Podróż W (k)raju faraonów
To była moja druga wizyta w Egipcie. O ile jednak pierwszy pobyt był bardzo krótki (3 dni) i ograniczał się tylko do Kairu, tym razem byliśmy tu całe 10 dni z czego mieliśmy całe 3 dni wyłacznie dla siebie. Podobnie, jak za pierwszym razem, i teraz byłem w Egipcie służbowo, ale...
Po pierwsze, w Kairze mieszkaliśmy na Midan El-Falaki. To rzut beretem zarówno od gwarnego Tahrir Square jak i od Muzeum Egipskiego. W zasięgu spaceru były także bulwary nad Nilem, Cairo Tower i wyspa Zamalek. Po drugie - obowiązki zawodowe zaczynały się wczesnym popołudniem, tak więc cały ranek był dla nas. Po trzecie - i najważniejsze, okazało się, że piątek, sobota i niedziela są całkowicie wolne. Postanowiliśmy to wykorzystać na krótki wypad do Górnego Egiptu. Wybraliśmy podróż nocnym pociągiem z Kairu. Przedtem jednak, udało się nam wyskoczyć do Gizeh pod słynne, największe egipskie piramidy. Było stosunkowo mało ludzi (duży plus!) i nikt nam nie przeszkadzał w zwiedzaniu. Nawet samozwańczy "przewodnicy", oferujący swe usługi, byli jakby mniej natrętni. W czasie tej wizyty zwiedziliśmy jedynie wnętrze piramidy Mykerinosa (Menkaure), bo wejście do piramidy Chepsa (Chufu) było już zamknięte. Ja miałem okazję zwiedzić Wielką Piramidę dwa lata wcześniej, ale bezskutecznie pocieszałem kolegów, że w sumie (poza rozmiarami piramidy), samo wnętrze obu niewiele się różni. Wróciliśmy do Kairu. Jeszcze elegancka kolacja na statku płynącym po Nilu, na którą byliśmy zaproszeni, pokazy tańca brzucha i występ zespołu folklorystycznego, a potem na dworzec. Jedziemy do Luksoru.
Po całonocnej podróży dość wygodnym pociągiem (fotele lotnicze), wczesnym rankiem przyjeżdżamy do Luksoru. Od razu na dworcu, bukujemy sobie miejsca w pociągu, którym zamierzamy wracać za dwa dni do Kairu i jedziemy do zarezerwowanego hotelu. Ponieważ pokoje będą do naszej dyspozycji dopiero od 13.00, zostawiamy bagaże, jemy śniadanie i idziemy do Świątyni Narodzenia Amona. Niestety, jest jeszcze zbyt wcześnie, wobec czego wynajmujemy sobie felukę (rodzaj łodzi żaglowej) wraz z załogą, którą płyniemy na 2-godzinną wycieczkę po Nilu na pobliską Wyspę Bananową (Banana Island). Na wyspie próbujemy pysznych, maleńkich bananów, które są tu uprawiane i wracamy do Luksoru. Cała ta przyjemność kosztowała nas jedynie 15 USD (jak na 3 osoby nie jest to dużo).
Świątynia jest już otwarta, więc kupujemy bilety i wchodzimy do środka. Świątynia leży na prawym brzegu Nilu, w miejscu południowej części starożytnych Teb. W czasach faraonów, była połączona aleją procesyjną z leżącą w odległości około 3 km świątynią Amona w Karnaku. Choć jej budowę rozpoczął Amenhotep III, swój ostateczny kształt zyskała ona dopiero za panowania Ramzesa II Wielkiego (w XIII wieku p.n.e.). Przed jej pylonami stały dwa obeliski, o wysokości 25 m każdy. Jeden z nich został wywieziony do Paryża i ustawiony w 1836 roku na placu Zgody (Place de la Concorde). Stało tu również sześć posągów Ramzesa, z których do naszych czasów przetrwały tylko dwa. Świątynia ma dwa imponujące pylony, zdobione reliefami, sławiącymi zwycięstwo Ramzesa nad Hetytami w bitwie pod Kadesz. We wnętrzu świątyni zwiedzamy Dziedziniec Ramzesa II, dziedziniec i kolumnadę Amenhotepa III, salę hypostylową, oraz najstarszą część świątyni, poświęconą triadzie bóstw tebańskich: Amonowi, Chonsu i Mut.
Po zwiedzeniu świątyni luksorskiej, jedziemy dorożką do pobliskiego Karnaku, gdzie szeroką aleją sfinksów wchodzimy na teren zespołu świątyń, poświęconym Amonowi, Montu i Mut (żonie Amona). Na terenie świątyni Amona, znajduje się największa na świecie sala hypostylowa (102 m x 53 m), podparta aż 134 wysokimi kolumnami (hypostyl to pomieszczenie, w którym strop oparty jest na kolumnach rozmieszczonych w sposób równomierny na całej powierzchni). Zwiedzamy również, położoną nieco dalej, starszą część świątyni, pochodzącą z okresu XVII dynastii (połowa XVI wieku p.n.e.) oraz tzw. świętą sadzawkę z rzeźbą olbrzymiego skarabeusza, stojącą nad jej brzegiem. Zmęczeni , ale zadowoleni wracamy na kolację i zimniutkie piwko do hotelu, a przed snem idziemy jeszcze kupić jakieś drobiazgi na miejscowym suku.
Rano następnego dnia, po długich targach, wynajmujemy na cały dzień taksówkę (za 30 USD), którą jedziemy na zwiedzanie Teb Zachodnich. Przeprawiamy sie promem na drugi brzeg Nilu, kupujemy komplet niezbędnych biletów wstępu i ruszamy najpierw do Doliny Królów i Doliny Królowych - największej nekropolii władców starożytnego Egiptu. Zakupiony bilet uprawnia do zwiedzenia 3 dowolnie wybranych grobowców, z wyjątkiem grobu Tutanchamona i królowej Nefertari. Zwiedzamy trzy losowo wybrane grobowce i kupujemy bilet do grobu Tutanchamona. Mimo, że duża część wystroju grobowca jest udostępniona w Muzeum Egipskim w Kairze, to zdecydowanie warto zobaczyć sam grobowiec, którego ściany pokrywają piękne, barwne malowidła. Z Doliny Królów podjeżdżamy do nieodległej Deir el Bahari, gdzie u podnóża skalistego urwiska wznosi się grobowa świątynia kobiety-faraona, królowej Hatszepsut władczyni z XVIII dynastii z okresu Nowego Państwa (panowała na przełomie XVI i XV wieku p.n.e.). Świątynia nie przypomina innych sakralnych budowli egipskich. Składa się z trzech, ułożonych kaskadowo, połączonych ze sobą rampami tarasów, które zakończone były portykami. Warto pamiętać, że w latach 60-tych XX wieku pracami nad rekonstrukcją tej świątyni kierował polski egiptolog, prof. Kazimierz Michałowski. Po drodze z Deir el Bahari do świątyni w Medinet Habu zatrzymujemy się na chwilę przy dużej wytwórni naczyń i ozdób z alabastru. Podczas gdy koledzy jeszcze oglądają wyroby, ja wychodzę na zewnątrz. Tuż obok jest skrzyżowanie dróg, na którym przystaje dwoje rowerzystów - Polaków. Zastanawiają się głośno, w którą stronę mają skręcić do świątyni Hatszepsut. Są całkowicie zaskoczeni, gdy wyjaśniam im to po polsku. Potem ruszamy do Medinet Habu. Ta świątynia, choć leżącą nieco na uboczu głównych szlaków spodobała mi się chyba najbardziej. Może dlatego, że było cicho i nie było prawie ludzi. Było to miejsce bardzo nastrojowe, z barwnymi ornamentami na kolumnach hypostylowych i bramach oraz pięknie zachowanymi reliefami na pylonach. Cały zespół Medinet Habu składa się ze świątyni Totmesa III oraz świątyni grobowej i pałacu Ramzesa III.
Po zwiedzeniu Medinet Habu podjeżdżamy jeszcze do Ramesseum, kompleksu świątyń pobudowanych przez Ramzesa II. Do dnia dzisiejszego zachowały się z nich tylko ruiny. W drodze powrotnej do Luksoru przystajemy także przy tzw. Kolosach Memnona, mierzących prawie 18 m posągach faraona Amenhotepa III z XVIII dynastii, panującego ponad 3.300 lat temu. Posągi te, były częścią świątyni grobowej tego faraona, która nie zachowała się do naszych czasów. Jeden z nich, po uszkodzeniu przez trzęsienie ziemi w I wieku p.n.e. wydawał dźwięki o wschodzie słońca, spowodowane ogrzewaniem się skał, oziębionych w czasie nocy. Uszkodzenie zostalo naprawione w czasach Septymiusza Sewera (trzysta lat później), ale od tego czasu posąg nie wydaje już żadnych dźwięków. Kolosy Memnona były ukoronowaniem naszego pobytu w Górnym Egipcie.
Czekał nas już tylko późny obiad w knajpce nad brzegiem życiodajnego Nilu, przeprawa promem przez rzekę i nocna podróż pociągiem do Kairu.
Niedawno znalazłem slajdy z mojego pierwszego wyjazdu do Egiptu - dodaję więc do mojej relacji trochę skanów z tej podróży. Jak pisałem wyżej, wyjazd był bardzo krótki i właściwie ograniczał się tylko do Kairu, bo Giza i piramidy to właściwie peryferie tego miasta.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Piękna strona Egiptu na starych, jakże magicznych fotografiach! Cieszę się, że tu zajrzałam i zostawiam wielkiego plusa :)
-
Widzisz, ja nie mam zbyt dużych doświadczeń z biurami podróży. Większość moich podróży to były wycieczki organizowane albo przy okazji wyjazdów służbowych, bądź też wyprawy organizowane we własnym zakresie. Właściwie jedynymi wycieczkami w zorganizowanej grupie, w których uczestniczyłem były wyjazdy z Tel-Avivu do Jerozolimy i Galilei (imprezę zorganizowali dla uczestników targów Izraelczycy) oraz wycieczka na szczyt Mauna Kea na Hawajach, na którą zapisaliśmy się w czasie pobytu w Hilo (organizował ją hotel). Generalnie, wolę swoje wyjazdy organizować sam - daje to większą swobodę i elastyczność, niż wyprawa w grupie. I - last but not least - jest z reguły tańsze (w końcu biuro podróży też musi przecież zarobić). Oczywiście, są kraje gdzie choćby ze względów bezpieczeństwa lepszą opcją jest podróż organizowana prze biuro, ale są to raczej wyjątki. Pozdrawiam.
-
ciekawa relacja. Zaimponowała mi Twoja samodzielność w trakcie wyprawy. Egipt jest niezwykle popularny, zwłaszcza dla polskich turystów, wszyscy oni spędzają tam czas jedynie zgodnie z wytycznymi biur podróży. Mało kto ma na tyle odwagi, by penetrować ten kraj na własną rękę i już choćby za ten fakt należy Ci się plusisko. Egipt był miejscem głęboko zakorzenionym w mojej świadomości podróżniczej do tej pory, wszak jego bogactwo krajobrazowe i historyczne jest unikalne w skali światowej. Ale obawa przed zderzeniem się z turystą w podwodnym świecie Morza Czerwonego, czy też zadeptaniem przezeń u progu piramidy sprawia, że niestety coraz bardziej oddala sie on w hierarchi miejsc koniecznych do odwiedzenia :(
-
Pierwszy plus ode mnie na szczescie :-) Domyslam sie, ze to tez jest podroz sprzed kilkunastu lat, ale zdjecia sa calkiem niezle. Przypuszczam, ze to zeskanowane odbitki... Ja osobiscie poprobowalbym troszke retuszu zwlaszcza kolorow, kontrastow i nasycenia. Ale wracajac do podrozy, to masz swietna pamiec i wykazujesz duza wnikliwosc i zainteresowanie historia :-)