Podróż Tydzień z Wulkanem
Wyjechaliśmy bladym świtem, żeby zdążyć do Katowic na nasz samolot do Rzymu. Myślę, że każdy kto kiedyś leciał z Pyrzowic zgodzi się, że jakość obsługi pasażerów na tym lotnisku pozostawia wiele do życzenia. Karty pokładowe w formie paragonu, uzbrojona po zęby i nieuprzejma straż graniczna oraz nieustanne komunikaty aby nie przekraczać czerwonej linii w kolejce do kontroli bezpieczeństwa nie mogły jednak popsuć nam humorów – w końcu wyruszaliśmy razem z M. w wymarzoną podroż, pierwszy raz w kierunku południowych Włoch.
Lot minął gładko z ładnymi widokami na Wiedeń, Alpy i wybrzeże Adriatyku. Z lotniska Rzym-Ciampino autobusem i pociągiem szybko przedostaliśmy się na dworzec kolejowy Roma-Termini. Tam, nie tracąc czasu wsiedliśmy do pierwszego pociągu i wczesnym popołudniem dotarliśmy do Neapolu.
„Zobaczyć Neapol i umrzeć” czy może „Zobaczyć Neapol zanim umrze”? W dzisiejszych czasach o Neapolu słyszy się raczej w kontekście negatywnym. Śmieci, imigranci i oczywiście mafia. „Gomorra” Roberto Saviano nie zachęca do odwiedzin południowych Włoch. Z książki wyłania się obraz brudnego miasta portowego, opanowanego przez bossów rodzin mafijnych ścigających haracze, handlujących narkotykami, podróbkami markowych ubrań a nawet bronią. Jeśli spojrzeć na fora turystyczne opinie o Neapolu są nieco bardziej zróżnicowane, ale jednak tych pozytywnych jakby mniej.
Uprzedzeni o zagrożeniu ruszyliśmy w miasto. Pieniądze i karty kredytowe zostały zakamuflowane głęboko pod ubraniem. Aparat przypięty do paska do spodni i również przysłonięty koszulą. W kieszeniach tylko parę centów na drobne wydatki. Okolice dworca i piazza Garibaldi rzeczywiście pełne są imigrantów handlujących czym popadnie i różnych typków spod ciemnej gwiazdy, ale czy ktoś kiedyś widział dworzec bez takich atrakcji? Kiedy w kiosku kupowałem bilety autobusowe „uprzejmy” Pan zwrócił mi uwagę żebym uważał bo kradną. Nie wiem czy była to tylko dobra rada czy może kolesie kręcący się w około budki zdążyli zajrzeć do moich kieszeni kiedy byłem zajęty rozmową ze sprzedawczynią.
I na tym podejrzane przygody w Neapolu właściwie się kończą. Mafia pozostała dla nas zupełnie niewidoczna. W końcu zarabiają turystach. Owszem, śmieci w Neapolu jest mnóstwo, również przy największych atrakcjach i zabytkach miasta. W centrum panuje straszny hałas. Ruch uliczny to zupełny chaos. Strach przejść przez ulicę, ale to raczej koloryt tego miasta, a nie wada (M. ma nieco inne zdanie).
Niektóre przewodniki, ze względów bezpieczeństwa, odradzają wycieczkek do Quartieri Spagnoli, jako biednej dzielnicy opanowanej przez mafię. Myślę jednak ze warto zaryzykować i przejść się chociaż kilkoma wąskimi i stromymi uliczkami, zewnętrznej części dzielnicy. W ciągu dnia w tłumie przechodniów można pozostać zupełnie niezauważonym, a za to zobaczyć codzienne życie Neapolitańczyków. Część mieszkań znajduje się na poziomie chodnika, czasami z wejściem bezpośrednio z ulicy, więc można dyskretnie zaglądnąć komuś do domu. W wielu budynkach znajdują się przeróżne małe warsztaty, których w Polsce ubywa. Tu szewc, tu mała piekarnia, tam magiel.
Indywidualna opinia o Neapolu zależy od podejścia. Jeśli śmieci, hałas i skutery jeżdżące nagminnie pod prąd lub po chodnikach potraktujemy z przymrużeniem oka, a zwrócimy uwagę na otaczające nas wzgórza, morze, widoki na Wezuwiusz i ładną architekturę, miasto może się naprawdę spodobać.
Nikt zainteresowany wulkanami lub historią starożytną będąc w południowych Włoszech nie może ominąć Pompei i Wezuwiusza. Odkopane ruiny miasta zrobiły na mnie duże wrażenie. Jakoś nie zdawałem sobie sprawy, że odkopane jest naprawdę całe miasto, a więc teren do oglądnięcia jest ogromny. Chcąc zobaczyć wszystkie najciekawsze budowle trzeba się zdrowo nachodzić i napocić w śródziemnomorskim upale. Bez butelki wody, kremu z filtrem i kapelusza nie ma gdzie się wybierać. Ale warto trochę się pomęczyć i dojść nie tylko do Lupanaru, ale również do odleglejszych zakątków takich jak Villa dei Misteri czy amfiteatr.
Po wyczerpującym spacerze po Pompejach zdążyliśmy jeszcze na ostatni popołudniowy kurs autobusu na Wezuwiusz. Już blisko szczytu autobus nieoczekiwanie skręcił w boczną drogę i zatrzymał się na parkingu przed małym sklepem. Do autobusu wsiadła jakaś Pani i uprzejmie poinformowała turystów, że czas na przerwę i bajkę którą opowie jej ojciec. Rzeczywiście przed sklepem siedział starszy Pan który opowiedział nam swoją historię. Pan ów pracował podobno jako obsługa kolejki na Wezuwiusz (tej z piosenki „Funiculi Funicula”), która została zniszczona w czasie wybuchu w 1944r. Kolejki nie odbudowano więc otworzył sklep z pamiątkami. Sprzedaje również książkę o Wezuwiuszu, ze swoimi zdjęciami i autografem. Pieniądze od turystów odbiera wierny pies. Może Pan jest i sympatyczny a historyjka prawdziwa, ale osobiście strasznie mnie wkurzyło, że autobus, który miał mnie zawieść na wulkan zawiózł mnie bez uprzedzenia do sklepu z pamiątkami. Podejrzewam, że większość turystów ma podobne odczucia.
I tak pod szczyt dojechaliśmy na około 40 min przed odjazdem ostatniego autobusu na dół. Z parkingu trzeba jeszcze podejść około 15-20min do samej krawędzi wulkanu (wstęp oczywiście płatny osobno), więc czasu na oglądanie nie zostało nam wiele. Ale znów... warto! Takiej „dziury” w ziemi jeszcze nie widziałem. Krater ma bardzo regularny, okrągły kształt i strome, w części zupełnie pionowe ściany. Siarkowo-jajeczny zapach ekshalacji wulkanicznych niektórym przypomni o drzemiącej w wulkanie sile natury, innym przywiedzie na myśl moce piekielne. Ale prawdziwe spotkanie z piekłem miało dopiero nastąpić.
Na Stromboli można się dostać oczywiście jedynie drogą morską. Bilet na wodolot był największym jednostkowym wydatkiem tej podróży, niestety nie bardzo da się go ominąć... ale po kolei.
Wybraliśmy wodolot linii SNAV z portu Mergellina. Odjazd około 14:00 daje jeszcze możliwość spaceru po tej części Neapolu. Wg rozkładu rejs trwa 4 godziny. Wodolot jest stosunkowo nieduży i niestety nie ma możliwości wyjścia na zewnątrz. O opalaniu się na pokładzie można zapomnieć. Rejs przy spokojnym morzu wbrew temu co napisane było w rozkładzie trwał 5 godzin i strasznie się dłużył. Na Stromboli dotarliśmy o zachodzie słońca.
Na niewielkim nabrzeżu powitali nas mieszkańcy oferujący noclegi oraz Stromboliczańscy „taksówkarze” kierujący melexami i trójkołowcami rodem z Jasia Fasoli (filmik poniżej). Wszystkie uliczki na wyspie są jednokierunkowe i niewiele szersze od melexa. Również lokalny posterunek Carabienirów ma na wyposażeniu komiczne, elektryczne autko z kogutem na dachu.
Znalezienie noclegu na Stromboli przez internet nie należy do łatwych zadań. Głównie reklamują się dwa drogie hotele. Warto zaglądnąć do przewodnika „Sycylia” Globtrotera który wymienia kilka pensjonatów i kwater. Wydaje się że poza ścisłym sezonem (lipiec, a przede wszystkim sierpień) można spokojnie poszukać noclegu już na miejscu. My zarezerwowaliśmy pokój w „Aquilone Residence”. Bez zbędnych udogodnień, nieco wilgotny, raczej w standardzie domku kempingowego, ale wygodnie zlokalizowany i z bardzo miła obsługą rodziny Aquilone. Wieczór po przyjeździe zakończyliśmy romantyczną kąpielą, w blasku Księżyca, w ciepłych wodach Morza Tyrreńskiego.
Od kilu lat na szczyt Stromboli można wyjść jedynie z przewodnikiem. Samotne wycieczki dozwolone są jedynie do wysokości 400m czyli mniej więcej do granicy roślinności.
Dzień spędziliśmy zgodnie z zaleceniami przewodników: unikając słońca, śpiąc i odpoczywając przed wyprawą. Zbiórka 16:30 pod kościołem. Trafiliśmy do grupy "białych kasków" prowadzonej przez sympatycznego Sycylijczyka Maurizio. Po sprawdzeniu sprzętu (kaski zapewniają organizatorzy, buty i latarki można wypożyczyć) i upewnieniu się że wszyscy są zdrowi, a żadna z pań nie jest w ciąży ruszyliśmy do góry.
Wulkan ma nieco ponad 900m wysokości. Wydaje się, że nie wiele ale trzeba pamiętać, że podejście zaczyna się na poziomie morza. Maurizio świetnie sprawdził się jako przewodnik dostosowując tempo do najsłabszych w grupie i co chwile pytając z zabawnym akcentem „Are you Okeji???” Dla mnie najbardziej meczący okazał się upał i duchota. Szczególnie pierwsze 400m w górę przez zarośla daje się we znaki. Na grań pod szczytem dotarliśmy tuż po zachodzie słońca. Padł rozkaz ubrania kasków, wszyscy dostali też maseczki na twarz.
Nieco poniżej szczytu widać było unoszący się dym i dziwnie „parujące” skały, ale właściwie nic się nie działo. Do czasu.... Nagle z wielkim hukiem trysnęła fontanna gorących gazów i lawy. Wybuchy następują dość regularnie co kilka, kilkanaście minut. Maseczki na twarz bardzo się przydają gdy wiatr przyniesie chmurę gazów i popiołu.
Przedstawienie można oglądać przez około półtorej godziny. Przed północą wszystkie grupy (razem z nami na szczycie było kilkadziesiąt osób) muszą zejść do miasteczka. Droga powrotna jest krótsza, ale równie mecząca jak wspinaczka. Schodzi się po ciemku, z latarkami, trawersem przez zbocze pokryte popiołem. Z każdym krokiem podnosi się chmura duszącego pyłu.
Poniżej filmik, a własciwie kilka sklejonych w jedną całość. Tak właśnie wygląda normalna aktywność Stromboli. Zarejestrowany dźwięk dość dobrze oddaje huk który słychać naprawdę.
Dwa kolejne dni spędziliśmy bycząc się na plaży i delektując się kuchnia włoską. Zasłużyliśmy, prawda? Spacerując w stronę Piscity można trafić na urokliwe, malutkie plaże ukryte między skalami. Piasek jest czarny, a na słońcu osiąga potworną temperaturę. W związku z upałami około południa oczywiście zaczyna się siesta, większość sklepów i knajp jest zamknięta do 16. Piece do pizzy rozpalane są najwcześniej o 18.
Jeden wieczór spędziliśmy na drugim końcu wyspy, w wiosce Ginostra. Można się tam dostać jedynie łodzią. Podobno Ginostra ma 27 stałych mieszkanców i jest najmniejszym portem na świecie. Turyści przypływają głównie na romantyczne kolacje. Stolik na tarasie z widokiem na zachód słońca warto zarezerwować wcześniej (telefonicznie). Przydaje się też znajomość włoskiego i umiejętności aptekarskie. Menu dnia napisane jest odręcznie, niezbyt czytelnym pismem właścicielki restauracji. Zmawiając Insalata di polpa M. liczyła na jakieś jarzyny, a tymczasem na stół wjechała ośmiornica w occie. Ja polecam marynowaną pesce spada.
W drodze powrotnej z Ginostry można ponownie podziwiać wybuchy wulkanu od strony Sciara del Fuoco czyli północnego zbocza wulkanu, którym lawa spływa aż do samego morza.
Ostatni wodolot do Neapolu w sezonie, odpływał koło 9 rano. Z lekkim żalem, że to już koniec, robiąc ostatnie zdjęcia, wsiedliśmy na pokład i tu, niespodziewanie, rozpoczął się najgorszy etap całej podróży.
Statek był wypełniony do ostatniego miejsca, pogoda słoneczna ale wietrzna, duża fala. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rejs zamienił się w 6 godzin męczarni, walki z błędnikiem i oglądania i wąchania efektów choroby morskiej setki współpasażerów. Załoga non-stop rozdawała foliowe jednorazówki, ale nie zawsze zdążyła. Jak już pisałem na tego typu wodolotach nie ma możliwości wyjścia na zewnątrz. Nie poddaliśmy się jednak i jakimś cudem dotrwaliśmy do Neapolu.
W Rzymie byliśmy wczesnym wieczorem. Nasz samolot do Polski odlatywał dopiero następnego dnia o 6 rano. Złapaliśmy ostatni czerwony autobus „hop-on hop-off” z którego obejrzeliśmy wszystkie ważniejsze zabytki wiecznego miasta oraz Watykan. Kiedy postanowiliśmy jechać na lotnisko aby tam spędzić noc czekała nas kolejna niespodzianka. Po 22 autobusy na Ciampino już nie jeżdżą, a terminal odlotów jest zamknięty do 4 rano. Nie zostało nam nic innego jak koczować na schodach przed lotniskiem razem z dużą grupą innych, równie zaskoczonych turystów.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Kilka linków przydatnych przy planowaniu podobnej podrózy:
www.stromboli.net - doskonała strona o Stromboli, a także Etnie i innym wulkanom
www.trenitalia.it – włoskie PKP
www.snav.it, www.uscita.it, www.siremir.it – promy na Stromboli
www.magmatrek.it – przewodnicy na szczyt Stromboli
www.wizzair.com, www.volawindjet.it - loty to Włoch
www.aquiloneresidence.it - pokoje na Stromboli
www.napolitamo.it – fajny hotelik w centrum Neapolu
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
No, to stuptuty kupione, mogę jechać na wulkan :) Co prawda, są takie solidne, z armii szwajcarskiej ! Jak na wulkan będą za grube (pod same kolana!), to się i tak nadadzą na śniegowe spacery po Puszczy!
-
Hmmm... ja tam wole biegać po górach we własnych butach. Zawsze to milej i wygodniej, w bucie wygniecionym pod własną stopę. Ale to już zależy od Ciebie. Popiół butów nie zniszczy. Trochę wysuszy i wszędzie włazi więc ochraniacze to chyba dobry pomysł. Np. takie na śnieg (tzw. stuptuty).
-
Ja bym chciała trafić na takie coś co jest raz na 10 lat :)
A możesz powiedzieć jak to jest z tym brodzeniem po kostki w popiele przy powrocie? Czy branie własnych butów ma sens - nie zniszczą się za bardzo? Czy pomogłyby jakieś ochraniacze - getry? -
Na codzien ze szczytu i z morza oglada sie "gejzery" podobne do tych na moich zdjeciach. Raz na srednio 10 lat zobaczy mozna cos takiego: http://www.swisseduc.ch/stromboli/volcano/sciara0203/lava-flows-2007-en.html?id=7
-
Wow, no patrz, a ja szukałam odpowiedzi pod zdjęciami, a nie tutaj :) BAAAARDZO dziękuję! Odkąd napisałam te pytania, wiele się sama dowiedziałam, więc niektóre już nieaktualne, ale i tak dziękuję za odpowiedzi!
Ja sama mogę powiedzieć: w Ginostra MOŻNA przenocować :) Mimo, że czasu mam masę, już robię pierwsze przymiarki! Na temat Ginostry na moim serwisie można już trochę przeczytać, i są to informacje z pierwszej ręki, bo bezpośrednio z Ginostry...
Jeszcze raz bardo dziękuję za odpowiedź na pytania!
A, to jeszcze zapytam: skoro tak rzadko żlebem Sciara del Fuoco spływa lawa, to czy nocne wycieczki łódką w to miejsce pozwalają coś zobaczyć? -
Cieszę się że moja relacja komuś się przydaje. Oczywiście masz moją ponowną zgodę na zamieszczanie linków, zdjęć itp. w serwisie Sycylijskim. W komentarzach do zdjęć zadałaś bardzo dużo pytań, pozwolisz że odpowiem zbiorczo tutaj:
1. Buty własne przywiezione z Polski. Kaski dają. Buty można też pożyczyć na miejcu. Warto mieć również latarkę.
2. Plaża na zdjęciu „Plaża” znajduje się po stronie Stromboli. Trzeba iść wzdłuż wyspy starym szlakiem do krateru w kierunku Piscity. Po drodze mija się kilka podobnych zatoczek.
3. Maseczki dają gratis razem z kaskiem. Kask się (na szczęscie) nie przydał ale maseczka bardzo. Po pierwsze na szczycie mocno zawiewało siarką i „starym jajem”, ale przede wszystkim na dół schodzi się w potwornym kurzu i chmurze popiołu. Myślę że warto nawet przywieźć sobie włąsną porządniejszą maseczkę.
4. Ceny pizzy nie pamiętam. Większość knajp na wyspie ma piece opalane drewnem dlatego ze względu na upały pieką najwcześniej od 18 wieczorem. Wcześniej dla głodnych ratunkiem jest lokalna piekarnio-cukiernia gdzie sprzedaje... polka, którą serdecznie pozdrawiam :-)
5. Południowa ściana to.. południowa ściana. Sciara del Fuoco to zbocze północno-zachodnie. Tam spada materiał piroklastyczny z codziennych wybuchów i tam średnio raz na 10 lat płyną potoki lawowe. Tu na południu cisza, tylko popiołu trochę.
6. W Ginostrze byliśmy jeden wieczór. Wycieczkę organizowała „restauracja” w Ginostrze. Popłynęliśmy łódką na kolacje i wróciliśmy po zmroku z krótkim postojem przy Sciara del Fuoco na oglądanie erupcji od strony morza. Restauracja jest malutka a chętnych wielu wiec stolik trzeba sobie zarezerwować wcześniej. Wszystko załatwia się na jednym ze „straganów” informacji turystycznej w Stroboli. Poza restuaracją Ginostra wyglądała na zupełnie pustą. Nie zauważyłem też żadnych możliwości noclegu. Ale też nie szukałem więc pewnie sie da. -
Zbyszku, ze względu na podjętą ostatnio Ważną Decyzję (spędzić przerażający dzień urodzinowy na czynnym wulkanie!) wróciłam do Twojej relacji. Szukałam wiadomości o Ginostra - i znalazłam właśnie tutaj! Chciałabym dać jeszcze jednego plusa, ale Kolumber nie daje się, niestety oszukać :)
Chciałabym się zatrzymać właśnie w Ginostra a nie w Stromboli, i choć to będzie dopiero za półtora roku, to już nie mogę się doczekać! Możliwość spędzenia paru dni w wiosce, gdzie jedynym środkiem lokomocji, prócz oczywiście łodzi, są osły, a mieszka tam 27 mieszkańców, i prąd elektryczny jest tam doprowadzony parę lat temu - jest chyba tak samo emocjonujące jak zobaczenie na własne oczy ognistego wulkanu...
Pozwolisz, że na www.jedziemynasycylie.pl zamieszczę jakieś Twoje zdjęcia i filmiki? (oczywiście, z podaniem autora i linku do tej relacji) -
sagnes80: Cieszę się że się podoba, dzięki za plusy, również pozdrawiam :)
Imichorowski: Lawę spływającą do morza na Stromboli można podziwiać raz na około 10 lat. I właśnie takie erupcje na Stromboli uważane są przez wulkanologów za wyjątkowe. Hawaje i Stromboli to zupełnie inne rodzaje wulkanów, inna lawa, inna aktywność. Ale oba miejsca są bardzo interesujące i osobiście zazdrosze wyprawy na Hawaje :) -
ciekawa relacja :) jakoś przegapiłam Twoje pojawianie się na Kolumberze, ale akurat byłam na urlopie :) zatem spóźnione: Witam i pozdrawiam:):):)
-
Bardzo podobała mi się relacja. Swego czasu przed laty też byłem na Wezuwiuszu i miałem okazję oglądać nocą rozpaloną lawę spływającą zboczem Etny w okolicach Castiglione di Sicilia. W tym roku byliśmy na Hawajach, gdzie też mieliśmy do czynienia z wulkanami. Można byłopodziwiać lawę spływającą do oceanu, lecz tak spektakularne erupcje jakich doświadczyliście na Stromboli zdarzają się tam raczej rzadko. Pozdrawiam.
-
Dorzuciłem jeszcze jedną fotkę eksplozji, która wcześniej gdzieś mi się zapodziała. Dodałem też link do świetnego serwisu geologicznego o Stromboli: www.stromboli.net Strona oferuję między innymi wirtualny spacer do krateru.
-
Ja z wrażenia żadnych błędów nie zauważyłam, natomiast zauważyłam brak podpisów na zdjęciach i przyjęłam to z dużym uznaniem:)
Mnie jeszcze interesuje cena noclegu na Stromboli (oczywiście takiego najtańszego możliwego). -
slawannka
Cieszę się, że relacja się podoba. Zwrócono mi uwagę, na kilka błędów ortograficznych, które już poprawiłem, więc może będzie się nawet lepiej czytać niż za pierwszym razem. Zgodnie z sugestią, nie nakleiłem adresu email na zdjęciach, i chyba jest trochę więcej niż w "testowej" Angoli :)
rebel.girl
Jak już się sama zorientowałaś nie jest to moja pierwsza podróż na kolumberze, ale na pewno pierwsza tak obszerna. Wejście na wulkan ok. 30EUR/os, wodolot w jedną stronę ok. 87EUR/os. -
to może zdradź jeszcze, ile ten wodolot... no i ile wejście z przewodnikiem na wulkanik ;)
dzięki! ;) -
Fantastyczna relacja!!!! Na razie przeczytałam, zdjęcia i filmiki zostawiam sobie na deser, na jutro, ale plus już daję, bo zasłużyłeś!!! Kocham wulkany, spędziłam tydzień pod Wezuwiuszem ale nie zaglądałam do krateru - żałuję!!!, marzę o Stromboli, i to tak właśnie, pobyć na wyspie a nie tylko popatrzeć z promu. I też uważam, że śmieci, hałas, bałagan to są rzeczy przejściowe a to co ważne pozostaje... A mafia nas nie obowiązuje..
Ktoś mi kiedyś powiedział - nie pojadę na Sycylię bo tam brudno... Niektórzy ludzie mają dziwną hierarchię wartości... Na szczęście nie wszyscy!
Dziękuję za tę super ciekawą relację, z pewnością jutro ją przeczytam jeszcze raz oglądając zdjęcia! -
gratuluję dobrego wejścia na kolumbera ;) ciekawa podróż, fajnie przygotowana! ;)