Otrzymane komentarze dla użytkownika kikk, strona 20
Przejdź do głównej strony użytkownika kikk
-
ten jest genialny
-
świetne te murale Iwony Zając...
-
modelowa relacja ;)
a tak na serio: wciągająco i fajnie opisujesz te wasze podróżne perypetie - czekam na resztę!
-
czesc, fajny profil, dałem plusika, zapraszam do siebie XOXO
-
dzięki losamoralesss :) teraz widzę, że muszę jechać do Ameryk, bo mi się mapa głupio wyświetla :)
-
fajny profilek. dałbym Ci plusika gdyby były
-
wygląda trochę jak pułapka na diabła. mnisi ostro pogrywają ;>
-
HC zawsze warto - tubylcy to najlepsza część wielu podróży. Nie musisz się "odwdzięczać". Wiem, bo czasem jestem też "gospodarzem" - sama obecność fajnych ludzi, ich opowieści, dziwne zwyczaje, muzyka z ich stron, albo grana przez nich, zupełnie niespodziewane wrażenia z Warszawy - to już jest "odwdzięczenie" i to wystarczy :)
Co do specyfików lokalnych, to mam dramatyczne wspomnienia po wódce ryżowej z Mongolii - odmówić się nie dało, szło więc z kubków "na raz" aż do czasu, kiedy gospodarz stwierdził "dość" - w tym czasie już nie potrafiłam wstać - a kolejny dzień był koszmarem na pustyni ( dosłownie) - eh koloryt lokalny
A taksówki i w Warszawie potrafią podnieść ciśnienie. Najbardziej ekstremalna to jednak nocą na przejściu Ukraina- Rumunia. Jedna pani z wyprawy musiała obficie popijać wódką, żeby uniknąć zawału :)
-
"stresy taksówkowe" - do lasu, czy do celu? - to jedne z moich ulubionych stresów w podróży. oczywiście "najprzyjemniej" jest w pierwszej taksówce, tej z lotniska. pamietam jak w hawanie, o trzeciej nad ranem, po nagłej zmianie planów przez kolesia, u którego mielismy spać, przez jakąś godzinę dojeżdżaliśmy, a później błądzilismy po mieście. przeżyliśmy... w marrakeszu, co prawda w dzień, też jakoś dziwnie niepokoił mnie smród padliny dobiegający z palmowego gaj, przy którym zwalniał taksówkarz... w stambule z kolei, miałem zupełnie poważne i całkiem uzasadnione obawy o własne życie, kiedy driver wzrostu metr-dwadzieścia i ledwie wyglądający zza kierownicy pędził po ulicach ze średnią prędkością 140 km/h bluzgając przy tym po turecku, trąbiąc, mrugając wszystkim długimi światłami i zmieniając bez przerwy pas jazdy, po czym nagle... zatrzymał się w ciemnej uliczce, wysiadł i zniknął na jakieś piętnaście minut.... ehh... dla takich chwil się żyje:-)
testowanie lokalnych preparatów to też temat rzeka... z najmniej sympatycznych pamiętam dwudniowe odchorowywanie kubańskiego rumu pitego naulicy starej hawany pod TuKolę - tamtejszy substytut coca-coli. bolało...
i muszę chyba w końcu się skusić na HC, CS, albo inną formę konaktów z tubylcami, bo choć zdecydowanie należę do ty budget turystów, mam jakieś niezrozumiałe opory (wynikające raczej z faktu, że nie wiem, czy będę mógł sę odwdzięczyć, niż że coś nie bedzie grało)
pzdr
i... feliz viaje... siempre:-)
-
myślę, że zatrułam się bułką. rakija była pyszna i złego słowa nie dam na nią powiedzieć.
-
ten jest genialny
-
świetne te murale Iwony Zając...
-
modelowa relacja ;)
a tak na serio: wciągająco i fajnie opisujesz te wasze podróżne perypetie - czekam na resztę! -
czesc, fajny profil, dałem plusika, zapraszam do siebie XOXO
-
dzięki losamoralesss :) teraz widzę, że muszę jechać do Ameryk, bo mi się mapa głupio wyświetla :)
-
fajny profilek. dałbym Ci plusika gdyby były
-
wygląda trochę jak pułapka na diabła. mnisi ostro pogrywają ;>
-
HC zawsze warto - tubylcy to najlepsza część wielu podróży. Nie musisz się "odwdzięczać". Wiem, bo czasem jestem też "gospodarzem" - sama obecność fajnych ludzi, ich opowieści, dziwne zwyczaje, muzyka z ich stron, albo grana przez nich, zupełnie niespodziewane wrażenia z Warszawy - to już jest "odwdzięczenie" i to wystarczy :)
Co do specyfików lokalnych, to mam dramatyczne wspomnienia po wódce ryżowej z Mongolii - odmówić się nie dało, szło więc z kubków "na raz" aż do czasu, kiedy gospodarz stwierdził "dość" - w tym czasie już nie potrafiłam wstać - a kolejny dzień był koszmarem na pustyni ( dosłownie) - eh koloryt lokalny
A taksówki i w Warszawie potrafią podnieść ciśnienie. Najbardziej ekstremalna to jednak nocą na przejściu Ukraina- Rumunia. Jedna pani z wyprawy musiała obficie popijać wódką, żeby uniknąć zawału :) -
"stresy taksówkowe" - do lasu, czy do celu? - to jedne z moich ulubionych stresów w podróży. oczywiście "najprzyjemniej" jest w pierwszej taksówce, tej z lotniska. pamietam jak w hawanie, o trzeciej nad ranem, po nagłej zmianie planów przez kolesia, u którego mielismy spać, przez jakąś godzinę dojeżdżaliśmy, a później błądzilismy po mieście. przeżyliśmy... w marrakeszu, co prawda w dzień, też jakoś dziwnie niepokoił mnie smród padliny dobiegający z palmowego gaj, przy którym zwalniał taksówkarz... w stambule z kolei, miałem zupełnie poważne i całkiem uzasadnione obawy o własne życie, kiedy driver wzrostu metr-dwadzieścia i ledwie wyglądający zza kierownicy pędził po ulicach ze średnią prędkością 140 km/h bluzgając przy tym po turecku, trąbiąc, mrugając wszystkim długimi światłami i zmieniając bez przerwy pas jazdy, po czym nagle... zatrzymał się w ciemnej uliczce, wysiadł i zniknął na jakieś piętnaście minut.... ehh... dla takich chwil się żyje:-)
testowanie lokalnych preparatów to też temat rzeka... z najmniej sympatycznych pamiętam dwudniowe odchorowywanie kubańskiego rumu pitego naulicy starej hawany pod TuKolę - tamtejszy substytut coca-coli. bolało...
i muszę chyba w końcu się skusić na HC, CS, albo inną formę konaktów z tubylcami, bo choć zdecydowanie należę do ty budget turystów, mam jakieś niezrozumiałe opory (wynikające raczej z faktu, że nie wiem, czy będę mógł sę odwdzięczyć, niż że coś nie bedzie grało)
pzdr
i... feliz viaje... siempre:-) -
myślę, że zatrułam się bułką. rakija była pyszna i złego słowa nie dam na nią powiedzieć.