Jedyne, co było pewne w naszej wyprawie to to, że mamy bilety samolotowe z Malagi i wypożyczony samochód na dwa tygodnie oraz wstępny plan, co mamy zamiar zwiedzić w Andaluzji. W efekcie nasza trasa liczyła ponad 1700 km i jeszcze więcej setek zdjęć. Poniżej pierwsza część opowieści.
Pierwszy przystanek to Nerja, małe białe miasteczko położone nad Morzem Śródziemnym w pasie wybrzeża Costa del Sol. A jak morze i Hiszpania to obowiązkowo trzeba zjeść paelle, kalmary i andaluzyjskie danie Gazpacho (chłodnik ze świeżych pomidorów, zielonej papryki z dodatkiem cząbru, czosnku, oliwy z oliwek). Wszystko smakuje wyśmienicie szczególnie, gdy z tarasu restauracji słychać szum morza. A na śniadanie do kawy oczywiście Churros (wytwarzany z wyciskanego na głęboki olej ciasta składającego się z mąki pszennej, oleju i cukru i smażonego w wysokiej temperaturze).
Teraz nastał czas na ucztę duchową. Jaskinia Nerja – tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć.
Nasza trasa wiedzie teraz wzdłuż rzeki Guadalfeo przez pasmo górskie zwane Las Alpujarras z przepięknymi białymi miasteczkami z gajami pomarańczowymi. Udało nam się kupić cała skrzynkę prawie 8 kg za 5 euro, ale była wyżerka
Dalej przez Sierra Nevada i przełęcz Puerto de Ragua (2000 m. n.p.m) docieramy do kolejnego punktu programu la Calahorra, małe miasteczko, ale z pięknym zamkiem twierdzą z XVI w. Jest środa a więc jeden dzień w tygodniu, w którym można zwiedzać zamek, gorzej, bo zbliża się 18.00 a wg przewodników tylko do tej godziny można go zwiedzać. Klucząc po uliczkach i szukając drogi do zamku, zostawiamy w końcu samochód na jakimś placyku i wspinamy się na wzgórze, na którym jest położony zamek. Na szczęcie drzwi do zamku nie są zamknięte na głucho i za 3 euro można zwiedzić zamek. Prowadzi nas przewodnik przesympatyczny starszy pan mówiący wyłącznie po hiszpańsku, ale specjalnie dla nas nieznających hiszpańskiego mówi prostymi słowami i jak tu go nie zrozumieć jak pokazuje sufit i mówił orginal. Jeżeli ktoś myśli że zamek jest wyposażony i w salach dla zwiedzających można podziwiać wystrój wnętrz to się rozczaruje, nic tam nie ma, a najpiękniękniejszy z wnętrza zamku jest dziedziniec.
Czas na Guadix – miasto podobno mało turystyczne ale nas zachęcił opis w przewodniku, że w tym miasteczku jest dzielnica troglodytów. Ludzie mieszkają w domach jaskiniach wbudowanych w skały. Śmieszne zjawisko widać skały i gdzie niegdzie białe kominy oznaczające, że tam własnie stoi dom. Jeżeli jest kto chętny można kupić sobie taka letnia kwaterę. Ale warto przejście się też po starówce, katedra jest piękna
Przed nami Granada z najsłynniejszym zabytkiem Andaluzji Alhambrą. Ale przed zwiedzaniem czas się posilić wybieramy wzgórze powyżej Alhambry. Siesta wśród gajów oliwnych. Ale tam są widoki a do tego przygrywają nam owady, pachną krzewy i praży słoneczko.
Teraz możemy wyruszyć na zwiedzanie. Zakup biletów poszedł sprawnie dzięki temu, że poszliśmy za radą przewodników i zamówiliśmy bilety przez Internet. Teraz wystarczyło tylko podejść do bankomatu z karta i bilety zostały wydrukowane. Dzięki temu nie tylko nie traciliśmy czasu na stanie w kolejce do kasy ale mieliśmy pewność, że zwiedzimy pałace Nasrydów, do których wejście jest limitowane i kupując bilet od razu ma się wyznaczoną godzinę wejścia do tej części Alhambry. A nie zobaczyć tej misternej koronkowej roboty wykutej w kamieniu to grzech. Warto też zajrzeć do Muzeum Sztuk Pięknych w Pałacu Karola V tym bardziej, że jako członkowie EU nie płacimy za wejście.
Ponieważ czas nas nie gonił spędziliśmy tam 5 godzin. Niestety jako, że jest to najbardziej oblegany zabytek ludzi jest multum i jeżeli chcesz zrobić zdjęcie bez ludzi to musisz uzbroić się w cierpliwość.
Ale Granada to nie tylko Alhambra warto w tym mieście spędzić trochę czasu. Nie tylko obejrzeć obowiązkową Katedrę i Kaplicę Królewską, ale również powłóczyć się po dzielnicy Albacin i koniecznie znaleźć się na Mirador S. Nicolas, skąd jest najpiękniejszy widok na Alhambrę. Można tez usiąść w barze nad rzeką Darro z widokiem na Alhambrę na piwo i tapas, a wieczorem pójść na flamenco do jednej z cygańskich jaskiń.
Ruszamy w dalej. Omijając główne drogi jedziemy przez gaje oliwne i małe miasteczka tj. Pinar i Jodan w kierunku dwóch renesansowych miasteczek Ubedy i Baezy. Maj to najlepsza pora na podróż, nie jest jeszcze strasznie gorąco i da się zwiedzać ale przede wszystkim jeszcze wszystko kwitnie. Zbocza gór są żółte od kwitnących żarnowców, czerwone plamy wśród pól to maki. Lipy i słoneczniki właśnie zaczynają kwitnąć, gdzie niegdzie można napotkać dziko rosnącą lawendę. Naprawdę jest pięknie, sami zobaczcie.
Ubeda to renesansowa perełka. Zgodnie z radą wyczytaną w przewodniku, pozostawiliśmy samochód na jednej z wąskich uliczek i z mapą w ręku, zadzierając co chwila głowę do góry, podziwialiśmy architekturę tego miasteczka. W plątaninie uliczek natrafiliśmy na targ. Pierwsze czereśnie w tym roku przegryzane suszoną kiełbasą nieźle smakowały jako lunch. Niestety jest siesta i wszystkie kościoły są zamknięte i tylko do jednego udało nam się zajrzeć bo akurat był ślub.
Baeza to także renesansowa perełka i oddalona zaledwie kilka kilometrów od Ubedy. Tutaj także należy pozostawić gdzieś środek lokomocji i powłóczyć się po miasteczku. Tylko czemu tu taki smród i dym. Myśleliśmy, że w okolicy jest jakiś pożar, ale ludność tubylcza nie panikowała, życie toczyło się normalnym rytmem. Dopiero z wieży katedry widzieliśmy, że te atrakcje dostarcza okoliczna fabryka. Mimo, że miasto piękne szybko stamtąd zwialiśmy.
Później droga jest już lepsza i wreszcie dojeżdżamy do atrakcji do której cały dzień jedziemy rezerwat El Torcal, którego główna atrakcją są przedziwne formacje skalne. Wybraliśmy się na łatwą ścieżkę, która wytyczona jest na 45 min. A my szliśmy prawie dwie godziny co chwile stając i podziwiając te magiczne skały. To wielkie pole do wyobraźni. Ciekawe jakie są Wasze skojarzenia? Co widzicie patrząc na te skały?
Czas pomyśleć o noclegu. Najbliżej jest miasto Anteguera. Wjeżdżamy do miasta, a tam zamykają ulice i po obu stronach jedni przy krawężnikach sypią piaskiem. Od policjanta dowiedzieliśmy się, że w mieście jest procesja. Szybko lokujemy się we wskazanym przez niego hotelu i ruszamy w poszukiwaniu procesji. Podobno wyruszyła o 19, a pod naszym hotelem będzie przechodzić koło 21.00. I faktycznie parę przecznic dalej natrafiamy na procesje. Posuwa się bardzo wolno co chwila przystając, bo ciężki ołtarz niesiony jest na ramionach parędziesięciu mężczyzn, Celebrant dzwonkiem oznajmia przystanek, a powodów może być bezliku np. zgasła świeczka na ołtarzu. Gdy staje ołtarz staje też reszta procesji, przestają grać orkiestry. Taka procesja trwa wiele godzi, ta się skończyła po północy. A uczestniczą w niej nie tylko wierni, ale także dygnitarze. Wierni niosą zapalone świece, z których wosk kapie na rozsypany piasek, który później jest szybko sprzątany przez odpowiednie ekipy. Mieliśmy szczęście, że udało nam się to zobaczyć.