2013-10-08 - 2013-10-19

Podróż Nepal- Dach Świata

Typ: Blog z podróży

Po kilku latach oczekiwań i cichych marzeń w końcu dotarłem na Dach Świata. Pamiętam jak kilka lat wcześniej zbliżaliśmy się do lądowania w New Delhi i w oddali wyłaniały się majestatyczne szczyty Himalajów skąpane w różowym świetle zachodzącego słońca. Od tamtej pory co jakiś czas powracała uparta myśl by tym razem udać się do Nepalu. I jakoś tak zawsze wychodziło dziwacznie, że albo lądowałem zbyt daleko na wschód albo nie wiedzieć czego na Karaibach. W końcu jednak tu dotarłem. I jak to ze mną bywa z przygodami. Międzylądowanie i przesiadkę miałem w Muskacie w Omanie. I tak z zimnej Anglii dotarłem do pustynnego Omanu. Upał, że białka w oczach się ścinają. Ale wilgotność powietrza bliska zera, więc oddycha się przyjemnie i pot nie leje się po dolnym uśmiechu. Wizę można dostać na lotnisku, więc jeśli jest czas to warto wyskoczyć na miasto. Jeśli jednak nie ma czasu na wycieczkę to lotnisko zapewni atrakcji. Z oczywistych względów mogłem "zwiedzić" wyłącznie męskie toalety. Ale i tak było to coś! W pierwszej chwili miałem wrażenie takiego bałaganu i syfu jakich mało. Generalnie wszystko ściekało wodą. Tak jakby taplał się tam jakiś hipcio. Przy którejś wizycie jednak widziałem miejscowego "sprzątacza", który wszystko oblewał wodą ze szlaucha nie wysilając się by po sobie powycierać. Uczciwie trzeba przyznać, że miejscowa klientela dzielnie mu pomagała w zalewaniu wszystkiego. Widok Araba myjącego nogi w zlewie nie jest niczym specjalnym. Dobrze, że miałem zapas płynu antybakteryjnego, bo jakoś nie mogłem się zmusić by skorzystać z umywalki. Ale znalazłem za to na lotnisku aż trzy palarnie! No spokojnie, bez zbytniego entuzjazmu. Z dwóch nie dało się skorzystać. Nawet ja, zatwardziały palacz nie potrafiłem tam wysiedzieć. Poza tym dym tam był taki, że ledwo sąsiada było widać. Czyli klimie mówimy stanowcze nie! Dym, upał, "zapachy" ludzi, to możecie sobie wyobrazić tę mieszankę wybuchową. Ale, znalazłem jeszcze jedną palarnie w jednym z pubów na lotnisku z działającą klimatyzacją i czystymi fotelami i stolikami. 

Lot z Muskatu do Katmandu. Nawet nie wiem jak mam to opisać. Z pewnością widywaliście pociągi indyjskie załadowane ludźmi i pakunkami po same brzegi? Mniej więcej tak wyglądał samolot. W sumie to nie dziwie się, że tak często słychać o wypadkach samolotów w Nepalu. Te dziesiątki toreb, pakunków, walizek, plecaków. Lżejsze turbulencje i to wszystko po prostu musi zacząć fruwać po kabinie. Ale co za widok za oknami! Szczególnie gdy zbliża się pora lądowania i Himalaje przepięknie mienią się purpurą, różami i różnymi odcieniami pomarańczy w zachodzącym słońcu. Coś wspaniałego. Pomyśleć, że jeszcze 50 lat temu widok ten był zakazany dla obcych. Nepal podobnie jak Japonia bardzo długo izolował się od reszty świata w obawie przez kolonizatorskimi zapędami Zachodu. Tyle, że zdołał utrzymać swą dobrowolną izolację aż do lat 50-tych zeszłego wieku, czyli znacznie dłużej niż Japonia. Zdając sobie z tego sprawę, człowiek nie przejmuje się więcej torbami, hałasem tylko zanurza się w pięknie gór. I w pewnym momencie tylko one się liczą. 

Dwa tygodnie zapowiadają się bardzo aktywnie. Najpierw zwiedzanie Katmandu. Potem lot w Himalaje by podziwiać Mt. Everest z odpowiedniego poziomu. Dalej miejsce narodzin Buddy w Lumbini i Chitawan National Park oraz Pokhara. Po powrocie z tego krótkiego objazdu czeka mnie średniowieczna stolica królestwa Bhaktapur potem Patan i Changunarayan oraz spektakularna panorama Himalajów w Nagarkot. Wszystko pobukowane, popłacone w ciągu pierwszego dnia. Ze względu na różnicę czasu bardzo szybko robię się bardzo śpiący. Nie pomaga kolejna kawa. Reszta w kolejnych odsłonach.

Nepal

Katmandu 2013-10-09

Pierwszy dzień spędziłem na włóczędze ciasnymi uliczkami Thamelu, czyli takiej dzielnicy turystycznej, pełnej hotelików, knajpek, sklepów z pamiątkami, agencji turystycznych. Jeśli ktoś pomyśli, że miałem lekki dzień to się strasznie omyli. Że mnie też coś nie przejechało w ten dzień to ja się dziwię. Wygląda to mniej więcej tak, uliczka wąziutka, że tylko jeden samochód się zmieści, to znaczy w europejskich warunkach tylko jedno auto by się zmieściło. W Nepalu sprawa przedstawia się zgoła inaczej. Nepalczycy sądzą, że miejsca jest aż nadto dla dwóch aut i kilka skuterów. I naturalnie wszystko to wyprzedza się co chwila . Mam dziwne wrażenie, że podobnie jak w Indiach tutaj też klaksony używane są cały czas…ale jestem nieomal pewien, że tutaj przybrało to formę nie bezładnej kakafoni dźwięków ale raczej sformalizowanego kodu. Za każdym razem gdy jechałem taksówką, kierowca trąbił do upadłego, w gruncie rzeczy kierując jedną ręką, a druga trzymając nieustannie na klaksonie, ale trąbił inaczej na riksze, inaczej na skutery a jeszcze inaczej na inne auta czy pieszych, inaczej trąbił gdy chciał wyprzedzać a inaczej jak stał w korku. 

 

Wracając jednak do spacerku po Thamelu. Już wspomniałem, że miejscowi sądzą, że miejsca jest aż nadto dla wszystkich na wąskich uliczkach. Problem jednak polega na tym, że nie ma go. Tzn nie ma go dla pieszych. Tam po prostu nie było chodników. Więc trzeba było się przeciskać między autami, lawirować i umykać spod kół wszędobylskich skuterów. I do tego trzeba pamiętać, że jako pieszy byłem na samiuśkim końcu łańcucha pokarmowego. Więc wyobraźcie sobie jak pomykam niczym ta łania w japonkach po dziurawej ulicy starając się jednocześnie nie połamać pęcin jak i nie dać się zabić na drodze. Widok wart kilku łez szczerego rechotu. A do tego wszystkiego cały czas rękoma ochraniałem pieszczocha więc równowagę łapałem uszami….mówię wam komedia. Ale uważam, że wycieczka warta była swojej ceny, czyt. niebezpieczeństw, bo było multum rzeczy do zobaczenia. Nie wszystkie budynki to bezbarwne i bezkształtne masy nieokreślonego wieku. Co chwila można natknąć się na charakterystyczną dla Nepalu i Tybetu zabudowę. Niskie, takie do ramion (czasami niższe)bramy wejściowe prowadzące na podwórka. Często na wysokości jakby pierwszego piętra albo wysokiego parteru znajdowały się przepięknie rzeźbione wykusze balkonowe z oknami o bardzo misternie rzeźbionej w formie siatki okiennicami. Często można dostrzec rzeźby bóstw i mitologicznych stworów. Frontony mijanych budynków to z zasady bardzo "płytkie" sklepy. Widać podest, na którym siedzi sprzedawca, dookoła którego na pułkach poupychane są towary. Częstokroć, już na ulicy przygotowany jest dla klientów niski stołeczek. Targu dobija się na ulicy. Niczym niezwykłym jest gdy zwyczajny przechodzień przystaje i bierze żywy udział w targu. Uczciwie trzeba przyznać, że nie zawsze  tylko na korzyść sprzedającego. 

 

Spacerując tak sobie uliczkami co chwila można natknąć się na buddyjskie stupy czy hinduistyczne świątynki czy mandiry. Niektóre stare inne nowe ale wszystkie interesujące i żywe. To nie Europa, gdzie rzeźby świętych zatraciły swój sakralny charakter i z kapliczek stały się wyłącznie pomnikami i ozdobami miejskich ulic czy rynków. Idąc jedną z uliczek trochę już zmęczony tym nieustającym hałasem w pewnym momencie zauważyłem mały deptak kilka schodów powyżej poziomem ulicy, który prowadził na plac. Moją uwagę w gruncie rzeczy przykuła prześwitująca pomiędzy sznurami z flagami modlitewnymi, biała czapa stupy z wymalowanymi na szczycie oczami Buddy. Podszedłem i spędziłem cudowną godzinę w ciszy. Stupa położona była centralnie na placu. Dookoła niej znajdowało się kilkadziesiąt najróżniejszych kapliczek, stup czy słupów zwieńczonych figurami bóstw. Wszystko kolorowe, pachnące kadzidłami. Cicho. Budynki wysoko wyrastające dookoła placu musiały wygłuszyć miejski harmider. Jedynymi dźwiękami był świergot ptaków i śmiech dzieci bawiących się piłką pomiędzy świątynkami. Pod jedną ze świątynek siedział kapłan, który pozwolił sobie zrobić zdjęcie.

 

Kolejnym przystankiem w moim dzisiejszym spacerze był plac Durban (o którym opowiem niedługo), ale jako, że jutro miałem tu wrócić z przewodnikiem nie wchodziłem na sam plac, tylko pokręciłem się pomiędzy kramami i ruszyłem na poszukiwanie jakiejś knajpki, gdzie mógłbym zjeść i napić się kawy. I tutaj nasuwa mi się kolejna dygresja. Nie pamiętam czy pisałem jakie problemy z kawą miałem w Chinach? I trochę się tego bałem tutaj, że znów cały dzień będę musiał bez niej przetrwać. Ku mojemu zaskoczeniu jak i ogromnej uldze pełno tutaj coffee shopów w zachodnim stylu (z wyśmienitą kawą) jak i wszelkiej maści barów i co ciekawe piekarni, gdzie do świeżej drożdżówki można dostać całkiem dobrą kawę. No i idąc dalej tym tropem muszę przyznać, że zarówno newarska jak i tybetańska kuchnia i moje poczucie smaku rozminęło się zupełnie. Chyba jedyną potrawą jaką miałem jeszcze przyjemność jeść były pierożki mo-mo. Lepione na chińską modłę ale podawane w najdziwniejszych sosach, które najczęściej były tak ostre, że nie dało się ich jeść. Mnie najbardziej smakowały mo-mo z bawołu. Mięso miało bardzo dziwny smak, ale tak było przyprawione, że palce lizać. 

 

Przed przyjazdem wydawało mi się, że te 2 tygodnie to szmat czasu. A tu niespodzianka. Zwiedzam jak szalony. Dziś miałem w planach objazd po największych zabytkach Katmandu. Wszystkie odwiedzone przeze mnie dziś miejsca znajdują się na liście UNESCO. Z samego rana pojechaliśmy do Boudhanath, gdzie znajduje się przepiękna śnieżnobiała buddyjska stupa. Samo miejsce nazywane jest Małym Tybetem, ponieważ właśnie tutaj znaleźli schronienie uciekający przed Chińczykami tybetańscy mnisi i ludność cywilna. Swoją siedzibę ma tu Lama Rinpocze, jeden z głównych przywódców tybetańskiego buddyzmu. Od razu po wejściu na plac otwiera się widok na czaszę stupy ze zwieńczeniem symbolizującym stopnie oświecenia. Powiewające wszędzie buddyjskie flagi modlitewne potęgują jedynie niesamowite wrażenie. W budynkach okalających stupę znajdują się dziesiątki knajp, sklepików z tybetańskim rękodzielnictwem. W kilku klasztorach można pomedytować i posłuchać niekończących się sutr odczytywanych monotonnymi głosami mnichów. Wszędzie unosi się dym z kadzideł. Bardzo łatwo wyobrazić sobie, że za drzwiami znajduje się nie gorące Katmandu lecz jakaś nieskończona tybetańska wyżyna, że znajdujemy się w sercu Tybetu a nie w Nepalu. Musimy uciekać bo mamy jeszcze dziś kilkanaście miejsc do zwiedzenia. Ale jeszcze tu wrócę na własną rękę.

 

Z Boudhanath udaliśmy się do hinduskiej świątyni Paśupatinath. Choć sama świątynia jest dostępna wyłącznie dla Hindusów, to same tereny przyświątynne są ciekawe i warte zwiedzenia (choć niektóre z "atrakcji" mogą przyprawić o zawrót głowy). By dostać się do świątynie trzeba iść wzdłuż rzeki. Tuż przed przed świątynią znajdowały się cztery platformy (każda dla innej kasty). Na początku nie zwróciło to mojej uwagi ale potem zrozumiałem do czego służyły te platformy. Najpierw jednak dochodzi się do mostu. Dale mogą już iść Hindusi. Turyści za to, łagodnymi schodami wijącymi się pomiędzy niezliczonymi świątynkami udają się na położoną po drugiej stronie rzeki skarpę, gdzie przygotowanych jest kilkanaście ławek, na których można odpocząć i podziwiać przepiękną panoramę świątyni, miasta i powoli wyłaniających się w porannej wilgoci okalających miasto gór. Siedząc tu i rozkoszując się widokiem spostrzegłem do czego służyły te platformy. Były to miejsc kremacji zwłok. Gdy spacerowaliśmy, rozpoczął się miejscowy pogrzeb. Widok był wstrząsający. Rodzina stojąca dookoła podestu, na którym robotnicy złożyli najpierw ciało a potem obłożyli je słomą i łatwopalnymi gałęziami. Przewodnik powiedział mi, że musi to być kremacja matki, bo ogień podłożył młodszy syn. Dziesiątki turystów strzelało zdjęcia jakby nie dostrzegając powagi ani miejsca ani sytuacji. I choć było to interesujące doświadczenie wiem, że drugi raz już tu nie wrócę. 

 

Aby trochę odpocząć od dziwnych doświadczeń świątyni pojechaliśmy na gwarny Durban Square w Katmandu z najcenniejszymi i najwspanialszymi zabytkami miasta. To tu w jednej z mniejszych rezydencji mieszka żywa bogini Kumari. To tu znajduje się kompleks starego pałacu królewskiego. Nie zabawiliśmy tu jednak zbyt długo. Ze względu na miejscowy festiwal, wszystko było pozamykane a plac był wypełniony po brzegi. Sam pałac królewski można było wyłącznie obejrzeć z zewnątrz bo w środku miały się odbywać państwowe uroczystości. Trochę poprzeciskaliśmy się. Ale w końcu daliśmy za wygraną i poszliśmy na dach jednej z kamienic, gdzie znajdowała się fajna knajpka i stamtąd dopiero przewodnik był wstanie nam pokazać co ciekawsze budynki. Jako, że nasz bilet jest ważny jeszcze tydzień czasu z pewnością tu wrócę w zwyczajny dzień i zobaczę wszystko jeszcze raz bez tłumów, bez hałasu i bez pośpiechu. 

 

Ostatnim miejscem, który mieliśmy dziś zwiedzać była stupa Swajambhunath. Miejsce liczy sobie około 2500 lat. Jest jednym z najświętszych miejsc buddyzmu. Wg miejscowych wierzeń stupa nie została stworzona ludzką ręką. Wewnątrz mają znajdować się relikwie Buddy. Dziesiątki pielgrzymów, jeszcze więcej turystów, niezliczone krzykliwe małpy, mnisi i zapach kadzideł stwarzają niesamowitą atmosferę miejsca. Przechadzamy się powoli między dziesiątkami małych stup, robię dziesiątki fotek. Słońce nieuchronnie powoli niknie za górami. Gra świateł i półcienie stwarzają niesamowite warunki do fotek. 

 

Jutro mam lecieć pokłonić się Himalajom! 

 

Po kilku dniach wróciłem (ku swojemu zaskoczeniu i uldze) do Katmandu, ale o tym napiszę przy okazji Lumbini i mając trochę wolnego czasu postanowiłem trochę pozwiedzać na własną rękę. Wrócić w te miejsca, które mnie zafascynowały, albo które ze względu na festiwal musieliśmy odbębnić po łebkach z przewodnikiem. Po stresie i nudzie w Lumbini dostałem takiego zastrzyku energii, że jeszcze tego samego dnia wieczorem po powrocie udałem się na zwiedzanie Katmandu nocą, co w gruncie rzeczy okazało się być pomysłem ciekawym ale nie do końca przemyślanym. Nie wiem czy pisałem już o problemie z elektrycznością z jakim borykają się w całym Nepalu? Zapotrzebowanie na prąd jest tak wielkie, że elektrownie nie są wstanie nadążyć z dostarczaniem. Jest to na tyle duży problem, że w Katmandu, największym mieści Doliny i całego Nepalu przerwy w dostawie prądu zdarzają się kilkakrotnie w ciągu wieczora. Różne dzielnice miasta gasną o innej porze. Tak sobie myślę, że z lotu ptaka Katmandu musi wyglądać jak migająca choinka. Poza Katmandu braki prądu zdarzają się nawet w ciągu dnia. Wracając do wieczornego spaceru. Kilka razy przytrafiło mi się utknąć w egipskich ciemnościach. Wtedy gaśnie dosłownie wszystko. Witryny sklepów, restauracji. Wszystko. Lamp oświetlających ulice zwyczajnie nie ma. Przynajmniej nie na uliczkach Thamelu. Czasami zdarza się jakaś zabłąkana lampa na uliczce czy placyku ze stupą czy świątynią. Ale gdy gasną światła to jedynym źródłem światła są świece palące się przy ołtarzykach i reflektory przejeżdżających aut i skuterów. I nie byłoby to takie złe gdyby nie fatalny wręcz stan dróg. Ulice to taka w gruncie rzeczy jedna wielka dziura i wykoleina. Więc w przypadku gdy zgasną światła to najlepiej ostrożnie przystanąć gdzieś na poboczu i przeczekać. To nie potrwa długo. Wiele sklepów i budynków (szczególnie tych gdzie znajdują się hotele i restauracje) mają swoje własne generatory prądu, które z pewnością po chwili się włączą. 

 

I nastał ten dzień. Dzień zakupowy. Jak ja nie lubię robić zakupów, szczególnie w krajach gdzie jest zwyczaj targowania się. Ale muszę zacząć kupować pamiątki bo inaczej się nie wyrobię. Dlaczego o wszystko trzeba się targować? No i co chwila ktoś podchodzi, zaczyna niewinną rozmowę by po chwili konspiracyjnym szeptem spytać czy palę bo on ma towar, dobry towar i z chęcią mi dostarczy. Ale najzabawniejsze w tym jest to, że oni autentycznie są zdziwieni, że im się odmawia. Ich miny sa w tym momencie bezcenne i gdyby można robić wtedy fotki to byłyby to komiczne perełki. 

 

Bilet uprawniający do zwiedzania Durban Squere jest ważny tydzień. A, że przez festiwal strasznie pobieżnie go zwiedziłem postanowiłem wybrać się tam dzisiaj. No i zaczęło się gorączkowe poszukiwanie biletu. No nic. Pewnie go znajdę z resztą szpargałów w domu. Po kupieniu nowego biletu spacerowym krokiem obchodzę sobie plac. Robię zaległe fotki. Pogoda cudna, wakacje w toku. Czegóż chcieć więcej? No jak to czego? Przygody! No i co Kondziu wykoncypował sobie? Ano to, że wlezie na najwyższą platformę najwyższej świątyni. I co? I widok był cudowny. Wart trudu wspinaczki. Ale tuż przed schodzeniem dostałem lekkiego napadu paniki. I to dosłownie. Serce waliło mi jak oszalałe, byłem mokrusieńki, w głowie taka karuzela, że musiałem przysiąść bo w takim stanie ja z pewnością nie zlezę. Tak sobie myślę, że jesteście szczęściarze, że się tak dla was poświęcam, narażając własne życie lezę wszędzie by tylko fajne fotki wam porobić. Po jakimś czasie udało mi się skaraskać z tych wysokości. W trakcie naszła mnie nagła myśl, że raz pojadę gdzieś, wlezę w takie miejsce, że już tam zostanę i tyle będziecie mieli mnie na portalu. 

 

Jednego dnia ponownie pojechałem do Boudhanath. Jest przepiękna, słoneczna pogoda. Siedzę na dachu jednego z domów w knajpce. W oddali z chmur wyłaniają się Himalaje. Wszędzie słychać "Om mani padme hum". Jest zwyczajnie, tak po prostu przyjemnie i relaksująco. Wspaniała kawa czeka bym się do niej dobrał, ale jej zapach jest zbyt przyjemny. Poczekam jeszcze chwilę. Jeszcze jedna rzecz rzuca mi się w oczy gdy tak siedzę i podziwiam panoramę okolicy. To faktycznie jest Mały Tybet. Wszędzie widać złocone dachy charakterystycznych tybetańskich klasztorów. W ten sam dzień jak ten magik, dodajmy do tego nie do końca sprytny polazłem do Swayambhunath, czyli kolejnej buddyjskiej stupy wpisanej na listę UNESCO. Ta jednakowoż położona jest zdecydowanie ciekawiej, na szczycie dosyć stromego wzgórza, skąd roztacza się zapierający dech w piersiach widok. by się tam dostać trzeba pokonać dosyć strome 300 stopni. Ile ja dla was poświęcam. Z każdym sakramenckim stopniem uświadamiam sobie to coraz boleśniej w zakwasach. 

 

 

 

 

  • Gdzieś na Thamel
  • Kwabahal
  • Kwabahal
  • Gdzieś na Thamel
  • Kwabahal
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Pashupatinath
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Swayambhunath
  • Swayambhunath
  • Swayambhunath
  • Dolina Katmandu
  • Swayambhunath
  • Thamel
  • Thamel
  • Thamel
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Thamel
  • Thamel
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Boudhanath
  • Swayambhunath
Nepal

Bhaktapur 2013-10-10

W opracowaniu
  • Bhaktapur
  • Bhaktapur
  • Bhaktapur
  • Bhaktapur
  • Bhaktapur- Durban Square
Nepal

Patan 2013-10-12

W opracowaniu
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
  • Durban Square
W opracowaniu
  • Img 2487
  • Mayadevi Temple
  • Img 2500
Nepal

Nagarkot 2013-10-17

W opracowaniu
  • Img 2625
  • Img 2626
  • Img 2629
  • Img 2634
  • Img 2640
W opracowaniu
  • Img 2648
  • Img 2651
  • Img 2661

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. kahlan77
    kahlan77 (14.01.2014 18:04) +1
    Super wyprawa na Dach Swiata,pozdrawiam
  2. pt.janicki
    pt.janicki (23.11.2013 20:36) +1
    ...z Twoich, Konradzie, zdjęć wyniosłych szczytów wynika jasno, że nazwa: Dach Świata jest odpowiednia ... :-) ...
  3. turysta1310
    turysta1310 (13.11.2013 8:09) +1
    Byłem tu w 2009r. Dzięki Twoim zdjęciom przypomniałem sobie wszystkie te miejsca gdzie byłem.
    Pozdrawiam Tadek
  4. lmichorowski
    lmichorowski (06.11.2013 20:32) +1
    Piękna podróż. Zazdroszczę i pozdrawiam.
  5. przedpole
    przedpole (30.10.2013 11:04) +1
    Ten Nepal to musi być fajny kraj.Pozdrawiam
  6. eli_ko
    eli_ko (27.10.2013 20:34) +1
    wspaniała podróż, piękne miejsca odwiedziłeś :)
  7. syrokomla8
    syrokomla8 (27.10.2013 18:33)
    A dopiero co wróciłem tydzień temu:)
  8. koelka
    koelka (27.10.2013 12:21) +1
    Wspaniała wyprawa :)))
  9. iwonka55h
    iwonka55h (26.10.2013 18:53) +1
    Z wielką przyjemnością przeczytałam relację, chociaż moim zdaniem dodawanie w późniejszym terminie kolejnych etapów podróży nie jest dobrym pomysłem, bo wiele osób może już tu nie powrócić i nie doczytać. Jeżeli relacja ma być bardzo duża to może lepiej robić ciąg dalszy w kolejnych podróżach. Ale to tylko takie moje przemyślenia, bo podróż super i szkoda aby w ten sposób straciła na uroku.
    Pozdrawiam.
  10. adaola
    adaola (26.10.2013 10:51)
    Gratuluję wspaniałej podróży na Dach Świata:)
  11. hooltayka
    hooltayka (26.10.2013 10:01) +1
    To miło,że spełniły się Twoje marzenia.
    Piękna i egzotyczna podróż.
    Pozdrawiam-)