Poprzez pola, poprzez łąki, a głównie poprzez wąskie górskie ścieżki zasuwamy nad ocean. Na granicy z Czarnogórą nieumundurowany pan usiłuje nas wmanewrować w "obowiązkowy" podatek od emisji CO2 czy jakoś tak (10 euro), ale że posiadamy tylko karty debetowe i serbskie dinary, ta przyjemność nas omija. Przez Czarnogórę jedzie się baaardzo pooowoli, trasa nie należy do najłatwiejszych, ale widoki boskie. Wieczorem docieramy na kemping Crvena Glavica tuż pod Svetim Stefanem i ruszamy na plażę. W ciągu dwóch godzin udaje mi się: popływać, wypić piwo, nagrać film z życiowym mottem, niemal rozpłatać sobie brzuch na skałkach i zamarzyć o imprezie. Ruszamy w stronę oświetlonej wysepki, co nie jest takie proste - plażą z kempingu się nie da, a przy drodze nie ma pobocza. Wyspa zaczyna się dziwnie oddalać, zostajemy więc w jakimś pustym plażowym barze. Jeśli odchodzi tu jakiś większy lans, to pewnie bliżej Budwy, a tam nas jakoś nie ciągnie. Następnego dnia ruszamy w stronę Chorwacji.
_____________________
Crvena Glavica - ceny:
2.50€ / os.
2€ / samochód
3€ / namiot
Nie dla wstydliwych - prysznice takie bardziej na widoku i unisex, ale sam kemping uroczy.