Podróż Kolory Czarnego Lądu - 90 metrów nad i 200 pod



„Uaaaaaaaaa ….!”

ktoś krzyczał głośno. Nie wiem kto z naszej ośmioosobowej obsady pontonu, może byłem to ja sam? Nie miało to znaczenia. Nasz ponton nabrał szybkości i runął wprost na dwumetrową falę w najtrudniejszym na trasie naszego raftingu zwężeniu (duża piątka). Zgodnie z zasadą POD (paddle or die) wpojoną nam przez Simona, naszego sternika i przewodnika na kursie bezpieczeństwa, próbowałem wiosłować, jednak wiosło bez oporu przechodziło przez białą masę spienionej wody. W końcu jest to White Water, jak nazywa się rzeka Zambezi płynąc w kanionie poniżej Wodospadu Victorii. Przód naszego pontonu wbił się w falę i tym razem, zamiast przejść po niej bokiem, wystrzelił prawie pionowo w górę. Teraz nie słyszałem już nic. Pod wodą nie słyszy się zbyt wiele. Nie wiedziałem gdzie jest góra, a gdzie dół, a świadomość że pode mną jest ponad 80 metrów rwącej wody, nie pomagała mi w zachowaniu spokoju, choć to przecież nie ma wielkiego znaczenia jak jest głęboko jeśli nie da się dosięgnąć dna. Po strasznie długiej chwili, wyporność kamizelki ściągniętej wcześniej paskami przez Simona zaczęła działać i moja głowa wypłynęła w jakiejś szczelinie. Zorientowałem się, że jestem pod dnem przewróconego pontonu. Podobno miało tam być dość powietrza aby swobodnie oddychać. Na spokojnej wodzie może tak, ale w tym spienionym przesmyku trudno było wziąć oddech. Kask uderzał o dno pontonu. Udało mi się jednak nabrać powietrza i zanurkowałem, aby po chwili wypłynąć na zewnątrz łódki. Chciałem chwycić linę bezpieczeństwa okalającą ponton, jednak brakło mi 10 centymetrów, i w następnej chwili kolejna fala zalała mnie i pociągnęła w bok. Patrzyłem na oddalający się ponton i przyjąłem pozycję opisaną na kursie bezpieczeństwa, czyli: ręce skrzyżowane na paskach kamizelki i nogi w kierunku nurtu, aby można było odpychać się od skał, których pełno wystawało na brzegu rapidu. W przerwach między kolejnymi zalewającymi mnie falami widziałem Simona wchodzącego na dno odwróconej łódki i wciągającego kogoś za sobą. Machnąłem ręką, ale oni byli już jakieś 50 metrów ode mnie… Pozostawało czekać na pomoc …

Cała ta historia, jak zobaczyłem potem na filmie, trwała jakieś 10 sekund. Dla mnie była to wieczność. Pierwszy rafting w życiu, więc adrenalina zadziałała jak spowalniacz czasu. Wcześniej tylko o tym czytałem. Było przedpołudnie przedostatniego dnia naszej wyprawy, rzeka Zambezi, Zimbabwe, okolice Victoria Falls.

i to już koniec tej opowieści...

PS. rzeka ma 80-90 metrów głębokości i płynie w kanionie o ścianach wysokich na 200m. Trzeba tam najpierw zejść, a potem wyjść w palącym słońcu... Dodatkowy element raftingu :) 

  • jednak żyjemy
  • pierwszy atak
  • pierwsze koty za płoty
  • przed nami rapid 5+
  • fala
  • pion i poziom
  • pozamiatane