W październiku ubiegłego roku zdecydowaliśmy się na sentymentalną podróż, wycieczkę do źródeł naszego poznawania Słowacji. Postanowiliśmy odwiedzić Sonię, u której nie byliśmy parę ładnych lat. W latach dziewięćdziesiątych często zatrzymywaliśmy się u niej w Nowej Leśnej. Kontakt rozluźnił się po znalezieniu porównywalnego cenowo pensjonatu „Bělin” w Łomnicy Tatrzańskiej. Trochę obawiałem się przyjęcia – wszak przez kilka lat mieliśmy tylko listowny kontakt, ale obawy były bezzasadne. Przyjęto nas po królewsku. Na szczęście, jeszcze w Zakopanem uzgodniłem z W., że ja będę prowadzić, a ona będzie czynić honory. Okazało się to prorocze. Gdyby było na odwrót, to trzeźwiałbym po tej wizycie ze dwa dni. Powspominaliśmy dawne czasy – a było co wspominać. Choćby to – w sąsiedniej wsi mieszkał Ondrej zwany „Dupko”, który miał nie wszystko po kolei(wiązał sznurkiem plastikowe butelki i ciągnął ten różaniec za sobą). Sonia witała go słowami: „Ahoj Ondrej Dupko”, a on odpowiadał „Ahoj Dupkinia”. Odwdzięczył się w sposób wielce interesujący. Kiedy Sonia jechała do pracy zatłoczoną kolejką, Ondrej podszedł do niej i szczerze, gromko, tak na cały wagon powitał ją tak, jak do tej pory „Ahoj dupkinia”. Nie tylko Słowacy jadący elektriczką, także turyści – w większości Polacy – mieli ubaw po pachy. Bardzo mi się ta historia podobała, więc powiedziałem Soni, że któregoś dnia odwiedzę ją w pracy(na poczcie w Smokowcu) i przywitam tak samo, przy koleżankach i interesantach. Jak powiedziałem tak zrobiłem. Nie przeszkodziło nam to w późniejszym, zgodnym wypiciu po kieliszku rumu na smokowieckiej stacji. Inna historia. Wracaliśmy właśnie do domu, kiedy spotkaliśmy zaaferowaną Sonię. Oświadczyła, że idzie pożyczyć kota od "kameradki"( koleżanki), bo "chlapcy" wynajmujący pokój na parterze, wczoraj wieczorem zauważyli u siebie szczura. Sonia, powiedziałem, to się nazywa delirium, niektórzy nasi rodacy po przyjeździe na Słowację piją tak, że mogliby nawet zobaczyć mamuty. Machnęła ręką na moje argumenty i poszła. Ponieważ akcji pożyczania „mački” jeszcze nie widzieliśmy, tedy śledziliśmy rozwój wypadków z żywym zainteresowaniem. Sonia wróciła po mniej więcej godzinie, taszcząc jakiegoś zabiedzonego kocinę. Wepchnęła go do pokoju i starannie zamknęła drzwi. W tym momencie jeden z "chlapców" przypomniał sobie, że zostawił otwarte okno. Kot wykorzystał to, i czym prędzej czmychnął. Polowanie się nie udało, ale Sonia miała znakomity pretekst aby wyrwać się z domu na godzinkę i pójść na wino z koleżankami. A szczur? Nie powrócił. Albo "chlapcy" radykalnie zmniejszyli spożycie... Dość już tych wspominek, pora przejść do zdjęć. Chciałem zwrócić uwagę na te początkowe. Obrazują stan zniszczenia lasów podtatrzańskich po katastrofalnym huraganie z 2004 roku.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
nie ma to jak miłe wspomnienia
-
warto utrzymywac takie znajomości, poznawac sąsiadów i ponosic delikatne
ofiary na rzecz dobrych stosunków nawet o 7 rano :)) -
Widziałam te wiatrołomy... Mało tego: jechałam tamtędy w czasie huraganu, to było ekstremum...
Czechy, Morawy i Słowacja to moje ulubione tereny. Jeden z dziadków miał korzenie morawskie (proszę nie mylić z czeskimi :) ) -
Robert, w grudniu 2007 byłem niedaleko od Novej Lesnej, w Tatranskych Matliarach. wcześniej byłem tam w 1966. Oczywiście wtedy nie zwracałem uwagi na lasy. Byłem zafascynowany "elekrticką". Po 41 latach trochę się zmieniła. Jest nowoczesna, klimatyzowana, czy ma dawny urok... Jeździ tą samą trasą, tyle, że w przeważającej części okolic Tatranskej Lomnicy i Smokovca juz nie wśród lasów, a przez wiatrołomy. Dobrze, że Twoi słowaccy znajomi nie zmienili się, ...przynajmniej tak bardzo.
-
arnold jak zwykle w dobrej formie ;-) BTW co się stało z Ondrejem?
-
:))
-
Pare lat temu sam bylem "chlapcem" i tez mialem pokoj na parterze, ale w Starej Lesnej. Ale szczurow nie widzialem:)