Podróż Indonezja - Jawa. Nasza ostatnia wyspa.
Opuszczamy wyspę Lombok i lecimy do Surabaya.To duży morski port położony na północnym wybrzeżu wyspy Jawa.Jest to drugie co do wielkości miasto w Indonezji.
Naszą trasę nazwaliśmy "drogą wulkanów". Najpierw naszym oczom ukazuje się spowity w chmurach Rinjani, później Gunung Agung i Gunung Batur na Bali, a następnie po kolei ukazują się wulkany Jawy.
Na lotnisku nie mamy innego wyjścia jak tylko wynająć taksówkę za ok. 45 dol,która zawiezie nas pod Mt Bromo.Alternatywą byłoby spędzenie nocy w tym niezbyt przyjemnym mieście.
Wulkan ten jest ogromną atrakcją turystyczną Jawy.Jest już ciemno,a taksówka wspina się coraz wyżej.Trochę szkoda,że niczego nie widzę.Temperatura zaczyna gwałtownie spadać.Droga jest wąska i pełna zakrętów.
Dojeżdżamy do najwyżej położonej wioski.Jest bardzo późno,miejsca w hotelach pozajmowane.Tu ludzie przyjeżdżają najczęsciej tylko na jedną noc,żeby wstać o nieludzkiej godzinie i zobaczyć wschód słońca nad Mt Bromo.
Wioska tętni życiem,słychać jazgot skuterków i jest piekielnie zimno.Dosłownie przydałyby się czapa,szal,rękawice i kożuch.W restauracji tylko zimny bintang,który wcale nie rozgrzewa.Znajdujemy nocleg u jakiejś rodziny z którą nie możemy się porozumieć.Łazienki brak,pokój lodowaty jak igloo. Udaje nam się jednak wynająć motocykl.Rano decydujemy,że następną noc spędzimy w hotelu. Tymczasem jednak jedziemy motorem do skraju kaldery, gdzie docieramy niemal równo ze świtem.
Jest mgła, a ziąb wręcz przejmujący.Nie mogę uwierzyć,że to jest gorąca Jawa.Wioska bardzo biedna,a mieszkańcy żyją z handlu rękawicami,czapami i okularami p/słonecznymi.Oferują również podwiezienie pod krater wulkanu na motorze,samochodem albo na koniu.Wszyscy omotani w ciepłe ubrania i grube czapy.Normalnie tu jest Syberia!W miarę upływu czasu pogoda się poprawia,wychodzi słonko.
Mamy piękny widok na kalderę wulkanu Tengger,na Mt Batok i z tyłu na Mt Semeru(3676 m n.p.m).Z krateru Mt Bromo unosi się dym i popiół.Postanawiamy jechać pod krater.Jedziemy po płaskiej,wypełnionej piachem kalderze.To jedna z najbardziej widowiskowych kalder na swiecie o średnicy niemal 16 km,a której wiek szacowany jest na 820 tys. lat. Ruch tutaj spory i bardzo dużo turystów.Morze piachu jest ogromne,ale w końcu docieramy do celu.
Przed nami podnóże nadal czynnego Mt Bromo(2329 m n.p.m.) oraz zielony i nieczynny Mt Batok(2440 m n.p.m.),wyglądający jak babka z foremki.Zostawiamy motocykl bo dalej się nie da jechać i brniemy przed siebie.Wieje wiatr,piach w oczy i na dodatek czuć zapach siarki.Chyba tak jest w piekle.Można się tu dostać pieszo,mułem,koniem,motocyklem,albo rowerem.Marek wsadził mnie na jakiegoś konika.Jazda po tym piachu to masakra.Potem jakieś 300 schodków w górę i Mt Bromo zdobyty.
Na krawędzi wulkanu stałam,ale jest ona wąska, miękka i sypka.Turystów ogromna ilość, a teren jak dla mnie bardzo niebezpieczny.Niektórzy robili sobie tam dosłownie piknik.Spojrzenie w dół krateru wywołało u mnie zawroty głowy,ale to z powodu mojego lęku wysokości.W dole gotowała się lawa i wydobywały kłęby dymu.
Mt Bromo jest świętym miejscem,w ktorym miejscowi składają ofiary,głównie w postaci pożywienia,aby wulkan nie obudził się dopominając o swoje.Raz w roku miejscowa ludność idzie w pochodzie z ofiarami w postaci zwierząt,warzyw,ryżu i owoców,pochodzących z okolicznych terenów. Wspinaja się do krawędzi wulkanu i wrzucają tam swoje ofiary(wg wikipedii).
Robimy trochę fot i schodzimy w dół po schodach.Mijamy lokalsa,który niesie jakiemuś turyście rower i myślimy,po co mu tam przy kraterze potrzebny?Zejście nie jest zbyt trudne i z konika to rezygnuję.Wiem,że dla ludzi tu mieszkających to zarobek,ale bez przesady.Brniemy znowu w piachu spowici zapachem siarki i nadciagającą mgłą.Wsiadamy na motorek i jedziemy z powrotem.
Po drodze spotykamy spory klub fotograficzny,którego członkowie urządzili w tych księżycowych warunkach plener.Dwie modelki wdzięcznie pozują,więc Marek za przyzwoleniem dołącza do grupy i trzaska foty.
Po skończonej sesji jedziemy w kierunku wioski,tu jest troszkę cieplej i przez chmury przebija się słonko.Postanawiamy zwiedzić okolice.Wokół pola kapusty,czosnku i cebuli.Mnóstwo pięknie kwitnących datur.Jedziemy w kierunku punktu widokowego na Mt Bromo.Tam się jeździ o świcie,ale chcemy zobaczyć,gdzie dojedziemy.Droga kamienista i stroma jak diabli,daleko nie dotarliśmy.
Wracamy do hotelu. Rano musimy wstać przed 4.00.Zamawiamy nawet jakiegoś kierowcę z autem.Budzik dzwoni w środku nocy,kierowcy nie ma.Ale co tam!Wioska tętni życiem.Dziesiątki osób z motorami i samochodami czeka na chętnych.Wsiadamy na motocykle(nasz niestety musieliśmy oddac poprzedniego wieczora) i jedziemy po wybojach, aby dotrzeć na punkt widokowy,z którego roztacza się widok na wulkan.
Musimy pokonać serpentyny otoczone dziką roslinnością. Wszystko dzieje się w całkowitej ciemności,przy gwieździstym niebie. Wysadzają nas sporo poniżej punktu, do którego poprzedniego dnia dojechaliśmy sami, tłumacząc,że dalej jechać jest niebezpiecznie :) Zastanawiam się dlaczego wczoraj nikt nam o tym nie powiedział.
Dalej idziemy pieszo.Na platformie widokowej każdy chce mieć najlepsze miejsce.Idą w ruch statywy.Wszyscy w ciszy czekają na wschód.My również. Gdy wreszcie pojawia się jutrzenka , a potem pierwsze promienie słońca ,naszym oczom ukazuje się jeden z najpiękniejszych widoków,jakie w życiu widziałam.Łapiemy każdą chwilę i robimy zdjęcia.
Pora schodzić.Po chwili spaceru odnajdujemy naszych kierowców z motorkami , wsiadamy na nie i po chwili docieramy do hotelu.Tam pakujemy nasze bagaże.
Dwóch uprzejmych Chinczyków, dysponujących samochodem korporacyjnym swojej firmy proponuje zawiezienie nas do Surabaya, z czego chętnie korzystamy.
Dopiero teraz widzę z jakiej wysokości zjeżdżamy. Zbocza pokryte polami i ogromna ilością zieleni .Wulkany dostarczają ludziom żyznej gleby,każdy kawałeczek jest tu zagospodarowany,widzę na stokach bez mała pionowe pola.Nie wyobrażam sobie,jak można tam pracować.
No i wreszcie jest ciepło.
W Surabaya kupujemy bilety na pociąg do Yogyakarty.Dworzec to dla mnie szok.Niewielki,czyściutki a na środku orkiestra,która umila czas oczekiwania pasażerom.Pociąg całkiem wygodny, a jak się go porówna do PKP,to nawet luksusowy.Docieramy do celu po zmroku.
Yogyakarta to miasto na środkowej Jawie u podnóża wulkanu Merapi.Ulice miasta to mieszanka biedy i bogactwa.Mieszkańców łączy jedno…są mili ,pomocni,bezinteresowni i uprzejmi.Miasto praktycznie tętni życiem do późnych godzin nocnych.Wynajmujemy pokoik w hotelu niedaleko dworca i szybko wychodzimy " w miasto". Spacer ulicami jest przyjemnością,mimo tłoku i jazgotu. Co chwile napotykamy knajpki kuszące swoimi egzotycznymi menu.Sklepy pootwierane do późnej nocy. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy , to uśmiech i uprzejomość Indonezyjczykow. Jak widać bieda nie musi mieć smutnej twarzy.
Od rana szukamy motoru do wynajęcia. Ofert jest mnóstwo, ale chcemy znaleźć coś mocniejszego, by móc jeździć po stromych drogach. Coś odpowiedniego znajdujemy niedaleko naszego hoteliku. Jest to manualna 150-tka...może nieimponująca, ale bedzie musiała dać rade, bo niczego lepszego nie znajdziemy.
Mamy w planie odwiedzenie najsłynniejszego zespołu świątynnego miasta-Prambanan.Marek wyczynia cuda na zatłoczonych ulicach Jogyakarty by w miarę szybko dojechać na miejsce.Na szczęście udaje nam się dotrzeć do świątyni, chociaż były momenty w których nie byłam pewna, że tego doczekam :)
Leżący na obrzeżach miasta zespół świątyń hinduskich powstał w IX-X w.Około 1600 roku zespół uległ zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi. W latach 50-tych XX w. rozpoczęto rekonstrukcje głównych świątyń.Cały zespół liczył pierwotnie 232 obiekty architektoniczne, mieszczące się na trzech dziedzińcach, otoczonych murami.
Najlepiej znany jest kompleks Lara Djonggranag, zwany również Tjandi Prambanan (Świątynia Prambanan), wzniesiony przez Dhaksę, króla Mendang-Mataram, na początku X w. ku czci boga Shivy.Wzniesiona na planie czterech czworokątów, otoczonych czterema murami z czterema obszernymi bramami, jest największą w Indonezji świątynią Shivy ./Wg Wikipedii/
W 1991 roku świątynia zostaje wpisana na listę UNESCO.
Po poludniu jedziemy do kolejnej słynnej świątyni-Borobudur,polozonej ok. 42 km od Yogyakarty. W to miejsce wracalismy jeszcze dwokrotnie.To jedna z największych na świecie świątyń buddyjskich. Jest wykutą w kamieniu księgą nauk buddyjskich.Budowniczowie tej olbrzymiej świątyni usiłowali wznieść na ziemi wierną kopię góry Meru - w mitologii indyjskiej gigantycznego złotego szczytu, na którym spoczywa wszechświat.
Borobudur, co znaczy "wielu Buddów", widziany z lotu ptaka przypomina mandalę - obrzędowy wykres wszechświata, łączącą symbole nieba i ziemi.Świątynia ma kształt piramidy schodkowej z licznymi tarasami.Wznosi się na 35 m w górę i, jak się oblicza, zawiera 56000 m3 kamienia.Pięć niższych tarasów to kwadraty symbolizujące świat ziemski, materialny. Nad nimi znajdują się trzy tarasy koliste, odpowiadające królestwu ducha.Pielgrzym wspina się powoli od życia materialnego do duchowego.
Zwiedzając Borobudur powinniśmy wędrować ścieżką przeznaczoną dla procesji, wchodzić po schodach na każdy taras, skręcać zawsze w lewo ( pójście w odwrotnym kierunku oznacza zawrócenie się ku złu ).Do dzisiaj nie wiem,jak ja tam chodziłam,ale mam wrażenie ,ze nie zawsze w lewo…Przed wspięciem się na kolejny taras należy obejść budowlę w koło, do przejścia jest łącznie 5 km.Po drodze mija się jedno z największych skupisk dzieł sztuki buddyjskiej.Znajduje się tu 1500 płaszczyzn ściennych,które przedstawiają sceny z życia Buddy oraz jego nauki.
Budowa tej świątyni zaczęła się w IX wieku i trwała 75 lat.Około 200 lat później została porzucona na pastwę niszczejącego działania dżungli i czasu.Kompleks odkryto w czasie wojen napoleońskich.Obudowę prowadzili Holendrzy.W 1991 roku Borobudur został wpisany na listę UNESCO./Wg Wikipedii/
Ze wzgórza naprzeciw świątyni tez jest piękny widok na nią.Robimy zdjęcia i jeździmy trochę po okolicy,mijając wioski,pola ryżowe i gęstą dżunglę.Rano tuż przed świtem ponownie jedziemy do Borobudur.
Sama Yogyakarta nie jest dla nas ciekawym miastem,ale jest to baza wypadowa do Prambanan, Borobudur i na Merapi.
Kolejnego dnia robimy sobie jeszcze jedną wycieczkę,na stoki Merapi. Gunung Merapi (ind. Góra Ognia) – to czynny wulkan w środkowej części Jawy w Indonezji; zaliczany do stratowulkanów.
Wysokość 2911 m n.p.m. Leży w bardzo gęsto zaludnionej okolicy, w pobliżu Yogyakarta. Wioski położone są do wysokości 1700 m n.p.m.
Szacuje się, że ten jeden z najbardziej aktywnych wulkanów w Indonezji wyemitował największą ilość materiału piroklastycznego ze wszystkich wulkanów na świecie. Dym wydobywający się z wulkanu widoczny jest przez około 300 dni w roku.
Pierwsza zanotowana erupcja miała miejsce w 1548 r. (istnieją dowody erupcji z ok. 7630 r. p.n.e.; prawdopodobnie również w 1006 r., kiedy to skutki wybuchu miały spowodować załamanie gospodarcze i upadek hinduistycznego Królestwa Mataram), a popioły wulkaniczne pokryły centralną część Jawy.
Od 1548 r. zanotowano około 60 większych erupcji, mniejsze następują co 2-3 lata. Częste lawiny piroklastyczne pociągające za sobą dziesiątki ofiar śmiertelnych (na przykład w 1979 r. i w listopadzie 1994 r.). Gorące gazy z wielkiej erupcji 22 listopada 1994 r. zabiły 27 ludzi, głównie w miejscowości Muntilan, położonej na zachód od wulkanu. Ciągle stanowi duże zagrożenie,to jeden z najniebezpieczniejszych wulkanów świata./Wg Wikipedii/
Im wyżej,tym bardziej temperatura spada,a nad głową pojawiają się ogromne kłęby pary,przeistaczające się w chmury, wydobywające się z wulkanu.Na zboczach wiele uprawnych pół.Mieszkańcy tu rodzą się,żyją i umierają.Takie ich miejsce na ziemi,pod tym wulkanem.
Docieramy do najwyżej położonej wioski. Robi się bardzo zimno.Widoki piękne,ale pora wracać do Yogyakarty.Wieczorem zwiedzamy uliczki i nocny targ,kupujemy kilka pieknych szali z paszminy.Marek jest troszkę przeziębiony.W aptece udaje mi się dostać antybiotyki bez recepty.
Pakujemy się i nocnym samolotem lecimy do Jakarty,gdzie w ambasadzie Marek odbiera kartę ze swojego banku, tą którą nam "ukradli" jeszcze na Bali. Przy okazji myślę sobie - dlaczego bank australijski nie ma problemów z wysłaniem karty na wskazany przez klienta adres, a banki polskie za nic w świecie tego nie zrobią, zostawiając swojego klienta na pastwę losu...tego miałam doświadczyć już za parę tygodni, ale tym czasem jeszcze zyłam w nieświadomości.
Jakarta robi na mnie smętne i przygnębiające wrażenie.Ogromny szaro-bury moloch z zatłoczonymi ulicami.
Kończy się nasz pobyt w Indonezji.Każda z wysp,którą odwiedziliśmy jest cudna i odmienna w charakterze.Kraj przepiękny o wielu obliczach.Jedno z niewielu miejsc, do których bym wróciła.Kolejny etap naszej podróży to Singapur.
Zdjęcia moje i Marka.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Irenko wspaniale pokazałaś swoją podróż po tym wspaniałym kraju. Z przyjemnością obejrzałam Twoje zdjęcia. Pozdrawiam
-
Hooltayko, kolejna magiczna podroz, ktora mnie przykula do monitora. Tak pieknie opisalas i pokazalas ta podroz, ze chcialbym aby sie ona nigdy nie konczyla. Gratuluje Ci takich wspanialych przezyc i zdjec, to jest cos, co pozostaje na cale zycie i na pewno zawsze cieszy, jak sie wspomina. Serdecznie pozdrawiam
-
Żeby z Wami popodróżować trzeba trochę czasu ale też umiejętności całkowitego wyłączenia się z otaczającej rzeczywistości. Można wtedy delektować się obrazami, uruchomić wyobraźnię, poczuć zapach dymu i siarki, wilgotność ryżowych pól i chłód poranka połączony z aromatem kawy na dzień dobry. Tak też to wszystko poczułam...Dziękuję za tę piękną podróż :)
-
Te podroz zaczalem przegladac jak sie tylko ukazala planujac do nie wrocic... No i wrocilem :-) Relacja - najwyzsza klasa swiatowa!
Przypomina mi sie moj wlasny pobyt na Jawie. Byl krotszy i bardziej sie ograniczyl terytorialnie do Rejonu Surabaya i Bromo oraz Yogyakarta. Z Ilosci Twoich zdjec wnioskuje, ze w sumie to, co ja widzialem, bylo chyba najciekawsze na Jawie. -
Bardzo dziękuję Wszystkim za plusy,komentarze i wizytę na Jawie-)
Pozdrawiam serdecznie-) -
Kolejna wyspa zaliczona:) Szkoda tylko, że wirtualnie... Ale mimo to i tak było mi bardzo miło, ujrzeć baśniową Jawę - poznać kolejne ciekawe miejsca i nasycić oczy wieloma pięknymi fotkami:) Duży plus - jak zawsze:) Szkoda tylko, że to koniec Indonezji, bo spodobało mi się bardzo:) Kolejny raz utwierdzam się, że muszę kiedyś się tam wybrać:) Pozdrawiam!
-
Dziekuje za piękną Jawę i diablice :)
-
Dzięki za ,miłe chwile "spedzone" na Jawie. Pozdrawiam.
-
Świetny, kolejny etap Twojej podróży. Niesamowite wulkany, siarkę aż czuć było siedząc przed monitorem. Zdjęcia jak zawsze u Ciebie śliczne. A co dalej? Zaległa Australia? Czekam niecierpliwie.
Pozdrawiam serdecznie -
Irko, w tym etapie podróży najbardziej zazdraszczam wulkanów, piękna relacja i zdjęcia.
-
Z przyjemnością czytam i oglądam:) Gratki:))
Na razie dojechałam do polowy.Jutro wrócę:) -
Ja dodatkowo obejrzałem wszystkie zdjęcia :) jak zwykle super, bardzo ciekawe, z przyjemnością obejrzałem.
Część z nich już znam z innych miejsc ( wulkany, świątynie). -
pierwsza, ale trafiłam na publikację.