. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:41)
    Trzmiele ozierańskie

    W Polce występuje ponad dwadzieścia gatunków trzmieli. Sporą ich część zobaczyłem podczas jednego krótkiego porannego spaceru w Ozieranach Małych. Jeszcze niedawno to nie byłby dziwny fakt. Niestety, w okresie ostatnich dwudziestu lat liczebność tych niezwykle pożytecznych owadów spadła o 95%, a niektóre gatunki kompletnie wymarły, lub też znajdują się na krawędzi zaniku. Ich obecność nie tylko świadczy o dobrej kondycji środowiska naturalnego, ale także dynamicznie ją współtworzy (wiele gatunków roślin mogą zapylać, a więc rozmnażać krzyżowo tylko i wyłącznie kosmate trzmiele, o różnych wielkościach, ubarwieniu i nawykach).

    Trzmiele są większe i silniejsze od pszczół miodnych. Bombusy (taki jest łaciński trzon naukowej nazwy tych sympatycznych zapylaczy) nie konkurują z nimi, tylko znalazły sobie wiele innych gatunków, których kwiaty są zbyt trudne do pokonania dla innych, mniejszych i słabszych owadów. Właściciele grządek lub skrzynek, gdzie rosną „lwie paszcze” pewnie nie raz i nie dwa widzieli, jak gruby trzmiel przemocą otwiera kwiatek, wchodzi do jego „paszczy”, a następnie wydobywa się na wierzch umorusany żółtym pyłkiem na całym swoim owłosionym korpusie. To tylko jeden z przykładów.

    Podobny mechanizm wymuszania „koniecznej przemocy fizycznej” przez Naturę, czyli stosowania przez nią specjalnej budowy kwiatów, które mogą sforsować przede wszystkim (lub tylko) trzmiele dotyczy wielu gatunków roślin i decyduje o niezwykłej bioróżnorodności środowiska ozierańskich łąk, ugorów i pastwisk. Innymi słowy – są tak bajecznie kolorowe dzięki pracowitym trzmielom. Mają się tu dobrze, a łąki dzięki nim – także.

    Ale o losie trzmieli decydują nie tylko rośliny. Czasami o ich „być albo nie być” decydują kamienie. A raczej ich kopczyki. Przez wieki ludzie usypywali je na miedzach. Zbierali na polach kamienie, aby polepszyć jakość gleby. Zmyślne trzmiele wypatrzyły, że to może być idealne schronienie na ich gniazdo – jamki i szczeliny pomiędzy bezładnie rzucanymi polnymi kamieniami, o różnych wielkościach i kształtach. Mało kto z nimi konkurował o takie lokum. Ale po wiekach zmieniło się wiele na polskich polach. Także miedze. Coraz większe skomasowane uprawy, to coraz mniej „szlaczków” pomiędzy nimi. Już mało kto ręcznie zbiera kamienie, by układać z nich kopczyki, często zaznaczające granicę „to je moje, a tam twoje”.

    W Ozieranach Małych pewien „chłop dojeżdżający” kultywuje ten obyczaj – kamienie (wśród których jest wiele fantazyjnie ukształtowanych krzemieni) leżą w mniejszych i większych pryzmach. Gleba tu piaszczysta i kamienista (lodowiec niósł z tą drobnicą, także ogromne głazy narzutowe, które tarł na wielokalibrowy pył i żwir), więc stert i kurhaników z kamieni tu nie brakuje. Chwalą to sobie nie tylko trzmiele, ale także jaszczurki – plażują tu i polują na muszki, zwłaszcza w największy upał. Na takim gruncie, klasy VI niewiele urośnie, ale doskonale „udają” się rozliczne chwasty i barwna, choć kusa murawa kserotermiczna. Najbardziej dorodne są tu dziewanny. Słaba to była pociecha dla dawniejszych gospodarzy. Przysłowie „Gdzie rośnie dziewanna, bez posagu panna” mówi wszystko o wysokości plonów. Ale taki ugór, spalony słońcem, upstrzony kwiatkami i ziołami, w oczach trzmieli i pszczół jawi się jako skarb – wielobarwny bo wielogatunkowy kobierzec, przebogaty w nektar i pyłki. Motyle także bardzo chętnie zlatują się na taki „bezużyteczny” ugór, bo jego nawet mały spłachetek karmi i poi wiele owadów. I pasie oczy fotografów.

    Jest jeszcze inna zależność w świecie zapylaczy - prosta, ale nie wytłumaczona jeszcze przez naukę. Otóż w im lepszej kondycji są trzmiele, tym lepiej mają się pszczoły i rośnie ich wydajność z jednego „pnia”. Nikt nie wie dlaczego, bo przecież trzmiele i pszczoły zbierają pożytki na innych gatunkach, innych obszarach, w innych terminach pór roku i całej dobry, operują na zupełnie innych odległościach od gniazda – a jednak ta „prosta” zależność pozostaje wciąż tajemnicą. Trzeba by zapytać pszczół – albo trzmieli. Ale te owady są zbyt zapracowane i po prostu nie mają czasu na gadanie.
  10. skrobil
    skrobil (03.05.2013 7:57)
    Śp. Kułakowski z Ozieran Małych na koniu w wojsku w Grodnie. Lata 20-30 XX wieku. Dziś w Grodnie w tym miejscu znajduje się białoruska jednostka wojskowa.