Podróż OREGON
Nowy Jork, Chicago, Floryda... Znają je wszyscy.
Jeśli chcecie poczuć trochę dzikiej, mało znanej Ameryki i spróbować najlepszego na świecie łososia, wybierzcie się do Oregonu.
Ten łosoś chyba mrugnął do mnie okiem. Jakby przystanął na chwilę w swej walce z rwącym nurtem rzeki Kolumbii. Jakby odwrócił łeb do podwodnego okna, przez które na niego patrzyłem... A może chciał się upewnić, że wolontariuszka w pokoju obok zobaczyła go, rozpoznała i policzyła? A może to tylko światło tak się odbiło od wody i szyby.
Stoję w jedynym w swoim rodzaju podwodnym obserwatorium umieszczonym pod nurtem Kolumbii w północnym Oregonie. W tym miejscu jedna z największych rzek w Ameryce Północnej (2 tys. km długości) jest przecięta gigantyczną zaporą Bonneville.
Dzikie łososie z Pacyfiku kompletnie się różnią od łososiowych "tuczników" z norweskich ferm hodowlanych. Są naturalnie czerwone lub różowe, o wiele mniej tłuste i duuużo zdrowsze. A przede wszystkim o niebo smaczniejsze.
Kolumbia wraz ze swymi dopływami to naturalne środowisko dla milionów dzikich łososi, które spływają nią do Pacyfiku, krążą po oceanie, docierając często aż do Alaski i na koniec swego życia wracają, wiedzione naturalnym "radarem", w górę rzeki, do górskich potoków i jezior, gdzie się narodziły.
Bonneville to pierwsza z wielu tam, które od lat 30. XX w. człowiek zaczął stawiać na drodze wędrujących łososi.
Jest tu specjalne podwodne obserwatorium, z wielkimi szybami i reflektorami, w którym wolontariusze liczą przepływające łososie. Każdą sztukę! A może być ich kilkadziesiąt tysięcy dziennie. Zaznaczają też ich gatunek, jest ich kilkanaście. Na ścianie wisi aktualizowana kilka razy dziennie kartka - ile dziś przepłynęło przez tamę i jakich ryb. Ile w tym tygodniu, ile w całym roku. Biolodzy dzięki temu wiedzą, jak populacja łososi radzi sobie w danym sezonie.
Co jeszcze zobaczył Marcin Gadziński w Oregonie - czytaj w serwisie Logo24 >>