Podróż Wiedeń 10/2010 - Friedensreich, Otto, Gustav, Egon
Wiedeń w 2 dni? Dwa dni to można pewnie chodzić po samym Hofburgu. Turysta jednak ma silne parcie, żeby "zaliczyć" jak najwięcej atrakcji, a przyjechaliśmy dopiero po południu, więc szybko, szybko - zakwaterowanie (dzielnica 10. - Favoriten, wg przewodnika największą jej atrakcją jest możliwość zgwałcenia przez gang kolorowych nastolatków, ale gdzie jeszcze w Wiedniu przenocować za 55 euro 5-osobową rodziną??). Szybko, szybko - obiad w knajpce obok, pod kalendarzem z roznegliżowaną panną, snitzel, który okazał się mielonym ("nieforemna masa mięsa podejrzanego pochodzenia"). Szybko, szybko - Schonbrunn.... STOP. Właściwie, to nie mamy ani czasu, ani ochoty na zwiedzanie pałacu. Przeszliśmy się po ogrodach, dzieci pobawiły się na placu zabaw, pobłądziły w labiryncie.... a my postanowiliśmy, że żadnego z cesarskich pałaców zwiedzać nie będziemy. Że wolimy zobaczyć to, czym nas ten Wiedeń wabił i przyciągał: secesję i dzieła tych, którzy z niej czerpali. W ogrodach Schonbrunnu kierujemy się więc do (1) secesyjnych palmiarni. A potem do słynnego (2) gmachu Secesji (ten ze złotą kopułą z liści, z fryzem Klimta). Niestety, po 18.oo wszystko już jest zamknięte na głucho (tak to jest wierzyć przewodnikom - miało być otwarte do 20.oo). W dodatku o tej porze w Wiedniu są straszne korki.
Dzień 1 i 1/2 2010-10-29
Drugi dzień był już staranniej zaplanowany.
(3) W pierwszej kolejności dom i muzeum Hundertwassera, współczesnego malarza, architekta i ekologa austriackiego, który tworzył dzieła nie mające żadnej analogii w historii światowej architektury. Może Gaudi jest nieco podobny, ale tylko w niewielkim stopniu. Te budynki na żywo robią takie wrażenie, że powiedziałam mężowi, że chyba żadna secesja tego nie przebije (jednak przebiła).
(4) Zegar Anker - między dwoma budynkami na starym mieście został zamocowany duży, zielono-złoty secesyjny zegar, w którym każdą godzinę reprezentuje jakaś ważna postać z historii Austrii. O 12.oo wszystkie te postacie przy dźwiękach muzyki organowej maszerują jedna za drugą, póki nie przejdą wszystkie. Trafiliśmy akurat na to widowisko.
Obok jest katedra św. Stefana, do której zajrzeliśmy, a potem obiad w Czaak Beisl, i sznycel, który w końcu był prawdziwym sznyclem.
(5) Aby uniknąć stania w korkach po obiedzie pojechaliśmy na obrzeża Wiednia - do kirche am Steihof, kościoła na terenie szpitala psychiatrycznego, sztandarowego dzieła Otto Wagnera. Kościół był niestety zamknięty, ale sama jego sylwetka, oświetlana promieniami popołudniowego słońca na długo pozostanie mi w pamięci. Ten kościół jest po prostu niesamowity. Następnego dnia pojechaliśmy tam znów, żeby mąż, który siedział w samochodzie ze śpiącym Romeczkiem, też mógł go zobaczyć.
(6) Ostatnim punktem programu były dwie wille Wagnera. Jedna z pierwszego okresu jego twórczości, jeszcze mało secesyjna, teraz należąca do jakiegoś malarza i stanowiąca jego prywatne muzeum. Spotkaliśmy tam robotnika-Polaka, który powiedział nam, że pół godziny do zamknięcia to trochę mało na zwiedzanie, przeszliśmy więc tylko dookoła, oglądając stojąca koło willi niedawno odnowioną (przez tegoż pana m. in.) secesyjną kapliczkę. Sekretarką malarza też jest Polka ;)
(7) Obok stoi druga willa, ze schyłkowego okresu działalności architektonicznej Wagnera. Prosta, o geometrycznych zdobieniach. Całkiem fajna, choć jednak byłam rozczarowana - czego innego się spodziewałam.
Dzień 2 2010-10-30
Dziś mamy tylko pól dnia.
Rano - (8) majolika haus i druga, sąsiednia kamienica o pięknej, bogato zdobionej secesyjnej fasadzie, obie Otto Wagnera.
Następnie (9) Leopold Museum - znajdują się w nim zbiory dzieł Klimta (na nim nam najbardziej zależało, a było go najmniej), Schielego (tu kolekcja jest pokaźna), można także zapoznać się z przykładami secesyjnej architektury i sztuki użytkowej, obejrzeć prezentację dotyczącą Otto Wagnera i jego realizacji na przestrzeni od lat 80-tych XIX w. do nastych XX w. W muzeum znajduje się dobrze zaopatrzony sklep z wydawnictwami i pamiątkami, gdzie można kupić po niewygórowanych cenach albumy i książki o sztuce oraz chyba wszystko, co tylko możliwe zdobione motywami z obrazów Klimta. My kupiliśmy sobie grę memory (6 euro!)
Po muzeum przeszliśmy przez Hofburg na jakiś bardzo uczęszczany deptak i w jednej z bocznych uliczek zjedliśmy obiad w kolejnej beisl (znowu sznycel ;). Potem ja z Martą pobiegłyśmy do Opery - bardzo mi zależało na jej zwiedzeniu, z znów rozczarowanie - trochę Austriacy poszli na łatwiznę odbudowując gmach po wojnie... widownia, poza tym, że mieści 2300 widzów, nadawałaby się bardziej na teatr w jakimś domu kultury niż na operę narodową. No, trudno. Trzeba było wybrać sobie do zwedzania jeden z teatrów zaprojektowanych przez Fellnera i Helmera.
Na wyjeździe jeszcze rzut oka na (10) secesyjne pawilony przy Karlsplatz (znowu Wagner)... i tyle tego Wiednia.