Podróż Bułgarskie wybrzeże - wehikuł czasu
W Burgas lądujemy wcześnie rano. wypada poszukać transportu z lotniska do miasta, ale jak zawsze najpierw kawa. Lotniskowa Costa Cafe serwuje najwyraźniej najdroższą kawę w Bułgarii :) Znalezienie autobusu nie było trudne - wystarczyło zapytać przez lotniskiem o Sozopol (miejscowość pod Burgas) i zaraz znajdzie się jakiś miły przekupny kierowca autobusu takiego czy innego biura podróży i za drobną opłatą możemy na chwilę zamienić się w Czeskie turystki.
Aha: przewodnik weźcie z domu. Nabyty na lotnisku przewodnik Domino (bo po angielsku i nie kosztuje fortuny) okazał się listą świetnych miejsc w świetnych miejscach - połowa absolutnie przereklamowana.
Niewielkie miasteczko. Pierwsze na trasie. I morze. Plecak nagle mniej waży, niestety nie wiemy jeszcze, że znalezienie campingu nie będzie takie proste. Nasz przewodnik nie uznaje informacji praktycznych. Pytamy o drogę do campingu kilka osób. Nikt specjalnie nie mówi w żadnym znanym nam języku, a my nie znamy ani słowa po bułgarsku. Wszyscy jednak zgodnie potwarzają, że należy iść pod górkę i że nie powinno to potrwać dłużej niż 5 minut. Miły spacer. W ubraniach nocnych (ciepłych) z plecakiem, w upale. 5 minut powtarzamy sobie i brniemy. Po 10 pytamy kolejną osobę i znów: pod górę i 5 minut. Po kolejnych 10 dowiadujemy się, że jednak w drugą stronę i że 40 minut. Zawracamy do miejsca, w którym ma być skrót. I tam niespodzianka. Jednak wcześniej było ok. W tył zwrot. Idziemy już jak trupy, śmierdzimy, śpiewamy piosenki, klniemy cicho. W końcu łapiemy stopa. Autem to faktycznie było 10 minut.
Kamping nazywa się Kawatsi i leży jakieś 4 km od miasta, szczególnie więc polecamy zmotoryzowanym i wielbicielom stopa.Warunki są niezłe, w porównaniu ze znaną nam częścią bułgarskiego wybrzeża są wręcz super. Ceny : dwie osoby + namiot ok. 45 PLN. Pani w recepcji nie przeszkadza sobie w piciu herbaty. Ale mamy przecież mnóstwo czasu.
Do miasteczka można dotrzeć:
a) autobusem - ok. 5 PLN/os
b) taksówką - ok.20 PLN
c) stopem - 0 PLN + potencjalna gimnastyka przy rozmowie na migi
W Sozopolu mamy trochę wrażenie, że czas zatrzymał się na początku lat 90. Wszędzie pełno straganów i straganików. Można nabyć wszystko łącznie ze zdjęciem retro, do którego miły Pan ubiera w stroje z epoki, które nieodmiennie nadają pozującym wygląd idiotów. Potem jeszcze sepia i koszmarek gotowy. Można również dać sobie wplątać we włosy korale, zrobić tatuaż z henny, zjeść gofra, pogłaskać legwana, pozować z papugą, kupić miecz świetlny i oszaleć.
W mieście super jest port - spokojniej niż na "deptaku" i starówka - tu ładnie i zamiast koralików, paciorków i srebra na wagę pojawiają się suszone ryby i muzeum.
Ogólne wrażenia z Sozopolu: miło, ale nie dłużej niż 2 dni. Chociaż rodziny z dziećmi pewnie spokojnie mogą spędzić tam tydzień i żaden maluch się nie znudzi.
Kiten, czyli zdziwień nadszedł czas 2008-08-27
Z Sozopolu jedziemy na południe. Nasz przewodnik (patrz punkt 2) poleca super miejsca w Kiten, szkoda je przegapić. Kiten to zaledwie 20 km od Sozopolu decydujemy się więc na stopa - idzie dość gładko. Stopowicze, nie martwcie się więc, dacie radę.
Tu dla odmiany camping jest na poczatku miasta i nazywa się dość logicznie "Kiten". Kosztuje jak poprzedni, pani znów nie mówi po angielsku. Ale nasz rosyjski (hehehehehe) i jej chcęć komunikacji wystarczą. Bierzemy jeden nocleg, bo kto wie, co będzie dalej. I oczywiście dzień bez plecaka dniem straconym.
I teraz uwaga: NIGDY NIE NOCUJCIE NA CAMPINGU "KITEN" - NIGDY! Toalety pamiętają czasy wczasów robotniczych. Prysznice nie pamiętają, gdyż prysznice zeszły, pozostawiając po sobie "miejsca po prysznicach". Ja wiem, że to brzmi jak marudzenie, ale ich fizycznie nie ma. Nie ma prysznica. Trzeba jednak przyznać, że plaża przy "Kiten" jest wyjątkowo pusta - powodów nie trzeba tłumaczyć - i ładna.
Po drugiej stronie miasteczka jest camping "Atliman" o połowę tańszy, dużo mniejszy, spokojniejszy i ma prysznice! Zimne są darmowe, za 1.20 PLN można kupić ciepłe. Jest dobrze.
I ZNÓW UWAGA: Prywatność nie jest najmocniejszą stroną bułgarskich natrysków. Na Kawatzi były osobne "kabiny", ale niestety brakowało w nich zasłonek, drzwi, czegokolwiek, co zakrywa zażywających kąpieli. Dlatego przechodzący pod ostatni natrysk mieli okazję oglądać sznur zadków. Na "Atlimanie" jest jedno pomieszczenie, a w nim dwa sitka. Kąpiąc się można więc zawiązać znajomość z osobą obok. Dla nas zdecydowanie niekomfortowy początek "na golasa".
Samo miasteczko jest trochę jak Sozopol minus starówka i port. Kiten to typowa miejscowość wczasowa. Znów więc deptak, gofry, koraliki itd. Jest również "party club" Zangador. Zamiast komentarza, fotki poniżej. Aha i muzyka: dr Alban, Sabrina, M. Jackson wszystko miksowane z umcaumca - no jakoś nie zachwyciło.
ZDZIWIENIA:
a) obsługa na wybrzeżu, które widziałyśmy - nie całe widziałyśmy, może na północy jest lepiej - wyznaje zasadę "mnie się nie pali, ja mam czas."
b) przed wyjazdem już było wiadomo, że oni głową mówią odwrotnie, kiwają na nie, kręcą na tak - ale zaręczam, że pierwszy moment, kiedy prosicie o rachunek, a pani kręci głową jest cokolwiek zabawny (swoją drogą, warto pamiętać o tych różnicach, to znacznie ułatwia życie)
c) bułgarski NIE jest wcale tak podobny do polskiego, a angielski tu nie należy do popularnych - nie narzekam, uprzedzam, że warto wziąć rozmówki (na początek: dziękuję to - merci, proszę - mola )
CDN....