Podróż Śnieg w lipcu
Przyznaję że miewam szalone pomysły, co gorsza czasami je realizuję i jeszcze wciągam w to innych. Powody do tej eskapady były dwa: po pierwsze wyczytałem gdzieś, że na Szczelińcu nawet w lipcu leży śnieg. A że ja jak nie zobaczę to nie uwierzę, to trzeba było wyruszyć, zwłaszcza że lipiec tego roku był rekordowo upalny, 30 stopni w cieniu na porządku dziennym. Po drugie zawsze dobrze jest co najmniej raz w roku poznać nowy teren, w myl zasady, że podróże kształcą. Aha zapomniałem to jedyne miejsce w Polsce, gdzie można spotkać prawdziwki ważące tak ze 30 ton. Co nie prawda ? Właśnie że prawda, sam widziałem! A że z kamienia ? No cóż nikt nie jest doskonały, przynajmniej przez chwile można się poczuć krasnoludkiem. Tak więc słowo się rzekło i wyruszyliśmy. Chociaż w moim sercu od zawsze króluję Beskid Żywiecki, to i Góry Stołowe znalazły tam swoje miejsce. A było tak:
Od lat jeździmy w góry stacjonując w jednym miejscu, z którego robi się wypady we wszystkie strony. Wiem poprawniej byłoby nosić cały dobytek na plecach i nocować w schroniskach. Ale po pierwsze człek wraz z wiekiem coraz bardziej wygodny, po drugie lubi zwiedzać dogłębnie i nie po łebkach. Wreszcie sam plecak foto waży tyle, że perspektywę taszczenia na plecach jeszcze całego dobytku zabijałaby miłą perspektywę wypoczynku. Ja tam wolę wyruszyć świtem a wieczorem wrócić do cywilizacji a pry okazji zgrać fotki z kart.
Tym razem wybór padł na Kudowę- troszkę za duża jak na nasze potrzeby, za to dobrze skomunikowana. By nie było za lekko, droga z autokaru była rzecz jasna pod górę a i sama kwatera na pięterku. Oprócz miejsca na sanie Kudowa zaoferowała nam kilka atrakcji w postaci wyśmienitych lodów podawanych w pijalni wód mineralnych, wody źródlanej o ciekawym smaku oraz miłej gospody czeskiej dwa kroki od przejścia granicznego (a w niej jakże by inaczej „utopence” własnej roboty i doskonale ciemne piwo). Ponadto zawsze opuszczaliśmy to urokliwe miejsce szosą stu zakrętów, którą to podróż stanowi dość ekstremalne przeżycie.
Nie zważając na zapowiadany upał juz drugiego dnia pobytu postanowiliśmy zwiedzić Błędne Skały. Wyruszyliśmy pieszką z Kudowy (A właściwie z dzielnicy zwanej Bukowiną Kłodzką) czerwonym szlakiem, delektując się lasem usłanym głazami i wylewając litry potu w miarę wzrostu temperatury. Niestety mimo licznych ostrzeżeń na tabliczkach, żadna żmija nie zaszczyciła szlaku swoja obecnością. Wreszcie docieramy do rezerwatu gdzie wąskie przejścia między skałami zapewniają nieco chłodu a pobliski kiosk chłodne napoje. Na drodze powrotną obieramy zielony szlak, zaliczając po drodze jeszcze Kaplicę czaszek w Czermnej. Do Kudowy docieramy z językami do pasa, długo nawadniając się w pijalni wód mineralnych i dziękując cywilizacji za wynalazki takie jak prysznic, zimna woda do picia i cień nad głową. Miła wyprawa, chociaż ponad 30 stopni upału sprawiło, że na następne wyprawy wyruszaliśmy lepiej zaopatrzeni w wodę.
W czasie deszczu dzieci się nudzą... turyści wyruszają zwiedzać okoliczne większe miasto. W tym wypadku Kłodzko. sam gród bardzo malowniczy, niestety z racji uparcie lejącego deszczu zwiedzany dość szybko. Jedyne suche miejsca tego dnia to podziemna trasa turystyczna oraz Labirynt pod Twierdzą Kłodzko. Przyzwoity punkt informacji i żołnierze w strojach z epoki rezydujący w twierdzy pozostawili miłe wspomnienia. Niestety tego samego nie można powiedzieć o jedzeniu, które jeszcze długo potem zmuszało do wizyt w ustronnym miejscu. Słowem nawet od pozorem wyziębienia, przemarznięcia itd. nie należy jadąc flaków w nieznanych knajpach na rynku.
Pora zdobyć kolejny szczyt do Korony gór Polski – a w Górach Stołowych jest nim Szczeliniec Wielki. Jego szczyt znajduje się na wysokości 919 m n.p.m. ale by się tam wdrapać trzeba wejść po metalowej drabince na platformę widokową na szczycie, czyli na tzw. Fotel Pradziada. Sama droga do Karłowa oznacza pokonanie połowy długości Szosy 100 zakrętów, więc mamy przedsmak emocji. potem jeszcze szerokim traktem do podnóża góry, wśród dziesiątek kramów z jadłem, napitkami i pamiątkami. Droga na górę też niezbyt uciążliwa (w porównaniu z Beskidami to sielanka) bo pokonujemy co i raz kolejne partie schodów (Stąd uknułem prywatną nazwę tych gór; Góry Schodkowe). Na górze schronisko, liczne przepaściste punkty widokowe. najciekawszy jest jednak labirynt skał, a wśród nich kilkudziesięciometrowa rozpadlina skalna nosząca nazwę Diabelskiej Kuchni oraz jeszcze głębsze Piekiełko. Schodząc po wąskich stopniach na sam dół Piekiełka diabła co prawda nie spotkaliśmy, za to śniegu było wcale nie tak mało. A wszystko w lipcu gdy temperatura „na górze” dochodziła do 30 kresek na plusie.
Tutaj kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu było tych stopni kilkanaście, do tego wieczna mgiełka i woda skraplająca się po potężnych ścianach skalnych, odległych od siebie czasami o kilka czasami o kilkanaście metrów. Zdecydowana ulga dla rozgrzanej słońcem skóry i raj dla każdego fotografa. Widoki ze szczytu też niczego sobie, potem przyjemna droga w dół i niespodzianka. Otóż studiując bogaty w miliony umownych znaków rozkład jazdy PKS wynikło, że ostatni PKS do Kudowy o tej porze roku odjechał jakieś 2 godziny temu. Był co prawda jakiś i o 15:00 i o 16:40 ale doczytaliśmy się że tylko w dni nauki szkolnej...a to Polska właśnie. Nie uśmiechało nam się wędrować te 10 km do Kudowy, zwłaszcza że słonko dalej przypiekało, więc chcąc nie chcąc trzeba było wezwać taksówkę. Niby jeździć powinny i prywatne busy ale żaden się nie pojawił a i numery na przystanku dawno nieaktualne. Pozostała taksówka a za kurs zapłaciliśmy jak za zboże, wyszło ponad 10 zł od „łba” a to tylko dlatego że dołączyła do nas jakaś pani z córką. To było kilka lat temu, może teraz jest lepiej.
Każda forma skalna w Górach Stołowych jest inna, nie sposób porównać Błędnych Skał, Szczelińca czy też Skalnego Miasta w Czechach. No właśnie Skalne Miasto – udało nam się zobaczyć tylko ta Adrspaska część – tak to jest jak się jedzie ze zorganizowana, jednodniowa wycieczką z miejscowym biurem podróży. Jak człowiek chce fotografować to zostaje w tyle, a przewodnicka gna do przodu, w efekcie w biegu zwiedziliśmy ten cud natury. Szkoda muszę kiedyś tam wrócić i na spokojnie się delektować skałami. Aha obok skał rewelacyjne są opowieści flisaków wożących turystów po miejscowym, sztucznym jeziorku. To trzeba usłyszeć, nasze kabarety wysiadają w przedbiegach!
Do tego niewielkiego, sennego aczkolwiek malowniczego miasteczka trafiliśmy głównie by zwiedzić słynne muzeum papieru. Już sam budynek zabytkowego młyna robi wrażenie. W środku można zobaczyć cały proces powstawania papieru, lecz na mnie chyba największe wrażenie zrobiły zdjęcia ilustrujące powódź w 1997 roku,. Trudno uwierzyć, ze niewielka na co dzień rzeczka mogła tak wylać. W mieście warto też zobaczyć park zdrojowy, koniecznie kosztując miejscowych wód mineralnych (nie wiedzieć czemu musiałem się poświęcać sam, bo towarzyska odmówiła współpracy w ich piciu).
Jeżeli chcecie zobaczyć sawannę a boicie się dalekich podróży samolotem jest i na to rada. Wystarczy pojechać w Góry Stołowe i zobaczyć Łężyckie Skałki. Teoretycznie to tylko górska łąka na wysokości 750-790 m n.p.m. Praktyka jest znacznie bardziej atrakcyjna: morze traw sięgających kolan po horyzont, do tego pojedyncze drzewa i rozsiane tu i ówdzie skałki. Słowem krajobraz iście afrykański. Zamiast gazeli spotkać tu mona popołudniami chmary jeleni liczące niekiedy i 150 sztuk. Niezwykłe wrażenia, serdecznie polecam.
Dojdziemy tu żółtym szlakiem z Karłowa a jest co podziwiać. Nagle w lesie wyrasta zgrupowanie białych skał liczących od 2 do ponad 30 metrów. Do tego naprawdę dziki las i głębokie jary, trochę mroczne miejsce. Klimat trochę jak z Władcy Pierścieni, zwłaszcza że w otoczeniu wysokich drzew i potężnych skał człowiek czuje się jak mrówka. Warto zobaczyć.
My trafiliśmy tu idąc czerwonym szlakiem z karłowa w kierunku Wambierzyc. Miejsce naprawdę magiczne a nazwa skalne grzyby pasuje jak mało do tych tworów. Odnajdziemy je wzdłuż drogi i w lesie, ciągną się pasem przez jakieś dwa kilometry. Miejsce gdzie można się wyżyć fotograficznie. Co ciekawe miejsce stało się znane dopiero od lat 50 XX wieku, kiedy to silna wichura powaliła fragment lasu i odsłoniła te fantastyczne twory skalne.
Urocza, podmokła łąka jest zbiorowiskiem bardzo ciekawej roślinności. Blisko skalnych grzybów, więc trafić tu łatwo, ciekawie poprowadzona i zbudowana ścieżka dydaktyczna pozwala nam tu podziwiać widoki nie brodząc po kostki w wodzie. Miejsce niezwykłe, jak całe Góry Stołowe.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
+
-
....faktycznie Kotlina Kłodzka ma trochę ciekawych miejsc:)))) bardzo fajna relacja:)))
-
Dziękuję. Miło wspominam tą wyprawę pomimo zmiennej pogody i wycieczki biegiem po skalnym mieście. Ale i tak nie ma jak Beskid Żywiecki. ;)
-
Ja Sudety znam mało, ale Góry Stołowe polecam ze względu na ich "inność" . Nie zmienia to faktu, że nadal najbardiej kocham Beskid Żywiecki i jak będę wolniejsy wstawię tu relację ;)
-
W ogóle nie znam, niestety, Sudetów. Wprawdzie od kilku lat wybieramy się tam, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie - mam nadzieję, że wiosną uda nam się odwiedzić te okolice, bo Twoja relacja jest bardzo zachęcająca....
-
ale i tak beskid żywiecki trzymaj w sercu ;) jest nas więcej takich ;)
-
Świetny wybór dino, bardzo malownicze góry i wyjatkowo fotogeniczne. Mnie dla odmiany moze uda się Pieniny odwiedzić ;)
-
w przyszłym roku jedziemy z kolegą...bywałem w bardziej znanych miejscach, on częściej w innych.....ale postanowione......Góry Stołowe :)