Jakiś czas temu miałem okazję bawić się na weselu w południowo-wschodniej Polsce. W pewnym momencie, wśród wesołego gwaru i śpiewów biesiadnych, udało mi się wychwycić słowa piosenki:

Tam szum Prutu, Czeremoszu, Hucułom przygrywa,
A wesoła kołomyjka do tańca porywa.
Dla Hucuła nie ma życia, jak na połoninie.
Gdy go losy w doły rzucą, wnet z tęsknoty ginie.

Uśmiechnąłem się, kiedy zdałem sobie sprawę, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wiedziałbym kto to jest ten "szumprut czeremoszu" czy Hucuł, ani jak wygląda wesoła Kołomyjka, która przygrywa do tańca... A może uśmiechnąłem się, bo powróciło kilka miłych wspomnień?

Zaczęło się w sobotę rano. Wynajętym busem (doszliśmy do wniosku, że to najwygodniejszy i jeden z tańszych środków lokomocji na Ukrainie dla grupy 7 osób) wyruszamy z Głogówka, by odebrać resztę drużyny w Krakowie i dotrzeć do Łańcuta - pierwszego przystanku w drodze na ukraińskie Kresy.

W Łańcucie znajduje się okazały i dobrze zachowany zespół pałacowy, który przed wojną należał do rodziny Potockich. W zamku, oprócz niezwykle bogatych wnętrz wypełnionych obrazami, rzeźbami oraz ozdobami można zwiedzać stajnie oraz starą wozownię, w której znajduje się kilkadziesiąt pojazdów (wśród nich karawan pogrzebowy). W zamku znajduje się także storczykarnia (wg mnie można sobie darować) a między budynkami rozciąga się park, po którym wesoło biegają wiewiórki. Zamek przedstawia nam sympatyczna pani przewodnik, która oprócz wiedzy na temat zamku i Łańcuta opowiada o swoich przemyśleniach na tematy ogólne :) Więcej na http://www.zamek-lancut.pl/pl/

  • Pałac Potockich w Łańcucie
  • Pałac Potockich w Łańcucie

Z Łańcuta udajemy się do miejsca, w którym zaplanowaliśmy nasz pierwszy nocleg. Horyniec Zdrój to mała miejscowość tuż przy granicy z Ukrainą, która posiada status uzdrowiska ze względu na znajdujące się tam największe w Polsce złoże borowiny a także źródła wód mineralnych. Dodatkowo w okolicy miasta znajduje się mały zalew, ale nie spędzamy nad nim zbyt wiele czasu, bo choć jest tam całkiem miło, to komary potrafią popsuć cały wieczorno-romantyczny nastrój. W nocy korzystamy z gościnności oo. Franciszkanów i śpimy w pokojach w domu parafialnym przy horynieckim kościele.

  • Kościół w Horyńcu

Rano, zwarci i gotowi, wyjeżdżamy na Ukrainę. Jako, że jesteśmy przygotowani na wszelakie przygody, postanawiamy zoptymalizować naszą trasę korzystając z leśnego skrótu. Wcześniej upewniamy się u miejscowych, że skrótem można dojechać do granicy i ruszamy w nieznane! Niestety, po dwóch godzinach błądzenia docieramy do miejsca, którego nawet nasz bus nie jest w stanie pokonać i z podkulonymi ogonami wracamy do drogi głównej, a nią już bezpośrednio do granicy. Widać na Wschodzie mają inną definicję „drogi przejezdnej”

Granicę przekraczamy w Hrebennym. Zanim jeszcze wyruszyliśmy na naszą wycieczkę sprawdzałem w Internecie relacje ludzi, którzy wcześniej byli na Ukrainie. Z ich opisów wyłaniał się obraz państwa milicyjno-mafijno-totalitarnego, które najlepiej omijać szerokim łukiem. Na szczęście, mimo że różnice między naszymi krajami są widoczne gołym okiem, okazało się, że nie taki diabeł straszny. Co prawda, na granicy zdziwił nas widok otwartych puszek piwa, które stały w budce pana sprawdzającego nasze paszporty, ale pogranicznicy (w większości) byli dosyć mili i pomocni. Cała procedura przekraczania granicy jest nader skomplikowana - trzeba wypełniać różne druczki, (w których wcale się nie wpisuje tego, co by wynikało z przypisów tylko to, co każe celnik), nie wiadomo gdzie jechać (a oficjalna sygnalizacja jest tylko dla zmylenia przeciwnika), ale ostatecznie wspólnymi siłami (podróżnych i celników) można się uporać z formalnościami i przekroczyć granicę dosyć sprawnie.

Jednak zaraz za nią czeka niemiła niespodzianka – kontrola drogowa. Po sprawdzeniu wszystkich dokumentów okazało się, że brakuje – a jakże! – ubezpieczenia. Na szczęście zaraz obok jest budka, w której to ubezpieczenie można kupić. „Ubezpieczenie” to świstek papieru, jaki może wypisać byle pan Czesio spod budki z piwem (zresztą tak wyglądał milicjant, który przeprowadzał kontrolę). Choć wcześniej sprawdziliśmy, iż to ubezpieczenie jest absolutnie nieobowiązkowe, to nie chcąc tracić czasu postanawiamy dać zarobić naszym gospodarzom (w końcu 112 Hrywien (UAH) za 7 osób to znowu nie tak dużo).

No to jesteśmy na Ukrainie! Zaczynamy chłonąć wszystko dookoła, ponieważ krajobraz nieco się odmienił po przekroczeniu granicy. Szczególną uwagę przykuwają ruiny zabytków sakralnych, które straszą niemal w każdej z mijanych miejscowości.

Pierwszym miastem, w którym się zatrzymujemy jest Czerwonogród (dawniej Krystynopol). Tutaj, podobnie jak w Łańcucie, znajduje się zamek Potockich. Niestety obu budowli nie można porównywać, z tego na Ukrainie pozostało jedynie kilka budynków, w których mieści się obecnie muzeum historii religii (jeszcze niedawno muzeum ateizmu). Wspaniałe ogrody i baseny władza ludowa zaorała i przerobiła na stadion oraz budynki mieszkalne i szkołę. Dawną świetność obiektu można jedynie podziwiać na reprodukcjach dostępnych w muzeum. Oprowadza nas po nim przemiła starsza pani, która próbuje w zrozumiały dla nas sposób (po ukraińsku!) opowiedzieć o historii zamku. Naszą uwagę szczególnie przykuwa sala z pięknymi, monumentalnymi ikonami, które wiszą na starych sznurkach i zardzewiałych gwoździach na zawilgoconych ścianach.

Młodzi Ukraińcy pobierają się na potęgę! Pomiędzy dwoma ślubami udaje nam się odwiedzić prawosławną cerkiew. Mamy mało czasu, bo rodziny państwa młodych spoglądają na nas z pewną niecierpliwością. Cerkiew jest odnowiona i bogato zdobiona. Przy ołtarzu z amboną w kształcie łodzi znajdują się korony, ktore podczas ceremoni ślubnej zakłada młoda para (jak mi tłumaczył później pewien kapłan grekokatolicki, symbolizuje ona królewską łaskę, którą otrzymują młodzi małżonkowie oraz ich przyszli potomkowie). Oprócz korony stałym elementem wesela jest korowaj - specjalnie zdobiony bochen chleba z wody i mąki pszennej, który przypomina nasze polskie ciasta weselne. Można taki zobaczyć w kościele, gdzie pozostaje jako dar młodej pary, jeden eksponat znajduje się także w muzeum.

  • Cerkiew
  • Cerkiew
  • Ikonostas
  • Cerkiew - ambona, ikonostas i korowaj
  • Cerkiew
  • Zamek Potockich, obecnie muzeum
  • Cerkiew
  • Zamek Potockich, obecnie muzeum
  • Korony używane podczas uroczystości zaślubin

Żółkiew to kolejny przystanek na naszej drodze do Lwowa. Widać, że centrum miasta w ostatnich latach przeszło gruntowny remont, choć zamek przy rynku jeszcze długo nie będzie atrakcją turystyczną. Za to zabytkowe kościoły wyglądają bardzo ładnie. Niestety możemy je oglądać tylko z zewnątrz, ponieważ wszystkie są zamknięte (niedziela!). Tablica na kościele parafialnym informuje, że dzisiaj powinna się w nim odbyć msza, więc czekamy z nadzieją (popijając kawę i zajadając się ciastami w jednej z kilku kawiarenek w rynku) ale nikt się nie zjawia. Trochę rozczarowani ruszamy do Lwowa!

  • Kościół
  • Zamek
  • Rynek
Ukraina

Lwów 2009-07-13

No to jesteśmy we Lwowie. To jedyne miasto na Ukrainie, w którym nocleg zarezerwowaliśmy będąc jeszcze w Polsce. Znajomi ostrzegali nas przed kłopotami z rezerwacją na miejscu (ze względu na liczbę turystów) a także straszyli brakiem ciepłej wody oraz częściową niedostępnością nawet zimnej w porze wieczornej, kiedy to wszyscy Ukraińcy mają brać kąpiel. Nasz hostel znajduje się przy prospekcie Szewczenki 16/6, jednej z głównych ulic starego Lwowa. Hostel Sun – kosztuje nas 6,5$ od osoby, za co dostajemy 2 osobne pokoje (3+4, akurat dla siedmiu osób), do tego osobna ubikacja oraz łazienka, a w niej …jacuzzi, w którym nigdy nie zabrakło ani ciepłej ani zimnej wody. Iście spartańskie warunki! :)

Lwów to miasto odstające od tej części Ukrainy, którą udało nam się zwiedzić podczas naszego wyjazdu. Z każdym kamieniem czy budynkiem związana jest jakaś polska historia, miasto inspiruje swoją tradycją równocześnie uwodząc swoją młodością. Trochę mi przypomina Wrocław, może to kwestia tych wszystkich knajpek, które kuszą jedzeniem, piwem a nawet arabską sziszą, której sobie oczywiście nie odmawiamy. Z pewnością można w nim spędzić kilka dni i wciąż być nienasyconym. To, co nam najbardziej wbiło się w pamięć to:

- Cmentarz Łyczakowski z grobami m.in. Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Stefana Banacha (wybitny polski matematyk) i grobowiec Juliana Ordona (tego od Reduty z lektury Mickiewicza http://www.wolnelektury.pl/katalog/lektura/reduta-ordona.html ) oraz odnawiany przez Polaków Cmentarz Orląt

- Remontowana od kilku lat Cerkiew Ormiańska, którą łatwo pominąć idąc uliczkami Lwowa, gdyż z zewnątrz wygląda jak zwykła kamienica,

- Kościół Dominikanów z figurą krynickiego Nikifora (niektórzy mówią, że z pomnikiem Krystyny Feldman)

- Kaplica Boimów – przepięknie zdobiona, choć wymagająca poważnego remontu, nazywana najcenniejszym zabytkiem miasta

- Gmach opery.

Ta lista oczywiście nie wyczerpuje ciekawych miejsc wartych zobaczenia we Lwowie, o czym można się przekonać po nawet pośpiesznym przejrzeniu dowolnego przewodnika po tym mieście. My poszliśmy na łatwiznę i przyłączyliśmy się do jednej z wielu polskich wycieczek oprowadzanych przez profesjonalnego przewodnika, przez co udało nam się zobaczyć więcej niż przy samodzielnym zwiedzaniu a także poznać kilka historyjek, których nie mogło być w książkowych przewodnikach. :)

  • Lwów nocą
  • Cmentarz Łyczakowski
  • Cmentarz Orląt we Lwowie
  • Lwów
  • Lwów
  • Pomnik Nikifora we Lwowie
  • Kościół Dominikanów we Lwowie
  • Lwów - Rynek
  • Lwów - Rynek
  • Lwów - Rynek
  • Lwów - przy wejściu do kościoła ormiańskiego
  • Lwów - kościół Ormian
  • Lwów - Opera
  • Lwów - Opera
  • Lwów - pomnik Tarasa Szewczenki
  • Lwów - pomnik Adama Mickiewicza
  • Lwów - kaplica Boimów
  • Lwów
  • Lwów
  • W hostelu we Lwowie
  • Lwów - grób St. Banacha
Ukraina

Brody 2009-07-14

Brody to miejscowość, o której w Polsce można usłyszeć w wiadomościach gospodarczych ze względu na ropociąg Odessa – Brody, który ma być w przyszłości przedłużony do Płocka oraz Gdańska. Jest w Brodach kilka kościołów (oczywiście wszystkie zamknięte na cztery spusty), tradycyjnie pomnik ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenki oraz ruiny dawnej synagogi, w których obecnie bawią się ukraińskie dzieci.

  • Cerkiew w Brodach
  • Synagoga w Brodach
  • Synagoga w Brodach

Jadąc w kierunku Krzemieńca z daleka na wzgórzu widać wielką budowlę sakralną. To Ławra Poczajowska, jeden z największych (jeśli nie największy) religijnych ośrodków kultu na Ukrainie. Świadczyć o tym mogą żołnierze maszerujący z surowymi minami, na których co krok wpadamy, a także „społeczni” kontrolerzy, którzy sprawdzają w kościołach, czy na pewno mamy wykupione pozwolenie na robienie zdjęć (2 Hrywny). Do Poczajowa pielgrzymuje wielu Ukraińców i wyczuwa się, że jest to dla nich miejsce szczególne.

Kobiety na teren ławry mogą wejść tylko w spódnicach i z zakrytą głową. Na szczęście na nieprzygotowane turystki, które mieliśmy ze sobą, czekają starsze panie, które za wcale nie tak małą opłatą, gotowe są wypożyczyć chusty na głowę oraz spódnice zakrywające spodnie. Płacona kwota to tylko depozyt, który jest zwracany po zakończeniu zwiedzania.

Świątynia przed rozbiorami należała do grekokatolików, później przeszła w ręce Cerkwi Prawosławnej. Sama ławra, zwana także Ławrą Uspieńską lub Ławrą Zaśnięcia Bogurodzicy, składa się z wielu budowli pięknie wyremontowanych (ponoć za rosyjskie pieniądze). Wszystko mieni się kolorami niebieskim, złotym i białym. Po przekroczeniu murów możemy zobaczyć pałac Archimandryty (całkiem zwyczajny), cerkiew św. Trójcy z piękną mozaiką w portalu wejściowym, wielką, bogato-zdobioną Cerkiew Zaśnięcia NMP, pod którą znajdują się jeszcze dwie małe cerkiewki. Uwagę przyciąga także wielka dzwonnica górująca nad pozostałymi budowlami.

  • Ławra Poczajowska
  • Poczajów - przed wejściem do cerkwi kobiety muszą się odpowiednio ubrać
  • Ławra Poczajowska
  • Poczajów - przed wejściem do cerkwi kobiety muszą się odpowiednio ubrać
  • Poczajów - w cerkwi
  • Poczajów - w cerkwi
  • Poczajów - w cerkwi
  • W podziemiach Ławry Poczajowskiej
  • Ławra Poczajowska
  • Poczajów - prace porządkowe nadzorowane przez popów
  • Poczajów - przed wejściem do cerkwi kobiety muszą się odpowiednio ubrać
  • Poczajów - w cerkwi

Tego dnia mamy zaplanowany nocleg w Krzemieńcu. Nie mamy niczego zarezerwowanego, ale po dotarciu na miejsce i odwiedzeniu pierwszego hotelu (Ksenia) okazuje się, że możemy spędzić noc w całkiem przyzwoitych warunkach (łazienka z prysznicem w każdym pokoju, plazma na ścianach) za ok. 30 PLN od osoby. Dochodzimy do wniosku, że jakoś przeżyjemy te „niewygody” i po zakwaterowaniu udajemy się do pobliskiej restauracji na ukraiński obiad. Restauracja jest stylizowana na starą, drewnianą chatę i oferuje świetne jedzenie za uczciwą (jak na polskie warunki) cenę.

Po drodze do Liceum Krzemienieckiego mijamy pomnik Szewczenki i pozostałości po wesołym miasteczku - straszące zardzewiałe konstrukcje przypominają, że coś się tu skończyło i nic nowego nie może się zacząć. W budynkach dawnego liceum obecnie mieszczą się różnego rodzaju szkoły, tylko tablica poświęcona Tadeuszowi Czackiemu przypomina, iż kiedyś w tym budynku kształcono polską elitę. Z budynkami liceum połączony jest kościół św. Ignacego Loyoli i św. Stanisława Kostki (obecnie w posiadaniu Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej – zabrany katolikom po powstaniu listopadowym, w dwudziestoleciu międzywojennym znów kościół katolicki, po II wojnie światowej sala gimnastyczna). Jest on właśnie remontowany (pewnie dlatego drzwi nie są zamknięte i można wejść do środka). Wszędzie stoją drewniane rusztowania, które wyglądają jak domek z kart, który za chwile się zawali. Między kościołem a główną ulicą Krzemieńca (oczywiście ulica Szewczenki) znajduje się pomnik Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941 – 1945. Intencją autora pewnie było pokazanie dwóch mężnych wojaków, którzy strzegą swej ojczyzny przed agresorem, ale kiedy teraz tak stoją z groźnymi minami wymachując pustą butelką po piwie (zapewne dar ukraińskiej młodzieży), w dodatku na tle rozpadającego się domu, wcale nie wyglądają groźnie.

Idąc ulicą Szewczenki wzdłuż Krzemieńca praktycznie z każdego miejsca uwagę przyciąga wzniesienie, na którym dostrzec można ruiny zamku. Wspinamy się skrótami pod górkę co chwilę mijając żółte instalacje gazowe, które na Ukrainie z jakiegoś powodu poprowadzone są na zewnątrz budynków tworząc ciekawą rzeźbę szkieletową. Z Góry Zamkowej widać jak na dłoni cały Krzemieniec a w oddali nawet Ławrę Poczajowską. Schodzimy z zamku już zwykłą drogą i tu niespodzianka - okazuje się, że wejście na zamek jest płatne (3 Hrywny). Siedzi sobie pan w starym ukraińskim samochodzie i sprzedaje bilety. Próbujemy coś załatwić kombinując, że my przecież nie wchodzimy tylko wychodzimy, ale nie ma mocnych, trzeba zapłacić.

W drodze powrotnej kupujemy od starszych pań sprzedających warzywa na ulicznych stoiskach (urzędują oczywiście przy ulicy Szewczenki) arbuzy, ogórki i pomidory. Będą na jutrzejsze śniadanie. Wyglądają na hodowlę własną, ale kto to teraz może rozróżnić! Dodatkowo kupujemy słoik jagód od chłopaka, który sądząc po plamach na rękach, dopiero przed chwilą skończył je zrywać. 

Następnego ranka udajemy się jeszcze do muzeum Słowackiego, gdzie zgromadzonych jest wiele pamiątek po naszym wieszczu (między innymi jego listy, a także ciekawy instrument muzyczny – klawikord żyrafa, w którym struny umieszczone są pionowo). W muzeum można kupić wydawnictwa książkowe a także płyty DVD w języku polskim przedstawiające np. ukraińskie zamki czy miasta. Takie materiały informacyjne są niestety jeszcze dużą rzadkością na Ukrainie (jeśli już to tylko w języku rosyjskim).

Udajemy się także do kościoła parafialnego św. Stanisława. Jest on oczywiście zamknięty, ale po chwili pojawiają się 2 panie mówiące po polsku, które wpuszczają nas do środka. W środku znajduje się pomnik Juliusza Słowackiego (którego armia radziecka nie zniszczyła, gdyż miejscowi powiedzieli, że jest to poeta jak najbardziej rewolucyjny), a także inne polskie akcenty (np. tablica pamięci ofiar II wojny światowej Liceum Krzemienieckiego). Po wyjściu z kościoła zaczepia nas mały chłopiec, zapewne syn jednej z pań, które nas wpuściły do kościoła. Chłopiec chciałby nam opowiedzieć wiersz polskiego poety Słowackiego, którego nauczyła go mama. Po krótkiej recytacji, z której niewiele zrozumieliśmy, mały dostaje na lody a my ruszamy w dalszą drogę.

  • Krzemieniec - cerkiew
  • Krzemieniec - ikonostas w cerkwi
  • Krzemieniec - renowacja kościoła
  • Krzemieniec - pomnik wojny ojczyźnianej
  • Krzemieniec - ruiny zamku
  • Krzemieniec - panorama miasta
  • Krzemieniec - ruiny zamku
  • Krzemieniec - ruiny zamku
  • Krzemieniec - pomnik rewolucyjnego poety polskiego - Juliusza Słowackiego
  • Krzemieniec - muzeum Juliusza Słowackiego
  • Krzemieniec - muzeum Juliusza Słowackiego, klawikord żyrafa
  • Krzemieniec
  • Krzemieniec - pomnik wojny ojczyźnianej, w tle sobór św. Mikołaja
  • Krzemieniec - pomnik wojny ojczyźnianej
Ukraina

Zbaraż 2009-07-15

Zbaraż to zamek, który był w XVII wieku bohatersko broniony przez 16 tysięczną polską załogę przed przeważającymi siłami wroga (100 tyś. Kozaków Chmielnickiego i drugie tyle Tatarów chana krymskiego Islama III). Dowódcą Polaków był książę Jeremi Wiśniowiecki, który mężnie utrzymał zamek aż przez 43 dni. To stąd Skrzetuski przedarł się do króla, co zostało opisane przez Henryka Sienkiewicza w „Ogniem i Mieczem”.

Tyle mówi wersja polska. Ukraińcy bardziej pamiętają, że Chmielnicki w końcu zdobył port w Zbarażu, a całe zamieszanie skończyło się Ugodą Zborowską, która dla Polaków była niekorzystna.

Być może to właśnie dawne zwycięstwo Kozaków sprawiło, iż zamek w Zbarażu jest pięknie wyremontowany, w środku urządzono muzeum - głównie z ikonami i obrazami polskiej szlachty [sic!], ale jest też ekspozycja poświecona ukraińskiej sztuce ludowej a także wystawa drewnianych rzeźb (szczególnie ciekawie wyglądają te przedstawiające ruch i ogień).

  • Zbaraż - zamek
  • Zbaraż - muzeum
  • Zbaraż - zamek
  • Zbaraż - schemat zamku
  • Zbaraż - zamek

Ruszamy dalej! Zatrzymujemy się w Tarnopolu. Tego dnia mamy do pokonania długą trasę, więc niestety ograniczamy się tylko do zjedzenia obiadu w jednej z licznych knajpek na wybrzeżu Stawu Tarnopolskiego. Jest piękna, słoneczna pogoda, a widok jeziora z łódkami przypomina któreś z miast w krajach południa Europy.

Tego dnia nocleg mamy zaplanowany w Satanowie. Niestety wbrew temu, co pisali w przewodnikach wcale nie tak łatwo znaleźć coś na miejscu. Pokoje przy kościołach w ogóle nie istnieją, jedyne, co udaje nam się znaleźć to państwowe pensjonaty lub sanatoria, jednak w tych z miejscami strach zamieszkać. Decydujemy się jechać dalej, aż do Kamieńca Podolskiego i tam poszukać schronienia na noc. Na szczęście nie trwało to długo, bo w pierwszym hotelu, który zobaczyliśmy były wolne pokoje. Jak się później okazało hotel znajdował się 5 minut pieszo od Zamku.

W Satanowie chcieliśmy zobaczyć starą synagogę oraz kirkut żydowski, a także „poszwędać” się po Miodoborach (zwanych także Tołtrami) - pobliskich górach, które tworzą park narodowy. Nic z tego nie wyszło, będzie trzeba przyjechać jeszcze raz! :)

  • Tarnopol
  • Tarnopol
  • Tarnopol
  • Tarnopol
Ukraina

Chocim 2009-07-16

Kolejny dzień rozpoczynamy wizytą na zamku w Chocimiu, który przez wieki należał do księstw ruskich, Mołdawii, Turcji, Polski, Rosji, Rumuni, ZSRR a teraz Ukrainy. Znajduje się tam wspaniała twierdza, której początki sięgają XIII wieku. Wystarczył jeden rzut oka na architekturę zamku, aby się przekonać, że jesteśmy daleko od domu. Po tym, jak Turcy przejęli twierdzę w XVIII wieku i zrekonstruowali ją z pomocą francuskich inżynierów, stała się ona głównym punktem osmańskiej obrony w Europie Wschodniej.  W Chocimiu w roku 1673 rozegrała się bitwa pomiędzy wojskami polskimi i tureckimi, w której zwyciężyła strona polska dowodzona przez hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego. O tym zwycięstwie głośno było w całej Europie, a Sobieski został królem Polski. Sukcesu militarnego nie udało się jednak przekuć na praktyczne korzyści dla kraju.

Zamek znajduje się w jarze, na brzegu Dniestru, co sprawiało, że kiedyś był trudny do zdobycia, a dzisiaj jest wspaniałą atrakcją turystyczną. Widoczna z daleka twierdza na tle monumentalnej rzeki oraz rozległych łąk jest wdzięcznym obiektem fotograficznym. Wejście na zamek jest darmowe, ale wewnątrz rozpoczynają się dopiero prace konserwatorskie (realizowane jako projekt UE), które mają przywrócić świetność temu miejscu. Oprócz nas i Ukraińca, (który na widok turystów otwiera sklepik z pamiątkami znajdujący się w wieży), w zamku nie ma praktycznie nikogo. Po zejściu nad Dniestr można wypożyczyć rowerek wodny i podziwiać od strony rzeki tę wspaniałą budowlę, a także starsze ukraińskie małżeństwo, które opala się topless na brzegu.

Obok zamku stoi niewielki budynek o żółtych ścianach i zielonym dachu, na ganku którego wylegują się koty. Jest to cerkiew garnizonowa p.w. św. Aleksandra Newskiego wybudowana przez Rosjan w XIX wieku dla stacjonującego w zamku garnizonu. Obok cerkwi znajduje się gospoda, w której zamawiamy lokalne potrawy: mamałygę (papka z kukurydzy) oraz pielmieni (coś jak nasze uszka, tyle że z mięsem). Po podaniu okazało się, że są to dania typu instant, więc jeśli ktoś będzie planował posiłek w Chocimiu, to chyba lepiej udać się w tym celu do Kamieńca.

  • Twierdza w Chocimiu
  • Twierdza w Chocimiu
  • Twierdza w Chocimiu
  • Chocim - rowerkiem po Dniestrze
  • Chocim - rowerkiem po Dniestrze
  • Chocim - cerkiew garnizonowa św. Aleksandra Newskiego
  • Targ w Chocimiu
  • Twierdza w Chocimiu
  • Chocim - rowerkiem po Dniestrze
  • Chocim - rowerkiem po Dniestrze

Okopy św. Trójcy znane są z „Nie-Boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego, który uczynił z nich ostatni bastion arystokracji, reprezentujący stary porządek i ład społeczny http://www.wolnelektury.pl/katalog/lektura/nie-boska-komedia.html#f722. W rzeczywistości w Okopach znajdowała się warownia wzniesiona przez króla Jana III Sobieskiego, która stała się polską forpocztą strzegącą kraju przed atakami wojsk tureckich. Obecnie znajdują się tam jedynie ruiny baszty, na których można odnaleźć tablicę pamiątkową wyjaśniającą historię tego miejsca.

  • Okopy św. Trójcy
  • Okopy św. Trójcy

Kamieniec Podolski jest jednym z najpiękniejszych miast, które odwiedziliśmy na Ukrainie. Jest on, obok Lwowa, jednym z najpopularniejszych miast wybieranych na cel wakacyjnych wycieczek. Ukraińcy sporo inwestują w to miejsce chcąc z niego uczynić nowoczesne centrum turystyczne. Czynią to z pewnymi sukcesami, gdyż Stare Miasto obfituje w wyremontowane zabytki, odnowione drogi i chodniki. Powstają (lub są na nowo otwierane) restauracje z doskonałą kuchnią (grybna juszka – zupa grzybowa, niebo w gębie!), miłą obsługą i przytulnymi wnętrzami.

Najbardziej popularną budowlą w Kamieńcu jest wspaniała forteca obronna z 11 basztami, z których każda posiada swoją nazwę. Swego czasu była ona dotowana przez papieży gdyż za I Rzeczpospolitej stanowiła „przedmurze chrześcijaństwa” broniąc przed najazdami tureckimi. Twierdza odparła między innymi ataki wojsk tureckich w roku 1621, wojsk Timofieja Chmielnickiego, syna słynnego Bogdana Chmielnickiego w roku 1652, w 1655 roku nie zdobyły jej wojska moskiewsko-kozackie. W roku 1672 twierdza trafiła w ręce tureckie, a podczas oblężenia nastąpił wybuch, który zabił ok. 500 obrońców, w tym sławnego Michała Wołodyjowskiego, co opisał Henryk Sienkiewicz w Trylogii.

Oprócz zamku, w Kamieńcu Podolskim jest jeszcze wiele innych ciekawych miejsc. Jednym z nich jest katedra rzymskokatolicka p.w. św. Piotra i Pawła. Po zajęciu Kamieńca przez Turków w 1672 roku została ona zamieniona w meczet, do którego dobudowano minaret. Kiedy po prawie 30 latach w wyniku traktatu pokojowego świątynia wróciła w polskie ręce nie można było zburzyć minaretu, więc ustawiono na nim figurę Matki Boskiej stojącą na półksiężycu.

Wielokulturowość i bogata historia Kamieńca ma swoje odzwierciedlenie w architekturze miasta. Możemy tu zobaczyć Rynek Polski z Polskim Ratuszem, Rynek Ormiański z pałacem biskupa ormiańskiego, ruiny kościoła ormiańskiego, obok cerkiew św. Mikołaja, która kiedyś była kościołem ormiańskim a także Ratusz Ruski – dawną siedzibę władz nacji ruskiej. Kiedy spacerujemy pomiędzy tymi wszystkimi budowlami, z których każda kryje swoją historię, jest doskonała słoneczna pogoda sprawiająca, że czas się leniwe ciągnie a przez ogólnoświatowy kryzys turystów jest jak na lekarstwo, udaje się na chwilę włączyć w rytm tego zachwycającego miejsca.

  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski - Ratusz
  • Kamieniec Podolski - obok katedry
  • Kamieniec Podolski - Katedra p.w. śś. Piotra i Pawła
  • Kamieniec Podolski
  • Kamieniec Podolski
  • 100 1193
  • Kamieniec Podolski - pomnik żołnierzy radzieckich
  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski - Zamek
  • Kamieniec Podolski
  • Kamieniec Podolski
  • Kamieniec Podolski

Następnego ranka zaczynamy powolny powrót w stronę polskiej granicy. Podążając na południowy-zachód docieramy do miasta Czerniowce. W okolicach placu Teatralnego jemy śniadanie w jednym z pobliskich barów. Przy placu tym znajduje się również teatr, przed którym stoi pomnik ukraińskiej pisarki – Olgi Kobylańskiej, a także łatwo rozpoznawalny Żydowski Dom Ludowy.

Po krótkich poszukiwaniach docieramy do ulicy uniwersyteckiej, przy której stoi najbardziej charakterystyczny budynek w Czerniowcach – Pałac Metropolitów Bukowińskich. Niestety piękną budowlę możemy podziwiać jedynie zza ogrodzenia, gdyż obecnie mieści się w niej uniwersytet i ukraiński cieć goni turystów, którzy naiwnie chcą przekroczyć bramy tego przybytku.

Ostatnim punktem naszej wizyty w Czerniowcach jest Synagoga Benjamina przy ulicy Kobyłyci 53. Przy wejściu do świątyni ustawiła się kolejka starszych pań, które czekają na wizytę u lekarza, czy raczej kogoś w rodzaju znachora, trudno to ocenić. W samej synagodze trwa akurat sprzątanie i drobne remonty, ale nikomu nie przeszkadzają turyści, dzięki czemu udaje nam się wejść do środka. Stary Żyd wdaje się w krótką pogawędkę, ale kiedy pytamy jak duża jest społeczność żydowska w Czerniowcach, to patrzy na nas trochę nieufnie i zmienia temat.

Z pewnym niedosytem opuszczamy Czerniowce i udajemy w kierunku zachodnim. Z pewnością można zaplanować sobie cały dzień na zwiedzanie tego ciekawego miasta.

  • Czerniowce - teatr i pomnik Olgi Kobylańskiej
  • Czerniowce - pałac metropolitów
  • Czerniowce - synagoga
Ukraina

Kuty 2009-07-17

Po około 1,5 godziny przekraczamy rzekę, w której dostrzegamy kąpiących się Ukraińców. Postanawiamy również skorzystać z okazji i wypróbować na własnej skórze wartkie prądy Czeremoszu. Czeremosz jest prawym dopływem innej ukraińskiej rzeki – Prutu. Teraz już jasne jest, co oznaczają słowa piosenki „Gdzie szum Prutu, Czeremoszu”. W dwudziestoleciu międzywojennym Czeremosz był granicą między Polską a Rumunią. Na stronie http://www.mapywig.org/m/WIG100_300DPI/P55_S40_KUTY_300dpi.jpg można zobaczyć przedwojenną mapę okolic Kut, na której widać obie opisywane rzeki.

Kuty przed wojną były najcieplejszym miejscem w Polsce – również podczas naszej wizyty pogoda jest doskonała, niebo czyste, słonce praży jak szalone, atmosfera jest prowincjonalna i sielska. W swojej książce „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski poświęca cały rozdział wydarzeniom, które rozegrały się tutaj w czasie II wojny światowej, kiedy to nacjonaliści ukraińscy zamordowali w bestialski sposób Polaków i Ormian zamieszkujących Pokucie. Udajemy się na pobliski cmentarz  przechodząc obok zniszczonych dworków, na parapetach których leniwie wylegują się koty, ale nigdzie nie ma śladu po zbrodni, która miała miejsce w czasie wojny. 

Z Kutami i II wojną związana jest także pewna ciekawostka – to stąd przez most na Czeremoszu wyjechali z Polski prezydent Ignacy Mościcki wraz z ministrem Józefem Beckiem a także Edward Rydz-Śmigły – Naczelny Wódz. Powszechnie uważa się, że polski rząd uchodził za granicę przez most na Dniestrze w Zaleszczykach.

W dawnej Cerkwi Ormiańskiej właśnie trwa remont. Robotnicy (chyba) przez nieuwagę zostawili otwarte drzwi, dzięki czemu udaje nam się wejść do środka. Świątynia jest obecnie własnością Cerkwi Prawosławnej, lecz jej bogato zdobione wnętrze przypomina o czasach, gdy znajdowała się w rękach tutejszych Ormian. Po naszym wyjściu z cerkwi robotnicy pośpiesznie zamykają drzwi na klucz naprawiając swój wcześniejszy błąd.

Udajemy się do Kołomyji, po drodze podziwiając piękne widoki gór Huculszczyzny, niezwykle malowniczej krainy leżącej w widłach Prutu, Czeremoszu i Cisy. Region ten zamieszkują Huculi, ukraińscy górale, którym do dzisiejszego dnia udało się zachować oryginalną kulturę. Kolejna część zagadki jest już rozwiązana – wiadomo już, kim jest Hucuł, któremu przygrywa szum Prutu i Czeremoszu.

  • Kuty - cerkiew
  • Kuty - cerkiew
  • Kuty - kościół katolicki
  • Kuty i koty
  • Kuty, dawny dworek, teraz biblioteka
  • Kuty - cmentarz
  • Kuty - cmentarz
  • Kuty - dom, w którym mieszka weteran
  • Kąpiel w Czeremoszu
  • Kąpiel w Czeremoszu
  • Kąpiel w Czeremoszu

W trakcie przedwyjazdowych przygotowań kupiliśmy kilka przewodników po Ukrainie. Moim zdaniem najlepszy to propozycja wydawnictwa Bezdroża – Ukraina zachodnia. Z przewodnika tego dowiadujemy się, iż kołomyjka jest trzyczęściowym tańcem ludowym z okolic Pokucia, w którym tempo rośnie w miarę tańczenia, stając się pod koniec „istnym wirem”. Stąd bierze się powiedzenie „ale kołomyjka!” obecnie niesłusznie wymawiane jako „ale Kołomyja!”. Teraz już chyba wszystkie części zagadki ze wstępu relacji stały się jasne. W Kołomyi mamy tylko czas na zjedzenie obiadu w jednej ze stylowych karczm i musimy ruszać w dalszą drogę, żeby przed wieczorem zdążyć do Iwano-Fankowska, gdzie musimy znaleźć hotel.

  • Kołomyja - ratusz

Po przyjeździe do Iwano-Fraknowska (dawny Stanisławów) spędzamy trochę czasu na znalezieniu hotelu. Ceny niestety nie są niskie, a pokoje głównie 1 lub 2-osobowe. W końcu udaje się zakwaterować w hotelu / akademiku Dniestr (ul. Siczowych Strzelców), który znajduje się w samym centrum miasta.  Pani na recepcji radzi nam zawieźć samochód na parking oddalony kilka kilometrów od budynku, w przeciwnym razie może zostać skradziony.

Po tak wyczerpującym dniu w grupie da się odczuć czynny opór przed dalszym zwiedzaniem zabytków, toteż wybieramy „trasę ekspresową” i udajemy się do ogródków piwnych, których w Stanisławowie całkiem sporo.

  • Iwano Frankowsk - Stanisławów
  • Iwano Frankowsk - Stanisławów
  • Iwano Frankowsk - Stanisławów
  • Iwano Frankowsk - Stanisławów
  • Iwano Frankowsk - Stanisławów
  • Iwano Frankowsk - Stanisławów

Następnego dnia wracamy do Obwodu Lwowskiego. Zatrzymujemy się w Truskawcu, który słynie ze źródeł leczniczych wód mineralnych. Dosyć długo szukamy noclegu, gdyż w Truskawcu, jak na miasto zdrojowe przystało, ceny bywają bardzo wysokie. Ostatecznie zatrzymujemy się w hotelu Truskawiec, który z zewnątrz wygląda jak opuszczony biurowiec, ale w środku okazuje się hotelem na zupełnie przyzwoitym poziomie.

W Truskawcu nie trudno znaleźć restaurację, w której można smacznie zjeść, a główny deptak prowadzi do centrum zdrojowego, w którym można spróbować wód leczniczych. Przed wypiciem którejkolwiek z nich możemy przeczytać informacje, które choroby dana woda leczy. Najpopularniejszą jest „Naftusia”, o posmaku …nafty oczywiście – warto spróbować. Pozostałe wody, szczególnie te ciepłe, tylko na własną odpowiedzialność :)

  • Truskawiec - Pijalnia wód mineralnych
  • Truskawiec - Pijalnia wód mineralnych
  • Truskawiec - Pijalnia wód mineralnych
  • Truskawiec - Pijalnia wód mineralnych
  • Truskawiec - Pijalnia wód mineralnych

Z Truskawca udajemy się do oddalonego o ok. 10 kilometrów Drohobycza. Zwiedzanie rozpoczynamy od rynku, na środku którego stoi Ratusz wybudowany w dwudziestoleciu międzywojennym. W narożniku rynku znajduje się katolicki kościół parafialny, którym opiekuje się pan Stanisław Wieniarz. Mamy szczęście, gdyż kościół jest otwarty, a pan Stanisław akurat przebywa w środku i chętnie opowiada nam jego historię - o tym jak komuniści urządzili w nim magazyn i drogocenne freski celowo niszczyli wapnem (ślady niestety nadal doskonale widać), o tym jak po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości społeczność polska walczyła o odzyskanie kościoła. Patrząc na zniszczone malowidła tej świątyni łatwiej zrozumieć ogrom barbarzyństwa, który dotykał te ziemie przez ostatnie dziesięciolecia.

Pan Stanisław opowiada także o figurach dawnych bożków słowiańskich znalezionych w ziemi podczas budowy kościoła. Obecnie wmurowane są one w jedną z jego ścian. Odnalezione figury przedstawiają stopę, dłoń oraz twarz dawnego bożka, stąd ponoć już w dawnych czasach wzięło się powiedzenie „ręka, noga, mózg na ścianie”.

Drohobycz najbardziej jest znany z twórczości Brunona Schulza, który opisywał swoje miasto między innymi w „Sklepach Cynamonowych”. Bruno Schulz zginął na ulicy Drohobycza prawdopodobnie w wyniku zemsty jednego hitlerowca na drugim, wersję wydarzeń opisuje piosenka Jacka Kleyffa – Schulz. Aby dojść do domu Brunona Schulza, po wyjściu z kościoła parafialnego należy udać się w stronę rynku, a następnie skręcić w prawo. Przy ulicy Jurija Drohobycza znajduje się dom Schulza, który został upamiętniony kamienną tablicą. Tuż obok znajduje się budynek, na którym kamienna tablica upamiętnia Gieorgija Gongadze, dziennikarza zamordowanego w roku 2000, prawdopodobnie na zlecenie władz ukraińskich. Tablica znajduje się na budynku, w którym w roku 1998 miał pracować dziennikarz.

W Drohobyczu warto również zobaczyć stare drewniane kościółki, które stoją niepozornie wśród budynków mieszkalnych oraz przejść się na targ miejski, na którym panuje charakterystyczny „wschodni klimat”. W miasteczku znajdują się także ruiny Wielkiej Synagogi, niestety budynek z dnia na dzień coraz bardziej niszczeje tak, że pozostały po nim już tylko zewnętrzne ściany a w środku rosną drzewa.

  • Drohobycz - kościół parafialny
  • Drohobycz - kościół parafialny
  • Drohobycz - kościół parafialny
  • Drohobycz - kościół parafialny
  • Drohobycz - ręka, noga, mózg na ścianie
  • Drohobycz - dom Brunona Schulza
  • Drohobycz - jedna z drewnianych cerkiewek
  • Drohobycz - targ
  • Drohobycz - synagoga
  • Drohobycz - ulica Krokodyli
  • Drohobycz - targ

W niedzielę rano wracamy do Polski. Hrywny, które nam jeszcze zostały wydajemy co do ostatniej w przygranicznych sklepach ze słodyczami i alkoholem. Przekraczamy granicę i jesteśmy w domu, gdzie drogi są świetnie utrzymane, a chodniki równe i czyste. (wszystko zależy od punktu siedzenia). Zachęceni piękną i przyjazną Ukrainą, powoli zaczynamy myśleć o kolejnych wyprawach na kresy dawnej Rzeczpospolitej na Litwie i Białorusi.

Polecane linki:




 

Polecane książki:




Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. adaola
    adaola (19.11.2013 20:36)
    Gratuluję wspaniałej podróży na Kresy:) Obejrzałam z przyjemnością:)
  2. pt.janicki
    pt.janicki (21.06.2013 22:53)
    ...wydawałoby się, że po zeszłorocznym EURO więcej będziemy wiedzieć o naszym wschodnim sąsiedzie, ale chyba jeszcze trzeba trochę poczekać...
  3. robak.rafal
    robak.rafal (15.04.2012 21:32) +1
    Zdecydowanie jedna z najlepszych relacji jaką czytałem, czy autor może polecić przewodniki po zachodniej Ukrainie oprócz Bezdroży.
  4. milanello80
    milanello80 (08.01.2010 17:42) +1
    i bym zapomniał, jeszcze za szerg literackich wstawek i odnośników
  5. milanello80
    milanello80 (08.01.2010 16:25) +1
    Świetna relacja. Jedna z lepszych w ostatnim czasie. Przyznam szczerze, że tematyka kresów, sladów polskości na tych ziemiach coraz bardziej przykuwa moją uwagę ostatnimi czasy. Gdzieś tam w głowie kłębią się myśli o organizacji wyprawy śladem polskim, naszego oręża, dawnych twierdz Rzeczypospolitej, obejmującej swoim zasięgiem tereny Ukrainy, Mołdawii, Rumunii, Węgier i Słowacji. Przyznam, że myśl ta coraz bardziej dojrzewa w mojej główce. Na dźwięcznie brzmiące w mej głowie nazwy Zbaraż, Chocim, Kamieniec Podolski, Cecorę etc. aż rwie ku tym stronom.
    Kwestia kresów zawsze będzie budzić różnorakie emocje, zależnie od punktu patrzenia. Podzielam zdanie Zfiesza, że racji tu nie sposób doszukać się. Warto jednak pamiętać,że pozostał tam szmat polskiej, często chwalebnej historii. Warto ruszyć w jej poszukiwaniu.

    P.S. - Przy rozdziale poświęconym Kołomyji uciekła data. Przyznaję, że pilnie śledziłem czas podróży i tempo poszczególnych skoków :)
    P.S. 2 - Bynajmniej nie stanowi to uwagi ku Twojej osobie i relacji, ale zauważam, że zapomina się bardzo często o pierwszej wielkiej wiktorii chocimskiej z 1621 roku, która przywrócilła dobre imię polskiemu choręzu, utracone po klęsce cecorskiej.
  6. lukasz.szala
    lukasz.szala (06.01.2010 19:21) +1
    Dziękuję wszystkim za komentarze i plusy.
    W przypadku kwestii, które mogą być drażliwe starałem się być jak najbardziej opisowy i jak najmniej oceniający. Uważam, że budowanie dojrzałych relacji wymaga rozmowy o trudnych sprawach, choć nie zawsze jest to łatwe.
  7. zfiesz
    zfiesz (05.01.2010 22:30) +1
    w kilku podejściach, ale się udało!:-) ciekawa opowiastka, nie powiem. Moją Panią od dawna ciągnie na wschód, więc, siłą rzeczy, i ja coraz częściej spoglądam w tamtą stonę. póki co, kompromisem między moim zamiłowaniem do"trzecioświatowości", a słabostkami Mojej Lepszej Połowy jest białoruś. tylko jeszcze nie wiemy kiedy:-)

    i jedna uwaga... moim zdaniem (!!!) wyciąganie martyrologii w konteście historii kresów, jest stąpaniem po bardzo cienkim lodzie. nic tam nie jest czarno-białe i nic nie jest jednoznaczne. dla mnie (!!!) wszelkie polsko-ukraińskie, polsko-bialoruskie, polsko-żydowskie (w wydaniu wschodnim) konflikty zawsze były niezrozumiałymi wojami domowymi. obawiam się, że nie da się tu znaleźć racji dla którejkolwiek ze stron...

    tak czy inaczej, kawał dobrej relacji! teraz czas na zdjęcia!:-)
  8. jolrop
    jolrop (05.01.2010 19:01) +1
    Dzięki za moje ukochane kresy widziane Twoimi oczami. ja wkrotce zamieszczę relację z samego Lwowa, ale Truskawiec tez znam.Urocze miasteczko, a kto raz byl, smak Naftusi zapamięta. Na razie obejrzalam Lwów, resztę zostawiam na później.Pozdrawiam:)
  9. lmichorowski
    lmichorowski (05.01.2010 14:04) +1
    Bardzo ciekawa i dobrze opisana podróż. Zarówno relacja, jak i zdjęcia zachęcają do odwiedzenia tych okolic. Pozdrowienia.