Podróż Śladami bohaterów Trylogii
Latem 2011 postanawiamy pojechać do krajów Beneluxu. Szukając ofert znajduję wycieczkę zatytułowaną "Powrót na Kresy", której organizatorem jest Almatur, biuro z którym jeździliśmy w czasie studiów, a wspomnienia z wyjazdów do Leningradu (wtedy tak nazywał się Petersburg), Erewania, Baku i Kijowa zachowałam w dobrej pamięci. Wstępne rozeznanie, czy możemy skorzystać z oferty, daje pomyślne skutki. I tak zamiast do Belgi i Holandii, gdzie nastawialiśmy się na zwiedzanie galerii malarstwa, szczególnie zależy nam na odwiedzeniu Delft, miasta Vermeera, wyruszamy na wschód. Na zachód zawsze zdążę - myślę sobie, tym razem zrealizuję podróż i bedę w tych miejscach w których wiele lat temu przebywali bohaterowie jednej z najważniejszych i dość wcześnie przeczytanych, choć w odwrotnej kolejności, bo zaczęłam od Pana Wołodyjowskiego, powieści.
Wyjazd planowany jest z Krakowa. Zamawiam nocleg w hotelu przy stadionie TS Wisła, ileż to lat minęło gdy chodziłam na ten stadion jako wierna fanka piłkarzy, z których kilku "studiowało" ze mną, a przynajmniej posiadają dyplomy mojej uczelni:). To miejsce wybrałam nie tylko z sentymentu, ale i bardzo pragmatycznie. Autokar, którym będziemy podróżować odjeżdża właśnie sprzed stadionu. Punktualnie o 6.00 zgłaszamy się na miejsce zbiórki. Otrzymujemy miejsca z przodu autokaru, co mnie bardzo cieszy, bo nie lubię długiej jazdy siedząc z tyłu. Grupa jest liczna, aż 48 osób. Głównie osoby powyżej tzw wieku średniego. Wiadomo, powrót dla niektorych jest dosłowny.
Wyjazd z Krakowa zajmuje nam bardzo dużo czasu. Jest sobota. Jakby wszyscy zaplanowali podróż na wschód. Do Lwowa dojeżdżamy wieczorem. Kwaterujemy się w hotelu Sichow daleko od centrum na typowym osiedlu z czasów sojalizmu, wieżowce z wielkiej płyty i nieopodal tory kolejowe. Na szczęście to tylko jedna noc. Miłe zaskoczenie po przekroczeniu progu. Ładne lobby, elegancki pokój, a menu restauracji zaskakująco bogate. Zjadamy smaczną kolację i kończymy wieczór, bo po całym dniu w podróży zmęczenie daje o sobie znać.
Pierwszym punktem programu jest zwiedzanie Cmentarza Łyczakowskiego. Lwów opisałam już w podróży odbytej w 2005, poźniej jeszcze raz odwiedziłam go w 2010, ale nie mogę nie zamieścić kilku zdjęć z tego pobytu na Cmentarzu Łyczakowskim
http://kolumber.pl/g/91530-Podróż%20sentymentalna%20-%20Lwów
Po krótkim pobycie na Cmentarzu Łyczakowskim wyjeżdżamy do Poczajowa, reklamowanego jako ukraińska prawosławna Jasna Góra. Miasto położone jest w rejonie krzemienieckim. Do II wojny światowej znajdowało się w granicach Rzeczypospolitej, a prawa miejskie nadał mu w 1778 król Stanisław August Poniatowski.
Mijamy Olecko, miejsce urodzin 2 polskich królów: Jana III Sobieskiego i Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Zamek położony na wzgórzu wśród łąk i mokradeł jest bardzo dobrze widoczny z okien autokaru.
Przewodniczka opowiada o Mikołaju Bazylim Potockim, fundatorze cerkwi pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Starosta kaniowski, syn strażnika wielkiego koronnego i wnuk po kądzieli hetmana polnego koronnego, awanturujący się poseł na sejmy, gnębiący słabszych był sprawcą wielu gwałtów i morderstw. Na jego zamku w Buczaczu odbywały się najbardziej wyuzdane hulanki.
„Ów, starosta, baby strzelał po drzewach i Żydów piekł żywcem” - tak pisał o nim Zygmunt Krasiński w Nieboskiej Komedii. Ten prawdziwie sarmacki starosta prezentował wszystko co charakterystyczne było dla kresowego magnata, okresy pobożności przeplatały się z butą i pychą i wybuchami gniewu, które niejednego poddanego pozbawiły życia. Jedną z ulubionych rozrywek starosty było strzelanie do kukułek. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w rolę kukułek wcielały się młode wieśniaczki, które siedziały na drzewie. Potocki strzelał do nich śrutem, a one spadały na dół i dobrze jeśli jedynym obrażeniem było trochę śrutu w miejscu, gdzie plecy tracą swoją nazwę.
Zdarzyło się również, że w trakcie podróży starosty urwało się koło w powozie. Za przerwę w podróży i narażenie życia Potocki chciał zastrzelić woźnicę. Strzelał do niego 3 razy, ale żadna kula nie uczyniła najmniejszej krzywdy woźnicy. Zdezorientowany magnat zakląwszy zapytał woźnicę co się dzieje. Na to usłyszał, że podczas gdy on szykował się do strzału, chłop zwrócony twarzą w stronę monastyru w Poczajowie prosił Najświętszą Panienkę o ocalenie. Zdarzenie to sprawiło, że Potocki ufundował główną świątynię klasztoru.
Różne są opowiadania o początkach powstania klasztoru. Jedno z nich odwołuje się do ucieczki mnichów prawosławnych przed Tatarami, którzy najechali te ziemie w 1240. Mnisi schronili się w grotach, a jednemu z nich przyśniła się Matka Boska stojąca przed wejściem do pieczary. Kiedy rankiem stwierdzili, że Tatarzy opuścili Wołyń, na jednej z półek skalnych zauważyli ślad stopy. Uznali sen za objawienie i wskazówkę, a za uratowanie życia postawili w tym miejscu kaplicę. W kaplicy wkrótce wybiło źródełko z którego woda miała cudowne, lecznicze własności. Inna legenda mówi wprost o objawieniu się Matki Bożej jednemu z mnichów i wytryśnięciu źródełka w miejscu w którym stała.
Wjeżdżamy do Poczajowa. Przypomina on długą wieś. Z daleka widać złote kopuły klasztoru. Wszystko błyszczy w słońcu. Przed bramami stragany na których można zakupić konieczny element stroju dla kobiet, czyli nakrycie głowy, dosłownie chusteczki w różnych kolorach i wzorach. Mam szal i jestem w długich lnianych spodniach, mam więc nadzieję, że jestem właściwie ubrana.
Początki poczajowskiego klasztoru sięgają XIII wieku. Na terenach tych, w skalnych pieczarach, szukali schronienia mnisi – pustelnicy prawosławni. Niemniej jednak najstarsza wzmianka pisemna pochodzi z połowy wieku XV. Pod koniec wieli XVI sędzina łucka Anna Hojska wzniosła w tym miejscu cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Umieściła w niej otrzymaną w podarunku za gościnę od greckiego metropolity Neofita ikonę, na której przedstawiono Matkę Boską przytulającą Dzieciątko do twarzy, pochodzącą z Konstantynopola i słynącą cudami. Jeden z cudów dotyczył osobiście rodziny sędziny. Jej niewidomy brat modląc się przed obrazem podczas wizyty u siostry, poczuł niezwykłe ciepło na twarzy, a następnie ujrzał wizerunek Matki Boskiej. Wtedy ikona została umieszczona w cerkwi. Od tego wydarzenia klasztor stał się jednym z głównych ośrodków prawosławia. Drugi bardzo spektakularny cud miał miejsce podczas oblężenia Poczajowa przez Turków. Oblegający klasztor przygotowali natarcie w przeddzień którego wieczorem zobaczyli nad klasztorem świetlistą postać kobiety otoczonej aniołami. Turcy strzelali z łuków, ale strzały wracały do nich. Uznali to za widomy znak opieki Matki Bożej nad monastyrem i odstąpili od oblężenia. W początkach wieku XVIII ławra znalazła się we władaniu unickich bazylianów. Największym fundatorem stał się Mikołaj Potocki, który wg jednych źródeł miał wstąpić do klasztoru, wg innych tylko nawrócił się na poprzednio wyznawaną wiarę, ufundował wiele budowli, które nadały mu obecny wygląd (m.in. cerkiew Uspienską -Zaśnięcia NMP)
Pielgrzymowanie do monastyru zaczęło się pod koniec XVIII kiedy to papież Klemens XIV przesłał korony do udekorowania ikony. Koronacja Matki Boskiej jest zwyczajem katolickim i sprawiła, że do klasztoru zaczęli przybywać pielgrzymi zarówno prawosławni, jak i katolicy greckiego i rzymskiego obrządku. Podobno modlił się tutaj sam Juliusz Słowacki. Zakonnicy poparli powstanie listopadowe, za co spotkały ich represje w postaci rozwiązania zgromadzenia i przekazania klasztoru prawosławnym duchownym. Od czasu podporządkowania klasztoru synodowi wzrosło jego znaczenie, podniesiono jego rangę do ławry. Znajdowała się tu rezydencja prawosławnych biskupów wołyńskich. Patronat nad monastyrem objęli carowie, nie tylko pielgrzymujący do Poczajowa, ale również posyłający do klasztoru bogate dary. Stał się on czwartą świątynią imperium rosyjskiego.
W czasie I wojny światowej mnisi ukryli ikonę i opuścili ławrę. Klasztor splądrowano i zniszczono. Po zakończeniu rewolucji zakonnicy wrócili, ale klasztor funkcjonował tylko do zakończenia II wojny światowej. Był najważniejszym ośrodkiem prawosławia w Polsce międzywojennej. Zanim wkroczyły oddziały Armii Czerwonej Ukraińcy utworzyli milicję i opanowali władzę w mieście. Armia niemiecka wkroczyła w lipcu 1941 i natychmiast utworzyła getto zlikwidowane w rok później. Polaków, około 10 rodzin, restrykcje niemieckie nie dosięgły. Opuścili Poczajów na wieść o rzezi wołyńskiej, niestety nie udało im się przeżyć. Po wojnie władze sowieckie pozostawiły niewielką część mnichów, zajmując monastyr na muzeum ateizmu i wiele budynków na cele świeckie. Zakonnicy użytkowali główną cerkiew do której wrócił cudowny obraz. Obecnie jest to cerkiew prawosławna podporządkowana patriarchatowi moskiewskiemu.
Przed wejściem odbywa się „przegląd stanu turystek”. Okazuje się, że jednak czegoś mi brakuje. „Przeglądacz” uzupełnia moją garderobę o długi, gruby czarny fartuch wiązany w pasie na zakładkę. Z nieba leje się żar, jest jakieś 28 i tuż po 12.
Przez dosyć wąskie Święte Wrota wchodzimy na stromy dziedziniec na którym trudno skupić uwagę na jednym budynku. Jest tu bardzo dużo różnorodnych budowli, jedne kwalifikujemy od razu jako cerkwie, choć widać, że wybudowane w różnych czasach. Białe mury ze złotymi kopułami kontrastują z granatem kopuł upstrzonych złotymi gwiazdkami i ażurową altanką misternie zdobioną mozaiką w takich kolorach a także ogromnym witrażem. A wszystko otoczone pięknym ogrodzeniem wykonanym z metalu i piaskowca. Ustawienie stylizowanych lamp na ogrodzeniu sprawia, że wydaje się ono starsze niż jest w rzeczywistości.
Zwiedzamy Sobór Zaśnięcia NMP i Sobór Trójcy Świętej, w których złoto kapie zewsząd, a malowidła na ścianach nadające dodatkowo charakteru wschodnim świątyniom są wyjątkowo piękne, zaś wąskie okna i panujący półmrok zmuszają do kontemplowania i skupienia. Każdy detal jest piękny, widać nieprawdopodobną dbałość o szczegóły. Motywy roślinne wypełniają powierzchnie łuków podtrzymujących sklepienia.
Zadowoleni, że zobaczyliśmy jeden z najpiękniejszych i najważniejszych obiektów kultu maryjnego nie tylko dla prawosławnych, wyruszamy w dalszą drogę.
Przed nami Krzemieniec.
Jak Krzemieniec to wiadomo Słowacki i gimnazjum krzemienieckie. A jak gimnazjum to Czacki i Kołłątaj. Usiłujemy przypomnieć sobie co wiemy, szukamy w przewodnikach i wymieniamy się wiadomościami. Nazwa miasta pochodzi od licznie występującego na wzgórzach krzemienia z którego wykonywano skałki do strzelb.
Jedziemy doliną wzdłuż wzgórz, jest więc czym nacieszyć oczy. Wjeżdżamy do miasteczka. Zaskakująco, jak na takie miasto, zły stan drogi, pustki na ulicach, jest wczesne popołudnie. Mijamy długi budynek w pastelowych barwach otoczony odrapanym murem, potężny kościół i zatrzymujemy się nieopodal miejsca w którym przez 14 lat mieszkał Juliusz Słowacki. To dworek Januszewskich, dziadków Juliusza. Na bazaltowym postumencie umieszczono popiersie poety. Moim zdanie bardzo mało udane, jakoś nie bardzo podobny do siebie ten Słowacki z pomnika. Wizja artystyczna całkowicie nietrafiona.
Dworek przeszedł kapitalny remont, ale było to kilka lat temu, więc tu i ówdzie widać ślady użytkowania przez zwiedzających. Jest to tak naprawdę Muzeum Juliusza Słowackiego w którym zgromadzono pamiątki po poecie i jego najbliższych. W ośmiu pokojach prezentowane są poszczególne etapy życia Słowackiego. Wędrujemy poprzez Krzemieniec, Wilno, Warszawę, Ukrainę i wschód oraz Paryż. Oglądamy salon jego matki o ktorym poeta miał mawiać, że to"sen Salomei". Oglądamy meble, piece, obrazy, a na jednym z nich mały Julek jako amorek, bibeloty pozostałe po rodzinie i najważniejsze – rękopisy poety umieszczone w pięknej szafie bibliotecznej. Spędzamy niewiele ponad godzinę w tym miejscu, a potem oglądamy ogród z tablicą upamiętniającą miejsce narodzin Słowackiego.
Miasto powstało ponad 1000 lat temu. Na górze zwanej Górą Bony w czasach ruskich w X wieku zbudowano drewniany, ufortyfikowany gród, następnie w Księstwie Halicko-Wołyńskim drewniane umocnienia zastąpiono murami obronnymi. Zamek stanowił tak silną fortyfikację, że na próżno oblegał go król węgierski Andrzej i równie bezskutecznie Tatarzy Batu-Hana. Na początku XIV wieku Krzemieniec przyłączony został do Litwy, a po Unii Lubelskiej znalazł się w granicach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Za czasów Jagiełły więziono w nim najmłodszego jego brata, księcia Świdrygiełło, przeciwnika unii polsko - litewskiej, który sprzymierzył się z Krzyżakami przeciwko Jagielle i Witoldowi. Prawa miejskie nadane przez Władyslawa Warneńczyka w 1438, sprzyjają napływowi ludności w tym również Żydów, którzy zakładają tu jedną z najważniejszych wołyńskich gmin. Za czasów Zygmunta Starego, jego żona Bona otrzymuje starostwo krzemienieckie i od jej imienia pochodzi nazwa góry wznoszącej się nad miastem. Królowa przebudowuje zamek w stylu renesansowym i wzmacnia nadszarpnięte zębem czasu umocnienia. Po założeniu drukarni i szkoły rośnie znaczenie Krzemieńca jako ośrodka oświaty. Czasy jednak są niespokojne. Podczas powstania kozaków pod wodzą Chmielnickiego zamek przez 6 tygodni broni się przed oddziałami pułkownika Krzywonosa, po czym zostaje zburzony i nigdy już nieodbudowany. W takim stani, malownicze ruiny, zobaczył zamek Jagiellonów ostatni król Rzeczypospolitej, Stanisław August Poniatowski.
Najcenniejszym zabytkiem i najbardziej okazałą budowlą Krzemieńca jest zespół klasztorno-kościelny jezuitów w którym mieściło się słynne Liceum Krzemienieckiego, usytuowany na niewielkiej skarpie opadającej łagodnie ku głównej ulicy. Nie można go nie zauważyć wjeżdżając do miasta.
W XVIII wieku w zespole pałacowym książąt Wiśniowieckich jezuici zakładają kolegium jezuickie. Działa ono do chwili kasacji zakonu w 1775 roku, a następnie zostaje podporządkowane Komisji Edukacji Narodowej. Nową szkołę zakladają Tadeusz Czacki i Hugo Kołłątaj. Z perspektywy lat wydaje się, że nie mogło dawne kolegium trafić na lepszych protektorów.
Tadeusz Czacki wykształcony pod okiem jezuitów, członek Komisji Edukacji Narodowej, znawca zbiorów Biblioteki Załuskich, członek Komisji Edukacji Narodowej i współtwórca Konstytucji 3 Maja, twórca rejestru klejnotów i insygniów królewskich znajdujących się w skarbcu wawelskim, po przyznaniu autonomii szkolnictwu polskiemu na początku XIX wieku zostaje powołany na stanowisko wizytatora szkół w guberniach wołyńskiej, podolskiej i kijowskiej.
Hugo Kołłątaj, jeden z najświatlejszych umysłów epoki, doktor filozofii, prawa i teologii, działacz komisji Edukacji Narodowej i twórca planu powszechnego, na miarę tamtych czasów, nauczania, uczestnik Sejmu Czteroletniego i jeden z najaktywniejszych członków stronnictwa patriotycznego za udział w powstaniu kościuszkowskim zostaje skazany i osadzony w ołomunieckim więzieniu skąd trafia na Wołyń i wspomaga Czackiego w jego planach założenia liceum w Krzemieńcu.
Oglądamy gmach liceum Krzemienieckiego z zewnątrz, chodzimy po dziedzińcu na którym stopy stawiali najwybitniejsi polskiego Oświecenia. Wykładali tu przecież Joachim Lelewel, Józef Korzeniowski, Aleksander Mickiewicz - brat poety i Euzebiusz Słowacki - ojciec Juliusza.
W r. 1819 gimnazjum zostało przekształcone na Liceum Krzemienieckie, co podniosło rangę szkoły, bo wiązało się m.in. z prawem nadawania niższych stopni naukowych. W ramach represji po powstaniu listopadowym, po zamknięciu liceum przez władze carskie w jego murach utworzono prawosławne seminarium duchowne, a później szkołę żeńską dla panien prawosławnych. Decyzją Naczelnika Józefa Piłsudskiego już w 1920 reaktywowano uczelnię zachowując jej pierwotną nazwę. Jednak liceum już nigdy nie cieszyło się taką sławą jak za czasów Czackiego. Był to bowiem zespół szkół w skład ktorego wchodziło państwowe gimnazjum o profilu humanistycznym i matematyczno-fizycznym oraz seminarium nauczycielskie wraz z internatem. Kres działalności szkoły przypada na 17 września 1939. Nowa kadra, nauczyciele radzieccy, poddawała uczniów indoktrynacji komunistycznej. Ci , ktorzy sprzeciwiali się sowietyzacji, albo byli wyjątkowo oporni byli deportowani do Kazachstanu. Zanim weszli tu Niemcy sowieci wymordowali kilkuset Polaków. Niemcy dokończyli dzieło zniszczenia swych poprzedników masowyo rozstrzeliwując mieszkańców Krzemieńca . Wśród rozstrzelanych było 35 profesorów i pracowników Liceum Krzemienieckiego.
Oglądamy jeszcze 2 kościoły i wyruszamy w dalszą podróż. Nasuwa się jednoznacznie pytanie: skoro byli tu jezuici, to musieli przyjechać do miasta, do miejsca w którym mogli znaleźć odpowiednią atmosferę dla swoich działań edukacyjnych. Jak to możlwe, że oglądany Krzemieniec budzi w nas uczucie litości? Wałęsające się ulicami koty, fatalne chodniki (?), płyty chodnikowe są w stanie ostatniego stadium użyteczności, smutni ludzie i wokół szaro - buro. A przecież tak sam Słowacki wspominał miasto swojego dzieciństwa:
(....)"Piękne, rodzinne miasto, wieżami wytryska
Z doliny wąskim nieba nakrytéj błękitem.
Czarowne gdy w mgle nocnéj wieńcem okien błyska;
Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,
Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.
Tam zimą lecą z lodów potoki rozkute,
I z szumem w kręte ulic wpadają załomy"(....) J.Słowacki - "Godzina myśli"
Kolejne z miast, które w Rzeczypospolitej kształtowały myślenie licznych zastępów światłych i mądrych Polaków, pokoleń rzucanych później na różne szańce, ukazało się nie tylko jako miasto utracone mocą decyzji jałtańskiej przyklepującej kolejny rozbiór Polski, ale i miasto złamane siłą przemian, którym podlegało. Zabór rosyjski, krótka co prawda, ale nieprawdopodobnie dotkliwa okupacja sowiecka i niemiecka, a wreszcie kapitalizm wkraczający na te ziemie razem z pierestrojką i odzyskaniem niepodległości przez Ukrainę, a może bardziej niż ten wkraczający kapitalizm, ustępujący socjalizm, który spowodował upadek zakładów pracy i zubożenie ludzi nie nawykłych przecież do samostanowienia, czyli w sumie nędza i brak perspektyw, spowodowały, że w Krzemieńcu głośniej niż w innych historycznie polskich miastach słychać krzyk "SMUTNO MI BOŻE...."
Z Krzemieńca, po śniadaniu zjedzonym w jednym z prywatnych obiektów wypoczynkowych położonych na obrzeżach miasta, zadbane drewniane domki i ładnie zagospodarowany teren z sadzawką i fontanną, głębokim jarem wyjeżdżamy w stronę Wiśniowca. To oddalone o niewiele ponad 20 km miasto położone na wyżynie podolskiej jest pamiątką nie tylko po jednym z najznakomitszych polskich królewskich rodów, wśród których byli i katolicy i prawosławni, ale i miejscem uświęconym krwią Polaków, krwią przelaną pod koniec II wojny światowej.
O atrakcyjności miasteczka decyduje zespół pałacowy książąt Wiśniowieckiech, w tym dwóch najbardziej znanych nam Polakom, księcia Jeremiego i jego syna późniejszego króla Rzeczypospolitej, Michała Korybuta oraz cerkiew Podniesienia Krzyża Świętego znajdująca się u stóp pałacu.
Książę Jarema był dziedzicem wielkich dóbr w województwach ruskim i wołyńskim, a także w kijowskim na Zadnieprzu, które intensywnie kolonizował osadzając tam znacznie więcej poddanych niż jego przodkowie. Posiadał własną armię liczącą średnio ok. 5 tysięcy żołnierzy. Władzę sprawował ciężką i twardą ręką, co umożliwiło mu utrzymanie kresowych posiadłości. Człowiek o wielkich zdolnościach przywódczych, czego niestety zabrakło jego synowi, bardzo pozytywnie wpływał na morale wojska, dzięki czemu w znacznej mierze przyczynił się do stłumienia powstania Chmielnickiego z kozakami którego rozprawił się w sposób brutalny, stosując charakterystyczne dla tamtych czasów i obszarów tortury. Te słowa wypowiada sienkiewiczowski książę - "Mordować ich tak, żeby czuli że umierają". Niestety nie doczekał się książę pogrzebu. Zmarł nagle i w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, brzuch go rozbolał, w czasie wyprawy przeciw Chmielnickiemu i mimo jednoznacznego polecenia pochowania ciała w budowanym przez niego kościele karmelitów w Wiśniowcu, pochowany został wg legendy na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich.
Pałac w którym znajdowała się jeszcze niedawno szkoła, a który wg naszego przewodnika ma być niedługo muzeum, znajduje się w remoncie. Nie robi to na nas specjalnego wrażenia, bo co mielibyśmy zwiedzać w szkole? Zapewne zachowały się jakieś elementy architektury pałacowej, ale znając radzieckich konserwatorów zabytków z dużą pieczołowitością zamazujących ślady polskości na tych ziemiach, nie spodziewamy się tam niczego ciekawego. Spacerujemy po parku z dobrze utrzymanym starodrzewem, trafiając w odległej od pałacu części na ustronne miejsce w którym znajduje się ławka, podobno samego Honore Balzaka.
Dzieje miasta sięgają końca XIV wieku, ale wymienione z nazwy zostaje dopiero ponad wiek później po zwycięskiej bitwie wojsk koronnych nad Tatarami. Poźniejsze losy miasta takie same jak innych miast i miasteczek na rubieżach. Po III rozbiorze w zaborze rosyjskim, następnie do wkroczenia sowietów 17 września w Polsce. Ludność żydowska stanowiąca większość wymordowana przez Niemcow i policję ukraińską, polska przez nacjonalistyczne oddziały UPA.
Z parku udajemy się do cerkwi, gdzie oglądamy ikonostas, słuchamy o przywódcy kozackim, pełnym odwagi i fantazji, również księciu Wiśniowieckim, ale Dymitrze. Polska pilotka, która poprzednio była tu z polskim przewodnikiem nieśmiało opowiada niewielkiej grupce w której mam szczęście znaleźć się, o klasztorze karmelitów bosych i jego ozdobie kościele w którym pochowani byli katoliccy książęta Wiśniowieccy, a z którego tak naprawdę została brama umieszczona vis a vis wejścia do pałacu.
Polecam : http://www.kresy.pl/publicystyka,reportaze?zobacz/u-grobow-wisniowieckich-i-polskich-meczennikow
Przybywamy do Zbaraża witani olbrzymimi plakatami informującymi o 800 rocznicy powstania miasta.
Zbaraż to miasto powstałe na początku XIII wieku. Początkowo gród ruski podporządkowany księstwu halickiemu, a od połowy XV wieku siedziba jednego ze znakomitszych rodów wołyńskich, Zbaraskich. Wielokrotnie niszczony odbudowany nieopodal jako Nowy Zbaraż staje się poważnym bastionem na rubieżach Rzeczypospolitej narażonych na ataki Tatarów i Turków. Twierdzę zbaraską budują na zlecenie ostatniego z linii Zbaraskich, Jerzego, zachodni architekci Wenecjanin i Flamandczyk. Pierwotne założenia architektoniczne Wenecjanina zostają zastąpione projektem Flamandczyka, ze względu na zdecydowanie bardziej obronny charakter. Budowę twierdzy zakończono w 1626, a następnie w ponad 20 lat później otoczono go obozem warownym. Po śmierci ostatniego właściciela Jerzego Zbaraskiego, zamek w posiadaniu księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, który dowodzi jego załogą w czasie oblężenia Zbaraża przez hetmana Chmielnickiego i chana Krymu Islama Gireja III.
Zwiedzamy zamek, oglądamy galerię obrazów, rękodzieła ludowego - haftów i strojów eksponowanych w komnatach, meble umieszczone w holu, wychodzimy na zewnątrz i z tarasu patrzymy na dziedziniec z ustawionymi działami. W dawnych zabudowaniach gospodarczych (stajnie?) wystawiana jest rzeźba jednego z okolicznych artystów. Spacer po parku kończy nasz pobyt w Zbarażu. Bez specjalnych wzruszeń, choć pamiętam o Skrzetuskim, wiernym żołnierzu kniazia Jeremiego wyprawiającym się do króla z informacją o oblężeniu, opuszczam zbaraską twierdzę, której wyrwano zęby i urządzono w niej takie ładne, bez wyrazu i pomysłu muzeum.
Miasto nie robi większego wrażenia, bardzo ładna bryła Cerkwi Narodzenia Pańskiego, piękny kościół, dawniej dominikanów, obecnie cerkiew grekokatolicka w którym nie ma nic z wystroju przedwojennego, sympatyczny deptak Sahajdacznego i pyszne lody w jednej z kafejek niedaleko kościoła dominikańskiego spowodowało, że spędziliśmy w Tarnopolu kilka miłych godzin. Przeszłość wiąże z obecną sytuacją kilka punktów zbierania podpisów w obronie byłej premier Ukrainy Julii Tymoszenko.
Dzisiejszy Tarnopol położony jest na miejscu średniowiecznej osady ruskiej należącej do Księstwa Halicko - Wołyńskiego, którą w XIV wieku zniszczyli Tatarzy. W dwa wieki po przyłączeniu do Polski hetman wielki koronny, Jan Tarnowski zakłada na terenie dawnej osady twierdzę, która ma bronić te ziemie przed Tatarami i Turkami. Uzyskanie praw miejskich, nadaje je Zygmunt I Stary, przyczynia się do rozwoju miasta. Po zajęciu Kamieńca Podolskiego Turcy spustoszyli i Tarnopol, co jednak nie wpłynęło na ograniczenie wymiany handlowej między Polską, Wołoszczyzną, Mołdawią , Węgrami i Rosją. W wyniku I rozbioru Polski znalazł się w granicach Austrii. Stał się stolicą obwodu co wzmocniło jego pozycję i przyczyniło się do dalszego rozwoju. W czasie wojny polsko – austriackiej w 1809 roku miasto zostaje na krótko zdobyte przez oddziały polskie, po czym oddane Imperium Rosyjskiemu, które formalnie sprzymierzone jest z Cesarstwem Francuskim. Po Kongresie Wiedeńskim wraca w granice Austrii. W 1844 roku cesarz Ferdynand I nadaje Tarnopolowi herb czyniąc zeń miasto królewskie. Rozwój kolei powoduje wzrost mieszkańców miasta. Połowę z prawie 30 tysięcy mieszkańców stanowili Żydzi. Dalsze losy były takie jak większości miast na wschodzie. Armia rosyjska i akcje ukraińskich działaczy niepodległościowych, wreszcie w 1921 roku traktat ryski przyłącza Tarnopol do Polski. Po wkroczeniu Armii Czerwonej rozpoczęły się ciężkie dni dla wszystkich miast wcześniej leżących w granicach Rzeczypospolitej. Sowietyzacja, narzucanie obywatelstwa ZSRR i represje NKWD, wreszcie terror sowiecki przejawiający się w aresztowaniach, wywózkach na Syberię i do Kazachstanu, zabór mienia – tak wyglądała codzienność mieszkańców. Niszczono naukę i kulturę polską, zamykano kościoły, a działaczy politycznych i społecznych zsyłano do gułagu. Wybuch wojny niemiecko – rosyjskiej spowodował wymordowanie polskiej inteligencji, również na ulicach Tarnopola. W czasie II wojny Tarnopol był siedzibą powiatu w Dystrykcie Galicja. Niemcy wymordowali Żydów głównie w obozie koncentracyjnym w Bełżcu. Wskutek porozumień jałtańskich miasto znalazło się w Ukraińskiej SRR, a ludność polską przesiedlono do Polski, głównie na zachodnie ziemie odzyskane.
Obecnie jak w całej Ukrainie Zachodniej coraz głośniej słychać głosy nacjonalistyczne. W grudniu 2008 roku odsłonięto pomnik Stepana Bandery, który wspólnie z Romanem Szuchewyczem - dowódcą UPA odpowiedzialnym za zbrodnie wołyńskie, otrzymał honorowe obywatelstwo Tarnopola. Rok 2011 Tarnopolska Rada Obwodowa poświęciła dwóm nacjonalistycznym działaczom, jeden z nich to przewodniczący Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, współtwórca i dowódca Strzelców Siczowych, a drugi był jednym z głównych inicjatorów kierujących rzezią wołyńska.
Do Kamieńca Podolskiego wjeżdżamy po południu. Miasto zaskakuje mnie wielkością i rozmachem. Moje myślenie o Kamieńcu Podolskim na pewno zostało uwarunkowane tym co spotkało mnie w Krzemieńcu którego roli jaką odegrał w przedwojennej Polsce, byłam świadoma. Przechodzimy ulicami do Baszty Batorego, z dumą zauważam łacińską inskrypcję poświęconą królom Stefanowi Batoremu i Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu. Przechodzimy na Stare Miasto, oglądamy piękną katedrę św. Piotra i Pawła, przy której Turcy postawili minaret, wchodząc do niej przez bramę na której również inskrypcja łacińska informuje o wizycie w Kamieńcu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Obok na cmentarzu przykościelnym odnajdujemy grobowiec nie Michała, a Jerzego Wołodyjowskiego, pułkownika z którego Sienkiewicz stworzył bohatera narodowego ku pokrzepieniu serc.
Symbolika tego pomnika jest oczywista: to pień ściętego dębu, a na nim orzeł, który nie może uwić gniazda. Ten ścięty dąb to całkowity rozbiór Polski. Z uciętego pnia odrastają małe gałązki - to nasze powstańcze zrywy narodowe. Ale i one są ścinane. Na dole pnia dębu największa kula armatnia znaleziona w Kamieńcu , a na niej słowa: Res magna Libertas (Wolność to wielka rzecz).
Czekam na chwilę kiedy zobaczę zamek, ale to dopiero nazajutrz po rejsie Dniestrem, który ma nam wrócić nadwątlone bieganiem siły, zaplanowano wyjazd do zamku. W pewnej chwili przewodnik zwraca uwagę na to co po lewej za plecami. Nie wierzę własnym oczom. Przede mną zamek widoczny jak na dłoni.
" …Wołodyjowski siadł na konia i czuwał nad wymarszem. Zamek opróżniał się, ale marudnie, z przyczyny zawadzającego gruzu i złamów. Ketling zbliżył się do małego rycerza.(…) Tu wzięli się w ramiona i przez pewien czas tak trwali. Oczy obydwom błyszczały nadzwyczajnym światłem... Ketling skoczył wreszcie w kierunku lochów... Wołodyjowski zaś zdjął hełm z głowy; chwilę spoglądał jeszcze na tę ruinę, na to pole chwały swojej, na gruzy, trupy, odłamy murów, na wał i na działa, następnie podniósłszy oczy w górę, począł się modlić...(…) Ach!...Ketling pospieszył się, nie czekając nawet na wyjście regimentów, bo w tej chwili zakołysały się bastiony, huk straszliwy targnął powietrzem: blanki, wieże, ściany, ludzie, konie, działa, żywi i umarli, masy ziemi- wszystko to porwane w górę płomieniem, pomieszane, zbite jakby w jeden straszliwy ładunek, wyleciało w powietrze... Tak zginął Wołodyjowski, Hektor Kamieniecki, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej…” - Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"
Twierdza zwana przedmurzem chrześcijaństwa lub bramą do Polski finansowana była zarówno przez papieży jak i królów Rzeczypospolitej. Zamek poraża swoją wielkością, trudno się dziwić, że uchodził za twierdzę nie do zdobycia, że na wieść o jego upadku król Jan Kazimierz umarł na zawał serca. Potężne mury, baszty a wokół kilkudziesięciometrowe jary Smotrycza stanowią barierę nie do zdobycia.
Sam sułtan turecki Osman II w 1621 roku podczas wyprawy na Polskę, gdy zobaczył kamieniecką twierdzę i usłyszał, że Bóg ją stworzył poprzez otaczającą ją naturę, wycofał się powierzając zdobycie jej temuż Bogu. Przeświadczenie o niemożności zdobycia twierdzy było tak wielkie, że nie uchwalono dotacji na wały obronne, brakowało pieniędzy na utrzymanie załogi, nie była ona też dostatecznie wyszkolona i mimo wystarczającej liczby dział brakowało ludzi do ich obsługi. Kiedy więc w 1672 roku pod mury podeszła 200 tysięczna armia sułtana Mehmeda IV, zamek nie tylko był słabym bastionem, ale i zarządzanie obroną pozostawiało wiele do życzenia. Brak komendanta spowodował przyznanie dowództwa staroście podolskiemu Mikołajowi Potockiemu, jako najwyższemu godnością. Sam Wołodyjowski, opuszczony przez żonę Krystynę ratującą się ucieczką przed oblężeniem ze wszystkimi pieniędzmi i klejnotami, dokonywał heroicznych czynów, nie tylko bronił fortecy, ale i organizował wypady i podjazdy przywożąc jeńców. Regularne oblężenie twierdzy zaczęło się 18 sierpnia. Spadło na nią setki kul, ostrzeliwano również miasto, ginęli jego mieszkańcy, nie nadążano z gaszeniem pożarów. Duchowieństwo i przedstawiciele miasta zaczęli zgłaszać apele o poddanie miasta. Kiedy w tydzień później zginął jeden z najbardziej oddanych obrońców, chorąży podolski Wojciech Humaniecki, wola walki osłabła nawet u samego Wołodyjowskiego. Najprawdopodobniej zginął przypadkowo w czasie gdy w namiocie sułtana podpisywano traktat kapitulacyjny. Major Hekling (sienkiewiczowski Ketling), Kurlandczyk dowodzący artylerią wysadził skład amunicji, a odłamek skały uderzył w głowę pułkownika Wołodyjowskiego, który znajdował się na dziedzińcu zamku. Tak narodziła się legenda.
Postanawiamy zjeść kolację w restauracji nieopodal zamku. Wielka sala, a w niej sześcioosobowe stoliki przykryte ceratą przypomina jadalnię z czasów szkolnych. Karta zaskakuje nas mnogością pierogów i postanawiamy urządzić "pierogowy wieczór". Na początek zamawiamy ruskie i z ziemniakami i cebulką, potem z kapustą i grzybami, a na koniec na słodko z twarogiem. Jesteśmy w pięcioro, więc próbujemy rożnych pierogów i wszystkie znakomite. Dziewczyna ktora nas obsługuje jest miła, ale nie nachalna. Widać, że jest wyraźnie zadowolona z naszej obecności. Dostaje suty napiwek po zamówieniu lodów.Wieczorem udajemy się na most o którym opowiadał przewodnik. Jest to niezapomniane przeżycie. Nieświadomie i niezamierzenie stajemy się częścią konstrukcji mostu, każde drganie mostu pod kołami, zwłaszcza tirów odczuwamy.
Po śniadaniu jedziemy na przystań nad Dniestrem, skąd dwupokładowym stateczkiem udajemy się w rejs. Niezapomniane wrażenia pozostawiają krajobrazy brzegów Dniestru niezwykle malownicze i różnorodne. Każdy meander rzeki otwiera nowe widoki. Czasami są to strome nagie skały obmywane strumieniami, czasami łagodne pagórki pokryte lasami. Gdzieniegdzie skarpy pokruszonych łupków o kolorach od beżowego przez brązowy, czerwony aż do fioletowego. Skalne brzegi wyrastające ponad taflę wody wyglądają tak jakby ktoś wyrzeźbił różnego typu balaski, kolumienki i inne elementy łączące brzeg z wodą. Tym rzemieślnikiem o niespotykanym wśród ludzi mistrzostwie jest wiatr wspomagany przez wodę. Nad nami drą się czajki, na brzegach dostojnie spacerują czaple siwe. Zamykam oczy i wsłuchuję się w dźwięki, które 350 lat temu słyszał Jan Skrzetuski gdy szukał Heleny Kurcewiczówny.
Dopływamy do miejsca w którym utworzono coś na kształt zalewu zostawiając pod wodą kilka wiosek. Na lądzie znajduje się malownica Bakota. Położona nad rozlewiskiem Dniestru była centrum życia duchowego i kulturalnego w XI - XIV wieku. Znajduje się tu klasztor prawosławny wykuty w skałach wapiennych.
Największą atrakcją Chocimia jest zamek - forteca, skąd roztacza się przepiękna panorama na Dniestr. Zarówno Chocim, jak i twierdza mają historię zbliżoną do innych miejsc na Podolu i Wołyniu. Choć Chocim leży na historycznej Bukowinie to ziemie te też przechodziły z rąk do rąk i częstym zagrożeniem byli tu Turcy. Miasto miało wielu właścicieli. Należało do Księstwa Halickiego, Halicko - Wołyńskiego, Mołdawskiego, odbita przez hetmana Jana Tarnowskiego, zagarnięte przez Turcję z rąk której na krótko zostało wyrwane przez hetmanów Chodkiewicza i Sahajdacznego. Zdobywali je Dymitr Wiśniowiecki i Bohdan Chmielnicki z kozakami.
Obecnie zamek zbudowany na nieregularnym planie to muzeum z 5 basztami i gotyckim pałacem książęcym z kaplicą. Forteca osadzona jest na stromym wysokim południowym brzegu Dniestru. Wysokich grubych murów broni od strony szeroko rozlanej rzeki rumowisko skalne będące dodatkowym zabezpieczeniem przed atakami zza rzeki, a od pozostałych stron potężne obwarowania ziemne. Częściowo zrekonstruowane elementy twierdzy, kamienna brama obwarowań na zewnątrz i bastion północno-wschodni zewnętrznych wałów, wieża bramna z mostem oraz resztki wałów ziemnych, fos i bastion zewnętrznych fortyfikacji świadczą o potędze zamku. Urzeka piękna zewnętrzna architektura kaplicy zamkowej, a także rekonstruowany pałac i baszta komendancka. W roku 2007 budowla została zaliczona do "siedmiu cudów Ukrainy". Nie dziwi więc spora grupa artystów - malarzy, którzy przyjechali do twierdzy w poszukiwaniu plenerów.
Twierdzę nazwaną Okopami św. Trójcy zbudował przeciw Turkom Stanisław Jan Jabłonowski hetman wielki koronny za panowania króla Jana III. Budową kierował Marcin Kątski generał artyleryi koronnej - tablicę o takiej treści można zobaczyć na murach zrujnowanej bramy w miejscowości Okop Góry Świętej Trójcy.
Do Czerniowców jedziemy bez specjalnego przekonania. Dotychczas widziane miejsca były nam bliskie poprzez wszystkim znane postacie bohaterów Trylogii, Skrzetuski wykradał się ze Zbaraża i płynął Dniestrem, nad którym poszukiwał też Heleny Kurcewiczówny, obrona Chocimia zapewniła Sobieskiemu, wtedy hetmanowi, wygraną elekcję i monarszy tytuł, Kamieniec Podolski dał początek legendzie Wołodyjowskiego, ale Czerniowce? Małe przygraniczne miasteczko? Po co my tam jedziemy słychać było na każdym postoju i w czasie podróży z Kamieńca. Mijaliśmy biedne wioseczki, zaniedbane tereny. Słowem nic ciekawego. Wjeżdżamy do Czerniowiec. Już pierwsza ulica, chyba Gagarina, zatrzymuje wzrok. Co prawda wygląda jak przedmieścia, niewysokie kamienice, ale mnie kojarzy się z krakowskim Podgórzem. W autokarze coraz większe zainteresowanie. Sięgamy po aparaty, chcemy utrwalić piękne fasady piętrowych kamieniczek, niektóre z nich są odnowione, inne mimo, że nie, to nie są w odrażającym stanie. Już wiemy, że to będzie ważne miasto w naszej podróży. Miasto które wzorce czerpało i z Krakowa i Wiednia nazywane „małym Wiedniem Wschodu” gdzie „wolny dzień zaczynał się od Schuberta, a kończył pojedynkiem (…) chodniki zamiatano bukietami róż(…) gdzie psy nazywano imionami olimpijskich bogów (…). Okręt rozkoszy z ukraińską załogą, niemieckimi oficerami i żydowskimi pasażerami na burcie…”to w skrócie opinia zakochanego w Bukowinie Georga Heintzela.
Po przeglądzie z autokaru ulic dojeżdżamy do zaplanowanego na ten wieczór miejsca – ceglana dwupiętrowa rezydencja w której wykorzystano motywy i formy architektury bizantyjskiej, to Pałac Metropolitów Bukowińskich wybudowany przez czeskiego architekta w latach 1864 – 1882. Malowniczego wyglądu nadają mu schodkowe wznoszące się szczyty frontów i wysokie strome dachy, ktore upiększono wzorzystą kolorową dachówką tworząc dywan z motywami bukowińskiej ornamentyki ludowej. Zespół składa się z trzech korpusów, tworzących frontowy dziedziniec defiladowy. Czwarta strona oddzielona jest od ulicy ogrodzeniem. W jej centrum wzdłuż głównego skrzydła znajduje się monumentalna trójprzęsłowa brama. Gmach jak z bajki wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2011 roku.
Następnego dnia zwiedzamy Czerniowce, których nazwa najprawdopodobniej pochodzi od kierunku świata – czarna barwa oznaczała u dawnych Słowian południe, nazywali oni bowiem kierunki świata kolorami, a Czerniowce to miasto na południu.
Pod względem etnicznym, Czerniowce były najbardziej "wymieszaną" ze wszystkich prowincjalnych stolic cesarstwa Habsburgów. Na początku XX wieku 33 % ludności stanowili Źydzi, 17 %– Niemcy, 17% – Ukraińcy, 16% – Rumuni i 14% – Polacy. Żyli tu rownież Ormianie, Węgrzy, Słowacy, Rosjanie (członkowie prawosławnej sekty Lipowanów) i in. Za czasów austriackich każda większa grupa etniczna rozwinęła sieć rozmaitych kulturalnych, oświatowych, sportowych, politycznych i społecznych organizacji oraz stowarzyszeń. Stąd też mnóstwo pamiątek - zabytków po różnych grupach etnicznych, ktore w ten sposób podkreślaly ważność swojej grupy i jej wysoki status.
Centrum miasta wyznaczone jest przez plac z Ratuszem, niedaleko budynek Banku Państwowego i najpiękniejsza ulica Franki, ktorą przechodzimy na Plac Teatralny. Piękny secesyjny budynek Żydowskiego Domu Ludowego z monumentalnymi rzeźbami herosów podtrzymujących górne piętra, piękna bryła teatru i inne eleganckie budowle sprawiają, że jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Zwłaszcza, że wszystkie są odnowione. Spacer deptakiem Kobylańskiej przy ktorym kamienice sprzed 100 lat z pamiątkowymi rzeźbami w niszach, bar Kwinto (na cześć słynnego kasiarza i trębacza?) z pyszną kawą sprawiają, że wyjeżdżamy z Czerniowiec z niedosytem zbyt pobieżnego obejrzenia miasta.
Kołomyja, której nazwa pochodzi od imienia jej założyciela, króla halickiego, Kolomana, uzyskała prawa miejskie od króla Kazimierza Wielkiego. To tu Kazimierz Jagiellończyk dwukrotnie odebrał hołd od hospodara mołdawskiego Stefana III Wielkiego. Pierwszy hołd w 1459 zakończył się upokorzeniem hospodara, bo w momencie składania go otwarto namiot w którym przebywali królowie i rycerze wojsk obu królów ujrzeli hospodara klęczącego przed Kazimierzem Jagiellończykiem. Miasto szybko się rozwijało, położone było na złożach soli, ktorą handlowało. Bardzo szybko pojawili się tu Żydzi, którzy na fali pogarszającej się sytuacji ekonomicznej i ciągłego zagrożenia wojnami kozackimi skierowali swe wierzenia w stronę mistycyzmu sprawiając, że stała się Kołomyja znanym ośrodkiem chasydyzmu.
Miasto jest sympatyczne i przyjemnie się po nim spaceruje. Odnowione śródmieście sprawia miłe wrażenie. W centrum miasta, które na pewno nie jest centrum historycznym, wybudowano zadziwiającą budowlę. Wielkie wymalowane na pomarańczowo - brązowo jajo informuje, że znajdujemy się obok Muzeum Pisanek, jedynego na świecie budynku o takim kształcie. Eksponaty gromadzone latami i pierwotnie wystawiane w maleńkiej drewnianej XVI wiecznej cerkwi, ale kiedy na fali przemian politycznych oddano ją wiernym, bardzo szybko przy okazji renowacji starych kamieniczek, wybudowano 13 metrowej wysokości jajo i przeniesono do niego zbiory. Tysiące ukraińskich wydmuszek wspólnie z pochodzącymi z Białorusi, Polski i Azji prezentuje największy zbiór pisanek na świecie. Wnikliwy obserwator zauważy różnicę w zdobieniu między poszczególnymi nie tylko krajami, ale i rejonami Ukrainy. Jedne pisanki są ozdobione żółtymi i czerwonymi geometrycznymi szlaczkami (te pochodzą z okolicz Kosmacza), inne są białe a jeszcze inne czarne. Wszystkie pisanki wykonywane są metodami naturalnymi z użyciem roślinnych barwników. Ekspozycja obejmuje pisanki malowane, wydrapywane, wyklejane, zdobione piórkami i koralikami, oklejone nićmi. Zdobią je motywy roślinne i zwierzęce, geometryczne i religijne. Są też pisanki ze scenkami rodzajowymi.
Jednak główną atrakcją Kołomyi jest Muzeum Huculszczyzny i Pokucia funkcjonujące od 1910 i pełniące wtedy rolę centrum życia kulturalnego i umysłowego Kmiasta. To tutaj odbyła się pierwsza w Polsce wystawa etnograficzna (1880). Dziś muzeum posiada m.in. bogatą huculską kolekcję tkanin, strojów, sprzętów domowego użytku i instrumentów muzycznych. Można tu również obejrzeć makiety ikonostasów lub całych nieistniejących już cerkwi oraz odtworzone wnętrze chaty huculskiej.
Na ten moment czeka spora grupa uczestników wycieczki. Mają rodzinne powiązania z miastem.
Dzisiejszy Iwano-Frankowsk aż do 1962 roku czyli przez równo 300 lat nosił nazwę pochodzącą od imienia ojca i syna Andrzeja Potockiego, Stanisława. Było początkowo twierdzą, która miała wzmacniać rubieże Rzeczypospolitej w czasie najazdów Tatarów i wojen z Turkami. To właśnie Stanisławów zatrzymał Turków po zdobyciu przez nich Kamieńca Podolskiego. Mimo oblężenia we wrześniu 1676 roku nie udało im się zdobyć i ograbić miasta. Zniszczyli jednak znacznie fortyfikacje co spowodowało zwolnienie miasta z obowiązku podatkowego wobec Korony. Pod Wiedniem w 1683 roku ginie najstarszy syn Andrzeja Potockiego, Stanisław, który zostaje pochowany w rodzinnej nekropolii jaką jest barokowa kolegiata (obecnie na Majdanie Szeptyckiego). Obecna nazwa miasta pochodzi od Iwana Franki, ukraińskiego pisarza, filozofa i działacza społecznego, który niejednokrotnie bywał w mieście.
Zostajemy zakwaterowani w hotelu Nadia w centrum miasta. Przyjazd we wczesnych godzinach popołudniowych sprawia, że mamy cały wieczór na spokojne zapoznanie się z miastem i spacer po dawnej twierdzy. Najpierw oglądamy okolice hotelu. Wchodzimy do miejskiego parku na który wychodzą okna naszego pokoju. Ze zdziwieniem znajdujemy w nim grobowce z polskimi nazwiskami oraz kaplicę. To dawny cmentarz katolicki starszy od Łyczakowskiego we Lwowie zaorany w latach 80 ub. wieku! Zniszczono setki pięknych grobowców i mogiły powstańców styczniowych i listopadowych oraz legionistów po to, aby w centrum miasta stworzyć park! Teraz pomiędzy niewieloma zachowanymi nagrobkami biegają dzieci, a młode mamy w cieniu drzew usypiają najmłodsze latorośle.
Przechodzimy przez deptak, ładne kamienice, niektóre zniszczone, ale widać, że budowane przez zamożnych i obdarzonych dobrym gustem właścicieli. Miasto było, tak jak większość polskich miast na Zachodniej Ukrainie konglomeratem narodowościowym. Mieszkali tu Żydzi, Ormianie, Ukraińcy i Polacy. Nic dziwnego, że Stanisławów nazywano Małym Lwowem.
Prawdziwe zwiedzanie rozpoczynamy nazajutrz po śniadaniu. Jest 15 sierpnia. Mijają nas ludzie z koszykami w rękach i z bukietami zbóż i ziół, ozdobionych kwiatami. Na rynku wzrok przyciągają wieże trzech barokowych kościołów z przełomu XVII i XVIII w. W monumentalnej kolegiacie NMP – niegdyś mauzoleum założycieli miasta Henryk Sienkiewicz umieścił scenę pogrzebu pana Wołodyjowskiego.
"...Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz! Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?..." - Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"
Wszyscy to znamy prawda? Jak zemdloną po tych słowach pułkownikową (cudowna pełna kokieterii Magdalena Zawadzka) wynoszą z kościoła stanisławowskiego, jak później rozstępują się rzesze zebrane w kościele, bo przybył sam hetman Sobieski (wspaniały Mariusz Dmochowski), aby oddać ostatni hołd wielkiemu patriocie walczącemu zawsze do końca, człowiekowi, który życie prywatne podporządkował Ojczyźnie.
"Tam szum Prutu, Czeremoszu Hucułom przygrywa,
A ochocza kołomyjka do tańca porywa.
Dla Hucuła nie ma życia, jak na połoninie,
Gdy go losy w doły rzucą, wnet z tęsknoty ginie".
Z Kołomyi w ramach relaksu jedziemy pobyć przez chwilę w Jaremczach nad Prutem. Jaremcze to huculska stolica położona w Karpatach Wschodnich i równocześnie uzdrowisko klimatyczne dla chorych na gruźlicę. Tutaj podziwiamy bystry bieg Prutu, wchodząc na szlak wiodący przez las, rzeka jest rwąca, dość szeroka płynie w skalistym korycie. Na licznych stoiskach wyroby wykonane nie tylko tradycyjnymi metodami, ale i na masową skalę. Domy wczasowe wykończone zachowanymi ornamentami drewnianymi wyglądają na niezamieszkane nawet przez wczasowiczów. Jaremcze przypominają Zakopane, mnóstwo turystów, restauracyjek i kafejek. W jednej z nich wypijamy kawę podaną w filiżankach z fajansu ozdobionego charakterystycznymi huculskimi wzorami.
Drugim uzdrowiskiem światowej sławy jest Truskawiec do ktorego docieramy po wyjeździe ze Stanisławowa w drodze do Lwowa. Bardzo cieszę się na wizytę w kurorcie w którym przebywałam dwukrotnie będąc w sanatorium. Truskawiec powstał niejako przy okazji wydobycia ropy naftowej. Poza eksploatowaną ropą naftową znaleziono źródła wody mineralnej - Naftusi (obrzydliwa w smaku, ale dająca bardzo dobre rezultaty w leczeniu dolegliwości gastrycznych) oraz nasączone naftą woski zwane ozokerytami (coś pododobnego do naszych borowin, ale borowinę można spotkać poza Polską, podczas gdy ozokeryty są jedyne w swoim rodzaju właśnie tutaj) wykorzystywane jako okłady rozgrzewające i leczące różne dolegliwości kostno - stawowe. W Polsce międzywojennej Truskawiec wygrywał w rankingach popularności z Krynicą. Leczył się tu marszałek Józef Piłsudski cierpiący na bóle gastryczne (zmarł na raka żołądka)i inni dostojnicy państwowi. Miasteczko przypominało kurort alpejski, zabudowane było piętrowymi drewnianymi willami. Po II wojnie światowej znalazł się Truskawiec jaki i inne miasta Zachodniej Ukrainy w granicach ZSRR. Utworzono z niego kurort rządowy do którego na rekonwalescecję przybywali ministrowie ówczesnych rządów (m.in. Andriej Gromyko minister spraw zagranicznych ZSRR) i wysocy oficerowie Armii Czerwonej. Jeden z genialnych radzieckich architektów zaplanował wyburzenie pięknych przedwojennych willi nadających miastu charakter kurortu i zabudowanie Truskawca wieżowcami z wielkiej płyty. Mieszkają w nich kuracjusze (stara uzdrowiskowa część Truskawca) i mieszkańcy. Takie koszmarne osiedle położone jest przy trasie wylotowej na Drohobycz.
Drohobycz w świadomości Polaków to miasto Brunona Schulza, jego Sklepów Cynamonowych i Ulicy Krokodyli, miasto wielu innych znanych, którzy na przestrzeni wieków wpisali się różnymi głoskami w historię Rzeczypospolitej. Stąd pochodzili malarze Maurycy i Leopold Gottliebowie, Kajetan Stefanowicz oraz Artur Grottger, oficerowie: generał Stanisław Maczek, generał Michał Tokarzewski - Karaszewicz (I wojna światowa, II wojna światowa – zastępca generała Andersa), major Aleksander Boroński ( I wojna światowa i kampania wrześniowa 1939), działacze społeczni: Stiepan Wytwycki (poseł na Sejm Rzeczypospolitej), Juliusz Leo (prezydent Krakowa), Rajmund Jarosz ( burmistrz i prezydent Drohobycza, właściciel Truskawca i Horyńca, Jan Mężyk (sekretarz króla Władysława Jagiełły, pierwszy wójt drohobycki, starosta ruski), Władysław Ossowski (polski Biały Kurier zwany Królem Kurierów) i wielu innych znakomitych.
Miasto swą nazwę wywodzi od Jerzego Kotermaka (Jurija Drohobycza), wybitnego ukraińskiego uczonego, astronoma, astrologa, filozofa, który po uzyskaniu tytułu magistra na Akademii Krakowskiej studiował na Uniwersytecie Bolońskim gdzie otrzymał tytuł doktora sztuk wolnych (do których zaliczano początkowo gramatykę, logikę i retorykę, a następnie muzykę, arytmetyke, geometrię i astronomię) dzięki czemu mógł podjąć studia medyczne. Został nawet na rok rektorem Uniwersytetu Bolońskiego. Po powrocie do Krakowa wykładał astronomię i medycynę, a wśród jego studentów był sam Mikołaj Kopernik.
Drohobycz ma co najmniej 900 lat. Jego powstanie związane jest ze znalezioną w tym miejscu solą, którą handlowano nie tylko z innymi miastami, ale i ościennymi państwami. Stąd też w herbie miasta znajduje się 9 beczek z solą. Peryferyjne dzielnice, przy wjeździe do miasta, zajmują osiedla z wielkiej płyty wybudowane w okresie socjalizmu. Prawdziwy klimat starego miasta odnajdziemy wokół rynku i na uliczkach willowej dzielnicy. Stojące w szeregu wille, pałacyki i kamieniczki z przełomu XIX i XX wieku a także z okresu międzywojennego znajdują się na ulicach Iwana Franko i Tarasa Szewczenki. To tu była ulica Krokodyli, bogatych przemysłowców czerpiących zyski z wydobywanej w m. in. pobliskim Solcu ropy naftowej. Centrum miasta wskazuje na wielokulturowość jego mieszkańców, obok kościoła rzymskokatolickiego pw. Św. Bartłomieja wybudowano cerkiew prawosławną i cerkiew greckokatolicką, a w niedalekiej odległości 2 synagogi, z których jedna z największych w Europie, wybudowana na wzór bożnicy w Kassel, jest w stanie kompletnej ruiny.
Dzisiejszy Drohobycz to turystyczne miasto. Dużo tu wycieczek, przede wszystkim polskich. Trudno znaleźć jednoznacznie miejsce śmierci Bruno Schultza: 2 napotkane niedaleko parku licealistki wskazują chodnik biegnący wokół parku, mówiąc, że jeszcze niedawno leżała tu płyta z informacją o tym zdarzeniu. Staruszek mówiący po polsku wskazuje na schody jednej z kamieniczek za kościołem. Duże wrażenie robi graffiti, którym ozdobiono mur niedaleko parku. Jest wykonane bardzo estetycznie i podpisane Żydowskie miasto. To zagadka tego pobytu w Drohobyczu: czy zleciły jego namalowanie władze miasta czy też domorosły artysta nocą ozdobił mur? Zastanawia jeszcze jedno: w jaki sposób można było wywieźć wycięte z zajmowanego w czasie wojny przez gestapowca Landaua, freski, którymi Szultz ozdobił pokoje?
Spacerujemy uliczkami, wystarczy przymknąć powieki, żeby poczuć atmosferę i zapach cynamonu "....W taką noc niepodobna iść Podwalem ani żadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako podszewką czterech linii rynku, i nie przypomnieć sobie, że o tej późnej porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazerii tej barwy, którymi są wyłożone" - Bruno Schultz.
Nie wiem gdzie jest ulica Podwale, ani gdzie była ulica Krokodyli, wiem, że Drohobycz to miasto o galicyjskiej atmosferze. I kiedy będę tam następnym razem na pewno znajdę sklepy cynamonowe.
We Lwowie mamy czas na obejrzenie kościoła św. Andrzeja zwanego kościołem bernardynów, katedry ormiańskiej i katedry św. Jura. Spacer uliczkami Lwowa na który zabieram męża uświadamia mi, jak bardzo czuję się tu "u siebie". Mój ulubiony Plac Halicki z kwiaciarkami, ulica Piekarska i Kopernika. Mój mąż jest rozczarowany miastem o którym wcześniej tyle mu opowiadałam. Zwraca uwagę na zaniedbane uliczki, boczne, choć niedaleko Rynku. Ja tego nie widzę. Widzę, że Lwów przygotowuje się do Euro 2012, piękny klomb przy Wałach Hetmańskich przyciąga wzrok.
Zjadamy pyszny obiad, oczywiście rosolnik i pierogi siedząc w małej restauracyjce przy Szewskiej lub Ormiańskiej. Przed nami długa, bo całonocna podróż do kraju.
Na koniec słowo o przewodniku. Grupą opiekowała się pilotka zatrudniona w biurze, przesympatyczna, chętna do pomocy w każdej sytuacji pani, zaś przewodnikiem był rodowity Lwowiak z koneksjami polskimi (wujek we Wrocławiu). Jego wyobraźnia i chęć zaimponowania nam, "że tylko we Lwowie " jest wszystko naj... kilkakrotnie doprowadziła do prześmiesznych sytuacji z ktorych wszyscy na pewno zapamiętają opowiadaną przy pomniku Adama Mickiewicza historię 2 braci wychowanych z ulicy Kopernika, którzy wyemigrowali i założyli firmę...ADIDAS:)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
No i cóż, kolejna fantastycznie oddana podróż. Dziękuję i pozdrawiam.
-
Jeszcze - jako swoisty komentarz do Twojej kresowej podróży - dołożę stosunkowo mało znaną wersję obrony Trembowli: http://www.youtube.com/watch?v=5KsGySeEOkc
-
Jolu, zaglądając na Twoje strony w poszukiwaniu nowości, zauważyłem, że oglądając podróż "Śladami bohaterów Trylogii" ograniczyłem się jedynie do "oplusowania" zdjęć, a wszak i cała podróż zasługuje na duży plus. Nadrabiam więc tamto niedopatrzenie i pozdrawiam.
-
Właściciel firmy obuwniczej wysłał dwóch handlowców do, powiedzmy, Afryki żeby zbadali tamtejszy rynek.
Jeden przysłał opinię: - Rynek kiepski! Wszyscy chodzą boso!
Wiadomość od drugiego była entuzjastyczna: - Rynek z fantastycznymi perspektywami! Nikt nie ma butów!
...może w czasach gdy dwaj Dasslerowie kłócili się w Herzogenaurach, w Galicji, na pewno gorzej obutej niż Niemcy, wspólnie zwielokrotnili by swoje zyski ... :-) ... -
Ich rzeczywiście było 2 braci. Adolf założył firmę Adidas, a Rudolf późniejszą Pumę. Problem w tym, że nigdy nie mieszkali we Lwowie:)
-
...pewnie ADI DASSLER byłby zdziwiony potraktowaniem go jako "dwa w jednym" ... :-) ...
-
I sentymentalnie i tęskno, i wzruszająco ... cóż począć, Kresy ...
-
...broń Boże, nie mam zapędów rewizjonistycznych, ale Cmentarz Łyczakowski zawsze kawałkiem Rzeczypospolitej zostanie...
...nawet Pawlak do Kargula mówił "...[ziemia moja], bo groby są moje!..." -
Jolu, "zajawkę" Twojej podróży na Kresy zauważyłem już jakiś czas temu, ale komputer miałem "padnięty". Wszystko nadrobię ... :-) ... !
-
Piękna podróż, świetnie opisana i wiele ładnych zdjęć aż zaprasza w te miejsca :-)
Pozdrawiam serdecznie :-) -
Wszystkim jeszcze raz dziękuję. Cieszę się, że Was zainteresowałam, a mam nadzieję, że zainspirowałam do podróży na wschód, nie tylko do Lwowa. Chcialabym jeszcze pojechać do zamków wokół Lwowa leżacych w tzw. złotej Podkowie i jeszcze raz odwiedzić Kijów z ktorego niewiele pamiętam, ale też i zmienił się zapewne bardzo w ciągu ponad 30 lat.
Marcinie:) Co do części tekstu napisanego kursywą, to jeśli on jest cytatem to zaznaczam, np. że z sienkiewiczowskiego Pana Wołodyjowskiego lub ze Sklepów cynamonowych Schultza. Reszta to przerywniki z moich notatek i przewodników turystycznych z ktorych korzystam dla odświeżenia pamięci, ale nigdy nie są to teksty przepisane wprost, ale stworzone przeze mnie na faktach tam zawartych. -
Wspaniała wycieczka i relacja! Ja także, tak jak wielu ludzi, byłem tylko ew Lwowie, pozostałe miasta Zachodniej Ukrainy są nadal u mnie w sferze planów. Cieszę się bardzo, że je tutaj nam przedstawiłaś, tak dokładnie i ciekawie:) naprawdę można się mnóstwo dowiedzieć o nich:) Czytając, znów narobiłem sobie chętki na Ukrainę:) bardzo ładnie skonstruowana także relacja:)
Co do Lwowa...Cóż, wg mnie trudno powiedzieć o nim, że to piękne miasto. Tak jak wszędzie na Ukrainie i w Rosji, zbyt dużo socrealistycznej zabudowy, pokumunistycznego chaosu i odrapanych kamienic z dawnych epok. Taki jest niestety efekt działalności ZSRR. Jest jednak miastem bardzo ciekawym, z magiczną atmosferą, z wieloma bardzo ładnymi miejscami. I warto o tym wiedzieć, zanim się tam pojedzie i tak się nastawić na to miasto. Wtedy nie będzie się zwracało na minusy, a człowiek wróci do domu zadowolony:)
Ja osobiście, zarówno we Lwowie, jak i w Twojej relacji, bardzo miło spędziłem czas:) Pozdrawiam!
P.S. Warto byłoby dodać autorstwo tekstów zawartych w cytatach, tych napisanych kursywą. Z jakiej to książki czy przewodnika było brane. -
Wróciłem, zobaczyłem i biję brawo. Bardzo mi się podobała podróż. Trochę mnie zmartwiła opinia męża o Lwowie... Ja pewnie też tak jak Ty bardzo emocjonalnie podchodzę do tego miasta i widzę tylko jego piękną stronę... Mam nadzieję że masz jakieś sposoby na to by i mąż Lwów pokochał :)
Co do tych 'przewodników lwowskich' o korzeniach polskich kręcących się po rynku, którzy opowiadają piękne historie o dziejach miasta i wzruszających o dziejach rodziny to... mam takie podejrzenie graniczące z pewnością że to sposób lokalnych naciągaczy... Na koniec jest opowieść o ciężkich czasach dla potomków Polaków i biedzie, prośba o wsparcie... Proszą by 'bakszysz' (Egipt we mnie jeszcze mocno siedzi) był w euro bo inflacja duża... Sam się na to nabrałem. Co jest grane zorientowałem się jak podszedł kolejny i na pytanie z jakiego miasta jestem, zareagował prawie entuzjazmem że ma właśnie ciotkę w Krakowie. Wszyscy opowiadali tę samą historię i oczywiście wszystkie te ciotki mieszkały w Krakowie na Piłsudskiego...
Pozdrawiam -
Dotarłem na razie tylko do Tarnopola ale jestem pod ogromnym wrażeniem... Rewelacyjnie napisana relacja! Świetnie się czyta a do tego tak głęboko osadzona w kontekście historyczno-literackim. Piękna lekcja historii i j.polskiego. Marzy mi się wyprawa na kresy bo poza Lwowem nie byłem w żadnym z opisywanych miejsc. Teraz wiem, że muszę się tam wybrać jak najszybciej.
Jutro wracam na c.d.
A przy okazji dowiedziałem się, że jesteśmy fanami tej samej drużyny piłkarskiej :)
Serdecznie pozdrawiam
-
Piękna podróż wspaniale udokumentowana. W Poczajowie byłem i wrażenie na mnie ten klasztorny kompleks wywarł spore. Opis podróży jest tak duży, że sukcesywnie będę tu zaglądał, poznawał treść i oglądał zdjęcia.
-
Wspaniała podróż! Gratuluję pięknego opracowania!:)) Przeglądam po raz drugi,ale jutro tu z pewnością wrócę wszystko dokładnie doczytać i obejrzeć jeszcze raz:) Pozdrawiam turystycznie Jolu:)
-
Wszystkim serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że komplementy zostaną zamienione na wycieczkę, bo taki jest mój zamysł zamieszczania tych relacji:) A co do zdjęć? Świadoma jestem ich niedoskonałości, ale lubię fotografować i jeśli mogę się czymś podzielić to chętnie, a pisanie (odkąd jestem bez prawdziwej pracy) sprawia mi jeszcze większą przyjemność niż kiedyś:) Pozdrawiam wszystkich:).
-
Wspaniale przygotowana, przybliżająca historię podróż, okraszona dobrymi reporterskimi fotkami.
Pozdrawiam Jolu serdecznie :) -
łoł, cóż za wycieczka, zazdrośnie dziękuję za podróż :)
-
Świetna podróż na magiczne południowo-wschodnie kresy Rzeczypospolitej. Doskonały opis z wieloma ciekawymi informacjami, no i piękne zdjęcia. Też marzy mi się podobna wyprawa. Pozdrawiam.
-
Wycieczka zachwyca ilością odwiedzanych miejsc. Kogo tu nie ma Słowacki, Mickiewicz, Sienkiewicz, Schulz, Piłsudski...
To pokazuje, że są magiczne miejsca, które łączą pokolenia, nawet te historycznie odległe. Gratuluję wiedzy i kunsztu reporterskiego! Pozdrawiam serdecznie:) -
Bardzo ciekawy pomysł na temat wyjazdu, ładna fotorelacja i pięknie opisana wycieczka, naprawdę podziwiam.
-
Napracowałaś się z tą podróżą ,ale jest efekt,tak fotograficzny jak i opisowy .Więkoszość z pokazanych miejsc odwiedziłem ,ale te miejsca zawsze chętnie się odwiedza.Pozdrawiam