Podróż FILIPINY - Powrót Pana od WFu
Po zarezerwowaniu biletów na Filipiny, zaczęliśmy zbierać dopiero informacje o tym kraju- nie tylko o urokach ale też o zagrożeniach. Okazało się, że gangi ze stolicy - Manili są na trzecim miejscu w statystykach jeśli chodzi o brutalność, wyprzedzają ich tylko brazylijczycy i kolumbijczycy. Po mieście zaś jeżdżą tak zwane jeepneye w ramach komunikacji miejskiej do których wbijają się chłopaki z Manili i skubią biały portfel do zera ...istnieje podejrzenie wręcz że kierowca autobusu daje cynk gdy wiezie białasów. Czasem jadąc nocnym autobusem może okazać się, że dojeżdżając na miejsce luk bagażowy jest cały pusty a kierowca rozkłada ręce, że on nie wie co się stało i nic nie widział. Na Filipinach działa również Al- Kaida, nawet film fabularny był o porwaniach turystów jednakże ten rejon akurat mieliśmy zamiar ominąć szerokim łukiem. Tajfuny na Filipinach są częste ale ostatnio były w listopadzie pochłaniając 10 tys. ofiar więc liczyliśmy na to, że teraz akurat ich nie będzie. Poza tym czytałem że w tym samym terminie co my na Filipiny wybiera się jedna znana Pani Jasnowidz więc można powiedzieć że byliśmy kryci:)
Kolejną ciekawostką było to, iż filipińskie linie lotnicze mają zakaz latania w Europie, nie spełniają norm unijnych...oj tam oj tam normy unijne, zerknijmy na statystyki - tak tak są w czołówce jeśli chodzi o spadalność. Nota bene logo tego przewoźnika to uśmiechnięty samolocik:)
Pierwszym miejscem w którym stacjonowaliśmy był Bangkok skąd lecieliśmy na Filipiny w którym tydzień wcześniej wprowadzili 60dniowy stan wyjątkowy gdyż nasilały się demonstracje związane z wyborami. Dom jednego z przywódców demonstracji został ostrzelany raniąc go, drugi przywódca zaś dostał kulkę w trakcie przemowy. Wybory jednakże miały odbyć się 2 lutego czyli wtedy kiedy tam mieliśmy lądować...ale o tym później:)
Póki co Hawi, Jeras, Winczi i Holka startują w swą podróż...Gotowi do startu START!!:)

DZIEŃ 1 2014-02-01
Lot z Polski do Kataru trwał ponad 6h, dla mnie to lajcik nawet nie mam czasu oglądać filmów ani spać bo tyle hitów sobie naszykowałem na podróż, że słuchanie muzyki pochłania mnie bez reszty.
No muszę przyznać że fantastycznie jest zapuścić w słuchawkach kawałek WENY „ Wzwyż” kiedy się szybuje wśród chmur, tak fantastycznie, że robiłem to później już przy każdym locie.
Na początku jedynie „na chwilę” wciągnęła mnie gra w Zumę , ale ręka mi zdrętwiała po paru godzinach aż w końcu zginąłem gdy sąsiad mi przeszkodził wychodząc do WC.
Ciężko było nam wyjść z tego lotniska z godzinę chodziliśmy od jednego okienka do drugiego, na dół na górę od babki do faceta aż w końcu ktoś nas właściwie pokierował. Zawsze w takich momentach przypomina mi się „12 prac Asterixa” gdzie bohater musiał coś w Rzymskim Urzędzie załatwić ( nie, nie przypomniała mi się praca w Urzędzie).Stanie w kolejkach i krążenie tu i tam mijało mi bardzo miło gdyż jedną Brazylijkę przede mną akurat prześwietlał rentgen – nie, nie ten lotniskowy , mój prywatny – czy jest sens o tym w ogóle wspominać? Dla mnie jest gdyż jak się okazało to jedna z 3 kobiet które mi zapadły w pamięć podczas całej podróży.
Wiza kosztowała nas 28$ (płaci się kartą) żeby wyjść na miasto Doha. Lotnisko nie jest daleko oddalone od centrum więc spokojnie można się przejść. U nich była już godzina 23:00 więc na ulicach było bardzo mało ludzi, tak mało,że aż się zastanawiałem czy faktycznie znaleźliśmy się w centrum miasta. Poszliśmy sobie wzdłuż wybrzeża skąd było świetnie widać dzielnicę biznesową Pearl Island.
(Teraz patrzę właśnie jak to wygląda z bliska i żałuję że nie pojechaliśmy tam:/)
Trochę się pokręciliśmy i wróciliśmy taksówką na lotnisko - dziwne dziwy niespotykane nigdzie indziej się wydarzyły mianowicie taksówkarz nie chciał napiwku. Tym razem okres oczekiwania mijał mi na obserwacji jakiejś pokręconej rodziny – zresztą nie tylko mi, chyba cała poczekalnia zwróciła uwagę na Kobietę Węża i jej synalka z blond zaczesem większym od głowy – toż to na pewno muzyk, na pewno zdolny – zaczes na to wskazywał:) Podobało mi się powitanie miejscowych: najpierw rąsia potem nosem potem buziak w powietrzu i uśmiech na koniec J Dobra mam magnes z Kataru(20zł) możemy lecieć dalej J
Wskazówka:
1.Na bramce nie wpuszczają z bronią i bananami co nie Wincz?:)
2. Pojechać na Pearl Island zamiast cykać tylko zdjęcia z daleka.

DZIEŃ 2 2014-02-02
Chciałoby się jak najszybciej dotrzeć do wymarzonego hostelu, wziąć kąpiel , odpocząć, zjeść ale z Jerasem nie jest tak łatwo…Z jednej strony jest prościej ale nie jest łatwo. Jestem tu żółtodziobem także zdaję się na niego całkowicie. Szukamy taksówki, tylko nie pierwszej lepszej lecz takiej, która używa Taxi Meter (powinna każda ale się kierowcy wycwanili) .Jak tłumaczy Jeras nie chodzi tu o to, że zapłacimy tym razem taniej bądź drożej jeśli pojedziemy na ich warunkach, lecz o psucie rynku i zmianę „zasad gry” na przyszłość. Rozbestwieni taksówkarze w ogóle by nie jeździli z licznikiem, inkasowali coraz więcej , przez co wszystkie ceny z czasem poszły by w górę i tania Azja dla nas została by odległym wspomnieniem. A prawda jest taka, że nawet kiedy czekasz na tą taxę i myślisz, że tym razem się już nie uda, to prędzej czy później , trzecia, czwarta czy piąta taksówka zgodzi się na taxi meter.
„One night in Bangkok” to hit którego słowa może sobie odnieść do siebie każdy kto był w Bangkoku, ale mimo, że nas czekało kilka nocy w Bangkoku podczas tej podróży to ta noc była właśnie kluczowa, to była premiera „Tonight is the night”. Około 23:00 zjawiliśmy się na Khao San które w ciągu ostatnich 20 lat stało się miejscem odwiedzanym głównie przez backpackerów. O tej godzinie kantory były już pozamykane, ledwo znaleźliśmy jeden otwarty. W momencie wyjmowania pieniędzy z kieszeni naderwałem skórkę przy paznokciu więc zaczęła lać się krew jak ze świniaka przez co musiałem nosić te durne plastry na palcach przez pierwsze dni –nieważne. Wymieniliśmy 4500bhatów na początek (430zł około ). Nocleg na Khao San kosztował zaś 800 bhatów za 2 doby / osoba (38zł doba)
Ludzie często zabierają w podróż różne przedmioty (maskotki) i robią im zdjęcia tam gdzie się znajdują np. na tle piramid albo przy Wieży Eiffla. Co odważniejsi przebierają się w jeden strój na każdym wyjeździe. Znajomy Jerasów podróżuje po świecie w stroju Supermana – robi świetną robotę naprawdę , zdjęcia klasa. Natchnął mnie ten człowiek po stokroć. Pomyślałem, że też by było fajnie za kogoś się przebrać , ale zwykłe przebranie mnie nie satysfakcjonuje , zawsze przyświeca mi zasada
„ Albo rozpierdalam albo mnie nie ma” Wiedziałem również, że w Bangkoku serdecznie zapraszają na tzw. Ping Pong Show , zapraszają? Phi – nagabują na każdym kroku. Wiedziałem mniej więcej jak to wygląda, nie żebym się tym jakoś specjalnie jarał ale skoro tak się o tym rozpisują to pomyślałem, że to sprawdzę. A skoro iść na Ping Pong Show to tylko w przebraniu wąsatego (wąsy w dzisiejszych czasach wiadomo nie są trendy)Pana od WF-u uzbrojonego w rakietki i piłeczkę do pingla w za ciasnych spodenkach z podstawówki wypchanych dwoma grubymi skarpetami w romby zakupionymi niegdyś w Toruniu (tak wiozłem ten cały majdan ze sobą na drugi koniec świata). Tajski Ping Pong Show polega oczywiście na tym, że rozebrane Tajki wkładają sobie piłeczki w intymne miejsca i strzelają w dal na kilka metrów , mają też inne zdolności no ale w gruncie rzeczy o to się rozchodzi.
W zestawieniu z Panem od Wf-u i jego wiernym kompanem z Bułgarii Kapitanem Wąsem którzy „myśleli” że przyjechali na zawody w ping ponga do Tajlandii wyglądało to przekomicznie . I faktycznie na ulicach było show, wszyscy się oglądali, zagadywali robili zdjęcia. Graliśmy z nieznajomymi, targowaliśmy się z kierowcami tuk tuków przekonując ich, że mamy lepsze umiejętności, wreszcie namawiając miejscowe dziwki żeby to one nam płaciły za nasz ping pong show. Wylądowaliśmy na imprezce ulicznej na Khao San, na chodniku dj grał z adapterów housik , kilka osób tańczyło reszta sobie piła i gadała … tu się nie pije na butelki tu się pije na wiaderka, jedno drugie wiadro z sokiem i wódą oraz z lodem , do tego 6 słomek co by szybciej klepało, i jesteśmy gotowi wejść na parkiet w naszych uniformach.Przejęliśmy imprezę zjednując sobie wszystkich obecnych. Nawet jeden Polak się znalazł zaskoczony,że jego rodacy wjechali z buta w tajską rzeczywistość.

DZIEŃ 3 2014-02-03
Z rana poszedłem do Jerasów do pokoju ale koło hostelu trwały prace budowlane więc huk zagłuszał moje pukanie do drzwi, nie słyszałem czy mówią żeby wchodzić, więc wszedłem…nie mówili :D Fajnie, pierwszy raz nakryłem kogoś na gorącym, wycofałem się i poszedłem się ogarniać dalej do siebie. Po godzinie przyszedł Jeras który zastanawiał się jak to teraz będzie… -No a jak ma być Panie Jeras? Luuudzie:) Wincz jak się okazało chciała mnie po tym zajściu uniknąć i poszła od razu na dół, jedyne co powiedziała Jerasowi to „ Oooo i teraz będzie miał nauczkę „ heheh śmiało poproszę więcej takich nauczek. Przemyślałem sprawę później i cieszyłem się, że tam wlazłem to byłoby wspaniałe gdyby z tego aktu nastąpiło poczęcie, mógłbym później temu dziecku… dziecku mojego przyjaciela mówić że Wujek Hawaj też tam był :D … Nauczka heh litości cały dzień drążyliśmy temat powodując rumieńce na policzkach Wincza , momentami już się denerwowała i cisnęła coś Jerasowi na co on kwitował
„ Paulina jedziesz po mnie dziś jak po łysej kobyle od samego rana” w zestawieniu z przedstawieniem o poranku tekst ten powodował salwy śmiechu. Obiecałem im że to się więcej…heh… Obiecałem że jutro też przyjdę im kibicować:D
Na wszystko ponoć dobry jest koks tfuu Kokos(ma więcej witamin i składników mineralnych niż napój izotoniczny i napój energetyczny) – jak się okazało na kaca również. Dobrze zmrożony sok z Kokosa od razu postawił mnie na nogi -Rewelacja. Rozdzieliliśmy się, Jerasy pojechały do Ayutai a my jako, że pierwszy raz byliśmy w Bangkoku poszliśmy zwiedzać Pałac Królewski. Piękne to wszystko z rozmachem pobudowane i wykończone w najdrobniejszych szczegółach, pałac , świątynie, leżący budda , później na drugą stronę rzeki i kolejne świątynie, stamtąd na Gold Mountain zobaczyć panoramę miasta. Pokusiłem się o ostre żarcie no i nie wiem po co, nie lubię ostrego , smaku nie czuję tylko pali w japę , dla mnie zero frajdy. Po całodniowym chodzeniu z Moniką poszliśmy na masaż tajski (120bhatów 1/2h = 11zł) Wieczorem udaliśmy się zaś na chińską dzielnicę .

DZIEŃ 4 2014-02-04
Manila Manila Manila , trochę słyszałem o tym mieście … dlatego po wylądowaniu od razu chcieliśmy jechać do Angeles City:) Przy lądowaniu zaś coś gruchnęło , śmialiśmy się że najprawdopodobniej chłopaki z Manili podłożyli kamień na nasz pas do lądowania. Po zatrzymaniu samolotu usłyszeliśmy zaś dźwięk jakby ktoś coś piłował, pomyśleliśmy ponownie o chłopakach z Manili, że na pewno już nie mogą się doczekać nowy białych portfeli więc piłują samolot żeby dostać się do środka. Nasza ułańska fantazja zaprowadziła nas jeszcze dalej. Oczami wyobraźni widzieliśmy już jak czekają na nas oparci o barierki. Faktycznie stali ale było na tyle daleko, że w sumie nie stwierdzono kto i po co … a chomik w głowie wciąż biegnie w kole nakręcającym wyobraźnię:) Podczas gdy reszta leciała w sandałach ja asekuracyjnie leciałem w butach żeby ewentualnie szybciej uciekać. Dobra bierzemy taxę i jedziemy na przystanek autobusowy i od razu jedziemy do Angeles City (140pesso =9zł).Szybo kupujemy bilet bo zaraz odjazd, zdejmuję plecak żeby go zapakować do luku bagażowego.No stoję dwa metry od niego ale jeden kolo z obsługi bierze ode mnie bagaż i go tam wkłada, kupuję wodę ,wchodzę do środka , siadam z tyłu , i po chwili pojawia się ręka która mówi zapłać. Zapłaciłem już za bilet , nie wiem o co chodzi bo ręka nie umie za bardzo wytłumaczyć mówi tylko „zapłać 5 pesso” . Jestem tu nowy, zmieszany, zmęczony , nie rozumiem ,w stresie nie mogę obliczyć ile to jest 5 pesso, mam dać? Jeras mówi że nie…Ale Jeras nie mówi jak odpędzić rękę. Więc mówię że ja w ogóle nie wiem za co mam niby płacić. Dziewczyna obok mówi od niechcenia „ baggage boy” … no żesz w mordę, za to że wziął ode mnie mój bagaż i go położył w luku, mimo, że go o to nie prosiłem. Dobra dam te 5 pesoo przecież to 25 groszy jak się okazało , i co ?...”Jeszcze dla kolegi 5 pesso”:) . Tak czy siak są to oczywiście marne grosze dla nas, ale nie powinno się dawać im tak naciągać. Ale skoro już nieświadomie skorzystałem z ich świetnej fachowej usługi bez której sam bym sobie nie dał rady to lepiej zapłacić aniżeli później ocknąć się bez swojego bagażu na ostatnim przystanku. Wysiedliśmy w Angeles City od razu wsiedliśmy do jeepneya który zawiózł nas na BaliBago – tam było trochę hoteli do wyboru. Od razu dzieci do nas przybiegły , roześmiane zaczęły rapować na mój widok i skakać wokół nas, pytać skąd jesteśmy śmieszne sympatycz…skurwole dobierające się do saszetek, złapałem jednego na gorącym i odpędziłem.Drugi jeszcze chwilę postał, z pod pachy wyjął torbę z klejem sztachnął się i sobie poszedł. Weszliśmy do Hotelu Natalia który ma duże przeszklone drzwi i ogólnie cały jest przeszklony , dzieci wracały co chwila patrząc na nas przez szybę wyglądało to jak z jakiegoś filmu o zombie … to nie dzieci to zombie boye …Jeremi podaj mnie ino shotgun… Zostajemy w Hotelu Natalia (pokój 4os/2400pesso =160:4=40zł). Wychodzimy na miasto , małe szamanko ze straganu potem znajdujemy tylko jedno otwarte biuro podróży z którego musieliśmy skorzystać żeby dostać się na drugi dzień do Wulkanu Pinatubo.(2600pesso za osobę =170zł). W mieście rozpusty to co zwykle… normalka, podstarzali biali Panowie szturmują okoliczne domy uciech , dziewczyny zaś stoją we wrotach zapraszając / nagabując, że aż nie miło, no i te lady boye wokoło że naciąć się można. Dziewczynki nawet 10letnie można tutaj sobie przygruchać jeśli ma się ochotę mówią, że Filipiny to burdel świata. Podobały mi się za to bary – takie, że centralnie na chodniku się siedziało, albo w środku ale szyb nie było …Zauważyłem, że podczas tej podróży nic mi się nie śni – to chyba dlatego że właśnie spełniam swoje sny:)

DZIEŃ 5 2014-02-05
5:30 podjechała po nas fura którą jechaliśmy godzinkę poza miasto do punktu przesiadki w jeepa. Jeepem znowu jechaliśmy z godzinę offroadem .Była to dla mnie nowość więc nie przeszkadzał mi poobijany tyłek. Czasami bywa problemowe dla mnie ubranie się adekwatnie do warunków atmosferycznych…no kto mógł przewidzieć, że rano na mknącym jeepie będzie wiało jak cholera. Nie wytrzymałem, musiałem wyjąć kąpielówki(tylko to miałem)i założyć sobie na ręce nogawki tak żeby się choć trochę ogrzać. W jeepie zaś moją uwagę przykuła naklejka z alarmowym numerem telefonu a poniżej było dopisane rzecz jasna „ It’s more fun in the Phillipines „ Heh wiadomka żyj jakby jutra miało nie być. Po godzinnym offroadzie wysiedliśmy , oddalając się od jeepa , kierowca krzyczy do Wincza, że zostawiła wodę – za takie momenty właśnie się kocha Wincza, który na to pytanie zafrapowany odpowiada „ Yes Yes No No” :) Czekała nas jeszcze godzina drogi na piechotę od jeepa . Śmialiśmy się, że to na pewno tu żyje legendarny potwór pożerający bydło czyli Chuppacabra ( tak tak po tygodniu oświeciło nas, że Chuppacabra rzekomo grasuje w Meksyku nie na Filipinach, myślicie że nam to przeszkadzało? A skąd , nakręcanie tematu było jeszcze śmieszniejsze:)
Oprócz Chuppacabry na tym odludziu żyli ludzie, spotkaliśmy matkę z dziewięciorgiem dzieci żyjących w szałasach.
Po godzinie ukazało nam się jezioro w kraterze wulkanu Pinatubo – tak było pięknie oczywiście tylko ,że kąpać się nie można było. Jeśli nie ma ratowników to obowiązuje zakaz kąpieli. Zjedliśmy lunch i udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu obleganego przez zombie boys a następnie do Dau i dalej do Manili…Ahhh Manila Manila..od razu udaliśmy się na terminal autobusowy do Banaue. Naszą poczekalnią na autobus była sieciowa restauracja Jolibee…nie wiem o co chodzi, nie wiem co oznacza nie wiem czemu ale zamawiam jedzenie i na kasie zamiast ceny wyskakuje napis „RAP!” ;)
Jedziemy z tym rapem w takim razie , podróż trwa 10 godzin, z czego śpię tylko trzy, jesteśmy jedynymi białymi w autobusie reszta to Filipińczycy wiozący zakupy ze stolicy choćby telewizory Pensonic , rodzina już pewnie cała w skowronkach wypatruje głowy rodziny z plazmą.

DZIEŃ 6 2014-02-06
Ostatnie godziny jechaliśmy serpentynami górskimi , a jakiekolwiek zabudowania skończyły się już dawno temu. Koło 7 rano po 10 godzinach drogi dojechaliśmy do Banaue, małego miasteczka wśród gór sprawiającego wrażenie odciętego od reszty świata. Zagadałem jakiegoś mieszkańca , zęby i usta miał całe wymazane na czerwono. Wyglądało jakby usta miał popękane i mu krwawiły, zaraz drugi pojawił się, który wyglądał podobnie, nagle zacząłem dostrzegać innych. Jako że przestrzegano mnie przed różnymi choróbskami o których nie miałem pojęcia to przeszło mi przez myśl, że ludzie z tego małego miasteczka mogą chorować na coś na co akurat się nie zaszczepiłem. Jak się okazało nie przywlokłem żadnej choroby a ta czerwień była od betlu na który składają się: liście pieprzu żuwnego, nasiona palmy areki, mleko wapienne lub pokruszone muszle małży oraz różne dodatki. Betel używa obecnie ok. 10–20% ludzi naszego globu, co sprawia, że jest on czwartą najbardziej popularną używką na świecie za kofeiną, nikotyną i alkoholem.
Mimo, że jesteśmy wycieńczeni po 10 godzinnej podróży , nie dajemy namówić się lokalnym przewodnikom na zagospodarowanie naszego czasu i nie zostajemy w Banaue. Jedziemy dalej w górę jeepneyem (200pesso/osoba)do miejscowości Batad gdzie będziemy mieszkać bezpośrednio na tarasach ryżowych. Jedziemy kolejne półtorej godziny, mimo pięknych widoków trochę mi się już przysypia. Dojechaliśmy, stoją jakieś dwie budy w których można sobie zakupić picie czy przekąskę – to już tu? Jesteśmy? To to? A skąd…teraz 40 minut w dół po wielkich schodach z ciężkimi plecakami których uchwyty wrzynają się w moje nadpalone słońcem ramiona. Robimy opłatę klimatyczną którą też chyba niepotrzebnie uiściliśmy w Banaue. Wybieramy nocleg w Saimonsie (200pesso =13zł)widok faktycznie mamy centralnie na zapierające dech w piersi tarasy ryżowe. Tyle poświęceń by zobaczyć jak rośnie ryż i wiecie co? On rośnie niesamowicie:) Chodzenie po tarasach nie było łatwe, przechodziliśmy z poziomu na poziom czując się jak w grze, wąskimi na dwie stopy ścieżynkami wymijając różne kłody pod nogami, rzekome węże w zaroślach, waleczne koguty którym nie wiadomo co strzeli do głowy, tubylców z maczetami którym też nie wiadomo co strzeli do głowy.
Czasami ścieżynka nam się zwężała akurat gdy przechodziliśmy nad przepaścią z bujającymi się torbami na ramieniu. Po czasie zobaczyliśmy, że turyści prowadzeni przez przewodnika są w ogóle kilka poziomów niżej i tam był bezpieczny punkt widokowy przewidziany dla turystów a my jesteśmy na wyższym, naszym punkcie widokowym:) Okazało się, że nie bardzo wiemy jak stamtąd zejść teraz do wioski na dół a nie chcieliśmy wracać na sam początek i tracić czasu . Bujaliśmy się więc w te i z powrotem aż w końcu z mozołem udało nam się zejść.(idealny utwór do chodzenia po tarasach to H & M „Popcorn” :) Do Wodospadu Tappia dojście zajęło nam z godzinę , wykąpaliśmy się tam dla ochłody i ruszyliśmy z powrotem. Od razu po wejściu do wioski , z pierwszej chałupki wybiegła jej mieszkanka oferując nam obiad u siebie, miała przygotowane menu z czego wybrałem sobie makaron z tuńczykiem i warzywami (180pesso). Doczłapaliśmy się do domu gdzie już czekały na nas trzy masażystki (400pesso=27zł/1h). Widziałem tylko tą co z nami rozmawiała i od razu ją sobie zaklepałem, niestety Wiczowi trafiła się lepsza :/ No nic i tak był to świetny masaż godzinny , podczas którego chillowałem sobie z piwkiem w ręku:)
WSKAZÓWKA: Jeśli dojedziesz zmęczony do Banaue i zastanawiasz się czy jechać dalej do Batad. To jedź koniecznie bo warto. Tarasy ryżowe zrobiły na mnie chyba największe wrażenie podczas tej podróży!!

DZIEŃ 7 2014-02-07
W takiej pięknej scenerii zjeść jajeczniczkę na śniadanie to jest to:) (2jajka,pomidorek,cebulka,pita z margaryną -210pesso)
Tak jak wspominałem schodząc na tarasy ryżowe każdy z nas sobie narzekał. Myślałem ze wszyscy w drugą stronę pod górę wezmą kogoś najmą do niesienia plecaka. Finał był taki że tylko ja wziąłem Andrzeja żeby poniósł mi plecak, cała reszta (dwie dziewczyny) niosła sobie sama ale co tam – się śpi na sianie „make it rain make it rain” :P Mój osiołek Andrzej czekał na mnie już od 6 rano, ja się obudziłem dopiero koło 7:30 a ruszyliśmy koło 10:00, chciał 300pesso ale zszedłem na 220.
Na górze okazało się że publiczny jeepney poszedł o 9;00 teraz zostały droższe prywatne . targujemy się ile wlezie kończąc na 1000pesso za 4os.
W Banaue dogadaliśmy się na transport do Sagady za 300pesso na głowę, jednakże gdy dojechaliśmy do Bontoc chcieli od nas od razu pieniądze ale powiedzieliśmy, że dopiero na koniec im zapłacimy. Stwierdzili po chwili, że za czekanie na nas w Sagadzie będzie nas kosztowało 3000 + 300 pesso/os za powrót. Sprawy się skomplikowały gdyż mieliśmy czas wyliczony idealnie by dotrzeć na autokar do Manili o czym wiedzieli więc sprawa się rypła.
Po drodze zauważyłem szczątki autokaru w przepaści, myślę sobie no ładnie, ktoś tu się kiedyś zwalił. Kiedyś …okazało się, że autokar firmy Florida spadł raptem 4 godziny wcześniej, 14 osób zginęło 32 zostały ranne.
No nic, dojechaliśmy do Sagady , zapłaciliśmy tyle co było umówione na początku za podróż w jedną stronę i zabraliśmy nasze bagaże mówiąc, że jak mają lepsze rzeczy do roboty to niech jadą sobie a my zobaczymy sobie wiszące trumny i wrócimy za godzinę. Jak będzie ktoś chętny to pojedziemy z nim z powrotem jak nie to najwyżej zostaniemy w Sagadzie sobie na noc i wrócimy jutro. Teraz zmiękły im fujary z 3tys zeszli na 1,5 ale nadal machaliśmy na nich ręką, stanęło 1200 za 4 osoby i ani pesska więcej. Zgodzili się i czekają ale bagaże wzięliśmy ze sobą żeby nam z nimi nie odjechali. Najpierw w złą stronę poszliśmy, wracając zostawiliśmy bagaże w informacji turystycznej i poszliśmy w drugą stronę koło kościoła ku wiszącym trumnom. No całe szczęście, że zostawiliśmy te bagaże, gdyby przyszło nam do głowy iść z nimi to po prostu nie dalibyśmy rady dojść do celu.
W Sagadzie byłoby co robić ale my na szybko zobaczyliśmy tylko wiszące trumny zjedliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jadąc górskimi serpentynami naszła nas noc a chwilę później mgła także zaczęło się robić niewesoło mając w pamięci roztrzaskany autokar widziany rano. Dojechaliśmy do Banaue o 19:15 więc autokar do Manili powinien już uciec ale on też się opóźnił więc zdążyliśmy. (450pesso). Gdy jechaliśmy z Manili do Banaue byliśmy jedynymi białymi w autokarze, w Manili zaś oprócz bus terminalu nie widzieliśmy żadnych białych a w tą stronę nie dość że cały autokar był wypchany białymi to powiem lepiej – 19 osób z nich było z Polski:)
WSKAZÓWKA: Targuj się ile wlezie, prędzej czy później fujary im zmiękną:)

DZIEŃ 8 2014-02-08
Do Manili dojechaliśmy o 4 nad ranem. Poczekaliśmy aż już wszyscy się rozjadą i taksiarze zmiękną. Na początku nas wyśmiewali i pukali się w głowę ale w końcu jeden taksówkarz sam podszedł i zaproponował taxi meter (wyszło 180pesso) ale przejazd za to był szalony, kierowca był jebaniutkim czarodziejem, znającym wszystkie zakamarki z gracją omijającym korek uliczny. W jednym kawałku dowiózł nas na terminal z którego po 5 minutach odjechaliśmy do Tagaytay. Jesteśmy w Tagaytay na dzień dobry mamy spinkę jak zwykle w nowy miejscu, jak zwykle gdy stają naprzeciw siebie dwie skrajne postawy : moja wyluzowana i przewrażliwiona Jerasa, że niby nikt mu nie pomaga ogarniać noclegu i ustalać gdzie jesteśmy, wertować internet i przewodniki. Mi naprawdę jest bardzo wszystko jedno gdzie będziemy spać - przejdziemy po kilku pensjonatach, wybierzemy najtańszy w dobrym standardzie i będzie git, przysięgam:)…No i wybraliśmy w końcu pensjonat Overlookin którego nie było w przewodniku ani nie był naszym typem z internetu.(pokój 4os na piętrze za 3200pesso)
Zjeżdżamy w 4 osoby jednym trycyklem w dół do jeziora za 20 pesso na osobę choć chciał dużo więcej. Spuścił z ceny wiadomo ale zawiózł nas do swojej restauracji (400/500 pesso obiad) gdzie też cumowały jego łodzie którymi trzeba było się dostać na drugą stronę.(1500pesso za łódź) żeby zobaczyć wulkan Taal. Ogólnie to znajdujemy się w niesamowitym położeniu bo jesteśmy na Filipinach na wyspie Luzon na której znajduje się jezioro, na którym znajduje się wyspa gdzie jest wulkan w którego kraterze znajduje się jezioro na którym znajduje się wyspa:) Bardzo miło nas zaprasza na swoją łódź jednakże wolimy się jeszcze przejść zorientować w cenach u innych przewoźników – no i faktycznie udało się zejść na 1300pesso do czego dochodzi opłata klimatyczna 50 pesso. Na miejscu oferują nam przewodnika – z konia Pan spadłeś ? jesteśmy z Polski, Polacy nie płacą za przewodnika:)
To może konia chcecie? Patrz Wyżej…Może maski ochronne za 20 pesso na twarz ?? Po co mi to? Nie przesadzacie? Japończykom to możecie wcisnąć…
Kto mógł przewidzieć jak to będzie wyglądało? NIKT!! To była droga przez mękę, właściwie żeby cokolwiek zobaczyć na tych Filipinach jak na razie to trzeba się srogo umęczyć. Godzina drogi pod górę w słońcu była by znośna gdyby nie to że z góry na dół i z dołu do góry mijały nas całe tabuny turystów, którzy jednak wzięli sobie konie …A te owe konie praktycznie nie przerwanie wzbijały w powietrze tumany kurzu. Byliśmy cali umorusani tym syfem gdy doszliśmy wreszcie na szczyt. W kraterze ukazało nam się jezioro. Ja kąpielówki miałem już na sobie, jak się okazało po raz kolejny niepotrzebnie bo znowu nie można się tu kąpać. Podsłuchałem za to rozmowę miejscowego z jakimś skośnym odnośnie zdjęć w ramkach, koszt dla nich to 300 pesso z zaznaczeniem, że dla amerykanów koszt tej samej usługi wynosi 1200pesso. Dobra schodzimy znajdujemy naszą łódkę i chcemy odpływać jednakże pojawiają się dwie osoby w bandanach na twarzy i chcą 50 pesso nie wiadomo za co, coś mamroczą i wystawiają ręce a nasz kapitan czeka aż zapłacimy. Myślałem że chodziło o parking łódki, o pilnowanie łódki ale nie. Okazało się, że chcieli pieniądze za wypchnięcie nas. No i wszystko jasne, jak tak to jak najbardziej…wstaniemy i sami sobie wypchniemy. Kapitan zobaczywszy to też zmiękł i poszedł na tył łodzi by samemu bez żadnego problemu wypchnąć łajbę kijem od brzegu. Naciągaczka zaś została na brzegu i zaczęła uderzać się pięściami w głowę – zrozumiałem to przesłanie – to był wyraz szacunku dla nas iż nie daliśmy się nabić w butelkę i to ona stała się rogaczem w tej sytuacji:)
Dobra jesteśmy wymęczeni fest ,chcemy wracać na górę ogarnąć się i iść jeść coś w normalnej cenie. W dół zjechaliśmy trycyklem za 20pesso na głowę więc chcielibyśmy w tej samej cenie wjechać ale ceny teraz wahają się w tysiącach, schodzimy do 300 pesso a nawet do 250, już mieliśmy wsiadać do tego trycykla w 4 osoby i jechać pod górę (ja nie wiem czy byśmy wjechali tam i w jakim czasie) ale na szczęście dziewczyny poszły po wodę do sklepu gdzie stał koleś swoim wypasionym jeepem który i tak jechał na górę do miasta, i wziął nas za 250pesso.Było bardzo wygodnie szybko i szalenie na zakrętach. Traktowaliśmy to wręcz jako dodatkową atrakcję:)Ogarniamy się z tego syfu i żeby sobie wynagrodzić te męki wybieramy najdroższą knajpę w okolicy Bags of Beans. Zamawiam Blue Marlin z ziemniaczkami i ice tea za 460 pesso, a co tam – to najdroższe jedzenie jakie jadłem podczas tej podróży. Przeszliśmy trochę po straganach, zjadłem grillowaną ośmiorniczkę i kalmary - spoczko. Winczi zaś sprawdziła polecane Halo Halo – napój będący mieszanką różnych rzeczy – zostawiła go – nie polecamy. Na straganach wiele ciekawych ciekawych rzeczy jeszcze w ciekawszych cenach - buty można kupić tu za 25zł. Kupiliśmy browarki i udaliśmy się na nasz taras by rozkminić co tu robić kolejnego dnia. Niby mają jezioro ale nikt w nim nie pływa, innych rozrywek też próżno tu szukać. Zawijamy.
WSKAZÓWKA: Wiadomo Polaku żeś sam sobie sterem żeglarzem i okrętem i o braniu przewodnika nawet nie chcesz słyszeć ale wchodząc na wulkan Taal koniecznie zakup sobie tą maskę na twarz:)

DZIEŃ 9 2014-02-09
Z rana zajadamy nasze śniadanko (rybka i jajeczniczka) które było wliczone w cenę naszego zakwaterowania i ruszamy szukać miejsca skąd odjeżdża autokar i gdzie będziemy na niego czekać i czekać, bo podobno „nie jest tak Kuba, że idziesz i jedziesz od razu.” No więc okazało się, że autokar odjeżdżał centralnie spod naszego hotelu i czekaliśmy na niego dwie minuty. Przypadek? Nie sądzę :)
Manila Manila tyś perła miast śpiewała mi Mama. Wreszcie dojechaliśmy do Manili w której mieliśmy tym razem nocować ehh jako, że naczytałem się wcześniej o niej i o jej najgorszej dzielnicy portowej Tondo to chciałem jak najdalej od wody być ulokowany. Co się okazało? Jerasy wybrali Malate, która jest przy wodzie akurat. Na moje i ich szczęście do Tondo było daleko a dzielnica wyglądała całkiem spoko, dookoła kluby, restauracje, centrum handlowe Robinson( wreszcie kupiłem wymarzoną koszulkę NBA – Westbrooka za 1200 pesso = 80zł podczas gdy w Polsce kosztowała by 300zł). Dla nas jest to zwykłe centrum do którego chodzimy na zakupy zaś dla mieszkańców slumsów oraz cmentarza południowego jest miejscem do którego przyjeżdżają po chłód. Szacuje się, że w Manili 10 000 osób żyje na cmentarzach. To że na wypasionym chińskim cmentarzu gdzie grobowce wyglądają jak wille z ogródkami mieszkają ludzie to ja się nie dziwie ale na normalnych też mieszkają gdzie trumna robi im za stolik a wieko jest przeźroczyste.
Jesteśmy w dzielnicy położonej nad wodą więc idziemy na promenadę gdzie jeżdżą dorożki prosto na stare miasto. Brzmi nieźle lecz w rzeczywistości próżno tu szukać spacerujących turystów, lodziarni czy innych atrakcji. Dookoła otacza nas manilska bieda, bezdomni którzy przyszli nad wodę umyć siebie i swoje dzieci…nad wodę w centrum miasta nieopodal portu. Stare Miasto – Intramuros to pozostałości kolonialne ale tam też mieszka bieda. Jadąc do Azji wiedziałem, że można tu zjeść ze straganu różne dziwne rzeczy. Skusiłem się na grillowany boczek z jednego bo wyglądał najnormalniej ale w końcu mi nie smakował i było mi dziwnie po nim. Na grillu pichciły się jeszcze jelita, kurze łapki, kurze łby oraz grillowana krew. I tak myślę sobie, że to nie są żadne smakołyki i rzeczy które trzeba spróbować będąc tam. Tylko po prostu z biedy oni grillują te rzeczy zamiast kurzego udka, skrzydełka czy piersi. Na tym wyjeździe spróbowałem jeszcze parę rzeczy ale następnym razem już sobie podaruję bo żadnej frajdy w tym nie widzę. Wieczorem poszliśmy do ulicznej knajpy na jakieś normalne jedzenie (seafood, warzywka). Wszystko smakowało mi podwójnie gdyż wreszcie mym oczom ukazała się jakaś ciekawa tajka. Wysoką szpilą sunęła wśród stolików, żółta sukienka ledwo zakrywała jej pośladki,co jakiś czas musiała ją sobie poprawić, duże piersi prezentowały się okazale jak dwie soczyste pomarańcze ale tyłek i wcięcie w talii…Że tak powórzę - tyłek i wcięcie w talii miała wprost idealne na mój gust. Moja była dziewczyna :* mawiała, że w moim typie są tajskie dziwki. Po wizycie w Tajlandii dementuję te pomówienia, mało która mi się tam podobała…ale ta podczas tego posiłku ewidentnie zrobiła na mnie wrażenie i zapewne była dziwką - przyznaję…jednakże przez cały czas kiedy tam siedziałem i ją obserwowałem nie byłem w stanie ustalić w stu procentach czy to kobieta czy facet:) Mimo zmęczenia wybrałem się jeszcze na mały spacerek po dzielnicy, to chyba jakaś porządna dzielnica bo nie ma żadnego striptizu nawet. Na każdym kroku dziewczyny zapraszają na karaoke którego fanem nie jestem. Są też lokale w których jest podany cennik drinków oraz dziewczyn do towarzystwa, za odpowiednią opłatą będą z tobą rozmawiać grać w bilard i pić drinki które im postawisz, jeśli ugadasz sobie coś więcej to proszę bardzo ale to już na własną rękę.(300pesso)
WSKAZÓWKA: Manila Manila to nie perła miast :)

DZIEŃ 10 2014-02-10
Śniadanko jemy tam gdzie obiado-kolację (jajeczko sadzone, serek, dwa toty,gorąca czekolada i coś z cebulką za 80 pesso) – tajskiej dziwki z wczoraj brak.
O looooosie !! Zwiedzamy dalej Manilę. Ustalmy jedno - jestem świeżakiem jeśli chodzi o takie klimaty, nigdy nie widziałem tylu bezdomnych zalegających na ulicach i takiej biedy. Niektórzy jeżdżą na wycieczki do najbiedniejszych dzielnic celowo ja raczej należeć do nich nie będę. Najpierw idziemy do banku wymienić trochę kasy. Chcielibyśmy na początek poznać kurs ale żeby to zrobić musimy się wpierw na recepcji zarejestrować, zostawić paszport, udać się do windy przy której stoi strażnik kierujący ruchem, na górze kolejny strażnik wskazujący drogę do pokoju, w pokoju wreszcie można dowiedzieć się jaki jest kurs i wymienić…całe 200dolców. Aż głupio tak mały hajs wymieniać przy takim zamieszaniu. Podczas gdy ja wymieniałem pieniądze na zewnątrz coś huknęło, Jeras z Winczem byli przekonani, że to napad więc zaczęli się kryć za kolumny strażnicy zaś od razu chwycili za swe shotguny na zombie. Można było się wszystkiego spodziewać ale akcja na szczęście się nie rozwinęła. Jedziemy do Quazon Church (taxa 100peesso). Przedzierając się przez stragany natrafiłem na stoisko z koszulkami koszykarskimi - wyglądają idealnie. Jest duży wybór jedyne co to leżą na stole zmitrężone w totalnym nieładzie ale ich cena to 300 pesso za sztukę czyli 20zł, nie wiem nawet czy są oryginalne czy nie ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Wyglądają jak oryginalne a przypomnę, że w Polsce kosztują 300zł.
Nie chcą się targować ale i tak cena jest mega więc biorę dwie Duranta i Stepha Curry.
Idziemy targiem jest gwarno i tłumnie, duszno i ciężko w powietrzu, czuć ostro ryby, mięso, spaliny, ścieki i inne . Wszyscy mieliśmy te same odczucia, że zaraz od tego możemy po prostu puścić pawia. Zmierzamy do chińskiej dzielnicy nadal jest tłumnie i ubogo, od 2 godzin nie widzieliśmy nikogo białego, za to u nas w hotelu naszymi sąsiadami byli Polacy ze Szczecina – Pozdróweczki:).Pytamy o drogę jedną Chinkę,wskazuje i idzie dalej, po paru minutach przybiega do nas zziajana mimo, że szłą w ogóle w drugą stronę, przybiegła by dać nam wskazówkę żebyśmy za tuktuka nie dali więcej jak 60 pesso za 4 osoby. Wyglądało to tak jakby zaczęła się o nas bardzo martwić, mimo wszystko my i tak na piechotę idziemy. Naszym oczom ukazuje się kierunkowskaz na następną dzielnicę TONDO! To ta najgorsza na którą za chiny nie chciałem dojść, więc zarządzam ewakuację w lewą stronę. Na targowisku nadal smród, okazje cenowe, czarne Jezusy z krzyżami oraz figurki małego Jezuska jeszcze nie opalonego którego można sobie ubierać w różnokolorowe ubranka. Podbiega do mnie dorożkarz, sympatyczny jak oni wszyscy chce wiedzieć skąd jestem jak mam na imię, podaje mi rękę żeby się zapoznać. Niestety nie mam ochoty jechać dorożką i nie mam ochoty podawać mu ręki nawet. Pewnie nie miałbym tej ochoty nawet gdybym nie widział jak chwile wcześniej obsługiwał konia żeby ten się wysikał do wiaderka. Teraz pisząc to zastanawiam się w sumie czemu przy tym całym syfie dookoła koń nie wysikał się po prostu na ulice tylko do tego wiadra. Boiska do kosza są tu wszędzie, wychodząc z kościoła po 5 krokach już można rzucać za trzy. Kosze wiszą na tarasach ryżowych, na starym mieście, na zboczu wulkanu, na rajskich plażach. Gra się tu o 8 rano i w nocy przy wielkim ognisku ze starego fotela. Co dziesiąty facet na ulicy ma koszulkę koszykarską na sobie, nie tylko NBA ale wiele też koszulek zawodników z filipińskiej ligi która jest tu bardzo popularna…A u nas? Nie widziałem nikogo w koszulkach Marcina Gortata , jedynego polskiego gracza w najlepszej lidze świata…no ale sam też nie mam jego koszulki…jakoś tego nie widzę mimo że Polish Hammer daje radę.
Dobra dosyć tego syfu jedziemy do Makati – bogatej dzielnicy Manili, tu życie wygląda naprawdę normalnie. Nowoczesna zabudowa , wielkie centra handlowe , fontanny, ludzie uprawiający sport w parkach, tutaj naprawdę sobie ludzie biegają a nie uciekają. Nie widać tu żadnych bezdomnych, nikt nie żebrze jest czysto. Ponoć wystarczy przejść się Makati Avenue minąć Hotel Mandarin Oriental i zatrzymać się na czerwonym świetle przy Paseo de Roxas - to nieprzekraczalna granica dla biedoty. Zielone światło zapala się jak wszędzie ale nędza jak nigdzie wie że dalej jej pójść nie wolno
Pewnego razu przyjechali dyrektorzy Asian Development Bank aby na specjalnej konferencji rozmawiać o filipińskiej biedzie. Na czas ich przejazdu z lotniska zbudowano tymczasowy mur oddzielający slumsy od cywilizowanego świata. Napisał o tym cały świat i śmiała się telewizja CNN.
Centr handlowych w Manili jest kilkadziesiąt. Dwa z nich w pierwszej dziesiątce największych w Azji. My trafiliśmy do ogromnego Ayala Center w którym wszystko było łącznie ze szpitalem i kaplicą, nawet powietrze jest świeższe niż na zewnątrz . Filipińczycy mówią o centrach handlowych - „nasze parki” (Eli Eli)
WSKAZÓWKA: Jeśli chcesz poczuć chłód i świeże powietrze to tylko w centrum handlowy.

DZIEŃ 11 2014-02-11
Lecimy do Donsol, miejsca które słynie z pojawiania się tu rekinów wielorybich. W przewodniku piszą, że „pytanie to nie czy zobaczysz tu rekina tylko ile”. Mamy fajny resort z basenem z knajpą i dostępem do morza. Plażyczka jest mała wąziutka i mało atrakcyjna ale jest. Domków jest tu dużo tylko ludzi jakoś mało, raptem dwóch białasów widzieliśmy za dnia. Atrakcja na dziś to świetliki. Tuktukarze chcą zawieźć nas za 150pesso ale dowiadujemy się że to raptem 15/20 minut drogi, więc idziemy sobie spokojnie na piechotę. Babeczka która daje nam tą informacje zaś prosi żeby od niej jutro wypożyczyć sprzęt do nurkowania – spoko mówisz i masz.
Fire flies czyli świetliki kosztują 1200 pesso za łódź, my płyniemy w piątkę z jednym Chińczykiem. Chcieliśmy z nim kręcić jakiś biznes ale jest nauczycielem więc lipeczka.
Podpływamy do drzewa wokół którego zbierają się świetliki, reagują na klaskanie, wtedy świecą mocniej. Troszkę jestem jednak rozczarowany tymi świetlikami, myślałem że bardziej spektakularnie to będzie wyglądać. Chińczyk jeszcze bardziej bo żadne zdjęcie mu nie wyszło.
WSKAZÓWKA: Kiedy mało ludzi jest w resorcie – wiedz że coś się dzieje:)

DZIEŃ 12 2014-02-12
No to hyc na rekiny - dziś jest ten dzień kiedy poznam bestię. Najpierw rejestracja 300pesso, sprzęt 300, 3500pesso za łódź na 6 osób ,wystawiamy Chińczyka i bierzemy dwójkę Holendrów. Pływamy sobie od 8:00 do 12:00, pissga fest bo znowu się źle ubrałem, rekinów zaś nie widać. Podobno jeden przeciął nam drogę ale zanim zawróciliśmy nie było już go jak szukać, nie wiem nawet czy faktycznie tak było…drzemałem wtedy. Myślę, że rekinowi trochę poszło w płetwy gdy Jeremi stojąc na łodzi odgrażał się, że zniszczy sukinsyna. Wszystko na marne cała podróż w to miejsce poszła na marne, nie ma zwrotu kasy oczywiście ale nie ma załamka gdyż jak podczas poprzedniej podróży powiedział mi kolega Radek „Nigdy nie wykonasz założonego planu w 100% miej tego świadomość”. Nic tu po nas, zawijamy się do Legazpi za 80pesso, bierzemy nocleg w Teachque (College) Hotel – to tu ubiłem mojego pierwszego w życiu karalucha...no jedynego jak do tej pory. Miasto jest typowe, dość brzydkie. Spotkaliśmy w nim naszego znajomego chińczyka który powiedział nam że w Donsol też nie widział rekinów jednakże tu w Legazpi przy plaży normalnie z molo je widać i też można z nimi pływać za 1000 pesso o czym niestety nie wiedzieliśmy - jednakże przejrzystość wody jest trochę kiepska.
WSKAZÓWKA: Rezerwacje lotu do Donsol zostaw na ostatnią chwilę. Wpierw upewnij się telefonicznie czy jest po co tam w ogóle lecieć.

DZIEŃ 13 2014-02-13
Lecimy do Manili gdzie mamy przesiadkę w samolot do Coron. Lotnisko to wygrało ranking wśród najgorszych na świecie w 2013 roku jednakże dla mnie jest najlepsze a to z tego względu że w poczekalniach są ustawione telewizory Samsunga na których w kółko lecą mecze NBA:) Koszykówka na Filipinach rządzi totalnie!!
Mogę tam siedzieć kilka godzin z przyjemnością patrząc się w ten ekran. Mało tego, dzięki temu można wejść w relacje z innymi oczekującymi, wszyscy patrzą w ten telewizor no bo gdzie mają patrzeć i się emocjują:)
Tego dnia akurat zdążyłem na mecz mojej ulubionej drużyny Golden State Warriors z najlepszą drużyną świata obecnie, której nie cierpię czyli Miami Heat. Wynik na styku pół minuty do końca meczu Steph Curry ma piłkę rzuca za trzy trafia GSW wychodzi na prowadzenie . Krzyczę i klaszczę zemną jeszcze naście osób podnosi okrzyk. 10 sekund do końca jednak i piłka w rękach Lebrona, oczywiście drań trafia. Miami ma więcej tu fanów więc wrzawa na lotnisku jest większa, ja zaś załamuję ręce i pozostawiam w powietrzu nostalgiczne „kuuurwa ” na które reaguje obok siedzący Filipińczyk który „kurwa” zna bardzo dobrze bo stacjonował w Polsce na statku trzy miesiące :)
Na Coron może nie ma taśmy na bagaże i obsługa podaje je sama ale za to witają nas waleniem w bębny. Jedziemy z 40 minut za 150 pesso vanem do centrum tej miejscowości wypoczynkowej gdzie po porównaniu cen i standardów wybieramy Hotel Jazmin (2200pesso/ 4os/noc)
DZIEŃ 14 2014-02-14
O dziwo dziś pada deszcz ale jako, że gluty mi lecą z nosa nadal to nieubolewam nad tym, że nie wypływamy w morze. Robię za to wszystko żeby mi się polepszyło. Zmieniamy Hotel gdyż nie mieli na nastepny dzień wolnego naszego pokoju, ale przechodzimy raptem pare metrów dalej gdzie bez problemu ogarniamy nocleg. Jedziemy na gorące źródła 150pesso wejscie i trycykl 300. Zródła faktycznie były gorące a do tego słone dzięki czemu przeszedł mi katar chyba, że to zasługa Matki Boskiej górującej nad żródłem.

DZIEŃ 15 2014-02-15
Dziś Island Hooping - to po co tu przybyliśmy. Hop z wyspy na wyspę. Idąc na przystań kupujemy sobie prowiant, jakieś banany pancake’i, szukamy łodzi która będzie nas transportować na wyspy na rafy i na jeziora wśród skał. Cena jest 1500 pesso za łódź ale stargowaiśmy ją na 1300pesso na 4 osoby czyli 88zł/22zł osoba (zmiesnilo by się 6 nawet). I nie wiem naprawde nie wiem czemu ludzie korzystają z tych biur podróży położonych przy głównej drodze zamiast zejść na przystań kawałeczek dalej i samemu to załatwić. (Koszt w biurze to 1900 pesso za osobę, w tym co prawda jest wyzywienie, napoje obiad przekąski owoce, ale sorry to też samemu można ogarnąć)
Pierwsza lokacja to Siente Picados , gdzie pływamy na rafie koralowej, to tak naprawde moje pierwsze zetknięcie z oceanem podczas tej podróży, więc zaskakuje mnie trochę nurt.Miałem być bardzo czujny jeśli chodzi o meduzy, ale widzę teraz, że nie sposób ich wyminąć momentami. Na dzieńdobry zostałem poparzony chyba z pięć razy – na szczęście to były te niegroźne. Wyskoczyliśmy na oceanie, na rafie wokoło skały , i nagle zjawia się facet na łódce pobrać podatek 100 pesso/os. Nazwaliśmy go strażnikiem skały. Na każdej miejscówce był taki gdzie trzeba było uiścić dotatkową opłatę. Później udaliśmy się na Kayangan Lake -(200pesso tax) piękne widoki, piękne jeziorko wśród skał, piękne zdjęcia ludzie tu pstrykają … a ja akurat tego dnia z wąsem wyszedłem bo sobie umyśliłem coś w głowie co niewiadomo czy ma szanse być zrealizowane – a niech to dunder świśnie:). Kolejne miejscówki to Twin Peak Reef, Barracuda Lake (100pesso tax) gdzie tylko my byliśmy na jeziorku. Pierwsza plaża na której wylądowaliśmy to CYC Beach. Chodzę kombnuję, przypłynęły jakieś azjatki więc to jest ten moment - idę w krzaki się przebrać niczym superman w budce telefonicznej. Już jako Pan od Wfu wybiegam i poganiam im kota na plaży…a może ja byłem kotem…a może GEPARDEM jeśli chodzi o ścisłość:) Co najlepsze wśród uciekających azjatek zaplątał się jakiś gejek…bądź spokojny chłopaku Gepard cie nie ruszy:) Później popłynęliśmy jeszcze na Skeleton Wreck (100pesso tax) – wrak statku ale odradzam to raczej nic ciekawego, szybko wróciliśmy na darmową plażę CYC. Po całym dniu nasz Kapitan chyba zapomniał że utargowaliśmy z 1500 na 1300 – ale mu bezzwłocznie przypominamy o tym.

DZIEŃ 16 2014-02-17
Dziś płynięmy nieco dalej więc i cena wzrasta. Chcieli 3500, Chińczyk nawet 4500 ale w końcu bierzemy łódź za 3000 pesso ale tym razem w 6 osób, towarzyszy nam para rosjan. Nie ma między nami specjalnej nici porozumienia , my robimy swoje oni nir obią nic:) Dziś więcej plażyczek ogarniamy: Bulog (100tax) Banan Island (200tax) na której kupiłem sobie piwko(1l-100pesso) ale w gratisie dostałem jeszcze zupę bo Pani akurat gotowała dla rodziny. Malcapuya Beach którą zgodnie określiliśmy najpiękniejszą plażą ever. Była cudowna było jak w raju i w tym raju było trochę nudno:) no dobra popływałem troche, pograłem w kosza ale wiecie dla mnie to mało – lubie żeby coś się działo a nie leżeć na ręczniku z twarzą w piachu. Na szczęscie miałem ze sobą książke Denisa Rodmana którego barwne historie dostarczały mi emocji:) Ogólnie to mieliśmy farta bo plaża ta jest już wykupiona przez bogatego inwestora który w niedalekiej przyszłosci postawi tu ekskluzywny resort którego zapewne nie odwiedzimy nigdy:). Na koniec jedziemy w miejsce nazywane Coral Garden gdzie jest przepiękna rafa koralowa, tu rosjanie nas zaskakują postokroć, wchodzą do wody na 2 minuty i wychodzą, pytam zaniepokojony czy coś się stało na co otrzymuję odpowiedź że zimno im bo się nagrzali za bardzo na ostatniej plaży. Są na najpiękniejszej rafie, na Filipinach mają okazję pływać w tej ciepłęj turkusowej wodzie a oni siedzą na łódce – leszcze:) Na kolacje skusiła nas pizza peperoni and muschrooms 250 pesso którą dopchaliśmy pysznym spring rollsami(sajgonki po 10 pesso)

DZIEŃ 17 2014-02-17
Dziś odpoczywamy od łodzi i idziemy na przechadzkę na górkę żeby zobaczyć panoramę, schodzi nam się około 1,5h potem bierzemy trycykl za 400pesso i jedziemy na plażę Cabu Beach. Trzeba co chwilę wysiadać bo maszyna nie daje rady podjechać . Plaża nie jest tak oszałamiająca jak te wczorajsze ale przekąpać się można.Dziś na targu testujemy smaczną zupkę oraz przysmak filipiński będący afrodyzjakiem. Balut to prawdziwe jajko z niespodzianką. stanowi danie przejściowe: nabiałowo (jajeczno)-mięsne i ma postać gotowanego jajka kaczego (rzadziej kurzego), wewnątrz którego znajduje się w pełni uformowany zarodek ptaka, którego spożywa się w całości – wraz z kośćmi, dziobem itd. Wziąłem gryza i podałem dalej, wszystko z tym związane było obrzydliwe i działało na wyobraźnię jednakże smak był raczej jak zwykłego jajka. Po powrocie oglądałem filmik na youtubie z jakiegoś kulinarnego vloga, gdzie prowadzący produkuje się 10 minut na temat baluta jednakże nie daje rady się przełamać, przychodzi jego kolega i po spróbowaniu puszcza pawia przed kamerą - Nam udało się tego uniknąć:)

DZIEŃ 18 2014-02-18
Powracamy na ocean, od razu łapie nas nasz kapitan z pierwszego dnia i oferuje sam tą niższą wczesniej utargowaną cenę 1300pesso. Płyniemy trochę posnoorkować później na Twin Lagoons (100pesso tax) – tu ewidentinie czujemy się jak Piraci z Karaibów. Strażnik laguny ma nawet swoją chatke na wodzie z małpeczką. Żeby dostać się do drugiej laguny trzeba przepłynąć sobie pod szczeliną skalną, wewnątrz zaś można doświadczyć zderzenia ze sobą prądu zimnego i ciepłego przez co woda robi się oleista. Później snoorkujemy w Caps Point Reef (100pesso) i płyniemy na plażę Atawayan Beach (100pesso) która jest chyba traktowana jako plaża na lunch bo oprócz nas niewiele osób się kąpie. Moja torba kolejnego dnia chyba nie przeżyje dlatego kupuję torbę nike ze straganu za 350pesso (23zł). Kolację zas jemy w polecanym przez Loney Planet – Bistro Coron nie jest tam najtaniej ale bardzo smacznie – filet rybny w sosie grzybowym 286 pesso z serwisem.

DZIEŃ 19 2014-02-19
Jerasy zostają jeszcze na Coron a ja z Moniką ruszamy do Kambodży. O 11:00 jedziemy vanem na lotnisko (150pesso). O 13:45 mamy wylot do Manili(opłata 50 pesso). Ważyli mnie na lotnisku - waga pokazała 86 kg co oznacza, że schudłem już 4 kilo:D Zanim zjawiliśmy się w Siem Reap zastanawialiśmy się czy po całodniowym zwiedzaniu kompleksu świątynnego Angkor będziemy mieli jeszcze siłę od razu wsiąść w autokar i jechać 12 godzin do Bangkoku. Stwierdziliśmy, że nie, że wolimy się wyspać i rano wyruszymy w podróż. W gruncie rzeczy wyglądało to tak, że na granicy staliśmy raptem 2h. Jerasom rok temu w pierwszej kolejce na słońcu zeszło się 2 h nam teraz tylko 15 minut (wiza kosztowała 20$). W Siem Reap zjawiliśmy się koło godziny 23, rzuciliśmy tobołki i od razu wyszliśmy na miasto, trafiając na mega imprezę uliczną.
Z dwóch lokali grała muzyka a na ulicy pomiędzy nimi ludzie tańczyli. Ludzie to mało powiedziane co drugi był freakiem , to były muthafuckin animals. Przelot między ludzki był fantastyczny czułem, że jest to miejsce dla mnie jednakże byłem zmęczony, przerażająco trzeźwy i po jedzeniu( pyszny Khmer Amok 5$, zupa krewetkowa 6$)tak pełny że właśnie nie mogłem za dużo w siebie wlać, ponadto byłem w sandałach co dyskwalifikowało mój taniec:)
Gdy tak stałem tam i patrzyłem z zazdrością na bawiących się ludzi podeszła do mnie Monika myślałem, że chce już iść do domu bo późno, bo zmęczona, ale oznajmiła mi że poznała jakiegoś chłopaka i idzie z nim do baru obok na piwko pogadać. No tak Hawaj Gdzienajba – człowiek impreza miał nadzieje, że idzie już do domu a tu ta cichutka dziewczynka oznajmiła, że zostajemy w najlepsze. Oczywiście, że mogłem sam pójść ale to nie było by po mojemu. Muszę dbać o swoje dobre imię imprezowej bestii nawet gdy nikt mnie nie zna, nawet przed samym sobą. Więc w końcu wlałem w siebie dwa browarki(Heineken 3$) posiedziałem tam do 3 posłuchałem muzyczki aż wreszcie wróciliśmy.
DZIEŃ 20 2014-02-20
Pobudkę zarządziliśmy o 7 rano i pojechaliśmy na cały dzień zwiedzać Angkor. Pod hotelem stał już tuk tuk, którego nam zamówił właściciel, dogadaliśmy się na zwiedzanie po dużym kole za 15$.Po czasie okaże się że duże koło nie zawiera małego koła które jest kluczowe i będziemy musieli dopłacić jeszcze 10$. Na śniadanko świeży ananasik(1$) i woda za free. Ładnie można tu stargować, za książkę 11$ chciał kolo ale zszedł do 2$. Nie była mi potrzebna ta książka więc targowałem dalej , gdyby zszedł do 1$ to bym wziął . Potem zaś poszedłem sam zwiedzać takie boczne świątynie, jakiś chłopczyk na rowerze krzyknął do mnie Hello..hello to hello, odpowiadam mu serdecznie. Podjechał do mnie i zaciekawiony zadawał pytania, skąd jestem, jaka stolica jest mojego kraju, ile mam lat i takie tam przy czym pokierował mnie do świątyni. Po chwili patrzę, że mój nowy kumpel idzie dalej zemną, opowiadając mi o świątyniach i oprowadzając po okolicy. Skapowałem się, że już przeskoczył z gęby w inną gębę jakby to określił Gąbrowicz – już stał się moim przewodnikiem ale był tak grzeczny, że nie mogłem mu odmówić więc pozwoliłem mu żeby produkował się dalej w najlepsze. Na koniec oczywiście pokazał mi karteczkę od Pani Wychowawczyni ze szkoły o tym jak mają ciężko dzieci w Kambodży i żeby je wspomóc. Dałem mu to co miałem drobnego z myślą, że będzie miał na loda czy coś. A on mi daje jeszcze żebym się wpisał do jego tabelki z datkami. Dobra wpisuję po czym patrzę, że ktoś ze Szwecji dał 10$, Niemcy 20$, ktoś tam 50$ i ja Kuba z Polski marne drobne. Później Jeras mnie pocieszył, że na pewno małolat sam dostawiał zera tak żeby następni dawali więcej mu tych datków:) Dobra wpisałem się, gorąco mi się zrobiło ze wstydu a on jeszcze pyta o tipa dla siebie. Nie mam już , weź sobie tamte drobne one są dla Ciebie. Po powrocie poszliśmy na obiad i shake cytrynowy (4$), tym razem nie napychałem się po brzegi tak żeby jeszcze zmieścić co nieco. Przysłuchiwała nam się Holenderka z którą się skumplowaliśmy i moja skrzydłowa Holka umówiła nas na wieczór na piwko. Wieczorem na zakupy na market, przehulałem trochę kasy, zakupiłem obraz (11$) – sprzedawczyni nie chciała mnie wypuścić mówiąc „jesteś moim pierwszym klientem dziś proszę kup u mnie na szczęście”:), t-shirty, wielce polecany przez Jerasa shake z passione friut (marakuja 2$) który średnio mi smakował i oddałem Holce a sam wziałem się za małą wyborową i redbulla(3,6$)… No i znowu wylądowaliśmy na Pub Street przy klubie Angkor Whaaaaaat? Tym razem miałem już pełen obów, nie piliśmy na butelki piliśmy na wiaderka :) (8$)Przelot między ludzki faktycznie był potężny, bawiliśmy się z ludźmi z US, z Chile z Holandii, Belgii, UK, tańcząc na ulicy i na ławkach było grubo było wysoko i tak kolejny ranek zastał mnie, gdy okazało się, że nie ma już żadnych znajomych, muzyka zgasła a klub zamykają. Znowu 4 rano się nie martw o mnie Mamo już o 7 będę spał snem mocnym w autokarze. Podobało mi się ewidentnie polecam to miejsce z ręką na sercu ale nie wszystkim. Polecam je wszystkim muthafuckin animals:)

DZIEŃ 21 2014-02-21
W autokarze z 20 osób w tym 7 Polaków już naliczyłem. Koło godziny 12:00 byliśmy na granicy , Jeras przestrzegał że tu stał rok temu z 2 godziny w palącym słońcu, nam się zeszło 15 minut-znowu na farciku:) W budynku już więcej nam zajęło ale to i tak całościowo około 2 h a nie 5. W Bangkoku byliśmy o 20:00 .Mieliśmy iść zjeść ale Jerasy dały znać, że 21:30 są na lotnisku więc poczekaliśmy. Wspólnie wybraliśmy się na Patpong szukać jedzenia, inne rzeczy tu łatwiej znaleźć ale okey znalazłem swoje ulubione Phat Thai z jajkiem. O 1 w nocy wszystkie stragany na Patpongu się zwijają ale udało mi się jeszcze zakupić spodnie alladyny za 200bhatów(18zł). Zawsze mi odradzano takie spodnie, ale one przecież wyglądają jak mega szerokie spodnie które jako hiphopowiec noszę od lat.

DZIEŃ 22 2014-02-22
Największy na świecie market Chatuchak dziś próbuje nas zauroczyć swoim asortymentem, ponoć jest tu wszystko od sneekersów do małych wiewiórek. Czy mu się uda złapać w sidła tych co tak dokładnie cięli koszta tu i tam?? Powiem tak, świat zamigotał milionem barw a ja się zapożyczyłem u Jerasów:D kolejne alladyny (250bhatów), kolejne t-shirty(400), czapka w zebrę(250) ale można było dalej w to brnąć bo były jeszcze czapki gepardy:) Kusiły mnie miecze samurajskie, czachy bawołów, skóra aligatora niekoniecznie bo 20tys zł kosztowała:) Wyrywamy się jakoś ze szponów Chatuchak i ruszamy obejrzeć panoramę Bangkoku z Bayok Tower(300bhatów za wejście).Następnie przedzieramy się przez demonstrację z okazji wyborów w Bangkoku, idziemy środkiem oczywiście bo i tu są ciekawe stragany gdzie rozdawali darmową zupę, darmowego kurczaka z ryżem, darmową wodę ... za darmo to w ryj dać mogą dać można by rzec:)...Wróciliśmy na kwaterę wykąpaliśmy się, polaliśmy rum z colą i weszliśmy na net. Informacja sprzed 30 minut "Podczas demonstracji w Bangkoku wybuchła bomba zabijając 3 osoby i raniąc 22." Sprawdziliśmy gdzie dokładnie walnęła bomba –tak tak szliśmy tamtędy około godzinę może półtorej temu...
Ostatnia metamorfoza podróży nam została, wielki finał :Pan od Wf-u i KapitanWąs stają oko w oko z mrożącymi krew w żyłach tajskimi dziwkami. Jedziemy na dzielnicę NANA - to taka uboższa wersja Patpong. Klasycznie robimy furorkę na ulicach, pierwsza osoba zaś która nas zagaiła pytaniem „skąd jesteśmy?” to czarny koleś który gdy usłyszawszy, że z Polski od razu zaczął krzyczeć z uśmiechem na ustach „Magda Kocham Cie” :D Tłumaczy nam, że dziewczynę ma w Warszawie. NANA w dużej mierze to arabska dzielnica, arabskie dziwki również są tu - ubrane w swe czarne szaty niczym Ninja:) Jedziemy na Patpong to ostatni dzień ostatnia noc … splecione ręce totalny szok :P więc chcemy w końcu zobaczyć ten słynny PING PONG SHOW jesteśmy gotowi . Naganiacz mówi, że to już ostatnie show tego wieczoru i musimy się spieszyć. Wybieramy lokal Super Pussy gdyż z nazwy jest super. Nie nie byłem jakoś mega tym zajarany ale sprawdzić można skoro jest to tu takie popularne, wyobrażałem sobie to tak, że jest tłum ludzi gra muzyka jest jakiś prowadzący który prowadzi występ opowiada kto co teraz będzie robił , dziewczyny zaś będą fajnie się prezentować i zrobią show. Rzeczywistość wyglądała z goła inaczej - 200bhatów za wjazd, 200 za obowiązkowe piwo. W środku dziewczęta się od razu na nas rzuciły straciłem moją skarpetę wyszarpaną z gaci oraz resztę hajsu który dostałem z piwa . Jedna z dziwek mi wyrwała banknoty które zniknęły w zakamarkach jej majtek – część wygrzebałem ale nie było łatwo. Zaczął się spektakl, okazało się ze w lokalu oprócz nas są jeszcze 3 osoby które zaraz wyszły. Nie ma żadnego wodzireja a dziewczyny snują się po scenie bez żadnego wdzięku - nie ma w tym żadnego erotyzmu. Patrzysz i do końca nie wiadomo co one tam robią , coś sobie pogmera i schodzi. STANOWCZO ODRADZAM tą atrakcję wyszliśmy zażenowani poziomem tego występu. W drodze powrotnej poszliśmy przebujać się jeszcze na ulicę gejowską gdzie swoje usługi oferują Lady Boys i Fresh Boys from beaches gdzie jeden stały bywalec ostro wytarmosił mnie za moją skarpetę :D . Sążnie było w Bangkoku ale kaca nie było, żadnego Hangover in Bangkok tym bardziej Kac Vegas w Bangkoku (o zgrozo co za debilne tłumaczenie:)
WSKAZÓWKA: PING PONG SHOW MOŻNA SOBIE DAROWAĆ – krótko i na temat
DZIEŃ 23 2014-02-23
Idziemy do domu Jima Thomsona króla tajskiego jedwabiu. Jego dom to prawdziwa perla architektury środkowej Tajlandii i muzeum antyków. Dom składa się z kilku oddzielnych budynków i pięknego, tropikalnego ogrodu, który zwykł nazywać "swoja dżunglą". W domu znajdują się specjalne pomieszczenia do medytacji, do każdego pokoju zaś żeby wejść trzeba przełożyć nogi nad wysoki próg. Wysokie progi znajdują się w domu z powodu duchów, żeby nie wchodziły – nie są w stanie tego zrobić gdyż nie mają nóg. Zamiast domu dla lalek w domu Jima Thomsona można obejrzeć domek dla myszy. Wpuszczano do niego myszkę i obstawiano za pieniądze co zrobi, gdzie pójdzie, gdzie zaśnie. Szal u Jima zakupiłem dla mamy za 1200bhatów a co tam i tak już jestem na minusie. Jestem spłukany doszczętnie więc tanie jedzenie ze straganu nie dla mnie , na lotnisku gdzie mogę już płacić kartą kupuję ponownie phat thai (220bhatów tym razem nie 40). Lot mamy o 20:10, w Boeingu B777-300ER trafiają nam się miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym a to jest jak szóstka w totka :) Mamy bardzo dużo miejsca, blisko do łazienki, jako pierwsi dostajemy posiłek no i teraz już wiem że na pewno…przeżyjemy:)

EPILOG 2014-02-24
Sumując - było meeeega i ominęliśmy wszystkie zagrożenia, wróciłem cały ... prawie... 5 kilo chudszy:)
Hajsu trochę poszło, nie powiem, 8 tysi ze wszystkim ( szczepienia, loty, wydatki, suweniry) ale z biurem poszło by 12 więc „Podaj mi chociaż jeden powód żebym wrócił na ziemię znowu”
FOTO: Jeremi Gąsiorowski (głównie)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
No, to wypada tylko czekać... Pozdrawiam. :)
-
Dziękuję serdecznie po tych słowach aż się chce pisać kolejną relację , a mam chyba ze 3 zaległe :) Pozdrawiam :)
-
Z dużym zainteresowaniem zapoznałem się z Twoją relacją z podróży. Na Filipiny jeździłem czterokrotnie w latach 80-tych, ale z racji biznesowego charakteru byłem tylko w Manili, dwa razy udało mi się pojechać do parku narodowego wodospadów Pagsanjan. Żałuję, że nie miałem możliwości pobyczenia się na tak pięknych plażach, jakie pokazałeś na fotkach. W sumie, gratuluję i nieco zazdroszczę tak pięknej podróży. Pozdrawiam. :)
-
Dziękuję serdecznie :D Bałem się że może za długie , no ale piszę to po pierwsze dla siebie żeby spamiętać to wszystko, wszystkie sytuacje przygody i śmiechy:) Pozdrowienia dla wytrwałych czytelników:D
-
Dziękuję za odwiedziny :) Wąsy miałem tylko przez trzy dni ...jeszcze kiedys na pewno powrócą. Nie znacie dnia ani godziny:)
A odnośnie dziwek to co ja napisałem? że hobbystycznie to robią ? :) nie no wiadomo ze sytuacja je do tego zmusza . -
389 zdjęć obejrzałam.
Tekst przeczytałam!
Jak zwykle piszesz odlotowo,ale z wieloma rzeczami się nie zgadzam.
Te dziwki w BKK to dziewczyny,których los zmusza do takiej pracy,aby przeżyć i utrzymać swoją rodzinę.
Filipiny to straszliwa bieda,na dodatek kraj,który ciągle nawiedzany jest przez różne żywiołowe klęski.
Fajna podróż,fajna przygoda,fajne wspomnienia-)
Zgól te wąsy!!!
Pozdrawiam-)