Poranek nadchodzi wyjątkowo późno. Dla mnie dzień zaczyna się ok. 12. Zdejmkapelusz choruje do 18. W ten sposób uczymy się, że rakija jest niebezpieczna w ilościach przekraczających jeden łyk.
Nie czekając, aż zwłoki Zdejmkapelusz ożyją postanawiam iść do sklepu, który mijaliśmy poprzedniej nocy. Wydawało się, że jest blisko. Tak się wydawało. Po drodze dogania mnie Happy i dzięki niej ta wyprawa zyskuje nowy aspekt - WSZYSCY mieszkańcy okolicznych wiosek pytają o Davida. Droga okazuje się o wiele dłuższa niż przypuszczałam a słońce piecze niemiłosiernie.
Widoki kompensują jednak wszystko. Czuję się trochę jak na księżycu. Po turystycznym wybrzeżu nagle jesteśmy na księżycu. Góry są piękne, wioski maleńkie i prawie wyludnione. Wszędzie cisza. Gdzieś w dole widać rzekę, dalej przepiękne jezioro. Trawa sucha i żółta zieleni się tylko przy małych studniach.
Pani w sklepie mówi po bułgarsku, ja po rosyjsku/polsku i strasznie dobrze się przy tym obie bawimy. Drobne nieporozumienie owocuje zakupem kefiru zamiast mleka i bułek z dżemem zamiast sera, ale kto by się tym przejmował :)
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że te 8 km samotnego spaceru to najintensywniejsze wspomnienie z całego wyjazdu i moment, w którym problemy z Warszawy zupełnie znikły.
Z rzeczy konkretnych:
Hostel Happy Hippie jeszcze nie działa. Kiedy tylko ruszy pełną parą dam znać.
Niecierpliwi mają dwie opcje:
1. użytkonicy HospitalityClub mogą odszukać Davida na stronie HC - jeśli nie będzie akurat w podróży, pewnie chętnie Was przyjmie
2. można też iść w ślady Beth, która skorzystała z helpx.net i pracowała u Davida w zamian za nocleg i wyżywienie
Jedno jest pewne - to miejsce pozwla się wyciszyć, pomyśleć i odpocząć. Ale ostrożnie, życie w Happy Hippie wciąga - byli tacy, którzy przyjechali na tydzień i zostali kilka miesięcy.