Podróż Mołdawia 10/2008
Sokoliwka 2008-10-27
10.30 Sokoliwka. Niedaleko od trasy widnieje bryła gotyckiego kościółka. Podjechaliśmy, żeby obejrzeć go z bliska. Stoi w samym środku dawnego kołchozu, pewnie jak wiele jemu podobnych służył jako magazyn. W tej chwili jest to ruina bez dachu. Na progu stała świeczka. Ktoś pamięta. W środku ślady po rokokowym ołtarzu i resztki polichromii. Na występie muru święty obrazek.
Piatniczany 2008-10-27
10.54-Piatniczany, wieza obronno-mieszkalna 14w. Nagle zza mgły i tumanu wyłoniła się jakaś obronna wieża, stojąca samotnie na górce. Była to, jak się okazało, wieża obronno-mieszkalna z XIV w. Niewiele takich obiektów zachowało sie do dziś. Ta wieża była również romantyczną ruiną do l. 90-tych, kiedy została zrekonstruowana staraniem Lwowskiej Galerii Obrazów.
Obecnie obiekt muzealny. Wejście 1 hr. W środku wieży wystawa zdjęć sprzed rekonstrukcji.
Rohatyn 2006-10-27
11.40 Rohatyn. W Rohatynie warto zobaczyć gotycko-renesansowy kościół (przy Rynku, ale był zamkniety), pomnik Roksolany (przy Rynku). Roksolana, która naprawdę nazywała się Anastazja Lisowska, i była córką miejscowego popa, została wzęta przez Turkow w jasyr i trafiła do haremu sułtana Sulejmana Wspaniałego, stając się wkrótce jego ulubioną żoną. Niektórzy sądzą nawet, że mogła wpływać na jego politykę.
Ale najważniejszym zabytkiem Rohatyna jest drewniana cerkiew św. Ducha z zachowanym XVII-w. ikonostasem (rzadkość - tylko kilka takich zachowało się w okolicach Lwowa). Cerkiew jest w tej chwili obiektem muzealnym, filią muzeum w Iwano-Frankiwsku, i w poniedziałki jest zamknięta.
W Rohatynie poszliśmy też do apteki. Była kolejka może na 5 osób, ale póki doszło do nas, minęlo ze dwadziescia minut. Wszystko za sprawą aptekarza - młodego blondyna, który wnikliwie podchodził do każdego klienta. 'Ból brzucha? Ale bardziej z lewej, czy bardziej z prawej? To środek X. Dwa razy po jedzeniu. Nudności? Środek Y. Po pół tabletki trzy razy dziennie. W opakowaniu ma być 25 tabletek. - wyciąga listek i liczy - Jeden, dwa, trzy, cztery... I jeszcze Z. Jedna łyżka przed snem. Zapamiętała pani? Ten dwa razy po jedzeniu, tamten pół tabletki trzy razy dziennie... - Dziękuję, zapamiętałam. - A tu jeszcze no-spa. - Nie, nospy nie chcę. A po co ja będę brała nospe, jak ja tego nigdy nie biorę? To źle dziala na wątrobę. W końcu moja kolej. - Poproszę tabletki na chorobę lokomocyjną. - Nie ma.
Halicz 2008-10-27
13.25 Halicz. Dawna stolica Rusi Halickiej, teraz senne miasteczko, nad którym
góruje dawny zamek starosty (XIV w., rekonstrukcja). Do Zamku można podjechać
samochodem, na górze piękny widok na rzekę.
Kryłos 2008-10-27
14.15 Kryłos. Właściwie to tu, kilka kilometrów od wspólczesnego Halicza znajdował się stary Halicz, stolica księcia Jarosława Ośmiomysła. Odkrycia tego dokonali ukraińscy archeolodzy tuż przed drugą wojną światową. Wtedy Borys Pasternak zlokalizował miejsce, gdzie stał sobór, miejsce pochówku książąt. Największe jednak poruszenie wywołały wykopaliska na terenie samego soboru, wykopano kilka kamiennych sarkofagów i jeden alabastrowy, którego nie zbadano dokładnie, gdyż rozleciał się na proch przy wydobywaniu. Jednak archeologowi zaświtała w głowie myśl, że mógł być to pochówek samego księcia Ośmiomysła (współczesna nauka nie podziela tego poglądu), i nieopatrznie podzielił się tą myślą. Rozpoczęły się całe pielgrzymki Ukraińców do Kryłosa. Potem wybuchła wojna, kości rzekomego księcia przepadły bez śledu, żeby odnaleźć się w l. 90-tych w krypcie sobory św. Jura we Lwowie, gdzie spoczywają, bez żadnego nawet epitafium, do dziś.
W Kryłosie można zobaczyć siedzibę dawnej metropolii halickiej (dziś muzeum),
piękną cerkiew św. Pantalejmona, resztki wałów i umocnień ziemnych.
Czerniowce 2008-10-27
17.10 Czerniowce.
W Czerniowcach mieliśmy nocować. Wg przewodnika "Ukraina Zachodnia" wybraliśmy
sobie "względnie tani i wygodny hotel niedaleko centrum przy głownej ulicy". Na miejscu okazało się, ze względnie tani hotel Bukowina ma 4 gwiazdki i nocleg w
nim kosztował 475 hrywien za pokoj w którym zmieściłaby się nasza czwórka. Mimo
to zostaliśmy. Hotel ma slady typowej radzieckiej budowy lat 70-tych - ten sam
układ co w hotelu Lwów czy Turyst, długie wąskie korytarze, małe pokoje,
trzeszczące windy. Po remoncie jednak wygląda wszystko bardzo symapatycznie,
czysto, ciepło (klimatyzacja), telewizor, lodówka, a także internet w pokojach. Dzieciom zwłaszcza się podobało, że można telewizor oglądać leżąc w łóżku.
Bardzo ładnie urządzona restauracja, ale nie skorzystalismy z niej, nie chcąc opłacić kolejnych 500 hr za kolację. Wybraliśmy się za to na spacer po wieczornych Czerniowcach zaliczając po drodze pizzerię - wygladała nieszczególnie, ale za 50 hr najedliśmy się po uszy - 2 małe pizze, solankę, czanachy, schabowy z kurczaka z frytkami i surówką, kawę, czekoladę i dwa soki oraz ciasto orzechowe zapłaciliśmy nieco ponad 50 hr (mniej niz 30 zl).
Potem poszliśmy na spacer. Czerniowce robią oszałamiające wrażenie - to jest ukraińskie miasto? Odnowione (w tym roku mija 600-lecie Czerniowców), oświetlone, a do tego po prostu ładne, prawdziwa gratka dla miłośników XIX-w. architektury. Secesyjne panneau, ozdobne drewniane balkoniki, i na każdym kroku widoczna miłość do miasta i podkreślana jego wielokulturowość.
* Hotel Bukowina, ul. Holowna 141
* Pizza park, ul. Hołowna nieco powyżej Rady Miejskiej.
Czerniowce > granica 2008-10-28
10.56. wyjechaliśmy z Czerniowców w kierunku granicy mołdawskiej, po drodze zaliczając supermarket. 11.25. Po ujechaniu ok. 30 km zorientowaliśmy się, że
chyba zjazd był źle oznakowany, i zmierzamy prosto do Chocimia, zamiast do
Kiszyniowa. Na szczęście była boczna, nieuczęszczana droga, którą dojechaliśmy
do przejścia granicznego, podziwiając po drodze piekne widoki i kilka starych
drewnianych wiatraków. Przy drodze kwitnie handel - gruszki, jabłka, arbuzy,
dynie, wino. Natknęliśmy się też na misia - maskotkę olimpiady w Moskwie w
1980r, który stał przy trasie, jak gdyby nic się nie zmieniło od tamtej pory. To
już niedługo będzie 30 lat, jak tam stoi. Niedługo też miało się okazać, że
takich "zabytków" po mołdawskiej stronie będzie o wiele więcej.
Mamałyga - granica 2008-10-28
12.10. Przejście znajduje się w miejscowości Mamałyga (sic!). Kulturalnie, wspólna odprawa graniczna, zresztą ruch niewielki - większość to pewnie Mołdawianie zaopatrujący się w supermarkecie w Czerniowcach. Część szła pieszo, z torbami, wózeczkami, inni na rowerach. Kiedy czekaliśmy na odprawę, zastanawiałam się, co też opłaca się wozić z Ukrainy do Mołdawii. Ktoś wiózł papier toaletowy. Ktoś pamersy.
Już na wstępie, w pierwszej budce pogranicznik wziął od nas 10 hr na piwo, obiecując że dzieki temu zapłacimy mniej dalej. Dalej natomiast się okazalo, że nie wiadomo, czy w ogóle wjedziemy, bo brakuje nam jakiegoś talonu na samochód (nie jest nasz, tylko na upoważnienie, a takich nie wpuszczają). Po ukraińskiej stronie kosztowało to 40 hr, ale po mołdawskiej był problem - w końcu po długich pertraktacjach i sprawdzeniu numeru nadwozia i łapówce 100 hr. puścili nas. Ekologia i inne oplaty wjazdowe wyniosły 40 hr.
* Kursy na granicy, w Banca de Economi: hrywna 1.60-1.95, $10.34-10.50, euro 13-13.25.
Criva 2008-10-28
13.15. Wjeżdżamy do Mołdawii.
Mołdawia przywitała nas wsią Criva, która nie robiła najlepszego wrażenia - przy drodze stały walące się chaty. Czegos takiego nie widziałam nawet na Ukrainie.
Prawie cały dzień jechaliśmy wzdłuż ogromnych, po horyzont ciągnących się pól i sadów. Drogi były puste, nieuczęszczane, mijały nas głównie ZiŁy załadowane jablakmi, ziemniakami, burakami cukrowymi lub traktory, których tu mnóstwo.
Przy drogach co jakiś czas studnie - ozdobne, nakryte daszkami, lub zwykłe, z żurawiem. Obok prawie zawsze krzyż. Potem dopytaliśmy o co chodzi z tymi studniami - służą one pracującym w polu, żeby nie chodzić po wodę do wsi. Do wsi tu rzeczywiście bywa daleko, osiedla ludzkie nie sąsiadują ze sobą, a są rozrzucone w sporych odległościach. A studnie teraz w większości nieczynne.
Riscani-Drochia 2008-10-28
15.05 Wzięliśmy autostopowicza, który powiedział nam, że większośc Mołdawian pracuje na zachodzie, albo w Moskwie, on też, więc nawet się orientuje ile wynosi średnia płaca tu. Nie wiedział też, gdzie znajduje się monaster Tipova, który chcemy zwiedzić. Nawet dzwonił do kogoś, ale dowiedział się tylko w przybliżeniu. Autobusów międzymiejskich nie widzieliśmy zbyt wielu, chyba jeden tylko w ciągu całego dnia. Za to wieczorem, po zmroku już jadąc, minęliśmy kolejkę ok. 20 osób czekających przy szosie. Może jednak coś jeździ.
Krajobrazy po drodze wspaniałe - teren pagórkowaty, widoczność na wiele kilometrów, kolory jesieni, lekka "dymka", która sprawiała, ze słońce dawało rozproszone, nie ostre światło. bardzo romantyczne wszystko. Nic dziwnego, że Puszkin mieszkał tu trzy lata. Czy cztery.
Soroka 2008-10-28
16.15. Soroka. Do miasteczka wjeżdża się przez dzielnicę cygańską. Podobno po wojnie osiedliły się tu najbogatsze rodziny cygańskich książąt i baronów z całej Europy. Sądząc po ichnich pałacach, jest to całkiem prawdopodobne. Jednak obok pałaców wzdłuż ulic biedne drewniane domki zabite deskami, budy wręcz. Kontrast niesamowity, klimat też.
Jadąc prosto wyjeżdża się dokładnie na twierdzę. Została ona zbudowana w XVI w. na samym brzegu Dniestru. Owszem, do Chocimia się nie umywa, ale warto zobaczyć.
Kiedy zwiedziliśmy twierdzę, zaczęło się już ściemniać, więc wyjechaliśmy z miasta trasą w kierunku Kiszyniowa. Droga fatalna, głebokie koleiny, ciemno zupełnie. Można jechać kilometrami i nie minąć żadnego światełka - wsie są rozsypane rzadko, tylko na polach paliły się jeszcze ogniska. Niezapomniany widok.
* Twierdza Soroka: opłata za zwiedzanie 2 leje, za aparat foto 3 leje. Czynna do 9.00-18.00, przerwa obiadowa 13-14.
Floresti 2008-10-28
18.15. Dotarliśmy do Floresti. Napotkanej po drodze pani zapytaliśmy, gdzie jest
centrum. "Niby tu jest". Rzeczywiście, raczej niby. Na szczęście był hotel. Brzydki,
zapuszczony, bez nazwy, z mnóstwem jakiegoś drobnego robactwa (na szczęście nie
karaluchy) ale w pokojach ciepło, i jest woda. Dostaliśmy pokój bez łazienki za 400 lei, co uważam ogromne zdzierstwo, ale to niby według cennika. Po przeliczeniu zresztą okazało się, że to ok. 28 zl/os., co mnie troche uspokoiło. Za to za kolację zapłaciliśmy prawie 200 lei (ja jadlam mamalygę z bryndzą). Skąd oni biora te ceny? We Lwowie jest dwa razy taniej. Coś mi się wydaje, że byliśmy jeleniami, na których właścicielka hotelu postanowiła zarobić, w końcu nieczęsto pewnie się trafia taka okazja.
* hotel we Floresti koło dworca - pokój z umywalką, robakami i dwoma szerokimi łóżkami - 400lei.
Floresti > Rezina 2008-10-29
7.56. Wstaliśmy rano i wyjechaliśmy nie zjadłszy nawet śniadania. Dziś w planie pierwszy był monaster w Tipovej, tylko nie wiedziliśmy, gdzie on jest. Na żadnej stacji benzynowej nie było do nabycia mapy (dobrze, jeżeli w ogóle był sklep). W końcu u jakiejś pani znalazł się kalendarz ścienny z mapą głównych atrakcji Mołdawii, po ktorym zorientowalismy się, w którą mniej więcej stronę trzeba skręcić.
Po drodze podwieźliśmy emerytowanego policjanta, którego nie chcieli wpuścić do pociągu (pijany był?), potem go okradli na dworcu i wracał do domu pieszo. Przeszedł już 20 km, przed nim było jeszcze 35. z wdzieczności powiedział nam, jak dotrzec do monastyru i poradził odwiedzić jeszcze jeden - Sacharna, który był po drodze. od niego dowiedzieliśmy się też, że pensja wynosi 600-2500lei. Nie ma zbytu na zboże, kukurydzę, choć w tym roku był wspaniały urodzaj. A w czasach radzieckich po wsiach były rozmieszczone rakiety ziemia-ziemia, wycelowane w zachód. Tak na wszelki wypadek.
Rozmawialiśmy też o topolach. To pierwsze, co rzuca się w oczy w Mołdawii - pola po horyzony, poprzecinane tylko nitkami dróg, a wzdłuż każdej ciągną się szpalery topoli. Związek radziecki je sadził. Według planu. Byle szybciej. A pożytek żaden. Ale za to jakie widoki! Żadne inne drzewo nie stworzyłoby takiego efektu krajobrazowego, jak strzeliste, smukłe topole. Teraz sadzą oczechy. W zeszłym roku Mołdawia zajęła pierwsze na świecie miejsce w produkcji orzechów włoskich (co potwierdzałoby teorię mojego znajomego, że właściwa nazwa to "orzechy wołoskie").
9.30 Rezina. Pytamy naszego pasażera, gdzie można znaleźć księgarnię (miasto rejonowe!). Po namyśle odpowiada; "Księgarnia. Hm... była. Zlikwidowali". Po drugiej stronie mostu widać Rybnicę, która jest już po drugiej stronie Dniestru - w Naddniestrzu. Opuszczamy Rezinę, mijając ogromne, wielopiętrowe szkielety bloków, budowanych jeszcze za sojuzu i nigdy nie wykonczonych. Tu mieli mieszkać ludzie. Tu miała być szkoła. Przygnębiające wrażenie.
Saharna 2008-10-29
Jedziemy do Saharnej. W dolinie potoku, który jest dopływem Dniestru, znajduje się malutki klasztor. Zobaczyć tu można dwie XIX-w. cerkwie, w jednej z nich znajdują się relikwie św. Makarego (a właściwie święty w całości), cerkiew ta ma niesamowity klimat - świece, półmrok,kadzidło, cisza i ikony obwieszone wotami oraz przyozdobione błyszczącą poliestrową tkaniną. Efekt psują plastikowe drzwi i okna, co, jak się potem przekonałam, najwyraźniej jest tu normą, bo była to pierwsza, ale nie jedyna cerkiew tak zeszpecona.
Jeden z zabranych potem autostopowiczów opowiedział nam, że jego syn jakał się, po tym jak pogryzł go twarz pies, dwa razy poszli z nim na nocną czwartkową mszę do Sacharnej (zaczyna się o pólnocy, a kończy nad ranem). Przeszło, choć nie wierzyli, że to pomoże. Nawet w Kiszyniowie na słupach były ogłoszenia o pielgrzymkach na te czwartkowe msze, więc planując podróż można to wziąć pod uwagę.
Tipova 2008-10-29
11.20 wyjazd. Bierzemy kolejnych 2 autostopowiczow. Jeden mało rozmowny, drugi opowiada o uciążliwych sasiadach i swoich dzieciach, które przemalowały im kota pastą do butów na czarno. Pan powiedział nam także, jak wygląda komunikacja miedzymiastowa: do jego wsi autobus jeździ dwa razy dziennie, ale jest tak zatłoczony, że często się nawet nie zatrzymuje.
ok. 12. Tipova. Podobno największy w Europie kompleks klasztorny wykuty w skale. Przyjeżdżają tu wycieczki z Japonii nawet. My niewiele z tego zobaczyliśmy - tylko kilkanascie nie cela nawet, a miejsc po celach, miejsc po piecach, kominach, oknach i drzwiach, bo wszystko było zniszczone lub rozebrane. Do tego dobudowane ściany z pustaków i galeryjka na stalowych szynach. Skromna cerkiew - przez okno, bo wszystko pozamykane. Według opisu to była pewnie część XVIII-XIX-w. Starszych cel nie widzieliśmy, potem doczytałam, że powinny być poniżej. Klasztor przepięknie położony na brzegu Dniestru.
Orhei, Kiszyniów 2008-10-29
14.20 wyjazd w kierunku Orhei. tu chcieliśmy zobaczyć cerkiew św. Dymitra z XVII w. oraz pomnik jej fundatora, Wasyla Lupu. W cerkwi akurat odbywał się skromny ślub. W trakcie okazało się, że pan młody nie umie sie przeżegnać, ale ksiądz nie robił z tego problemu.
16.40 wyjazd. Za Orhei droga zrobiła się całkiem dobra, i pojawiało się na niej coraz więcej samochodów, i to nie były tylko Łady czy Wołgi, ale i Toyoty, Lexusy, BMW, Mercedesy... wszystkie z rejestracjami zaczynającymi się od litery "C". Jak "Chisinau". Dwupasmowka. Był to przedsmak tego, co czekało nas w stolicy.
Do Kiszyniowa dotarliśmy już po zmroku. Miasto wielkości Lwowa, a jednak wiele większe, wybudowane z iście radzieckim rozmachem. Ulice po 6 pasów, wieżowce, hotele na tysiące miejsc. Do jednego takiego zajrzeliśmy. Przestronny hol w stylu z lat 70-tych, jeden z takich w których obracał się półświatek i walutowe prostytutki. Niestety cena, którą nam zaproponowano - taka sama, jak nazwa hotelu: Kosmos. Obok hotelu znajduje się biuro "Adresa", które oferuje wynajem mieszkań na krótkie terminy. Wybraliśmy mieszkanie 2-pokojowe kilka przecznic dalej za cenę 2,5 raza niższą. Procedura jest prosta: z katalogu ze zdjęciami wybierasz sobie mieszkanie, płacisz za pierwszą dobę (lub zostawiasz ekwiwalent w walucie, jeśli nie masz jeszcze lei), plus 100 lei za klucz - potem zwracane. Dostajesz klucze, adres i mapkę Kiszyniowa. Resztę zapłaciliśmy następnego dnia, po obejrzeniu mieszkania. Panie badzo pomocne i chętnie udzielają informacji, pomogły nam znaleźć cerkiew, którą planowaliśmy zwiedzić następnego dnia, księgarnię, supermarket. Robią także rejestrację, która jednak, jak twierdziły, jest już od trzech lat nieobowiązkowa (na granicy nikt o nią nie pytał). W biurze, jak i wszędzie, można się bez problemów dogadać po rosyjsku - w czasie naszej podróży nie spotkaliśmy ani jednej osoby, która by nie znała rosyjskiego, natomiast spotkaliśmy taką, która nie znała mołdawskiego.
Zrobiliśmy zakupy w supermarkecie (ceny jak w Polsce albo nawet wyższe), poszliśmy na krótki spacer w poszukiwaniu baru (nie znaleźliśmy nic odpowiedniego, za to natknęliśmy się na muzeum radzieckiej techniki wojennej, gdzie zobaczyłam na własne oczy moją imienniczkę - Katiuszę - postrach hitlerowskiej armii), po czym udalismy się spać.
* apartament w hotelu Cosmos - ok. 1500 lei;
* mieszkanie 2-pok. w biurze adresa - 40-70euro. www.adresa.md, Biuro czynne całą dobę;
Kiszyniów 2008-10-30
Kiszyniów. Wstaliśmy dosć późno, leniwie zjedliśmy śniadanie, oglądając przy okazji "Przeminęło z wiatrem" i na miasto wybraliśmy się dopiero ok. 10.oo. Przeszliśmy pieszo do biura Adresa, żeby zapłacić za dwie pozostałe doby, oglądając po drodze architekturę miasta. Rzeczywiście, w nocy robiło lepsze wrażenie. Nie widać starości, brudu, zniszczenia. Na ulicach dużo dobrych samochodów, ludzie ubrani porządnie, wielu ze smakiem, dużo drogich sklepów. Ale w podwórkach, na klatkach schodowych, w przejściach podziemnych już bieda. W samym centrum miasta straszy niedobudowany 20-piętrowy hotel, który stoi tam już pewnie od 20 lat. Ilu sowieckich turystów mogłoby w nim nocować? Tysiące. Na parterze trzy poziomy - restauracje, bary, dancingi, nocne kluby, co jeszcze? Tysiące metrów kwadratowych powierzchni. Ile pieniędzy utopiono w tej inwestycji, aż strach pomyśleć. Co, jak co, ale rozmach byłego ZSRR to jest coś, co zapiera dech w piersiach. Kiszyniow to miasto zupełnie sowieckie. Minęło kilkanaście lat od czasu, jak Moldawia stała się niepodległym państwem, a nikt nawet nie zadał sobie trudu, żeby pousuwać symbole sierpa i młota z fasad budynków.
Zobaczylismy: ul. Stefana Cel Mare i kilka sąsiednich; sobór; łuk triumfalny; park; pomnik stefana cel mare i aleje zasluzonych w parku; bulwar kwiaciarek; dworzec kolejowy (1948 r.!);
Okazało się też, że księgarnie w Kiszyniowie to ciekawa sprawa. Co prawda, w odróżnieniu od miasta rejonowego Rezina było ich nawet kilka, ale za to w żadnej nie można było dostać ani żadnego przewodnika po Kiszyniowie, ani nawet mapy, najwyżej pocztówki. Było też kilka albumow, ale w powalających cenach 200 lei (jak się potem okazało, i tak tanio, bo w Balti albumy były po 300 i 800 lei!!!).
W parku St. cel Mare zjedliśmy obiad w jakimś mało uczęszczanym barze, co od razu wzbudziło moje podejrzenia co do jego jakości, niestety słusznie. A zaczęło się miło - przyszła panienka i przyniosła menu. Wybraliśmy sobie zupy i pizzę, tylko że ta miala w swoim składzie majonez. Zapytaliśmy więc uprzejmie, czy można by te pizzę bez majonezu. panienka po krótkim zastanowieniu odrzekła, że tak. Zjedliśmy zupy, i pani przyniosła pizzę, całą pokrytą białą mazią. - Ale miało być bez majonezu? Panienka zabrała bez słowa pizzę, po czym po chwili ja przyniosła, oświadczając, że zapytała na kuchni i to nie majonez, tylko roztopiony ser mozarella. Ok. Jednak po spróbowaniu okazało się, że ktoś tu kogoś ostro robi w jelenia. Oświadczyliśmy, że nie będziemy jeść z majonezem, i że może zabrać.
Po przyniesieniu rachunku oczywiście okazało się, że za pizzę także mamy zapłacić. WYpchnęłam małżonka, żeby się wykłócił. Stanął na wysokości zadania, mówiąc, że chyba nie spodziewają się, że żyjąc ponad 20 lat na tym świecie nie wie, jak samkuje majonez. W zamian został (przypuszczalnie) obrzucony mołdawskimi przekleństwami, ale pozycję wykreślono z rachunku.
Po obiedzie pojechaliśmy na ul. Mazaraki, gdzie wg naszych skąpych źrodeł znajduje sie najstarsza w Kiszyniowe, XVIII-w. cerkiew, teraz należąca do staroobrzędowców. Nie łatwo było ją znaleźć, gdyż jest zagubiona między blokowiskami i przez to zupelnie niewidoczna (lepiej widać ją z trasy). Poszłam sama. Brama była zamknięta, ale był dzwonek. Chwilę się wahałam, ale w końcu zadzwoniłam. Potem bym sobie nie darowała, że byłam tu i nie spróbowałam. Podeszła staruszka. Zapytałam, czy można zobaczyć cerkiew. Powiedziała, że nie. Bo nie udostępniają jej do zwiedzania, służy tylko do modlitwy. Poza tym jestem w spodniach, co mnie już zupełnie dyskwalifikuje. Wpuściła mnie jednak za bramę. Oprócz cerkwi znajdowały się tam parterowe zabudowania mieszkalne. Zaczęłam ją podpytywać o staroobrzędowców, i dowiedziałam się wiele ciekawego. W tej chwili jest ich w Mołdawii ok. 250 tys., choć pani nie była pewna tej cyfry. Są całe wsie zamieszkane przez staroobrzędowców. Cyfra ta, choć imponująca, to jednak niewiele w porównaniu z tym, co było wcześniej - 1 milion! Mołdawia jest największym skupiskiem staroobrzedowców, którzy uciekając przed represjami osiedlali się na południu rosyjskiego imperium. Pani twierdzi, że jej rodzina mieszka w Kiszyniowie od XVII w. Jest wyznania staroobrzędowego po ojcu (matka była Mołdawianką, prawosławną), jeśli zaś chodzi o narodowość, uważają się oni nadal za Rosjan. Przed wojną w centrum Kiszyniowa były trzy cerkwie staroobrzędowców, rozebrane przez sowietów w czasie "odbudowy". Wówczas staroobrzędowcy dostali tę cerkiew i pozłocili jej banie i krzyże, używając do tego celu złotej blachy z tamtych trzech. Jako że władze na takie inicjatywy patrzyły nieprzychylnie, batiuszka o mało nie poszedł siedzieć, ale jako, że oświadczył, że za wiarę on może i posiedzieć, to dali spokój, i cerkiw staroobrzędowców była jedyna w Kiszyniowie, która na wzór rosyjski miała złote banie. Msza tu trwa od 7 do 12-13. Pani uswiadomiła mnie jeszcze w jednej kwestii, która jakoś wcześniej nie przychodzial mi do głowy - podczas rozłamu w cerkwi prawosławnej zmiany wprowadzono tylko w prawosławiu moskiewskim, a przecież wiara prawosławna np. w Grecji, czy w Rumunii pozostała bez zmian, zresztą prawosławni w Moldawii korzystają z ksiąg staroobrzędowcow, co zaś do samego obrzędu to pani nie potrafila powiedzieć, czy jest różnica. Fakt, że jednak msza nie trwa 5 godzin. Opowiadała o niedawno zmarłym atamanie kozaków dońskich, który z piersią pełną carskich orderów brał udział w komunistycznych uroczystościach, oświadczając, że jest mu wszystko jedno, czy tam na górze jest car, czy Stalin - on walczył o swoją ojczyznę - Rosję. Przeżył ponad 100 lat. Ta egzotyczna opowieść zakończyła się ciekawie, gdyż pani, dowiedziawszy się, że jestem ze Lwowa, wspomniała, że w młodości często bywała w naszych stronach - w uzdrowisku w Truskawcu. Ach, Związek Radziecki.
Prosto od staroobrzędowców pojechaliśmy do Cricovej*, mając nadzieję na zwiedzenie piwnic do przechowywania wina, ale bylo już za późno na zwiedzanie (do 15.oo), zadzwonilismy więc do konkurencji - Milesti Mici, bo to nam było bardziej po drodze jutrzejszej wycieczki, i zapisaliśmy się na zwiedzanie.
Wieczór spędziliśmy na bilardzie, a dzieci w sali zabaw.
*Cricova - wycieczka z degustacją 2 rodzajów wina - 350 lei.
Milesti Mici 2008-10-31
Na 10.oo byliśmy umówieni w Milesti Mici* na wycieczkę. Umówiliśmy się poprzedniego dnia telefonicznie. Wyjechaliśmy godzinę wcześniej, co okazało się aż zanadto, bo w Milesti byliśmy o 9.40. Przy wejściu ciekawe fontanny z kieliszkami białego i czerwonego wina. Dobrze, że trafiliśmy tu, a nie co Cricovej, bo wycieczka była tańsza, a kompleks większy (w księdze rekordów Guinessa za długość podziemnych korytarzy - 55 km i ilośc butelek w kolekcji). Wycieczka była ciekawa, a samo podziemne miasto też robi wrażenie. Powstało ono w pustych sztolniach po wydobywanym tu kamieniu, w 1969 r. na koniec można zrobić zakupy w sklepie firmowym, ceny całkiem przystępne.
* Milesti Mici - godzinna wycieczka z przewodnikiem po piwnicach + degustacja trzech rodzajow win - 250 lei/osoba. Trzeba mieć własny samochód (i miejsce dla przewodnika w nim).
Leova 2008-10-31
Z Milesti pojechaliśmy na południe, przez Hincesti, Leovą do Gagauzji. Właściwie nie zwiedzaliśmy nic, tylko przejechaliśmy, podziwiając bajecznie zdobione gagauskie chaty. Może dalej na południe można by zobaczyć więcej, ale nie mieliśmy na to już czasu.
Komrat 2008-10-31
W Komracie* zjedliśmy obiad (3xzupa, drugie, 2xfrytki - 95 lei) i pojechaliśmy dalej. Po mału już szarzało, wzięliśmy po drodze autostopowicza, który okazał się rdzennym Gagauzem i objaśnił nam, że język gagauski jest na tyle podobny do tureckiego, że można się bez problemu dogadać. Dużo ich też pracuje w Turcji z tego powodu. Wedlug niego 70% młodych Mołdawian pracuje za granicą, większość w Moskwie, w Turcji, reszta na zachodzie. W Mołdawii minimalna pensja wynosi ok. 1000 lei, średnia ok. 3000, ale dopiero 7000-8000 gwarantuje życie na poziomie. Emerytura wynosi ok. 500 lei. Mołdawia do niedawna była też najbardziej policyjnym panstwem w Europie - na jednego mieszkańca przypadał jeden mundurowy, a na utrzymanie tych służb szło 36% budżetu. Teraz to trochę ukrócono.
* Jedliśmy koło hotelu Astoria, w którym dwójka z łazienką koszuje 480 lei
Kiszyniów 2008-10-31
Do Kiszyniowa przyjechaliśmy już po zmroku, i to niestety nie od strony lotniska :( - bardzo chciałam zobaczyć "bramę wjazdową' do miasta - dwa budynki układające się w trójkąt, między którym przebiega szosa.
przez pola do Balti 2008-11-01
Z naszej dzisiejszej przygody wynikają dwa morały: nie ufaj informatorom na stacjach benzynowych (o drogę pytac tylko miejscowych); nie jeździć na skróty.
Zaczęło sie od tego, że gdzieś źle skręciliśmy, i zapytaliśmy na stacji o drogę na Balti. Pan zapewnił nas, że dobrze jedziemy. Jednak im dalej, tym bardziej mapa twierdziła co innego. Jako że do właściwego rozjazdu byl kawałek drogi, a na mapie zachęcający skrót, co prawda narysowana cienką szarąl linią - ale tylko cztery kilometry, więc zaryzykowaliśmy. Wieś jednak okazała się pełna nieoczekiwanych rozwidleń, i musieliśmy w końcu zasięgnąć języka. Pierwszym napotkanym był jakiś miejscowy głupi Jaś, bo na pytanie o trasę do Balti odparł zadumany: - Tak... mówili mi, że tam, gdzieś.. jest jakaś trasa...
Potem drogę wskazał nam traktorzysta. Rzeczywiście była to trasa chyba dla traktora - podjazd pod błotnistą górkę o nachyle 20 st. Daliśmy radę, mimo że nie wiadomo było, co nas czeka za górką. Okazalo się, że pole. W dodatku widoczność była na 25 m z powodu bardzo gęstej mgły. Nie wiem jak, ale jednak wyjechaliśmy na coś, co wydawało się trasą (w Mołdawii nawet główne drogi nie wyglądają najlepiej).
Mają tu świetny sposób znakowania dróg - co kilometr wzdłuż szos stoja betonowe slupki, na których podana jest odległość do najbliższej miejscowości i do najbliższej dużej miejscowowści. Przy tej drodze też stał taki słupek. Wyszlam zobaczyć. Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo Wasyl pomyślał, że wyjechaliśmy w zupełnie innym miejscu, niż trzeba bylo. A na tym słupku po prostu nic nie było.
Ruszyliśmy tą drogą, i jak się potem okazalo, byla to ta właściwa.
Po godzinie, czy dwóch, rozpogodzilo się, i znów można było podziwiać rozlegle pagórki, traktory, ludzi pracujących w polu, zapuszczone stacje benzynowe.
Balti 2008-11-01
Balti (Bielce) są nazywane stolicą północnej Mołdawii.
Zjedliśmy obiad w pizzerii koło muzeum historycznego (na zewnątrz ciekawa wystawa zdjec miasta z lat 1930-1990, ale najwięcej z lat 60-70tych).
Centrum Balti stanowi "płoszcza" - ogromny plac, który może nawet ma jakąś nazwę, ale nikt jej nie używa. Tu zlokalizowane są sklepy, teatr, a także chyba waldze miasta (w budynku z główkami Marksa, Engelsa i Lenina).
Nas interesowała księgarnia (ja wciąż nie porzuciłam myśli o mapie i albumie), oraz sklep z alkoholami, gdzie chcieliśmy nabyć produkowany w Balti slynny koniak "Biełyj Aist". Zapytaliśmy napotkane po drodze staruszki o wspomniane miejsca. Babcie pokazały księgarnie, a na pytanie o monopolowy zdziwiły się: - a co tam chcecie? - Koniak. Na to zakrzyknęły z oburzeniem: - A po co wam to?!
Koniak jednak został zakupiony. Wybraliśmy w średniej cenie - 100-150 lei, a były i takie po 28. I takie po 3000.
Ja kupiłam także u przydrożnego sprzedawcy gliniany dzbanek za 50 lei.
Jeśli zaś chodzi o księgarnię, to mapy nie było, albumy były po 300 i 800 lei (pani, która je sprzedawała chyba tyle miesięcznie nie zarabia), ale zostały zakupione następujące
pozycje:
- książeczka po rosyjsku z krótkimi opowiadaniami ilustrującymi popularne przysłowia;
- książeczka "alfabet rumuński dla dzieci rosyjskojęzycznych" (5 lei!)
- ćwiczenia do matematyki dla klasy 3 (dziecko się uparło, rozwiązywało po drodze).
Co ciekawe, książki te (oprócz ćwiczeń) przypominały stare sowieckie wydania, na papierze z makulatury i z ładnymi, nie-disnejowskimi ilustracjami. rzeczywiście, okazało się, że rok wydania to... 1991! Nic dziwnego, że w Rezinie nie ma ani jednej księgarni, jak im książki tak schodzą.
granica 2008-11-01
Spieszyliśmy się, żeby zdążyć na zmianę Sudżimo, ktory nas w tę stronę puścił za łapówkę, pod warunkiem, że wrócimy tym samym przejściem i na jego zmianie, która kończyła się dziś o 20.00. Jednak Sudżimo się nie pojawił.
Nikt nie pytał też o rejestrację, po rutynowej kontroli przejechaliśmy, całość trwała może 15 minut.
Czerniowce 2008-11-02
Wjeżdżając do Czerniowców chcieliśmy sobie uproscić, jadąc na skróty, a nie przez centrum, w którym się pogubiliśmy ostatnim razem, ale tak pobłądziliśmy, że trzy razy zrobiliśmy tę samą petlę.
Nocleg w znanym nam już hotelu Bukowina.
Nawet ten sam pokój nam dali.
Kryłos 2008-11-02
Wyjazd przed dziewiątą.
Nie planujemy już postojów po drodze, ale dzieci nie wytrzymują tak długiej jazdy, więc w Kryłosie na łączce koło kurhanu kilkunastominutowa przerwa na wybieganie się.
Rohatyn 2008-11-02
Postanowiliśmy jednak zajechać do Rohatyna, obejrzeć wnętrze cerkwi i ikonostas.
Jednak chyba mamy pecha, jesli chodzi o tę miejscowość - akurat była przerwa obiadowa. Pozostało tylko przejść się po cmentarzu dookoła.
Przemyślany 2008-11-02
Gdzies po drodze mój mąż zboczyl z trasy i pojechaliśmy inną drogą - przez Przemyślany, co w efekcie okazało się korzystne, bo nie trzeba bylo przejeżdżać przez całe miasto, żeby dotrzeć do babci na obiad :P
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
super podróż i komentarz
-
Świetnie opisana podróż. Mam ją przed oczami a przecież mnie tam nie było. Bardzo mnie kusi Europa Wschodnia. Narobiłaś mi smaku, nie ma co ;)
-
Podróż rewelacja! Świetnie opisana.
Kasiu, nie ustawaj! -
Nie, nie ten Pasternak. Zreszta nawet nie wiem, czy on rzeczywiscie mial na imie Pasternak, moze to tylko skojarzenie
-
ale TEN borys pasternak???
(dojechałam do miejscowości kryłos i w takim razie bez pasternak-u na razie dalej się nie ruszam!) -
bardzo...
-
Inspirujaca podroz ...
Dziekuje :) -
trasa nawet podobna do mojej ostatniej wycieczki rowerowo-kolejowej :)