Podróż Z ziemi włoskiej do Polski cz.2 - Lubię Ljubljanę



2009-12-16
 

W: Kiedy słońce jest już nisko, nad samym horyzontem, wsiadamy do auta, które zatrzymało się przed bramką autostrady. Docieramy do Ljubljany po zmroku, znajdujemy hostel i ruszamy jeszcze na wieczorny rajd po mieście. Tętno życia nocnego jest słabo wyczuwalne, a w kostce brukowej i kamieniczkach pozostała dusza monarchii Habsburgów.

 

Następny dzień cały dla Ljubljany. „Miasto na miarę człowieka” – mówi turystyczny folder. I nie kłamie. Ljubjana nie przytłacza, nie naciska, nie onieśmiela.

 

T: Co do hasła reklamowego Ljubljany – wszystko zależy od człowieka. Ja wprawdzie do wielkoludów nie należę, ale stolica Słowenii wydała mi się jakaś za ciasna (jak to mówią w westernach: this town isn't big enough for the two of us). Przyzwyczajona do gwaru i ruchu Warszawy, w Ljubjanie czułam się trochę jak na wczasach w uzdrowisku – miasto miłe, ale raczej na weekendowy wyjazd niż do mieszkania. Powietrze jest czyste, ale jakoś nie można tu oddychać pełną piersią.

 

W: Bo dla niektórych jest tu za małe stężenie spalin :p

 

Na kolejny noclegu decydujemy się przyoszczędzić i opuszczamy nasz hostel. Trafiamy do squatu Metelkova. Od kilkunastu lat młodzi artyści, dzieci kwiaty i inne niebieskie ptaki zajmują dawne koszary. Budynki zamieszkiwane niegdyś przez wojsko nabrały barw i nowych kształtów, stały się przyczółkiem tolerancji i areną dla różnych form sztuki. Jak również miejscem, gdzie można zakupić najtańsze piwo w Ljubjanie.

 

T: Metelkova wita nas ciepło: multikulturowe towarzystwo za barem mówi, że owszem, możemy tu zostać na noc i częstuje nas winem. Dziś jest tu święto (prawie codziennie jest jakieś) – wernisaż tutejszego artysty, który tworzy inspirujące rzeźby z… zapałek. Bierzemy szklaneczki i siedzimy na tarasie utrzymanym w stylu indyjskim. Jest tu dużo roślin, poduszek, dziwnych mebli wykonanych techniką recyclingu niezidentyfikowanych przedmiotów i wesołe towarzystwo. Po chwili poznajemy dwoje artystów, których video–art będziemy mogli podziwiać za dwa dni. Jeden z nich jest sąsiadem najbardziej znanego Słoweńca – kontrowersyjnego filozofa Slavoja Zizka. Cóż, w kraju, który ma tak mało mieszkańców, jest pewnie spora szansa na zostanie jego sąsiadem.

Nasi nowi znajomi zachęcają nas, żebyśmy jeszcze poczęstowali się tutejszym wybornym winem z kanistra, a dziewczyna przy barze pyta nas czy byliśmy już w drugim squacie w tym mieście. „Nie? To koniecznie musicie iść! To tylko dwie ulice stąd, a dziś jest świetny koncert.”

 

W: Trafiamy na koncert grupy muzyków z Turcji, w kooperacji ze słoweńskimi przyjaciółmi. W starym magazynie, wstęp „co łaska”, na scenie kolaż instrumentów i wpływów słoweńskich, bałkańskich, tureckich, a na koniec Wielka Improwizacja od bębnów po skrzypce.

 

Namiot rozbijamy na terenie squatu i zasypiamy, mimo że Metelkova nie całkiem jeszcze śpi.

 

Wyjazd z Ljubljany jest równie przyjemny jak w niej pobyt. Autobus dowozi nas na koniec miasta i wysiadamy wprost na drodze wylotowej (najtrudniejszym etapem łapania stopa jest zazwyczaj znalezienie właściwej drogi i miejsca do zatrzymywania samochodów). Czeka na nas kolorowo pomalowana ławeczka i wskazująca, że to właśnie tam należy machać ręką z podniesionym kciukiem. Napis oznajmia: best hitchhiking place. I rzeczywiście: machanie nie trwa długo. Sadowimy się w samochodzie. Jedziemy na północ, a młody chłopak, któremu tylko kawałek z nami po drodze, robi dodatkowe 100 km w obie strony tylko po to, żeby zawieźć nas do naszego kolejnego celu: Bledu.

 

  • Bike in the sky with diamonds
  • Czysta forma
  • Komuna
  • Ogrodek
  • Rzeka
  • Sklepienie
  • Autostop
  • Bryka
  • Dawid z metelkowej
  • Garaz
  • Golemy
  • Kolrowy taras
  • Lasciate ogni bicicletta
  • Latobus
  • Logo miasta
  • Na moscie
  • Odjazd
  • Pelna ekologia
  • W prawo czy w lewo
  • Wejscie do parlamentu
  • Kapitan wiewior
  • Lj rzeka