2012-03-30

Podróż Kuba

Opisywane miejsca: Hawana, Viñales (5826 km)
Typ: Album z opisami

Matanzas - Sobota, 11 Lutego, 2012

Moja podróż na Kubę rozpoczęła się około 2 w nocy w Nowym Jorku. Przez ponad osiem godzin jazdy do Toronto padał deszcz a następnie śnieg. Już w Kanadzie zrozumiałem że kanadyjczycy inaczej niż Nowojorczycy rozumieją pojęcie odśnieżania dróg i nic sobie nie robią z 20 cm śniegu. W Kanadzie też wysiadł mój GPS w telefonie, a raczej pakiet internetowy który wspomagał GPSa. Ostatecznie z małymi problemami nawigacyjnymi dotarłem do hotelu gdzie zaparkowałem swoje auto na dwa tygodnie i udałem się na lotnisko.

Na lotnisku wymieniłem dolary amerykańskie na dolary kanadyjskie gdyż te pierwsze poddane są 10-procentowej taryfie podatkowej podczas wymiany na Kubie. Jako że samolot był spóźniony udałem się do baru gdzie wdałem się w rozmowę z Irakijczykiem zamieszkującym na stałe w Kanadzie który na Kubie był wiele razy gdyż tam ma dziewczynę. Jak się okazuje, takich związków jest bez liku a wiele z nich ostatecznie kończy się małżeństwem.

Sam lot odbył się bez problemowo a nawet udało nam się nadrobić troszkę opóźnienia. Sala odpraw na lotnisku w Varadero przedzielona jest od ściany do ściany rzędem jasno brązowych okienek celniczych. Moja pani celnik, piękna na oko 40 letnia kobieta, jednak nazbyt poważna, długo sprawdzała moje dokumenty i zrobiła mi zdjęcie. Następnie wytłumaczyła mi że skoro nie posiadam ubezpieczenia zdrowotnego, to muszę takowe wykupić i skierowała mnie w stronę biurka gdzie zapłaciłem 3 CUC czyli równowartość około 3 dolarów amerykańskich za każdy dzień ubezpieczenia.

Gdy udałem się spowrotem w stronę mojej celniczki, zatrzymał mnie koleś w cywilu z długim wąsem i zaczął sprawdzać moje dokumenty i zadawać pytania typu co tu robię, jaki jest powód mojej wizyty, skąd jestem, gdzie mieszkam, gdzie i jak długo na Kubie będę mieszkał, i tak dalej. Wszystko skrupulatnie notował. W końcu puścił mnie do odprawy gdzie pani celnik dopełniła formalności i pozwoliła przejść przez drzwi na drugą stronę.

Jako że byłem jedną z ostatnich osób które przeszły odprawę celną, odnalezienie bagażu było bardzo proste. Moj plecak był jednym z ostatnich na karuzeli bagażowej. Gdy tylko chwyciłem plecak i udałem się do do wyjścia, zostałem ponownie zatrzymany przez innego cywila który zadał mi podobny zestaw pytań. Następnie kazał mi zanieść plecak na prześwietlenie. O zawartość się nie obawiałem gdyż poza kilkoma parami okularów do czytania które przywiozłem jako prezenty, nic więcej ciekawego nie miałem. Podczas gdy mój nowo poznany znajomy przeglądał mój bagaż, ja nie mogłem oderwać oczu od długich nóg jednej z celniczek, które to odziane były w pończochy w siatkę.

Gdy w końcu wydostałem się na zewnątrz, wymieniłem odrobinę pieniędzy na kubańską walutę turystyczną i złapałem taksówkę do Matanzas gdzie miałem zarezerwowany nocleg w casa particulares czyli w prywatnym domu.

Mój gospodarz Armando ugościł mnie piwem i dobrą kolacją z homarów. Wieczór spędziłem przy piwie i rumie w miłym towarzystwie innych gości Casa Armando, między innymi z kolesiem z Vancouver i parą – matką i córką – z Toronto. Zmęczony całą dobą bez snu, i doprawiony piwem i rumem Havana Club, udałem się na dach by mą pierwszą noc na Kubie spędzić pod gołym niebem.

Hawana - Niedziela, 12 Lutego, 2012

Sen pod gołym niebem dobrze mi zrobił. Całą noc było ciut chłodno ale spało się świetnie. Obudził mnie dopiero poranny koncert kogutów których w Matanzas muszą być dziesiątki tysięcy. Udało mi się zignorować otaczające mnie wrzaski i wstałem dopiero gdy dosięgły mnie pierwsze promienie słońca. Na dole wszyscy już wstali i wkrótce zasiedliśmy do smacznego, i dzięki Armando prawie rodzinnego śniadania w postaci omletów, jogurtu, smażonej kiełbasy, soków, kawy, pieczywa, i owoców. Dołączyła do nas para Holenderskich rowerzystów która poprzedniej nocy nie miała siły się integrować. Po śniadaniu każdy ruszył w swoją stronę. W moim przypadku był to prysznic a następnie dworzec autobusowy.

Na dworcu moja pierwsza potyczka z językiem hiszpańskim której celem był zakup biletu do Hawany. Okazuje się że o ile potrafię coś powiedzieć, to za nic nie potrafię zrozumieć co się do mnie mówi. Pani za kasą biletów też za specjalnie nie zależało aby mi cokolwiek cierpliwie wytłumaczyć. Na szczęście spotkałem sędziwą Austryjaczkę mówiącą płynnie po hiszpańsku która wynegocjowała transport do Hawany u naganiacza do grupowych taksówek, tak zwanych collectivos. Zadaniem naganiacza jest wyszukanie odpowiedniej ilości osób zmierzających w tym samym kierunku i zgrupowaniu ich w jednej taksówce. Teoretycznie collectivos są tylko dla kubańczyków ale wsiadamy do starego jak świat station wagon’u i za 8 CUC od łebka udajemy się do Hawany.

Po drodze wysadzamy jednych i zabieramy kolejnych podróżnych. Tym razem samych kubańczyków. W Hawanie nasz kierowca kombinuje jak wysadzić nas na Placu Rewolucji zamiast odstawić pod same drzwi jak negocjowaliśmy z naganiaczem. Moja sędziwa Austryjaczka zrugała go na czym świat stoi i kierowca odwozi nas pod same drzwi.

Pod moimi drzwiami w dzielnicy Centro nikt nie odpowiada. Dzielnica dosyć zapuszczona a ponoć i niebezpieczna. Tuż obok moich drzwi okienko z którego sprzedaje się  warzywa. Po 10 minutach czekania pojawia się kobieta która tłumacząc mi coś w obcym języku ciągnie mnie do innych drzwi w innym domu. Pomyślałem że może chce mnie podwędzić sąsiadce, lecz jak się prędko okazało ów pani jest spokrewniona z rodziną u której miałem się zatrzymać. W mieszkaniu na piętrze pokazuje mi osobny, zamykany pokój bez okien, za to z łazienką, starą lodówką i klimatyzacją. Warunki odbiegają mocno od tych których się spodziewałem patrząc na zdjęcia w internecie więc usiłuję się dowiedzieć co się dzieje z pokojem który rezerwowałem. Niebawem pojawia się inż. Rodriguo z którym się komunikowałem w sprawie rezerwacji który wytłumaczył mi że w mieszkaniu jego rodziców w którym miałem nocować nie ma miejsca gdyż zalegają turyści którym odwołano samolot. Podejżewam że jest to zwyczajna ściema a przedsiębiorczy Rodriguo robi więcej rezerwacji niż ma miejsca a następnie lokuje nadwyżkę u, jak się okazało, swojej kuzynki. Protesty że warunki są poniżej oczekiwanych i że toaleta nie posiada nawet deski sedesowej zdały się na nic. Rodriguo wytłumaczył mi że jego sedes też nie posiada deski i zapewnił mnie że jego kuzynka używa najlepszych środków sanitarnych. Oczywiście mogłem się nie zgodzić i łatwo znaleść nocleg gdzie indziej. Ostatecznie jednak uznałem że i tak będę spędzał mało czasu w domu więc bez różnicy jest gdzie mieszkam. Zostawiłem swoje manataki, wziąłem aparat, i udałem się na mój pierwszy spacer po Hawanie.

Idąc na wschód wzdłuż nabrzeżnej promenady Malecón kierowałem się w stronę Habana Vieja czyli starej Hawany. Wkrótce dotarłem do zamku San Salvador broniącego wejścia do portu Hawana od strony południowej. Po przeciwnej stronie kanału widać malowniczy zamek Morro oraz największy w obu amerykach kompleks fortowy Fortaleza de San Carlos de la Cabaña. Podczas robienia zdjęć, młody, około 10-letni chłopak prosi mnie o pieniążek pokazując na głodny brzuch. Daję mu jeden CUC. Podobnie zaczepiony zostałem jeszcze kilka razy w ciągu mojego całego pobytu na Kubie, z lepszym lub gorszym skutkiem. Nie jest to jednak bardzo powszechna forma zarobku na Kubie. Dużo większym problemem są jineteros, szczególnie w Hawanie, którzy zaczepiają turystów oferując wszelakiego rodzaju usługi. Typowa wymiana grzecznościowa między turystą a jinetero wygląda w ten sposób:
- Ola!
- Hello!
- What’s your name?
- Maciek.
- Where you from?
- Polonia! Ewentualnie Los Estados Unidos.
- How long in Cuba?
Podajemy dowolną ilość dni – im więcej tym lepiej dla nas gdyż świadczy to o naszym obyciu na Kubie – i w tym momencie gadka szmatka się kończy a zaczyna się robienie interesów od okazyjnych cygar począwszy, poprzez rekomendację dobrych domowych restauracji, aż po usługi towarzyskie typu chica i fuckie, fuckie. Pierwsze fuckie, fuckie oferowano mi w pierwszej czy drugiej godzinie mojego spacerowania po Hawanie. W biały dzień.

Najmniej nachalni są taksówkarze gdyż ich oferta jest prosta a różni się tylko warunkami jazdy i ceną. Zasadniczo najdroższe i najsprawniejsze są oficjalne państwowe taksówki. Następnie mamy krążowniki szos z połowy XX wieku którymi właścicielami są osoby prywatne. Dalej mamy trzy-kołowe motorki zwane Coco-taxi i na szarym końcu ryksze.

Idąc dalej Malecónem mijając liczne autobusy turystyczne i miejscowych rybaków dotarłem do zamku Castillo de la Real Fuerza który sąsiaduje z placem Plaza de Armas. Zamek, jeden z najstarszych w obu amerykach, służył w obronie przeciw piratom. Obecnie znajduje się tu muzeum morskie pełne unikatowych eksponatów z czasów podboju nowego świata, w tym z dziesiątek kilogramów srebrnych i złotych sztab i monet. Plaza de Armas, jeden z głównych placów w Hawanie, szczyci się pięknym parkiem w koło którego rozstawiają się handlarze starych książek. Otaczające plac budynki należą do najpiękniejszych i najstarszych w całym mieście. Od strony północnej placu znajduje się Palacio de los Capitanes Generales, dawna siedziba gubernatorów na Kubie a obecnie muzeum miasta Hawana.

Spacerując po starej Hawanie zachwycałem się kamiennymi twierdzami i kościołami. Najważniejsze ulice i place otoczone są odrestaurowanymi kamiennicami. Wąskie uliczki wybrukowane niezliczonymi kamieniami balastowymi z pokładów żaglowców które przez wieki odbyły podróż z Europy do portu w Hawanie sprzyjają wodzom fantazji i pozwalają cofnąć się w czasie. Dużo gorzej mają się boczne uliczki które nie są restaurowane i stanowią istny obraz nędzy i rozpaczy. W takich zapuszczonych uliczkach łatwo jest się zgubić gdyż są do siebie bardzo podobne. Nie pomaga też notoryczny brak nazw ulic. Jeśli już takowe istnieją to są niewidoczne, wyblakłe, nieodmalowane. Na szczęście sytuację ratują trochę znaki turystyczne no i przedewszystkim przyjaźni turystom hawańczycy.

Po kilku godzinach spacerowania zdecydowałem się zakończyć oficjalną część zwiedzania i wstąpić do restauracji której nazwy nie pamiętam. Było to moje pierwsze spotkanie z państwową restauracją i niestety nie ostatnie. Państwową restaurację najłatwiej poznać po pustych stolikach. W mojej byłem jedynym klientem. Kelnerów było chyba z sześciu lecz i tak wydawało mi się że za długo czekam na obsługę. Moj obiad składał się z wysmażonego na podeszwę kawałka schabu,  ryżu, oraz fatalnej  surówki skłądającej się głównie z surowej kapusty i plasterków ogórków. Surówkę doprawiamy oliwą z oleju, octem, pieprzem i ewentualnie solą. Jak się szybko nauczyłem, jest to standardowa surówka komunistycznej Kuby. Z drugiej strony, drinki Mojito i Cuba Libre były pyszne.

Po powrocie do mojego domu i kąpieli wybrałem się już bez aparatu ponownie wzdłóż Malecón ale tym razem w przeciwną, zachodnią stronę, w kierunku dzielnicy Vedado. Dzielnica ta jest modna ze względu na liczne nocne kluby, bary, i restauracje. Tego wieczoru Malecón świecił pustkami ze względu na nieprawdopodobnie niską jak na kubańskie warunki temperaturę. Rzeczywiście mi ubranemu w koszulę z krótkim rękawem było troszkę chłodno momentami. Tubylcy chodzili w kurtkach. W każdy ciepły dzień Malecón wieczorem zapełnia się biedniejszymi mieszkańcami Hawany którzy nie stać na zabawę w lokalach. W końcu dotarłem do Vedado gdzie ludzi nie brakowało. Po kilku piwach i długim spacerze, wybrałem się w drogę powrotną do domu, kierując się na oko w miarę odpowiednim kierunku. Moja droga do domu trwała bardzo długo. Kilka razy oferowano mi taksówkę ale ja twardo uparłem się by dotrzeć samemu. Przechodząc obok obsukrnego baru zapytałem o moją ulicę, Calle Blanco. Okazało się że jest tuż za rogiem. Z radości usiadłem i zamówiłem piwo. Tam poznałem Marlene.

Hawana - Poniedziałek, 13 Lutego, 2012

Następnego dnia z samego rana wybrałem się na dalsze zwiedzanie. Na początek trafiłem do muzeum Rewolucji mieszczącym się w starym pałacu prezydenckim którego ostatnim mieszkańcem był prezydent dyktator Fulgencio Batista. Gdy ktoś chce na Kubie poczuć komunę, powinien wybrac się właśnie do tego muzeum. Liczne sale pałacu podzielono chronologicznie, począwszy od eksponatów stanowiących dowody ucisku i przestępstw dyktatury Batisty wspieranego przez stany zjednoczone. W muzeum znajdziemy też gabloty z wszelkimi dokumentami, proklamacjami, oświadczeniami i obwieszczeniami z czasów rewolucji. Jest też broń, ubrania, buty i przedmioty dziennego użytku należące do licznych bohaterów rewolucji, w tym Fidela, Che i Raula. W każdej sali siedzi kustosz który bacznie się nam przygląda. Widać że są dumni z rewolucji, a conajmniej sprawiają takie wrażenie. Tym trudniej było mi udawać zainteresowanego kolejnym zdjęciem czy kolejnym obwieszczeniem w kolejnej gablocie. W dodatku w języku dla mnie niestety niezrozumiałym. Za najciekawszą część wystawy muszę uznać sale z przykładami licznych osiągnięć rewolucji w dziedzinach sportu, medycyny, nauki, rolnictwa i innych. Ostatnim punktem muzeum jest jacht Granma na pokładzie którego Fidel Castro, jego brat Raul, Che Guevara i dziesiątki innych rewolucjonistów przypłyneli z Meksyku na Kubę by rozpocząć rewolucję. Wokół oszklonego jachtu możemy podziwiać inne formy transportu z czasów rewolucji, w tym czołg, dwa samoloty, i osobisty Range Rover Fidela. Tuż obok płonie wieczny ogień ku pamięci bohaterów tamtych dni a wszystkiego pilnują zaopatrzeni w krótką broń i gwizdki żołnierze.

Ponure gabloty muzeum rewolucji wybiły mi z głowy dalsze zwiedzanie więc postanowiłem złapać taksówkę do Vedado gdzie miałem odszukać biuro kanadyjskiej firmy Caribbean Transfers by odebrać moją za wczasu opłaconą kartę debetową. Po dość długich poszukiwaniach – biuro znajduje się w prywatnym domu z tyłu podwórka – odebrałem swoją kartę, moją jedyną finansową deskę ratunku na Kubie, jako że amerykańskie karty kredytowe i debetowe na Kubie nie działają.

Rad że załatwiłem sprawę pomyślnie i z ulgą na sercu, wybrałem się na piwo do znajdującej się tuż obok państwowej restauracji o sympatycznie znajomej nazwie Varsovia. Na miejscu szybko spostrzegłem wystraszonego jak sarna anglika o imieniu Chris który przyleciał do Hawany noc wcześniej i od rana nie może się z nikim dogadać. Jako że ja już byłem po całym dniu w Hawanie trochę obcykany, począłem mu opowiadać o geografi miasta i tłumaczyć co i jak. Szybko zdecydowaliśmy że dalszy ciąg dnia spędzimy razem zwiedzając stare miasto.

Na początek wróciliśmy do Starej Hawany i wstąpiliśmy do baru El Floridita, jednego z ulubionych miejsc Ernesta Hemingwaya. Słynny pisarz miał zwyczaj odwiedzać El Floridita by wypić swoją dzienną Daqueri. Nic dziwnego, właśnie tu wymyślono ten słynny na cały świat koktajl. Tam też spotkałem po raz pierwszy rodaków z wycieczką. O ile się nie mylę z Wrocławia. Chwilkę porozmawialiśmy i ja, wciąż jeszcze pewien swych możliwości lingwistycznych, pomogłem zamówić soki owocowe dla dzieci.

Chris po kilku drinkach poczuł się lepiej i wyruszyliśmy w poszukiwaniu bankomatu w celu pobrania pieniędzy. Przy banku był jeden bankomat i długa kolejka. Przez pół godziny Chris usiłowam zrozumieć dlaczego bankomat jest tylko jeden i dlaczego musi stać tak długo w kolejce. Mnie, człowieka zza żelaznej kurtyny to nie dziwiło.

Kolejnym celem naszej podróży był Hotel Ambos Mundos na dachu którego znajduje się restauracja z barem. Ów miejsce zapamiętał Chris z internetu gdy wałkował informacje o Hawanie. W Ambos Mundos miałem po raz pierwszy styczność z toaletą która mimo dość wysokiej kategorii hotelu, smierdziała jak te na Dworcu Centralnym w Warszawie. Nie zabrakło też babci klozetowej. Bo co to za komunizm bez babci klozetowej? Po kilku drinkach i piwach wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Gdy tak spacerowaliśmy po starej Hawanie, mój kolega został zaczepiony przez dwóch gości oferujących domowy obiad. Jako że obiad u zwykłych ludzi jest jedną z ofert na którą na Kubie naprawdę warto się skusić, zgodziliśmy się. Na początku można trochę się wystraszyć gdy jest się prowadzonym poprzez ciemne klatki i podwórka z odpadającym tynkiem. Można też się speszyć wchodząc do czyjegoś biednego mieszkania z małymi dziećmi na podłodze, ale jedzenie jest naprawdę pyszne. Przy okazji można porozmawiać lub usiłować porozmawiać ze zwykłymi kubańczykami którzy są bardzo serdeczni. Należy jednak pamiętać aby dokładnie zorientować się w cenach zamawianych dań by nie być na koniec nie miło zaskoczonym. Nasi nowi koledzy, Alex i old man (stary mężczyzna) stanowili naprawdę swietny duet i byli mocno wygadani. Mój anglik zaoferował im po obiedzie mimo że nie musiał tego robić. Kolejne godziny minęły przy pysznym jedzeniu, zimnym piwie Crystal i dyskusjach na wszelkie tematy. Na koniec wymieniliśmy się emailami i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Ostatecznie zakończyliśmy wieczór w barze którego nazwy nie pamiętam z muzyką na żywo i potańcówkami. Mój towarzysz Chris się nawalił a ja nie miałem serca go pozostawić w takim stanie na pastwę Hawany. Wsadziłem go do taksówki i odwiozłem do jego domu w Vedado. Właścicielka domu go wpuściła bez słowa, ale, jak się później dowiedziałem, dała mu ostro popalić następnego dnia. Sam udałem się w drogę powrotną do mojej casy. Z Chrisem miałem się spotkać następnego dnia. Jednak biorąc pod uwagę jego skłonność do alkoholu (i moją też), zdecydowałem że dalsze spędzanie czasu w barach będzie miało efekt przeciwny zamierzeniom mej podróży.

Hawana - Wtorek, 14 Lutego, 2012

Jako że poprzedniego dnia mojw plany conieco się pokrzyżowały, z samego rana wybrałem się na dalsze zwiedzanie miasta. Obleciałem El Capitolio który zbudowano na wzór Kapitolu Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, oraz pobliską fabrykę cygar Partagas. Niestety, fabryka została przeniesiona w inne miejsce, a ja nie chciałem się zapisać na zorganizowaną wycieczkę która logistycznie wydawała się nie warta zachodu. Wolałem udać się w wąskie uliczki starej Hawany i cieszyć się kolorami i dzwiękami tego historycznego miasta.

Skierowałem się zapuszczonymi uliczkami w stronę Plaza Vieja czyli Starego Placu który obok Plaza de Armas i Plaza Catedral jest obowiązkowym kierunkiem każdej wycieczki do Hawany. Jako że nie byłem pewien czy udaję sie w dobrą stronę, złapałem rowerową rykszę i wioooo panie kapusta. W niespełna 10 minut dotarłem do celu i szybko wstąpiłem na podwójne ekspresso oraz litrową wodę mineralną. Suszyło mnie po wczorajszym. Stary plac po srodku którego stoi duża fontanna otoczony jest kolorowymi, pięknie odnowionym kamiennicami które przypominają o dawnej świetności tego miasta. Nie bez powodu nazywano Hawanę brylantem karaibów.

Dalej hawańskie uliczki zaprowadziły mnie na Plaza de San Francisco która nazwę swą bierze od kościoła i domu zakonnego pod wezwaniem Świętego Franciszka z Asyżu. Zwiedzając kościół i pokoje klasztorne nie spotkałem tam ani jednej osoby duchownej. Osoby duchowne zostały zastąpione przez kustoszy, z których jeden namówił mnie na wymianę dwóch CUC za dwie monety z wizerunkiem Che. Na koniec wdrapałem się na wieżę kościoła by podziwiać miasto i pobliski port z wysokości. Po przeciwnej stronie placu znajduje się pomnik siedzącego na ławce Fryderyka Szopena, dar Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej dla narodu kubańskiego.

Nasz słynny na cały świat kompozytor przypomniał mi o ojczyźnie i pocztówkach które planowałem wysłać. Tak więc wstąpiłem do restauracji przy hostelu Valencia by zjeść lunch i wypisać pocztówki. Ryba którą zamówiłem była częściowo surowa. Surówka tradycyjna z surowej szatkowanej kapusty. Pocztówki wysłałem na poczcie. Miesiąc później pierwsze pocztówki dotarły do Polski.

Dalszy spacer zaprowadził mnie po raz kolejny do znanej mi już Plaza de Armas oraz do Plaza de Catedral. Tę ostatnią zapamiętałem z poprzedniego wieczoru gdy po obiedzie żegnałem się z Alexem i jego starszym wspólnikiem. Plaza de Catedral o zmroku wygląda bajecznie. Odnalazłem też kolejny przybytek odwiedzany przez Ernesta Hemingwaya. Jednak słynną La Bodeguita Del Medio zdecydowałem się odwiedzić osobiście dopiero wieczorem, a póki co wsiadłem w Coco taxi i udałem się do swojej casy.

Wieczorem wróciłem na Plaza de Catedral by zjeść obiad a następnie wstąpiłem do wspomnianej La Bodeguita Del Medio gdzie wymyślono słynny koktajl mojito. Tenże koktajl był powodem dla którego znany pisarz umiłował tę obskurną, ciasną knajpkę. Jako że chcąc niechcąc znalazłem się na tropie Ernesta Hemingwaya, postanowiłem przespacerować się do jeszcze jednej knajpy w której bywał. Idąc na południe wzdłóż, mijając znany mi już plac Świętego Franciszka, trafiłem do restauracji Dos Hermanos.

Hawana - Środa, 15 Lutego, 2012

Ostatniego dnia w Hawanie ogarnęła mnie panika że wciąż nie widziałem wielu atrakcji opisanych w moim przewodniku Moon. Powiedziałem Rodriguo że chcę zatrudnić samochód na cały dzień a on mi polecił swojego kuzyna Baltazara. Za 60 CUC Baltazar i jego stary amerykański krążownik z lat 50-tych byli do mojej dyspozycji.

Na początek udaliśmy się na przedmieścia Hawany do domu Ernesta Hemingwaya na południe od centrum. W domu pisarza wszystko zostało zachowane tak jak było w dniu jego tragicznej śmierci. Wnętrze pięknego domu podziwiamy poprzez otwarte okna i drzwi. Obok zruinowanego i pustego basenu widzimy łódz rybacką Hemingway’a El Pilar. Tuż przy basenie stoją nagrobki czterech psów pisarza. Kolejne pokolenia psów Hemingwaya wygrzewają się w koło domu i posesji.

Następnym celem podróży był Iglesia de Santa Maria del Rosario, jeden z najpiękniejszych kościółków na Kubie którego początki sięgają czasów kolonialnych.

Gdy już stwierdziłem że otrzymałem odpowiednią dawkę kultury, wybraliśmy się z Baltazarem na plażę Playa Tarara na wschód od Hawany wypić kilka piwek. Playa Tarara oraz tuzin innych plaż ciągną się nieprzerwanie kilometrami wzdłóż wybrzeża. W weekendy tysiące mieszkańców Hawany przybywa tu odetchnąć od spalin i spędzić trochę czasu na łonie natury. Odwiedzamy też Playa Jibacoa i Playa Bacurana.

Na tej ostatniej wdałem się w gadkę ze starym ratownikiem który dorabiał sobie namawiając turystów na zimne mojitos i drinki z mlekiem kokosowym z rosnących wszędzie drzew kokosowych. Mój przyjaciel tłumaczył mi że Playa Bacurana, choć nie tak piękna jak inne pobliskie plaże i gorzej wyposażona pod wieloma względami, to jest i tak lepsza gdyż nie ma tu wielu turystów. Plażę głównie odwiedzają lokalni mieszkańcy, w tym piękne kubanki jak sugerował mój nowy przyjaciel. W czasie mojego pobytu jedyni turyści jakich widziałem to mała grupa rosjan. Nasza serdeczna rozmowa dotknęła też lekko sytuacji na Kubie i komunizmu który to został skwitowany przez ratownika kopnięciem plażowego piasku. Obiecałem mu że nie zapomnę zawitać na Playa Bacurana na dłużej podczas kolejnej wizyty. Gdy robiłem zdjęcia plaży mój przyjaciel ostrzegł mnie abym był dyskretny gdyż z lewej strony znajduje się teren wojskowy.

Ostatnim punktem naszej wycieczki była położona na wschód od Hawany wioska rybacka Cojimar skąd Ernest Hemingway swojego czasu wyruszał łowić marliny. To właśnie Cojimar, tutejsi rybacy i ich opowieści inspirowały pisarza do napisania swego słynnego opowiadania Stary człowiek i morze. W środku wioski stoi odlany z brązu pomnik pisarza który po jego śmierci ufundowali lokalni rybacy. Tuż obok nad brzegiem stoi mały fort. Na obiad wstąpiliśmy z Baltazarem i poznanym w Cojimar szwedem do restauracji La Terraza de Cojimar w której zwykł stołować się Hemingway. Podobnie jak w innych przybytkach w których bywał, ściany La Terraza udekorowane są zdjęciami i pamiątkami po pisarzu.

Wieczorem wybrałem się na drugą stronę kanału do Fortaleza de San Carlos de la Cabaña aby obejrzeć ceremonię wystrzelenia armaty. Tradycja ta, sięgająca czasów kolonialnych, sygnalizuje zamknięcie bram muru obronnego który niegdyś bronił miasta.

Moim kierowcą był Raul, młody chłopak , właściciel pięknego Forda Crown Victoria z 1955 roku którego odziedziczył po ojcu, tak jak jego ojciec odziedziczył go po swoim ojcu. Im bliżej byliśmy fortecy, tym częściej spotykaliśmy milicjanta który kazał nam skręcić to w tą, to w tamtą stronę. Raul widocznie nie jest fanem milicji gdyż za każdym razem cicho klnął sobie pod nosem. Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, umówiłem się z nim że odbierze mnie po ceremonii. W olbrzymiej fortecy odbywał się koncert i festyn jak mi się na początku wydawało ku chwale Liberii. Chcąc zrozumieć co łączy Kubę z Liberią, dociekałem głębiej aż w końcu zrozumiałem że librería to po hiszpańsku księgarnia a ów festyn to dobiegające końca targi książki. Nie pozostało mi nic innego jak zająć dobre miejsce przed armatą i oczekiwać na ceremonię. Chętnym radzę się uzbroić w cierpliwość gdyż czas oczekiwania na ceremonię i sama ceremonia wydaje się trwać bardzo długo. Przy ładowaniu armaty nie obyło się bez dwuznacznych skojarzeń i śmiechom nie było końca. Ceremonia zakończyła się czym by inaczej jak nie głośnym hukiem i kupą dymu.

  • 002
  • 003
  • 004
  • 005
  • 006
  • 007
  • 008
  • 009
  • 010
  • 011
  • 012
  • 013
  • 014
  • 015
  • 016
  • 017
  • 018
  • 019
  • 020
  • 022
  • 023
  • 024
  • 025
  • 026
  • 027
  • 028
  • 029
  • 030
  • 031
  • 032
  • 034
  • 035
  • 036
  • 037
  • 038
  • 039
  • 040
  • 041
  • 042
  • 043
  • 044
  • 045
  • 047
  • 048
  • 049
  • 050
  • 051
  • 052
  • 053
  • 054
  • 055
  • 056
  • 058
  • 059
  • 060
  • 061
  • 062
  • 063
  • 064
  • 065
  • 066
  • 067
  • 068
  • 069
  • 070
  • 071
  • 072
  • 073
  • 074
  • 075
  • 076
  • 077
  • 078
  • 079
  • 080
  • 081
  • 082
  • 083
  • 084
  • 085
  • 086
  • 087
  • 088
  • 089
  • 090
  • 091
  • 092
  • 093
  • 094
  • 095
  • 096
  • 097
  • 098
  • 099
  • 100
  • 102
  • 103
  • 104
  • 105
  • 106
  • 107
  • 108
  • 109
  • 110
  • 111
  • 112
  • 113
  • 114
  • 115
  • 116
  • 117
  • 118
  • 119
  • 120
  • 121
  • 122
  • 123
  • 124
  • 125
  • 126
  • 127
  • 128
  • 130
  • 132
  • 134
  • 135
  • 136
  • 137
  • 138
  • 139
  • 140
  • 141
  • 142
  • 144
  • 145
  • 146
  • 147
  • 148
  • 149
  • 150
  • 151
  • 152
  • 154

Viñales - Czwartek, 16 Lutego, 2012

Hawanę opuszczałem z przed drzwi hotelu Deauville przy Malecónie skąd zabrał mnie autobus firmy turystycznej Transtour. Linia Transtour obsługuje hotele odbierając pasażerów ku ich wygodzie bezpośrednio z pod hoteli. Natomiast państwowa linia Viazul kursuje między dworcami autobusowymi które czasem znajdują się z dala od centrum co wiąże się z dodatkowym wydatkiem na taksówkę. Przykładowo, dworzec Viazul w Hawanie znajduje się w dzielnicy Vedado, zbyt daleko od centrum by iść tam z buta.

Po ponad dwóch godzinach jazdy w kierunku zachodnim, czas na 10-minutową przerwę na siusiu i wizytę w małym gospodarstwie gdzie spotykamy słodkie stado prosiaczków, leniwego psa na łancuchu, i kury biegające na wolności. Następnym przystankiem jest miasto Pinar del Rio skąd odbijamy na północ i podążamy krętą szosą do miasteczka Viñales położonego w  środku doliny Valle de Viñales słynącej z plantacji tobacco. Wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, dolina zachwyca unikatowym krajobrazem oraz bogactwem wiekowych tradycji.

Na przystanku autobusowym znajdującym się przy głównej ulicy wita nas grupka miejscowych z ofertami noclegu. Jako że nie miałem rezerwacji, a na odszukanie domów remkomendowanych przez Armando i Rodrigo należało by poświęcić trochę czasu, zdecydowałem się wysłuchać oferty młodej dziewczyny o imieniu Jeny. Na domowej roboty „prospekcie” składającym się z kilku zdjęć kwatera wyglądała niczego sobie. Był nawet widok na dolinę z charakterystycznymi wapiennymi pagórami zwanymi mogotes. Ostatecznie najważniejszym argumentem przemawiającym za wyborem Casa Jeny była jej znajomość języka angielskiego. Jak się okazało, Casa Jeny to małe ale czyściutkie mieszkanko na pierwszym piętrze zrujnowanego bloku w sąsiedztwie podobnych bloków i chlewków na osiedlu przypominającym nasze popegeerowskie osady. Mój pokój łącznie z przykryciem łóżka cały w różu z dobudowaną malutką łazienką oddzieloną zasłonką. W mieszkaniu oprócz Jeny mieszkają jej rodzice. Starszy brat się ożenił i mieszka niedaleko. Jeny poleciła mi czterogodzinną jazdę konną po plantacjach tobacco, oraz dalszą wycieczkę na piaszczystą wysepkę Cayo Levisa.

O godzinie 15-tej poszliśmy z Jeny kilkaset metrów od jej bloku na spotkanie z moim przewodnikiem po dolinie. Wyruszyliśmy w kierunku północno-zachodnim wąską czerwoną scieżką i wkrótce mijaliśmy pierwsze małe zagrody na które w najlepszym wypadku składał się mały domek, kryta strzechą suszarnia tobacco i parę chlewików. Inwentarz takiej zagrody to zazwyczaj parę świń, kóz, woły i, obowiązkowo, konie. Po całym gospodarstwie wszędzie biegają też kury, koguty i kurczaki. Im dalej od Viñales tym mniej zagród a więcej rażąco zielonych plantacji tytoniu. Kolor plantacji pięknie kontrastuje z czerwoną jak rdza ziemią. Po pewnym czasie napotykamy grupę „jeźdźców” z Utah którzy przybyli tu w celu wspinaczki po tutejszych górkach. Niestety, z ich relacji wynika że tego typu hobby jest w Viñales zabronione i jak się przekonali, mogotes są dobrze strzeżone przed turystami szukającymi podobnych wrażeń. Razem z amerykanami dotarliśmy do szałasu przy plantacji gdzie przywitano nas cygarami oraz lokalnym koktajlem składającym się z rumu, soku z cytryny i miodu. Właściciel oprowadzał nas po plantacji tłumacząc że najlepsze tobacco na świecie rośnie właśnie w dolinie Viñales. Oprócz optymalnych warunków pogodowych jakie tu panują i żyznej ziemi, jest to jedyne lub może jedno z niewielu miejsc na świecie gdzie tytoń wciąż uprawia się tradycyjną metodą za pomocą wołów. Nasz przewodnik dalej wyjaśnił że krzak tytoniu dzieli się od dołu do góry na pięć osobych partii. Górna partia, tak zwana Corona, która jest najbardziej wystawiona na promienie słoneczne, używana jest do produkcji cygar marki Cohiba. Inne partie używane są do produkcji innych cygar. Po zakupie domowej roboty cygar, zostawiamy jankesów i wyruszamy w dalszą drogę. Tym razem towarzyszy nam francuz Pierre i młody austryjak którego poznałem już wcześniej w Hawanie. Nasza wędrówka prowadzi do kolejnego szałasu u stóp mogote gdzie tym razem oczekuje na nas przewodnik po pobliskiej jaskini. W jaskini jak w jaskini ciemno, łatwo się zgubić, i łatwo idzie rozbić głowę. Po przebyciu kilkuset metrów dotarliśmy do małego jeziorka gdzie w końcu po wielu godzinach w siodle i w słońcu mogliśmy zaznać chłodnej kompieli. Woda była zimna. Koloru wody nie udało mi się ustalić z racji panujących ciemności. Podczas kąpieli zastanawialiśmy sie co by było gdyby nasze dwie latarki przestały działać lub nie daj Bóg coś się stało z przewodnikiem. Jakie były by nasze szanse na ponowne ujrzenie światła dziennego? Na szczęście obyło sie bez takich przygód i wkrótce znow zasiedliśmy nasze rumaki by wyruszyć w drogę powrotną.

Po powrocie do domu pierwsza próba kąpieli w mojej małej łazience wyposażonej w mały prysznic  który przysięgam mierzył co najwyżej jakieś 60 cm na 60 cm. O ile kąpiel w pozycji pionowej nie sprawiała mi kłopotu, to już schylenie się w celu wymycia nóg wymagało nie lada gimnastyki. Woda ogrzewana była za pomocą urządzenia zamontowanego nad natryskiem do którego podłączone były kable elektryczne bez żadnej izolacji. Dotknęłem niechcący jednego z kabli i lekko mnie popieściło. Trochę się speszyłem bo tyle razy człowiek słyszał że woda i prąd to zła kombinacja, ale doszedłem do wniosku że musi to być w miarę bezpieczne urządzenie gdyż inaczej ktoś już dawno by się pod tym prysznicem przekręcił.

Po kąpieli i krótkiej pogawędce z Jeni i jej mamą udałem się do centrum miasteczka gdzie byłem umówiony na wieczór z francuzem, austryjakiem i naszymi przewodnikami. Mieliśmy się wybrać do miejscowego domu kultury na wieczór z muzyką i tańcem. Wcześniej odwiedziłem placówkę agencji turystycznej Transtour w celu wykupienia wycieczki nazajutrz na Cayo Lavisa. Zasiadłem w jednej z knajpek przy głównym placu i tam przy rumie czekałem na moich kompanów. Niebawem spotkałem austryjaka udaliśmy się do Casa de la Cultura. W domu kultury miały miejsce pokazy taneczne i występy muzyczne. W barze serwowano bardzo dobre mojitos.

  • Świnki trzy
  • Pies wiejski
  • Matka rodzicielka
  • Chata wiejska
  • Widok na doline z okna mojego bloku
  • Zagroda wiejska
  • Plantacja tytoniu
  • Suszarnia tytoniu
  • Mogotes
  • Turysci z Utah
  • Drzewo
  • Bysior
  • Dolina Viñales
  • Dolina Viñales
  • Dolina Viñales
  • Ichnia bacówka...
  • A tam czeka nas rum...
  • i wykład na temat plantacji tytoniu.
  • Konie odpoczywają
  • Tytoń
  • Farmer
  • Więcej tytoniu
  • Idziemy się napić
  • Byki
  • Tytoń się suszy
  • Mogote...
  • i tu mogote
  • Nasz farmer i kowboje
  • Lokalni kowboje
  • Kolorowo
  • Cofamy się w czasie
  • Zieleń
  • Na nas już czas
  • Kolejny przystanek
  • W drogę do jaskini
  • W dali kolejne mogotes
  • Przypadkowa świnia
  • Wejście do jaskini
  • 554048 - Viñales Viñales Kuba
  • 195

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. kapitan.sparrow
    kapitan.sparrow (07.04.2012 20:32)
    Postaram się w przyszłości opisywać ;-)
  2. avill
    avill (01.04.2012 19:27)
    Szkoda, że nie podpisujesz zdjęć, lepiej się wtedy ogląda
  3. mj1945
    mj1945 (30.03.2012 21:22) +1
    szkoda że nie masz zdjęcia celniczki
  4. kapitan.sparrow
    kapitan.sparrow (30.03.2012 4:44)
    Ciąg dalszy nastąpi.