Paszporty? Jakie paszporty? Ja nie mam Waszych paszportów. Mam bilety i tyle… Nic mi w biurze nie mówili, że mam Wam dać paszporty… Te słowa wypowiedział z poważną i zatroskaną miną młody, ale  budzący zaufanie swoim wyglądem, człowiek, który chwilę wcześniej z uśmiechem witał nas na lotnisku w Warszawie. Malus, Adam Malus … Wysoki, wysportowany, z włosami przyprószonymi dodającą mu powagi lekką siwizną i lekkim brzuszkiem, bardzo charakterystycznym dla białych mieszkających na stałe na południu Afryki. Z ubiegłorocznych doświadczeń, wiedzieliśmy już, że to nie jest kraj dla ludzi chcących się odchudzać, a także niezbyt przyjazny dla wegetarian. Mimo bardzo poważnego wyrazu twarzy, było w nim coś, co powodowało, że nie wziąłem tego co mówił całkiem na serio. Paszporty oczywiście się znalazły i całą grupą ruszyliśmy do samolotu.

Windhoek (czyt. Winduk), stolica Namibii nie jest miejscem, które jakoś szczególnie zachwyca. Po krótkim locie z Johannesburga, który z samolotu wygląda równie niezachęcająco co z poziomu ziemi, dotknęliśmy afrykańskiej ziemi późnym popołudniem. Adam zabrał nas na przejażdżkę po Winduk. Nie bardzo wiem co napisać o tym mieście. Powstało w głębi lądu, w górach, w miejscu gdzie spod ziemi tryska kilkanaście gorących źródeł. Widać w nim niemiecką przeszłość, choć nie tak wyraźnie jak w Swakopmund, gdzie byliśmy kilka dni później. W pięknym przedwieczornym słońcu spacerujemy wśród grup gości weselnych, którzy przyjechali robić sobie zdjęcia w parku przed budynkiem parlamentu. Jest kolorowo i wesoło. Na razie wielkie wrażenie robi na nas sterylna wręcz czystość ulic i trawników. Zaskakujące po brudnym i szarym Dżoburgu. Widać, że ktoś tego pilnuje. Dziwi pustka na ulicach. W sobotę wieczorem spodziewałbym się ludzi chodzących grupami po ulicach od baru do baru, a tu pusto. Chwilę zatrzymujemy się przy fontannie meteorytowej. Ciekawe miejsce. Fontanna składa się z kilkunastu sporych kawałków meteorytu znalezionego w Namibii. Każdy z czystego żelaza. Ciekawe jak długo przetrwałyby najazd naszych złomiarzy…

Na ulicach zaskoczenie budzą napisy po niemiecku. ‘Autohaus’, czy ‘Gaestehaus’ czy ‘Strasse’ są wszędzie wokół nas. Widać ślady bytności Niemców, którzy skolonizowali ten rejon pod koniec XIX wieku, a wynieśli się przed I Wojną Światową, pozostawiając po sobie zamiłowanie do porządku, czystości i niemiecko brzmiące nazwy. Sami Niemcy są tutaj mocno obecni, ale głównie jako turyści. Z kilkoma udało nam się porozmawiać kilka dni później w Swakopmund. Słychać w ich głosie nostalgię i tęsknotę za kolonialną przeszłością, przyjeżdżają w ten rejon po kilka razy i widocznie napawają się atmosferą dawnej wielkości Niemiec.

  • kudu
  • kościół
  • Monument
  • czy się stoi ...
  • parlament
  • wesele
  • fontanna meteorytowa

Z Winduk jedziemy w kierunku wybrzeża przez skrajnie niegościnne obszary Namib, podobno najstarszej pustyni na świecie. Krajobraz zmienia się odwrotnie do naszych oczekiwań. W okolicy Wunduk na suchej i piaszczystej glebie rośnie sporo krzaków i małych drzewek, tworzących bardzo niegościnny i trudny do przebycia gąszcz. Im bliżej oceanu, tym krajobraz robi się coraz bardziej pustynny. Najpierw znikają drzewa, potem krzewy, a przy samym oceanie, pozostaje przede wszystkim piach, piach i piach, tylko o różnych kolorach. W każdym razie, im bliżej wybrzeża, tym krajobraz bardziej suchy i surowy. Swoją drogą, akurat ten rok jest nieco nietypowy. Ilość opadów w I półroczu jest już wyższa niż przez ostatnie dwa lata razem, co widać na tablicy w mieścinie Solitaire. Skutkuje to tym, że po drodze kilkukrotnie przekraczamy płynące wartko rzeki, co według Adama jest nietypowe dla tej pory roku. Mijamy także jeziorka pełne wody, a kilka dni później, w parku Etosha okazuje się, że jezioro  w centrum parku jest pełne wody, co nie zdarza się często o tej porze roku.

Wydmy pustyni Namib, na które wspinamy się na nogach w Sossusvlei robią niesamowite wrażenie. Na początku pojawiają się na horyzoncie ciemnoczerwone pagórki porośnięte trawami i niskimi krzewami. To są spetryfikowane wydmy pustyni. Widać jednak gdzieniegdzie, że te martwe już wydmy zaczynają ożywać i piasek znowu zaczyna wędrować. Im daje jedziemy, tym kolor wydm staje się bardziej intensywny, a porosty znikają.

W ten sposób stajemy przed jedną z wydm w parku narodowym, na które można wejść. Jest bardzo gorąco, a to przecież prawie środek zimy. Nie wyobrażam sobie, co tu się dzieje latem. Za przykładem Adama ściągam sandały i na bosaka pracowicie wspinam się na wydmę. Nasza wycieczka rozciąga się na sporym odcinku i mozolnie brnie pod górę. Strategia wchodzenia na bosaka okazuje się dobra. Palce lepiej łapią piasek, który poza wierzchnią warstwą wcale nie jest zbyt gorący i nie parzy w stopy. Czasami spod nóg uciekają sporych rozmiarów niebieskie pluskwiaki przypominające z wyglądu pająki, które znakomicie zaadoptowały się do tych warunków. Ci którzy wchodzą w pełnych butach, będą potem na dole wysypywać z nich kilogramy piasku …

Z góry wydmy rozciąga się wspaniały widok na okolicę. Światło jest już całkiem niezłe i cienie zaczynają rysować fantastyczne kształty na ramionach wydm. Jesteśmy na oko jakieś 100 metrów nad poziomem z którego startowaliśmy. Patrząc na miękkie i piękne linie wydm czujemy na sobie oddech milionów lat. Jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że za jakiś czas wydmy zostaną, a my jako ludzkość odejdziemy w niepamięć i wszystko wróci do normalności.

Zjeżdżamy, zsuwamy się, a nawet zbiegamy ze stromizny wydmy, co jest całkiem niezłą zabawą. 

  • woda na pustyni
  • małpy
  • drzewo
  • CePeEn
  • piasek
  • cienie
  • krzywe
  • zawijas
  • siła
  • ślady
  • skala
  • wydma
  • kolory pustyni
  • opady
  • wrak
  • busik
  • sucho

Pas nadmorski jest już całkiem jałowy, oczywiście poza miejscami uprawianymi przez człowieka. Tu już nie ma prawie nic poza piachem i kamieniami. Gdzieniegdzie rosną jakieś rachityczne drzewa, ale poza tym tylko piach, kamienie i piach. Trudno sobie wyobrazić, ale w tych właśnie warunkach, w dość ograniczonym pasie o szerokości ok. 20 km znajdującym się ok. 30 km od brzegu, rośnie dość nietypowa roślina – Welwitshia. Na pierwszy rzut oka wygląda jak stara zeschnięta agawa wyrzucona z balkonu i umierająca powoli na palącym słońcu. Nic bardziej mylnego. Ta roślina może trwać i rozwijać się nawet przez 2000 (dwa tysiące) lat. Korzysta z niewielkiej ilości wody, która napływa w postaci mgły znad oceanu, a jej układ korzeniowy, sięgający kilkadziesiąt metrów w głąb piasku dostarcza resztę. Liście nie są jadalne dla jakiegokolwiek zwierzęcia i dlatego spokojnie i powoli rośnie w postaci dwóch liści, które dzielą się potem na części, wyrastających z wspólnego pnia.

Krajobraz tej części pustyni Namib jest miejscami nieco bardziej urozmaicony. Ze względu na różnice w budowie podłoża, niektóre miejsca bardziej podatne na erozję, tworzą zaskakujące formy. Widok „Doliny Księżycowej” budzi jednoznaczne skojarzenia. Gorące podmuchy wiatru i palące słońce nie zachęca do zwiedzania na piechotę. 

  • góra stołowa
  • krajobraz
  • woda
  • drzewo kołczanowe
  • bez powietrza
  • Krajobraz Księżycowy
  • bazalt
  • Welwitschia Mirabilis
  • owoce
  • młodzieniec

Swakopmund jest już bardzo niemieckie. Mur pruski czy ściany szachulcowe są na porządku dziennym, tak jak niemiecko brzmiące napisy na budynkach i nazwy ulic. Warto pójść na molo, które zostało wybudowane w miejscu, gdzie zdesperowani Niemcy wybudowali długi pomost służący do rozładunku statków przypływających do ich kolonii z zaopatrzeniem i wywożących to co mogło być cenne dla Tysiącletniej Rzeszy. Desperacja towarzyszyła Niemcom zarówno przy zajmowaniu tego ostatniego pozostałego w Afryce kawałka pustyni - resztę Afryki podzielili między siebie Anglicy i Holendrzy, i efektem tego była właśnie konieczność wybudowania pomosty wychodzącego daleko w morze, ponieważ na pozostałym fragmencie linii brzegowej nie było ani jednego miejsca nadającego się na naturalny port. Jedyny naturalny port w okolicy, Walvis Bay, został zajęty przez Brytyjczyków, i nie  było możliwości aby z niego korzystać. Na końcu pomostu jest całkiem przyjemna restauracja, skąd przy piwie, Savannah Dry, czy sushi można podziwiać panoramę miasteczka. Warto pochodzić chwilę po uliczkach i zabawić się w wyszukiwanie elementów pozostałych po kolonizatorach. Po likwidacji portu, Swakompund stało się miasteczkiem wypoczynkowym, podobnym w charakterze do naszego Sopotu. W zimie jest tu raczej pusto i sennie. Nawet murzyni sprzedający pamiątki nie są zbyt nachalni.

  • panorama
  • Molo
  • latarnia
  • stary hotel
  • Centrum
  • Schuhe
  • Bismarck Str.
  • świniobicie w Afryce

Walvis Bay, położone około 30 kilometrów na południe, ma już inny styl. Zabudowa jest bardziej europejska i nie ma w nim elementów poniemieckich. Jest za to centrum z kilkoma sklepami, w tym tak znane marki jak Woolworth. Samo miasteczko nie rzuca na kolana. Wartością dodaną jest laguna, stanowiąca naturalny port, zamieszkała przez delfiny, foki, pelikany i wiele innych stworzeń. Można je obserwować z pokładu jednego z licznych katamaranów pływających z turystami. W cenie naszej wycieczki znalazły się także świeże ostrygi z szampanem na lunch, a także foki poruszające się z gracją po pokładzie łodzi i pozujące z wdziękiem do fotografii rodzinnych. Dodatkową atrakcją okolic miasteczka jest możliwość wybrania się quadem na przejażdżkę po wydmach. Nawet dla całkowitego laika – pierwszy raz jechałem na tym czterokołowcu, możliwość podziwiania z bliska kilkudziesięcio metrowych wydm jest warta zachodu.

Warto wspomnieć o jednej ciekawostce. Mianowicie o technologii budowania dróg blisko oceanu. Na mapie Namibii widać, że jest dość rzadka sieć dróg asfaltowych łączących największe miasta. Poza nimi jest bardzo rozbudowana sieć dróg szutrowych i gruntowych, po których mogą się poruszać w zasadzie wyłącznie samochody wyposażone w napęd 4*4. Jednak w bliskości oceanu spotkaliśmy jeszcze jeden typ drogi. Na pierwszy rzut oka nawierzchnia wyglądała jak zwykły asfalt, może trochę bardziej nierówny, ale akurat pod tym względem nie odstawał specjalnie od tego, co dzieje się na zwykłej gminnej polskiej drodze. Okazało się, ze droga jest zbudowana mieszanki piasku i wody morskiej. Zasychająca sól w połączeniu z piaskiem, tworzy niesamowicie twardą i przyczepną strukturę. Brak opadów powoduje, że można z nich korzystać cały rok, a koszt budowy jest śmiesznie tani… Niestety nie da się tego przenieść w nasze realia, a szkoda. Może wtedy stalibyśmy się potentatem autostradowym? Kraj miodem, mlekiem i solą płynący – Polska :)

Ponieważ naszym celem nie było zwiedzenie tylko Namibii, a znacznie większego obszaru, zabrakło w rozkładzie takich miejsc, jak Wybrzeże Szkieletów, miasteczko widmo – Kolmanskop, czy bardzo niemieckie Luderlitz. Ale być może jest to dobry powód, aby jeszcze kiedyś tu wrócić.

Za to w jadłospisie mamy jeszcze dwa etapy, czyli wizytę w plemieniu Himba, a także całodzienne safari po parku Etosha. A więc jedziemy, a raczej lecimy dalej.
  • delfinek
  • kormorany
  • lunch
  • nalot
  • eskadra wylądowała
  • foki atakują
  • mamy gościa
  • gdzie jest rybka
  • irokez
  • do widzenia
  • samochody na statki
  • kontenerowiec

Przelot kilkumiejscowymi awionetkami do Kamanyab w okolicach którego żyją Himba był raczej spokojny, a także nie dostarczył zbyt wielu wrażeń widokowych. Widoczność powietrza nie była powalająca, a to z powodu dymów z pożarów buszu w Botswanie i Zimbabwe, które o tej porze roku dopełniają cyklu obiegu materii. Z Cessny widać było niekończącą się pustynię zdobioną ornamentem z wyschniętych koryt rzek, które znaczone były rosnącymi w nich drzewami, i prostymi jak od linijki drogami, które przecinają ten niegościnny krajobraz. Czasami widać wzgórza i pagórki porośnięte rzadką roślinnością. Myśl o konieczności przymusowego lądowania czaiła się gdzieś z tyłu głowy, ale pełen profesjonalizm pilotów, na co dzień instruktorów latania, dawał poczucie bezpieczeństwa. W miarę przelotu na północ, krajobraz stawał się coraz bardziej górzysty i zarośnięty. Niewielkie wzgórza o stromych kamienistych zboczach tworzyły teren, w którym można by było spokojnie przelecieć nad głowami stada zebr i nie zauważyć żadnej. Z rzadka widać było jakąś siedzibę człowieka, zwykle widoczną z daleka dzięki błyszczącym dachom z blachy falistej, podstawowego budulca Afryki.

Lądowanie na niewielkim skrawku wykarczowanej, kamienistej przestrzeni porośniętej rzadką trawą przebiegło spokojnie, choć standard lotniska odbiegał od wymagań Unii Europejskiej. Na szczęście jej biurokracja jeszcze tutaj nie sięga.

Po godzinie nasz „himbus”, bo tak nazwałem mikrobus, którym podróżowaliśmy, wjeżdża na klepisko stanowiące centralny plac niewielkiej wioski Otjikandero. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wszystko co widzimy nie jest całkowicie naturalne i otoczenie ma charakter nieco turystyczny, ale po co psuć sobie wrażenie. Wita nas młody Himba w europejskim stroju bez czterech dolnych zębów, co jest działaniem celowym i podobno z jednej strony oznacza dorosłość, a drugiej ułatwia wymawianie specjalnych głosek ich języka, i niezła angielszczyzną opowiada o swojej wiosce. Przechodzimy wśród kobiet opalizujących miedzianym blaskiem ciał natartych mieszanką ochry i tłuszczu, kóz i dzieci, które zajmują się same sobą, albo starającymi się wyłowić z naszych plecaków butelki z napojami. Nasz przewodnik opowiada nam o charakterystycznych ozdobach na głowach kobiet Himba wykonanych z krowiej skóry i doczepionych warkoczy, o sposobie budowy ich domów z łajna krowiego zmieszanego z wodą i z piaskiem, o wielożeństwie i swobodzie seksualnej, a także o ich zwyczajach higienicznych. Wyjątkowość Himba stanowią właśnie to zwyczaje. O ile mężczyźni Himba wyglądają całkiem normalnie, o tyle kobiety mienią się niesamowitą barwą skóry. Mężczyźni myją się zgodnie z typowymi zwyczajami, natomiast kobiety nie myją się nigdy. Od dzieciństwa utrzymują czystość stosując dwa rodzaje zabiegów. Po pierwsze nacierają całe ciało mieszanką ochry rozcieranej z tłuszczem, co właśnie nadaje ich skórze ten niesamowity kolor. Po drugie okadzają ciało i ubrania (sposób prania) dymem ze specjalnej mieszanki ziół. Trudno się wypowiadać o bardziej dalekosiężnych skutkach takich zasad higieny, ale poza „tłustym” uściskiem rąk, nie sprawiają wrażenia brudnych.

Żegnamy się z nimi przechodząc przez standardową „ścieżkę zdrowia”, czyli sklep i po pokonaniu kolejnych 25 minut w malutkiej Cessnie, lądujemy na granicy parku Etosha, który zachęcająco zapraszał nas zielenią pokrywającą wzgórza widoczne z okien naszego samolociku.

  • kołujemy do startu
  • pustynia Namib
  • samolocik
  • lotnisko
  • pas startowy
  • wioska
  • żywicielki
  • kozy
  • woda
  • niania
  • lunch
  • bez fotoshopa
  • zgromadzenie
  • ozdoby
  • znudzenie
  • higiena osobista
  • piękność
  • budowanie
  • podlotki
  • kobieta
  • Tsumbee

Do tego miejsca relacja była mniej więcej chronologiczna. Napisałem co prawda także dalszy ciąg w tej samej konwencji, jednak po przeczytaniu stwierdziłem, że czegoś równie nudnego nie przeczytałby chyba nikt… W związku z tym, drugą część naszej podróży opiszę nieco inaczej.

TRASA SAFARI

O ile pierwsza cześć była poświęcona wytworom natury lub ludziom, to druga była typowym safari w pogoni za zwierzakami. Przejechaliśmy wiele setek kilometrów po drogach, o jakich istnieniu nie wiedziałem. Nawet na rubieżach naszego pięknego kraju nie ma czegoś podobnego. Pięć pełnych dni w trzęsącym się i skaczącym samochodzie. Część w tym samym busiku którym zaczęliśmy podróż, ale już w Botswanie przesiedliśmy się do prawdziwych odkrytych LandCruiserów, które stanowią na oko ponad 90% samochodów terenowych. Jakoś inne marki się nie przebiły i widać je dość rzadko. Podobno to kwestia niezawodności w tych warunkach.

Ale ponieważ na rabat od Toyoty nie mogę z tego powodu liczyć, kończymy z kryptoreklamą i kilka zdań opisu tego co nas spotkało. Zwierząt poza kilkoma specjalnymi wypadkami opisywał nie będę, bo koń jaki jest każdy widzi …

Trasa naszego safari wiodła najpierw przez park Etoscha, od Okaukuejo campu leżącego niedaleko Anderson Gate, wzdłuż jeziora (tym razem pełnego wody), aż po Namutoni na wschodnim krańcu parku. To był cały dzień. Późnym wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Tsumeb, gdzie nocowaliśmy w hotelu Minen Hotel, dawnym hotelu górniczym.

Kolejny dzień, to była bardzo męcząca całodzienna jazda do Botswany. Trasa wiodła z Tsumeb, przez Grootfontein, Rundu (na północy), Bagani, przejście graniczne w Mohembo, a dalej przez Sehitwa aż do Maun, gdzie spędziliśmy noc nad jednym z odpływów (bo tak chyba trzeba je nazywać) w delcie Okawango. Ten dzień kojarzył się jedynie z wczesnoporannym wyjazdem z Tsumeb (przed świtem) i całym dniem szybkiej jazdy po asfaltowych drogach.

Kolejny dzień zaczął się od wyprawy po rzece, najpierw szybkim statkiem, a potem dłubankami mokoro po pięknej delcie. Zwierząt nie było za wiele, poza krokodylkiem z reklamy Lacoste i takich mniej więcej rozmiarów i skrajnymi emocjami przy każdym przechyle mokoro, co w razie czego ratować najpierw. Aparat, plecak z komputerem czy siebie … Oczywiście starałbym się ratować aparat.

Dalej nasza trasa wiodła do Savuti, które jest częścią parku narodowego Chobe, gdzie spędziliśmy kolejną noc. Dalej ruszyliśmy na zwiedzanie rzeki Chobe, na razie od strony lądu, które po całym dniu jazdy zakończyliśmy noclegiem w Kasane. Niestety z powodu późnego potwierdzenia terminu wycieczki przez nasze biuro, nie udało się nocować na terenie parku. Nie wszyscy byli z tego powodu źli, bo można było się w miarę normalnie wyprysznicować, a niektórzy (w tym autor) za niewielką dopłatą skorzystali z możliwości nocowania w normalnym pokoju w lodge.

Kolejny dzień zaczął się tym razem od zwiedzania rzeki Chobe z pokładu niewielkiego statku. Zwierzaków było co niemiara. W zasadzie spokojnie mogę powiedzieć, że takie widoki do tej pory widziałem tylko w TV. Nieskończona zielona równina nad rzeką, na której pasą się tysiące zebr, antylop, słoni, bawołów, … Do tego krokodyle łapiące promienie słoneczne i lwy spokojnie obserwujące spacerujące w pobliżu tony żywego mięsa… Między nimi stada guźców żerujących w śmieszny sposób na ugiętych kolanach. Niesamowite.

Rano pożegnaliśmy bez większego żalu Willa i Simona i po powrocie z przejażdżki po Chobe, przesiedliśmy się z powrotem do autobusiku, który zawiózł nas na granicę Zimbabwe, podążąjąc do Victoria Falls, aby zobaczyć na własne oczy to, co widział Livingstone.

Ale zanim przeniesiemy się do Wodospadów Victorii, kilka zdjęć lokalnej fauny w kolejnym punkcie podróży. 

  • chaty
  • oczekiwanie
  • monopolowy
  • Okawango
  • mokoro
  • mokoro
  • wioślarz
  • nasze Toyoty
  • kredowa droga
  • domek
  • wspólne zmartwienia...
  • jedziemy
  • teren
  • piach
  • podjazd
  • zakopani
  • korek
  • chińska autostrada

 ZWIERZĘTA

Ze zwierzętami na safari jest chyba zawsze tak samo. Najpierw każde zwierzę budzi zainteresowanie i podniecenie. Setki zdjęć (ach jaka wspaniała jest fotografia cyfrowa…), potem już tylko niektóre, a na koniec, jeśli słoń nie zagląda trąbą do kieszeni w poszukiwaniu krówek, to w zasadzie nie jest interesujące. Zdjęcia pokazują typowych przedstawicieli miejscowej fauny.

Ale kilka wydarzeń jest wartych wspomnienia.

  • skolopendra
  • mangusta
  • ici chacal
  • dik-dik
  • springboek
  • impala
  • oryx
  • kudu
  • kudu
  • rodzinka
  • portret
  • klasyka
  • stado
  • maleństwo
  • antylopa szabloroga
  • siła spokoju
  • szyja
  • rozkrok
  • portret
  • wypas
  • irokez
  • siła spokoju
  • guziec z bawołem w tle
  • stado
  • Lacoste
  • rozgrzewka
  • roztrząsarka
  • rodzinka
  • zimorodek
  • drop
  • czekając na...
  • żmijowiec
  • bieliki

GEPARD

W trakcie podróży w Etoschy, nad brzegiem jeziora, jedziemy spokojnie drogą i mijamy z pewnym znudzeniem kolejne antylopy czy żyrafy, które nie budzą już zbyt wielkiego zainteresowania. Część z nas zajmuje się słuchaniem muzyki, książkami itp.

Nagłe hamowanie i jakiś podniesiony głos z przodu autobusu powoduje że odruchowo rzucam sie do okna i … W rozwiewającej się powoli chmurze kredowej mgły ciągnącej się z busem widać dostojnie i godnie spoglądającego na nas GEPARDA ! Tak, dokładnie tak…. Widzimy stojącego w bliskim sąsiedztwie drogi wielkiego kota, przyglądającego nam się bez wielkiego zainteresowania. Wszyscy rzucamy się do okien i staramy się zrobić jak najlepsze ujęcia. Odsuwam się od okna dając szansę innym i wtedy kątem oka łowię jakiś ruch po drugiej, zupełnie martwej stronie naszego pojazdu., W trawie, tuż obok nas, radośnie podskakując biegną sobie dwa małe gepardy. Teraz już wiadomo, że widzieliśmy matkę z dwójką małych . Umaszczenie maleństw jest całkowicie zgodne z kolorem terenu. Gdy na chwilę zamierają, stają się po prostu niewidoczne. Ich matka, jest nieco bardziej żółta i widać, że nie musi się tak ukrywać. Niesamowite. Po chwili dwa malce dołączają do matki z którą chwilowo zostały rozdzielone przez naszego stalowego potwora i w trójkę wolnym krokiem oddalając się w przedwieczornym słońcu w stronę jeziora…. Tak. Tak! Dotychczas podczas wyjazdów mieliśmy wielokrotnie ciekawe zdarzenia, takie „wisienki na torcie”. Spojrzenie w oczy geparda z pewnością jest czymś takim.Adam prawie przejechał samicę geparda z dwójką maluchów, które świetnie się bawiąc spokojnie zmierzały w kierunku jeziora. Muszę przyznać, że widok był niesamowity.

KOLACJA Z ŻYRAFY

Podczas pierwszego dnia prawdziwego safari w Moremi, pojechaliśmy na wieczorne poszukiwania zwierząt. Po rozłożeniu namiotów i wyposażeniu ich w łóżka, w gasnącym świetle dnia, pojechaliśmy dwoma samochodami na poszukiwanie zwierząt w świetle zachodu. Wyjechaliśmy nad rzekę, jednak bezpośrednio nad nią, w zasięgu obiektywów naszych aparatów, nie działo się za wiele. Will zatrzymał się w pewnym momencie i zamienił kilka słów w afrikaans z kierowcą innego samochodu jadącego z przeciwka, i po chwili ruszył dalej. Widzieliśmy, że dość długo ustalali coś ze sobą, ale nie byliśmy pewni o co chodzi. Adam, który siedział obok Willa nic nie mówił, pozostawało więc czekać. Po przejechaniu zapewne około kilometra po całkowitym bezdrożu, zobaczyliśmy samochód, podobny do naszych, stojący w całkowitej ciszy i ludzi wypatrujących czegoś z wielkim napięciem. Światło słoneczne już gasło, ale po przejechaniu jeszcze około 100 metrów także zastygliśmy całkowicie z wrażenia.

Przed nami, w odległości nie większej niż 20 metrów, leżał dość świeży trup młodej żyrafy z wielką dziurą  w okolicy ogona, a obok niego w stanie całkowitego rozleniwienia, leżały dwie lwice, które najwyraźniej były sprawczyniami tego co widzieliśmy. Widok był niesamowity. Dwa wielkie brudno żółte cielska z wypchanymi brzuchami leniwie leżące w trawie, patrzące na nas bez większego zainteresowania w odległości nieledwie na wyciągnięcie ręki… Po to tu przyjechaliśmy. Adrenalina buzowała w nas w stopniu podobnym do temperatury migawek naszych aparatów, które prawie bezustannie trzaskały w kolejnych ujęciach tej niesamowitej sceny. Mam wrażenie, że nikt już nie myślał o warunkach obozowiska, a raczej wyłącznie o tym, czy lwice są wystarczająco najedzone, aby nie próbować dołączyć nas jako deseru. Uspokajało nas zachowanie naszego kierowcy i Adama, którzy spokojnie wyjaśniali, że lwice są po sutym posiłku, obecnie po prostu leżą i trawią pilnując zdobyczy przed konkurencją, głównie przed hienami, a my, dopóki siedzimy w samochodach, nie jesteśmy zupełnie w ich typie. Mimo tych zapewnień niepokój pozostał, a świadomość, że nikt nie ma ze sobą broni, nie uspokajała. W pewnym momencie, jedna z lwic „poszła na stronę” przechodząc tuż obok drugiego z naszych samochodów, a potem powróciła do truchła żyrafy i zaczęła kolejną część posiłku. Zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć ciesząc się z tego, że mam dobry aparat i w zapadającej ciemności jeszcze jestem w stanie robić zdjęcia i zazdroszcząc mocno Wojtkowi znacznie lepszego zooma :)

Po kilkunastu minutach, było już na tyle ciemno, że praktycznie nie dało się wypatrzeć co robią lwice, co dało sygnał do odjazdu. Co fascynujące, warkot silników i trzask gałęzi łamanych przez zderzaki samochodów, w żaden sposób nie poruszył lwic. To nieco nas uspokoiło pod kątem noclegu, jednak świadomość, że w odległości około kilometra od naszych namiotów znajdują się dwie spore lwice, wcale nas nie uspokajała.

Po kilkunastu minutach wróciliśmy do obozowiska, gdzie przy ognisku dalej przeżywaliśmy wydarzenia minionego dnia, nasłuchiwaliśmy z niepokojem trzasków gałęzi w bliskiej odległości, a także staraliśmy się zrozumieć co wyje, ryczy i świszczy w buszu. Emocje towarzyszyły nam podczas kolacji przygotowanej przez Willa dodatkowo okraszonej sporą ilością wina i mocniejszych trunków, w które zaopatrzyliśmy się za radą Adama, jeszcze w Walvis Bay, a które podróżowały z nami w samochodach.

LWY NAD CHOBE

Ostatniego dnia, już nad Chobe, widzieliśmy jeszcze kilka lwów. Najpierw dwie lwice, wypoczywające w cieniu krzewów, najwyraźniej po sutym posiłku, a potem cztery małe lwiątka leżące w krzakach i czekające na starszych, z wyraźną tęsknotą obserwujące stada zebr i bawołów spacerujące w zasięgu kilkudziesięciu metrów.

  • gepardzica
  • gepardzica
  • rodzinka
  • rodzinka
  • truchło
  • lwice
  • to moje
  • a może wątróbkę
  • sjesta
  • kły
  • malec

Mimo że od jakiegoś czasu staram się nie publikować zdjęć wschodów i zachodó słońca, choć wschody są znacznie rzadsze - ciekawe dlaczego :) tym razem muszę pokazać kilka zdjęć.

 Wschód słońca w Afrtyce jest czymś magicznym. Zaczyna się od tego, że głęboko czarne, rozgwieżdżone niebo, nabiera lekkiego granatowego odcienia, a gwiazdy powoli zaczynają przygasać. Krzyż Południa, czy Orion, tracą wyrazistość. Potem z głębokiego granatu zaczyna wychodzić pasek na początki ciemnej, a potem coraz jaśniejszej czerwieni. Niebo już wyraźnie jaśnieje i staje się ciemnoniebieskie. Ten stan, trwa kilkanaście minut. Potem, czerwień zaczyna zmieniać się w pomarańcz i wszystko wokół nabiera kształtów i barw. I nagle nad horyzontem pojawia się gorąca czerwona kula, która zapala wszystko wokół. Nagle drzewa, krzewy i wszystko wokół nas staje się kolorowe i doskonale widoczne.

Mieliśmy okazję podziwiać ten magiczny spektakl kilka razy z powodu wczesnego wstawania, które było normalne na wycieczce, ale … to jest cena którą trzeba zapłacić, aby zobaczyć to co mamy w planie przez dwa tygodnie. 

  • wschód nad pustynią Namib
  • wschód na niebiesko
  • termitiera
  • termitiera
  • zachód na czerwono
  • drzewko
  • Zambezi

 NOCLEGI PODCZAS SAFARI

Gdy przybyliśmy na miejsce pierwszego noclegu, większość z nas była zaskoczona. Nie był to żaden rodzaj campu, a po prostu wydeptane miejsce między akacjami w buszu, pokryte w mniejszym bądź większym stopniu odchodami słoni. Żadnej infrastruktury, żadnych ogrodzeń, po prostu rozbijamy namioty w środku buszu. Dwaj pomocnicy kierowców odczepili przyczepy, rozładowali ich zawartość i zaczęli rozbijać namioty w okręgu o średnicy około 20 metrów, którego centrum miało stanowić ognisko. Kilka metrów za namiotami mieszkalnymi postawili dwa prostokątne brezentowe „pomieszczenia”, jedno z przeznaczeniem na prysznic, a drugie jako ubikację. Ubikacja nie wymaga większego opisu, jednak prysznic wart jest kilku słów. Otwarta od góry przestrzeń o rozmiarach mniej więcej metr na metr wyłożona była plastikowymi kratkami, a nad głową, na linie przerzuconej przez konar drzewa, wisiał pojemnik na wodę. Uruchomienie prysznica polegało na przekręceniu zaworka w dolnej części pojemnika. Woda oczywiście miała być uzupełniana przez pomocników mieszanką gorącej wody z ogniska i zimnej z zapasów. Ilość oczywiście bardzo ograniczona, zapewne było to kilka litrów na osobę. Pierwszego wieczora chyba nikt nie skorzystał z tego przybytku, który rano nie był użyteczny z braku ciepłej wody.

Nastroje wśród uczestników były zróżnicowane. Część sprawiała wrażenie bardzo zadowolonych, część przestraszonych. Może warunki sanitarne i spanie na podłodze niewielkich namiotów w niezbyt wysokich temperaturach, może widok antylop spacerujących kilkanaście metrów od namiotów,  a może sprawił to sporych rozmiarów słoń, który spokojnie spacerował sobie w odległości około 50 metrów od naszego obozowiska podjadając liście z drzew… Nie wiem. Wiem, że chyba nikt z uczestników nie wiedział wcześniej jak to będzie wyglądało.

Dodatkowo Adam z poważna miną ostrzegał nas przed wychodzeniem poza obręb obozowiska z oczywistego powodu zagrożenia zetknięcia się z dziką zwierzyną, na której terenie obozowaliśmy. Wszystko to sprawiało dość duże zaskoczenie… Co prawda nasze obozowisko sąsiadowało z kilkoma innymi rozłożonymi w okolicy, ale tak naprawdę, to byliśmy całkowicie na łonie natury, zdani na łaskę i niełaskę gospodarzy terenu, czyli dzikiej zwierzyny, w szczególności słoni, których nie brakuje w okolicy, a jeden z przedstawicieli spacerował w zasięgu naszego wzroku.

Po ustawieniu namiotów, każdy z nas otrzymał swoje „łóżko”, które miało postać sporej średnicy brezentowego rulonu. Rulon po rozłożeniu na podłodze namiotów i rozpięciu zamków błyskawicznych zamieniał się w miejsce do spania, składające się z niezbyt grubego materaca z kompletem pościeli. Każde łóżko, zwanej rollbed, miało swoją nazwę, aby uczestnik safari podczas kolejnych nocy spał we własnej pościeli, a nie cudzej. Temperatura wieczorem znacznie spadła i wynosiła kilkanaście stopni, aby nad ranem spaść do około dziesięciu, bądź nawet mniej. W ciągu dnia temperatura w buszu sięgała zapewne około 30 stopni, choć z braku wystarczająco dokładnych metod pomiaru jest to raczej mój szacunek.

Po noclegu w Kasane zakończył się etap safari samochodowego, co większość uczestników powitała ze sporą ulgą. Nie można złego słowa powiedzieć na organizację safari. Samochody były sprawne, kierowcy świetni i profesjonalni, namioty nowe i w miarę przestronne, rollbedy czyste i w miarę ciepłe (choć osoby bardziej wrażliwe na zimno musiały się dodatkowo ubrać). Problemem była niepełna informacja przed wyjazdem dotycząca warunków noclegu i miejsc noclegowych, a także warunków sanitarnych, które były bardzo proste. I znowu chcę podkreślić jeszcze raz. To jest moja osobista i subiektywna opinia. Bardzo możliwe, że inni mieli odmienne zdanie, ale rozumiem, że szczególnie kobiety, nie przyzwyczajone do harcerskich warunków spędzania czasu, mogły mieć problem z kilkudniowym życiem w takich warunkach bez wcześniejszej informacji. 

  • dotarliśmy
  • namiot na kupie
  • ze słoniem w tle
  • noc w obozie
  • tea is ready
  • kibelek
  • ruszt uniwersalny
  • kolacja
  • poranne pakowanie

Z Kasane, po wycieczce statkiem udaliśmy się w kierunku ostatniego punktu naszej wycieczki, czyli do Zimbabwe, a dokładnie do Victoria Falls, aby zobaczyć to co odkrył Livingstone. Z podróży warta wspomnienia jest granica pomiędzy Botswaną a Zimbabwe. To co tam się działo, cofało do bardziej doświadczonych do wspomnień z okresu wczesnego socjalizmu. Mimo widocznych komputerów, każdy wniosek wizowy (na granicy trzeba uzyskać wizę), był ręcznie przepisywany przez jedynego urzędnika imigracyjnego do innego formularza przez kalkę, a następnie inny urzędnik zajmował się przybijaniem pieczątek. Cała operacja dla naszej, czternastoosobowej grupy zajęła prawie godzinę spędzoną w sporym upale w pełni dnia.

Na szczęście, zgodnie z zasadami marketingu, które mówią, że pamięta się początek i koniec ciągu zdarzeń, biuro stanęło na wysokości zadania i w Victoria Falls nocowaliśmy w luksusowym hotelu The Kingdom. Wreszcie pełna swoboda, pełne wyposażenie i nieograniczona możliwość dostępu do prądu i wody.

Co zaskakujące, po przejechaniu granicy z Zimbabwe, większość uczestników wycieczki straciła możliwość używania telefonów. Niby wszystko było OK., można było próbować wybrać jednego z wielu operatorów, jednak próba wykonania telefonu, czy wysłania SMS kończyła się niepowodzeniem. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale moja Era odmówiła współpracy.

Pierwszego dnia zwiedziliśmy spacerem Wodospady Victorii, których widok zapiera dech w piersiach, a po południu płynęliśmy statkiem to rzece Zambezi, którą część z nas miała okazję następnego dnia poznać bardziej bezpośrednio. Rejs statkiem upłynął w sielankowej atmosferze zachodzącego słońca podlewanego obficie drinkami serwowanymi przez Adama.

Następny dzień, przedostatni naszej wycieczki, przeznaczony był w całości na aktywności własne. Można było wybrać kilka z długiej listy atrakcji: raftingiem w kanionie Zambezi (trudność mocna 5), skokiem na bungee ze słynnego mostu nad kanionem, przelotem helikopterem nad wodospadem, spacerem na słoniach lub wśród młodych lwów. Większość z atrakcji kosztowała ok. 125 USD, który jest powszechnym środkiem płatniczym w Zimbabwe. Można było także wybrać się na bazar lub łączyć kilka z powyższych atrakcji.

Polecam przelot helikopterem nad wodospadem. Ze względu na światło, warto wybrać albo godziny wczesno poranne, albo jak najpóźniej po południu (zaczynają o 8-mej, a kończą o 16-tej). Widok ogromnej i szerokiej rzeki walącej się w ponad 100 metrową przepaść granitowego kanionu jest niezapomniany. O ile waży się mniej niż 95 kg wraz z osprzętem, a dodatkowo „uśmiechnie” się do gościa sadzającego w helikopterze, można liczyć na miejsce obok pilota, które daje najlepszy punkt widzenia.

Ostatni dzień nie jest warty specjalnie wspomnienia. Przejazd z Zimbabwe do Zambii, w której spędziliśmy 3 godziny (kiepskie muzeum i niewielkie targowisko), miał moim zdaniem na celu jedynie zabieg marketingowy, czyli dopisanie do programu wycieczki jeszcze jednego, obco i egzotycznie brzmiącego państwa. Samoloty do Johannesburga latają także z Victoria Falls…

Jak mówią Anglicy, „last but not least” kilka zdań o naszym przewodniku i organizacji wycieczki. W treści mojej relacji Adam Malus przewijał się wielokrotnie. Jest jednym z lepszych przewodników jakich spotkaliśmy na swojej drodze. Nie szkodzi, że część dykteryjek czy kawałów znaliśmy z wcześniejszych wycieczek. To jest normalne. Był zawsze spokojny i stanowczy. Dobrze zarządzał grupą, która zresztą po raz kolejny była znakomita. Podczas przejazdów przekazał nam wiele ciekawych informacji, a jego poczucie humoru pozwalało lepiej znosić trudy długich przejazdów.

Ogólnie rzecz biorąc organizacja całej wycieczki nie zawiodła w żadnym momencie, wszystko było na czas i w możliwie dobrej jakości. Jak wspomniałem wcześniej, jeden zarzut dotyczy zbyt małej informacji o etapie samochodowego safari, a drugi to trochę bezsensownej podróży co Zambii. Ale jak na 14 dni, to moim zdaniem należy się mocne 4+ dla biura i 5 dla Adama.

Na koniec dziękuję wszystkim współuczestnikom wycieczki. Grupa była znakomicie zdyscyplinowana i współpracowała cały czas. Wiele wzajemnej tolerancji dało możliwość cieszenia się z bardzo egzotycznych przeżyć.

Oceny w zawarte w niniejszej relacji prezentują mój osobisty punkt widzenia i nie silę się na obiektywizm.

Podróż z Wami była przyjemnością i do zobaczenia w przyszłości.

  • rzeka znika
  • szczelina
  • tęcza a nawet dwie
  • wodny pył
  • autoportret z tęczą
  • tęcza 3
  • panorama
  • piana
  • płynne srebro
  • kanion
  • mostu cień
  • skok
  • baobab
  • targ
  • pożar buszu

„Uaaaaaaaaa ….!”

ktoś krzyczał głośno. Nie wiem kto z naszej ośmioosobowej obsady pontonu, może byłem to ja sam? Nie miało to znaczenia. Nasz ponton nabrał szybkości i runął wprost na dwumetrową falę w najtrudniejszym na trasie naszego raftingu zwężeniu (duża piątka). Zgodnie z zasadą POD (paddle or die) wpojoną nam przez Simona, naszego sternika i przewodnika na kursie bezpieczeństwa, próbowałem wiosłować, jednak wiosło bez oporu przechodziło przez białą masę spienionej wody. W końcu jest to White Water, jak nazywa się rzeka Zambezi płynąc w kanionie poniżej Wodospadu Victorii. Przód naszego pontonu wbił się w falę i tym razem, zamiast przejść po niej bokiem, wystrzelił prawie pionowo w górę. Teraz nie słyszałem już nic. Pod wodą nie słyszy się zbyt wiele. Nie wiedziałem gdzie jest góra, a gdzie dół, a świadomość że pode mną jest ponad 80 metrów rwącej wody, nie pomagała mi w zachowaniu spokoju, choć to przecież nie ma wielkiego znaczenia jak jest głęboko jeśli nie da się dosięgnąć dna. Po strasznie długiej chwili, wyporność kamizelki ściągniętej wcześniej paskami przez Simona zaczęła działać i moja głowa wypłynęła w jakiejś szczelinie. Zorientowałem się, że jestem pod dnem przewróconego pontonu. Podobno miało tam być dość powietrza aby swobodnie oddychać. Na spokojnej wodzie może tak, ale w tym spienionym przesmyku trudno było wziąć oddech. Kask uderzał o dno pontonu. Udało mi się jednak nabrać powietrza i zanurkowałem, aby po chwili wypłynąć na zewnątrz łódki. Chciałem chwycić linę bezpieczeństwa okalającą ponton, jednak brakło mi 10 centymetrów, i w następnej chwili kolejna fala zalała mnie i pociągnęła w bok. Patrzyłem na oddalający się ponton i przyjąłem pozycję opisaną na kursie bezpieczeństwa, czyli: ręce skrzyżowane na paskach kamizelki i nogi w kierunku nurtu, aby można było odpychać się od skał, których pełno wystawało na brzegu rapidu. W przerwach między kolejnymi zalewającymi mnie falami widziałem Simona wchodzącego na dno odwróconej łódki i wciągającego kogoś za sobą. Machnąłem ręką, ale oni byli już jakieś 50 metrów ode mnie… Pozostawało czekać na pomoc …

Cała ta historia, jak zobaczyłem potem na filmie, trwała jakieś 10 sekund. Dla mnie była to wieczność. Pierwszy rafting w życiu, więc adrenalina zadziałała jak spowalniacz czasu. Wcześniej tylko o tym czytałem. Było przedpołudnie przedostatniego dnia naszej wyprawy, rzeka Zambezi, Zimbabwe, okolice Victoria Falls.

i to już koniec tej opowieści...

PS. rzeka ma 80-90 metrów głębokości i płynie w kanionie o ścianach wysokich na 200m. Trzeba tam najpierw zejść, a potem wyjść w palącym słońcu... Dodatkowy element raftingu :) 

  • pierwszy atak
  • pierwsze koty za płoty
  • przed nami rapid 5+
  • fala
  • pion i poziom
  • pozamiatane
  • jednak żyjemy

1. Wszystkie zdjęcia wykonane przeze mnie (za wyjątkiem raftingu). Canon 5DMkII; Canon 40D, Olympus mTough; 24-105/4L/I/USM; 70-200/4/L/IS/USM; 50/1,8; 580EXII

2. Filmiki kręcone aparatem j.w. Przepraszam za kiepską jakość, ale tego dopieru się uczę.

Pozdrawiam, bARtek 

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. s.wawelski
    s.wawelski (22.08.2013 20:08) +1
    Z przyjemnoscia wybralem sie jeszcze raz Twoim szlakiem po Afryce Poludniowej. W kilku miejscach nasze drogi sie pokryly, w innych tylko skrzyzowaly, ale milo mi bylo zobaczyc te same miejsca Twoimi oczami.
  2. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (04.05.2012 19:41) +1
    Zwierzęta w Botswanie są wszędzie ... To norma, jakkolwiek sam na początku byłem zaskoczony :)
  3. syrokomla8
    syrokomla8 (20.04.2012 9:07) +2
    Jakże zazdroszczę Botswany!! Sczytuję obecnie serię No 1 Ladies' Detective Agency, rzecz sie dzieje w Gaborone w Botswanie:) I mam dziwne fantazję ostatnio by się tam wybrać....
  4. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (02.12.2011 7:44) +2
    dziękuję za ciepłe słowa, tylko dlaczego tak oficjalnie? :D
    Pzdr/bARtek
  5. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (27.11.2011 15:59) +2
    Zapraszam :)
  6. siuniek
    siuniek (30.10.2011 21:26) +2
    Jeszcze nie jeden raz wrócę ...
  7. smyczek1974
    smyczek1974 (29.10.2011 7:56) +2
    Piochy extra. Kobitki Himba tyż. Zwierzątka super. Bartku ale gdzie Wybrzeże Szkieletów???????????
  8. aga-foto
    aga-foto (23.10.2011 13:29) +1
    Jestem pod wrazeniem opowiesci, wspaniale sie czyta i przezywa. Zdjecia poogladam pozniej. Pamietam Twoja relacje z Peru i zdjecia z Urubamby. Jak czas pozwoli przeczytam relacje ze wszystkich Twoich podrozy. Naprawde, ksiazka bylaby swietna, pomysl o tym, nie kazdemu tak latwo przychodzi pisanie.
  9. avill
    avill (23.09.2011 19:20) +2
    Super wyprawa, wspaniale opisana, zazdroszczę... Pozdrawiam :)
  10. zosfik
    zosfik (23.09.2011 12:03) +3
    Dziękuję Tobie i wszystkim Kolumbrowiczom,że dzięki Wam mogę uczestniczyć w Waszych wspaniałych podróżach, siedząc wygodnie w domu. Ale tych dalekich i egzotycznych podróży zazdroszczę, moje ograniczają się do Europy.
    Podróż opisałeś wspaniale, czytałam z wielkim zainteresowaniem. A zdjęcia?, cóż, nie wiem czy więcej plusów należy się Matce Naturze, modelom, czy ich autorowi, któremu nie wypadało nic innego jak pstrykać i uwieczniać wszystko to, co miał podane jak na widelcu. Jednak to dzięki Tobie, Bartku, ja mogłam to wszystko podziwiać. Dziękuje, pozdrawiam, same plusy stawiam.++++++++++++++++++++++
  11. emno
    emno (22.09.2011 8:49) +2
    ++++ :) to za relację, za zdjęcia będą na raty :)
  12. siuniek
    siuniek (21.09.2011 22:47) +2
    Czytam i oglądam od kilku dni, lecz cierpię na chroniczny brak czasu, by móc na spokojnie pozachwycać się Twoimi zdjęciami. Daję plusa za całość i obiecuję powracać, bo jest do czego. Pozdrawiam!
  13. avill
    avill (18.09.2011 9:16) +2
    Na razie przejrzałam tylko zdjęcia. Barrrrdzo ładna galeria. Chciałby się powiedzieć, ze w takich miejscach zdjęcia robią się same, ale doskonale wiem, że tak nie jest. Gratuluję.
    ...jeszcze tu wrócę, pozdrawiam :)
  14. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (11.09.2011 19:30) +2
    Pierwsza wersja była chronologiczna, ale potem stwierdziłem, że to bez sensu... Chyba lepiej się z tym czuję :)
  15. 2_koty
    2_koty (11.09.2011 14:22) +2
    Bartku! Super podróż :-) na razie tylko ją przeczytałam i zabieram się do obejrzenia zdjęć. Pomysł z zarzuceniem chronologii jest niezły - też się do tego przymierzam, bo ileż można ludzi męczyć pamiętnikami ;-), a czyta się to dużo ciekawiej. Przede wszystkim bardzo zazdroszczę lotu nad Wiktorią i zobaczenia geparda.
  16. mapew
    mapew (10.09.2011 11:59) +2
    Bardzo ciekawa podroz i swietne zdjecia. Ciekawe, ze nasza trasa podrozy pokryla sie chyba tylko na odcinku Sehitwa - Maun (bo przypuszczam, ze z Kasane do Vic Falls jechaliscie poludniowa strona Zambezi - my zas polnocna)
  17. mr_fixit
    mr_fixit (05.09.2011 18:31) +2
    Bartku - chylę czoła. Afryka to ciągle kierunek dla mnie pozostający w sferze marzeń. Wspaniała wyprawa, egzotyka totalna, wytrawny opis. Zdjęcia klasa. Skąd robione są te znad wodospadu? Z samolotu?
  18. ye2bnik
    ye2bnik (02.09.2011 11:20) +2
    Fantastyczna wyprawa. Zdjęcia takie jak zwykle u Ciebie - bardzo wysoki poziom :)
    Pozdrawiam
  19. anna.amarasekara
    anna.amarasekara (29.08.2011 13:35) +2
    Bartku, piekne zdjęcia i fajna relacja, pokazałam mężowi , dopisaliśmy Twą wyprawę do naszych planów , choć ja na bank nie zdecyduje się na rafting, ale spanie w namiocie gdzie dzikość przyrody szaleje w koło bardzo ale to bardzo podobałaby mi się mimo skąpych warunków higienicznych. szalenie mi się podobało. pozdrawiamy ania
  20. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (29.08.2011 12:59) +2
    Dzięki za miłe komentarze. Cieszę się, że się spodobało :)
    Pzdr/bARtek
  21. sagnes80
    sagnes80 (29.08.2011 12:56) +2
    o rany.... zaniemówiłam....piękna podróż Bartku, świetnie napisane! no i zdjęcia jak zawsze powalające.
    zazdroszczę troszeczkę, bo marzy mi się Czarny Ląd :) dziękuję za pokazanie jego kolorów :)
  22. treize
    treize (27.08.2011 23:24) +2
    Fantastyczna,momentami mrożąca krew w żyłach,wyprawa.Zdjęcia niesamowite,przepiękne :)
    Niebawem wróci z afrykańskiej podróży Marek ( mapew ) - będziemy mieli co porównywać.
    Pozdrawiam :)
  23. lmichorowski
    lmichorowski (25.08.2011 22:00) +2
    Bartku, plusa za podróż masz już dziś - a resztę wyprawy zostawiam sobie na jutro. Pozdrawiam.
  24. s.wawelski
    s.wawelski (25.08.2011 16:55) +4
    Doczytalem do konca! Kazdy rozdzial to osobna historia! Kiedys z Twoich opowiesci pewnie powstanie piekna ksiazka, czego Ci zycze z calego serca.

    Kiedys planowalismy z zona spedzic na poludniu Afryki okolo 5 tygodni i objechac 4 kraje. Dzis juz jest to niemozliwe i mozemy co najwyzej zaplanowac 3 tygodnie. Zastanawiam sie wiec, jak Ty, jako znawca tych terenow porownalbys te miejsca ze soba i zrobil im jakis ranking pod kątem jakosci krajobrazow i zwierzat.

    Wspomniales w tekscie, ze zaczynasz robic filmy i sie dopiero uczysz. Poniewaz ja swoje ralacje zaczalem w odwrotnej kolejnosci, to akurat mam wiecej doswiadczenia w filmach niz fotografii, choc jest tu oczywiscie wiele wspolnych elementow. Mysle, ze po pierwsze, jesli zlapiesz bakcyla, to sie zakochasz w robieniu tego typu relacji, bo te wciagaja jeszcze bardziej niz aparat a pozniejsza praca nad filmem jest o wiele dluzsza i efekt "przedluzenia podrozy" dziala o wiele bardziej intensywnie. Malo tego, gdy wrocisz do swojej kreacji filmowej, to poczujesz sie tak, jakbys tam wrocil... Wiem to po sobie!! :-) Jesli moge, to pozwole sobie dac pare rad: po pierwsze kup sobie kamere, bo nawet najlepszy aparat jest przeznaczony do robienia zdjec a nie krecenia filmu, nawet jesli taka funkcje posiada (podobnie w druga strone, kamera zwykle nie robi takich zdjec jak aparat, zwlaszcza lustrzanka); po drugie nakrec zawsze wiecej materialu krec dluzsze klipy, bo te zawsze latwiej skrocic niz wydluzyc :-); po trzecie kup sobie jakis program do montazu filmu...
  25. neiven
    neiven (25.08.2011 10:44) +2
    Podróż pełna wspaniałych wrażeń i zdjęć! Gratuluję.
  26. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (24.08.2011 23:59) +2
    Spoko....
  27. s.wawelski
    s.wawelski (24.08.2011 23:54) +2
    Dzieki za odpowiedz. Jak przeczytam do konca Twoje opowiadanie, to pewnie bede mial jeszcze jakies pytania.
  28. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (24.08.2011 23:33) +2
    Smoku, wyrazy uznania z Twojej strony są bardzo miłe i zobowiązujące - dziękuję.
    Cała podróż trwała całkiem standardowo - 2 tygodnie.
  29. s.wawelski
    s.wawelski (24.08.2011 22:54) +3
    Bartek, zdjecia juz ogladnalem wszystkie. Niektore sa rzeczywiscie wspaniale. Tekst czytam powoli a jest co czytac i do tego pieknie jest napisany :-) masz duzo polotu a przy tym jestes i dowcipny i zwiezly a jezykiem operujesz bardzo plastycznie i elegancko.

    W miedzyczasie mam pytanie dotyczace jak dlugo trwala cala Twoja podroz. Jak juz kiedys wspomnialem podroz o podobnej trasie planujemy od dawna. 2 razy bylismy juz na etapie kupowania biletu... I przez ciekawosc chcialbym wiedziec ile sobie zarezerwowac czasu minimum na cos takiego.
  30. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (24.08.2011 22:18) +3
    Cóż, tekst miałem w dużej części napisany w czasie podróży. Tak już robię od kilku lat... W końcu ile wina można wypić w samolocie :) A wybór i obróbka zdjęć zajęły mi trzy dni... A potem już poszło z górki :)
  31. anna.wujec
    anna.wujec (24.08.2011 22:03) +2
    Kiedy Ty to wszystko przygotowałeś? Przecież dopiero co wylądowałeś. Zdjęcia wspaniałe, niesamowite są te barwy, jakby człowiek pomagał naturze a jednak nie. Gratuluję wielu zwierzaków, ustrzeliłeś je po mistrzowsku. Z tekstem zapoznałam się częściowo, jeszcze wrócę doczytać.
  32. asta_77
    asta_77 (24.08.2011 18:03) +3
    WOW! No robi wrażenie! Piękne zdjęcia i fajna przygoda, rozkładane namioty po dłuuuugich negocjacjach może (może?) bym jakoś przeżyła, tylko na te pontony to ja się nie piszę, zdecydowanie ;)
  33. kielec
    kielec (24.08.2011 1:20) +2
    1 liga !
  34. iwonka55h
    iwonka55h (23.08.2011 22:13) +2
    no, przeczytane i obejrzane, wspaniała podróż i piekne zdjęcia, Bartku.
  35. czarmir1
    czarmir1 (23.08.2011 20:09) +2
    Dla mnie do tej pory wszystko co czarne było tylko eleganckie, a teraz widzę, że jest też bardzo kolorowe :-). Pozdrawiam
  36. entourager
    entourager (23.08.2011 18:18) +2
    Imienniku, muszę powiedzieć, że Czarny Ląd u mnie dość dalekich planach, ale dzięki takim relacjom i zdjęciom te plany mocno przepychają się do przodu. Gratulacji jest tu sporo, więc pozwól, że ja po prostu podziękuję za to, że dzielisz się z nami swoimi emocjami. Super.
  37. timu
    timu (23.08.2011 15:29) +2
    jak zwykle świetnie napisana relacja, zdjęcia rewelacyjne! jestem pod wrażeniem :)
  38. iwonka55h
    iwonka55h (23.08.2011 13:14) +2
    bArtku, dzięki za zaproszenie, plusa dałam akonto, jeszcze tu wrócę....
  39. pt.janicki
    pt.janicki (23.08.2011 10:56) +4
    Dzięki za informacje o kolejnej "podróży w czarnym kolorze".
    Gratuluję wspaniałych zdjęć!
  40. czerwony_arbuz
    czerwony_arbuz (23.08.2011 9:16) +5
    SUPER!!! podróż przeczytałam za jednym zamachem przy porannej kawie. Zdjęcia piękne, szczególnie te z Namibii. I po raz kolejny nie zawiodłam się Bartku, na Twojej podróży; i to nie tylko dlatego, że przedstawia ciekawe i odległe miejsca, ale jest fajnie napisana i udokumentowana pięknymi zdjęciami:)

    Pozdrawiam.
  41. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (23.08.2011 7:19) +4
    Wróciłem tydzień temu z okładem. Relację jak zwykle pisałem w części na miejscu, a zdjęcia obrobiłem w tydzień :)
  42. s.wawelski
    s.wawelski (23.08.2011 6:38) +3
    Bartek, czy Ty juz wrociles, czy tez taka relacje wysmarowales na goraco???? Plus jest li tylko za efekt i wrazenie jakie Twoja relacja na mnie zrobila jeszcze bez szczegolowego zaglebiania sie w nia, co nastapi bardzo wkrotce :-))
  43. voyager747
    voyager747 (23.08.2011 1:53) +6
    widać po fotkach
  44. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (23.08.2011 1:51) +6
    Z punktu widzenia turystycznego nie ma porównania. RPA to taki skansen, a Namibia i szczególnie Botswana, to ogród zoologiczny :D
  45. voyager747
    voyager747 (23.08.2011 1:42) +3
    super, tego się spodziewałem, chyba fajniejsza niż RPA