Podróż Sicilianizzando
Tradycyjnie, by dotrzeć do Mesyny, należy przeprawić się między Scyllą a Charybdą, parą potworów morskich czyhających na zbłąkanych żeglarzy w Cieśninie Mesyńskiej.
Dziś tę trasę można pokonać w pół godziny, przeprawiając się promem o wdziecznej nazwie - nomen omen Caronte - czyli po prostu Charon.
Kiedy już stanie się na mesyńskiej plaży, z twarzą zwróconą do morza, na nieodległej linii horyzontu widać będzie brzegi Kalabrii, zaś za plecami - spiętrzone masywy gór.
Sama plaża miejska do zachwycających nie należy, ale to, co morskie fale wyrzucają na brzeg - jak najbardziej! Mniejsze i większe, różowe, zielone i niebieskie, równo wyszlifowane po brzegach kawałki ceramicznych kafli, którym chciałam dorobić romantyczną historię (erupcja wulkanu plus trzęsienie ziemi, które w 1908 r. zrównało z ziemią 90% miasta), olśniewają, rekompensując brak muszli i bursztynów.
Poza tym Museo Regionale, w którym aż dwa Caravaggie oraz największa na świecie dzwonnica, w której codziennie w samo południe ożywają figury i przez kwadrans lew ryczy, a kur pieje, przy dźwiękach Ave Maria.
Taormina, przez dekady uważana za najpięknieszą miejscowośc na Sycylii (śmiem sądzić, że autorzy tych słów nigdy nie widzieli Palermo), dla mnie była luksusowo nadmorskim deptakiem, pełnym przeuroczych, brzuchatch balkoników i snobistycznych sklepików, ale raczej niczym więcej.
Godna najwyższej uwagi jest secesyjna stacja kolejowa w Giardini Naxos, skąd busikiem wjeżdża się na szczyt Taorminy, zachwycające są widoki na zatokę z teatru greckiego, rozkosznie pachną drzewka cytrynowe i doprawdy nie wiem czemu oczekiwałam sama przed sobą na jakieś ochy i achy na zdecydowanie większą skalę.
Może po prostu Taormina mieści się w kategorii pierwszych zachwytów, a stare, włoskie wyjadaczki robią się trochę zblazowane na widok i gajów pomarańczowych i strelicji w rozkwicie i chcą więcej, same nie wiedząc, czym to więcej miałoby być.
Chyba muszę odwiedzić ją przed sezonem, może to tylko wszechobecni turyści rozpraszają czar miejscowości. Zdecydownie jednak polecam wszystkim, którzy nie mają głów naszpikowanych relacjami podróżników z dwóch ostatnich stuleci i pełni świeżego, nieskalanego tekstami spojrzenia gotowi są zanurzyć się w pięknie.
Za to Syrakuzy to było to! Zachwyt i euforia, biel i błękit i tylko ohydna woda w kranach przypominała o ziemskiej stronie niebiańskiej Ortygii.
Ale najpiękniejszym zjawiskiem - co prawda nie tylko syrakuzańskim - była gra światła i cienia, wędrujących po spalonych słońcem ścianach.
I był jeszcze teatr lalek-normańskich rycerek i rycerzyków - niezmiennie dzielnych i pogramiających smoki, tak jak to miało miejsce w czasach wielkich eposów.
I Caravaggio ukryty za wielkimi, zielonymi drzwiami nieopodal wielowiekowej katedry.
I Antonello da Messina w Galeria Bellmonte.
I meduzy wesoło fikające wśród skał.
I nieodległe Noto pełne kwiatów, do którego prawie bym dojechała, gdyby jakikolwiek transport publiczny łączył ze sobą te miasta w dzień wolny od pracy.
I...