Po dwoch dniach spedzonych w stolicy wyjezdzamy z Quito na polnoc, do miasteczka Otavalo. Odczuwam zaraz tez ulge, bo w Quito mialem dosyc podraznione oczy. Dopiero teraz zauwazam, ze przyczyna byly chyba spaliny i smog lezacy nad miastem.
Poniewaz pogoda dopisuje - jest slonecznie i nad nami rozposciera sie niebieskie bezchmurne niebo - zatrzymujemy sie po drodze kilkakrotnie aby obejrzec lsniace w oddali osniezone szczyty wulkanow Cotopaxi, Antisana i Cayambe oraz mijane gorskie krajobrazy.
Niedaleko Laguny San Pedro znajduje sie ladny punkt widokowy umozliwiajacy spojrzenie na lezace ponizej jezioro oraz u jego brzegu malowniczy wulkan Imbabura.
W Otavalo polozonym na wysokosci ok 2500 m odbywa sie w soboty najwiekszy w Ekwadorze targ indianski, ktory jest tez celem calych rzeszy turystow, przybywajacych tu z oddalonej ok. 110 km stolicy, podobnie zreszta jak i my.
Targ jest rzeczywiscie rozlegly, mozna spedzic na nim wiele godzin. W centrum duzego placu znajduja sie zwlaszcza stragany z tkaninami, bizuteria i niezliczonymi pamiatkami dla turystow, a takze czesc ze sprzedaza miesa, ryzu, kukurydzy itp. a takze cieplych potraw przygotowywanych na poczekaniu. Ja wlocze sie jednak chetniej po bocznych uliczkach, gdie sprzedawane sa glownie warzywa i owoce. Tutaj siedza ludzie czesto na ziemi rozkladajac wokol siebie swoje towary. Targ jest bardzo barwny, zwlaszcza dzieki kolorowym i ozdobnie haftowanym strojom indianek Otavalos, jak nazywa sie zyjacych tu w okolicy indian z plemienia Quechua (nazwa ta wywodzi sie od jezyka, jakim mowia). Jak stwierdze pozniej, stroje ich roznia sie zasadniczo od strojow bardziej na poludniu Ekwadoru zyjacych indian.
Otavalos zaliczaja sie dzieki ich targowi i produktom tekstylnym sprzedawanym nie tylko tutaj, lecz na calym swiecie, do najbardziej zamoznych plemion indianskich w calej Ameryce Lacinskiej.
Barwy swoje zawdziecza targ w Otavalo jednak nie tylko ludnosci indianskiej lecz tez wielu roznym sprzedawanym tutaj owocom, ktore nie sa mi do tej pory znane. Moge tu po raz pierwszy zobaczyc, jak wygladaja niektore owoce, ktorych soki kosztowalem juz w Quito - np. tamarillo (pomidory rosnace na drzewach), babaco, guayaba, guanabana, naranjilla. W ogole Ekwador pozostanie mi w pamieci jako kraj niezwykle smacznych sokow. Nigdzie indziej na swiecie nie pilem jeszcze tyle i tak roznych sokow owocowych, jak wlasnie tutaj w Ekwadorze.
Po pobycie na targu w Otavalo udajemy sie na obiad do wioski Cotocachi, slynacej z rzemiosla skorzanego. Po objedzie wedruje przez ta uspiona miejscowosc obfitujaca faktycznie w mnostwo sklepikow z wyrobami ze skory. Bardziej interesuja mnie jednak domy i kosciol na glownym placu ze znajdujaca sie na wiezy duza statua Chrystusa.
Nocleg mamy dzisiaj i jutro w dawnej hacjendzie i klasztorze jezuitow kolo miasta Ibarra, obecnie przeksztalconym w objekt hotelowy. Bardzo mi sie tu podoba. Niskie zabudowania przypominaja jeszcze dawne funkcje objektu - zwlaszcza stare meble i kominki w obszernych pokojach, stary wystroj i obrazy w czesci restauracyjnej i innych wspolnych pomieszczeniach, domowa kaplica, stara dzwonnica... A wokol duzy park z egzotyczna roslinnoscia i przeplywajacy srodkiem potok.
Wieczorem delektuje sie widokiem z pobliza naszego hostelu na wulkan Imbabura w swietle zachodzacego slonca...