Manchester... Cottonpolis - Bawełniane Miasto. Miasto, które w XIX wieku z podrzędnej mieściny, urosło do rangi największego ośrodka przemysłowego na świecie, stając się symbolem rewolucji przemysłowej. Miasto, w którym ulice zastąpiono kanałami, by barki z węglem do silników parowych, docierały pod same bramy fabryk. Miasto, którego centrum zabudowano nie pałacami i bogatymi kamienicami, ale magazynami i faktoriami. Miasto, które zostawiło za sobą zakurzoną i brudna przeszłość, by stać się nowoczesną, bogatą, wielokulturową i tętniąca życiem metropolią. I w końcu, Manchester - ukochane miasto Właścicielki Mojego Serca, gdzie zaczęła się jej przygoda z Wyspami. Stąd ciągłe porównania tego dawnego robotniczego molocha do przeszło tysiącletniego, arystokratycznego Herefordu, w których ten ostatni, o dziwo, zawsze wypada bardzo słabo...
Co można i co warto zobaczyć w jeden dzień? Cóż... Warto bardzo wiele, bo lista atrakcji Manchesteru jest bardzo długa: od pozostałości rzymskiego fortu, po stadiony Manchester United i Manchester City. A można? Znacznie mniej. Tyle na ile pozwalają nogi i nieubłaganie biegnący czas.
My zaczęliśmy od szybkiego spaceru. Przez Piccadilly, kolorowe Chinatown, obok trochę bajkowego ratusza i sąsiadującej z nim, nieco ociężałej biblioteki miejskiej, mijając The Temple (Świątynię) - knajpę mieszczącą się w zaadaptowanym, podziemnym szalecie publicznym, doszliśmy do Cornerhouse'u.
"Dom na rogu", to jedno z tych magicznych miejsc, które chciałbym mieć, a jak!, za rogiem. Tak, żebym w każdej chwili mógł tam zajrzeć, cieszy oczy i karmić duszę nowoczesną, podążającą swoimi ścieżkami, niecodzienną i ambitna sztuką. To taki kulturalny multipleks z tradycyjnymi wystawami, video-instalacjami, eksperymentami z udziałem widzów (i na widzach; jak "rozmowy" z rybą za pomocą przedziwnej aparatury akustyczno-komputerowej), kinem (¡Dios mío! Trwał akurat 15. Festiwal Kina Hiszpańskiego i Latynoamerykańskiego, z prawie trzydziestoma tytułami w programie!), dwiema artystycznymi księgarniami, kawiarnią, barem, restauracją i Bóg jeden raczy wiedzieć z czym jeszcze! Właściwie można do Manchesteru przyjechać tylko po to, by spędzić dzień w Cornerhouse.
Po tej dawce wrażeń i niezaspokojonych pragnień, ukojenia szukaliśmy wśród miejskich kanałów. Jakież figle potrafi płatać historia! Dawne drogi zaopatrzenia fabryk, dziś stanowią turystyczną atrakcję, a pływające po nich barki, bynajmniej, nie wożą węgla i surowej bawełny, a jedynie ekscentrycznych burżujów. Podobnie przeznaczenie zmieniły magazyny i fabryki. Z brudnych i hałaśliwych miejsc nieludzkiego wyzysku (dziewiętnastowieczny kapitalizm, thatcheryzm, itp.), przeistoczyły się w luksusowe lofty dla średniej i wyższej klasy. Ironia...
Wzdłuż kanałów doszliśmy do, niemal tak kolorowej jak Chinatown, Canal Street - Mekki tutejszego środowiska gejowskiego, pieszczotliwie (?) przezywanej Anal Street. Stąd, uliczkami oferującymi najróżniejsze "towary kolonialne i swojskie", przez ogromny kompleks rozrywkowy (knajpy, bary, kino, itp) Printworks, dotarliśmy do Urbis'u - kolejnej kulturalnej świątyni miasta.
Jako Miejskie Centrum [Kultury], Urbis jest trochę bardziej konwencjonalny niż Cornerhouse, ale, bynajmniej, nie nudny! Nam przytrafiły się trzy wystawy. Dwie "tylko" ciekawe i jedna genialna (!!!). Pierwsze to okładki "The Economist" od, o ile mnie pamięć nie myli, wczesnych lat 70. (wyglądała na wystawę bardzo tymczasową), z których sporo zdobyło prestiżowe nagrody; i Reality Hack: Hidden Manchester - fotograficzny spacer po na co dzień niedostępnych zakamarkach miasta, autorstwa Andrew Brooks'a.
Black Panther: Emory Douglas & Art of Revolution - trzecia propozycja - to absolutnie powalający i świetnie przygotowany przegląd bezkompromisowych prac ministra kultury w Partii Czarnych Panter. Słowa są tu absolutnie bezsilne! Jeden obraz wart jest tysiąca słów... Nic dodać, nic ująć...
Moją ulubiona atrakcję Manchesteru znalazłem jednak dopiero następnego dnia, gdy po lekko zakrapianej imprezie u znajomych, wracaliśmy do Hereford. Oldham Street - ulica pełna płytowych secondhand'ów... Ceny już od funta! Dla mnie raj! Tam na pewno wrócę...