Podróż Sierra Leone - nieoczekiwana zmiana planów



2010-01-08

Dość już czasu jesteśmy w Koidu. Ponieważ nie chcemy zapuszczać tu korzeni przez weekend, dziś wyruszamy do Kenemy na południowym-wschodzie kraju. Rozważałyśmy kilka możliwości przemierzenia tej 120 kilometrowej trasy: złapanie ’stopa’ 4×4, pieszo lub okadą, ale ostatecznie zdecydowałyśmy się na sprawdzoną poda-podę, która może i nada słowu “wieczność” nowe znaczenie, ale z pewnością w końcu dojedzie do celu.Nienajmłodsza maszyna przykryta jest czarną karoserią z elementami drewniano-tekturowymi. Tym razem musimy dopłacić za vip’owskie miejsce w szoferce. Bilet na tej trasie kosztuje skandaliczne Le30 000 – z bagażami i miejscem z przodu Le40 000 ($10). Bezpośrednio za naszymi plecami jedzie kogut i z pół przedszkola. Mimo to udaje nam się przespać na zmianę, pograć w karty, poczytać przewodnik. Po czterech godzinach docieramy do połowy drogi. Z zaskakującym spokojem przyjmujemy tę wiadomość. Na kolejnym przystanku kupujemy soczyste, lokalne pomidory i maleńkie banany i robimy sobie obiad. Z nudów zaczynam przeglądać nasze paszporty i zauważam, że w na naszych wizach widnieje niedzielna data, opatrzona wpisem “Departure by:” (“Wyjazd przed:”). Próbuję dodzwonić się do biura immigracyjnego we Freetown, ale nikt nie odbiera. Ustalamy, że przez weekend musimy wrócić do stolicy i w poniedziałek stawić się w urzędzie po nową pieczątkę. Musi nam się udzielać afrykańska myśl, bo wyjątkowo spokojnie i z uśmiechem podchodzimy do – jakby nie było niepokojącej – sytuacji wynikającej z naszej nieuwagi. W Do Kenemy docieramy po 9 godzinach podróży, kupujemy po kokosie (kokos, jak wiemy, dobry jest na wszystko) i sprawnie przesiadamy się do taksówki do Bo – miasta w pół drogi do Freetown. Dalej dziś nie zajedziemy, zresztą – większy pośpiech nie ma sensu.W Bo jesteśmy o 18:00, meldujemy się do najtańszego w mieście guesthouse’u. Bo wita nas kolorową, najlepiej zachowaną jak do tej pory architekturą i fantastycznym ciśnieniem wody w prysznicu. Udziela nam się studencka atmosfera i wieczór spędzamy w pobliskim pubie. Gdy my sączymy kolejną kolejkę piwa Star, parkiet powoli zapełnia się tańczącą młodzieżą choć gwarne rozmowy zagłuszają muzykę. Jednen z imprezowiczów opowiada nam, że przyjechał tu na imprezę aż ze stolicy. Podobno na weekendową zabawę przyjeżdżają tu studenci z całego kraju. Tym czasem na schodach gromadzą się mężczyźni palący papierosy. Między nimi krążą prostytutki szukając klientów. Łatwo je tu poznać – w przeciwieństwie do zwykłych imprezowiczek, noszą makijaż. Mężczyźni bez oporów flirtują z nimi. My jednak nie mamy już siły na dalsze imprezowanie i o północy wracamy do hotelu.