Podróż Indie
Dla większości Indie to Tadż Mahal w Agrze i rezydencje maharadżów w Radżastanie. Czyli północ. My na przekór wybraliśmy bezdroża indyjskiego południa.I był to strzał w dziesiątkę.
Na południu jest wszystko, z czym obcokrajowcom kojarzą się Indie; kobiety w kolorowych sari, mężczyźni w białych koszulach lub w bawełnianych portkach omotanych między nogami jak pielucha. Świątynie różnych wyznań, święte krowy i świątynne słonie. Są pałace i koszmarne slumsy. A wszystko skąpane w tonach wszechobecnej muzyki z Bollywood i zapachu masali połączonej z wonią jaśminu i smrodem ulicy.
Gdziekolwiek nie wylądowałoby się w Indiach, pierwszym szokiem jest ulica. Nawet w uważanym ponoć za najczystsze indyjskie miasto Bangalore, skąd my zaczynamy podróż. Królują tu pył, spaliny i wilgoć, tworzące lepką powłokę, która natychmiast pokrywa każdego od stóp do głów.
Ulica miejska różni się jednak od wiejskiej. Na miejskich prym wiodą ryksze o napędzie motorynek. Wypuszczają z rur wydechowych kłęby czarnego dymu. Zwłaszcza na światłach, gdzie rykszarze zbierają się całymi stadami przed samochodami i ciągle podkręcają gaz, by ruszyć niczym szarańcza, gdy tylko się pojawi zielone światło. Prawie zawsze któraś z ryksz się zasapie i zgaśnie, tamując ruch. Tamującego ruch rykszarza można niemiłosiernie obtrąbić, ale nie wolno go zrugać czy, co gorsza, potrącić, bo wtedy solidarnie pozostali rykszarze rzucą się na samochód szkodnika. - Czeka cię, bracie, lincz - słyszymy od znajomego, który w Indiach pracuje od kilku lat.
Ciąg dalszy relacji z podróży Aleksandry i Jacek Pawlickich (na serwisie logo24)