Nastepnym naszym krokiem podrozy po Australii jest lot do Perth. Wsrod duzych miast na swiecie jest ono jednym z najbardziej odsperowanych na swiecie, bo nie liczac "miast" pokroju Broome, najblizszym miastem jest Adelajda odlegla 2100 km w linii prostej. Perth zostalo zalozone w 1829 roku przez Australijczykow pochodzenia brytyjskiego, lecz na ironie losu przez blisko sto lat XVI wieku to Holendrzy raz po raz podplywali w okolice dzisiejszego Perth, na poczatku nawet jeszcze nieswiadomi faktu, ze sa u wybrzezy nowego kontynentu. Zaden owczesny dowodca podplywajacych tu raz po raz zaglowcow nie widzial potencjalu tego terenu jako miejsce na jego kolonizacje. Ostatecznie Anglicy zdecydowali sie na zalozenie osady u ujscia rzeki Swan bardziej z obawy, ze uprzedza ich Francuzi, niz z czystej checi kolonizowania tej czesci kontynetu.
Zasadniczy rozwoj miasta rozpoczal sie dopiero w polowie XX wieku, wiec Perth jest mlodym miastem nawet na warunki australijskie. Mlodym, nie znaczy, ze bez charakteru. Piekny park z widokiem na zatoke, sektor restauracji - jakby pomysl wziety z Brasilii, "zabytkowe" i urocze miasteczka w okolicach Perth - to wszystko sklada sie na swoisty urok miasta.
Lot z Perth do Melbourne jest trzecim i ostatnim wczesniej zarezerwowanym lotem w ramach Qantas Pass. To okolo 2700 km. Wracajac do Melbourne zamykamy petle po najmniejszym kontynecie. Majac jeszcze 2 pelne dni czasu w Melbourne postanawiamy udac sie na Wyspe Filipa znana z "parady pingwinow". Poludniowa Australie zamieszkuja miniaturowe pingwiny blekitne (fairy penguin), ktore sa najmniejszymi pingwinami na swiecie. Wynajmujemy okazyjnie nowiutkiego Saaba i jedziemy 150 km na poludniowy wschod. Na wyspe wjezdza sie przez dlugi most. Zostawiamy samochod na parkingu i idziemy okolo 1.5 km nad brzeg morza. W pewnym momencie zaczynaja sie drewniane sciezki nad ziemia aby ludzie nie zaklucali zycia pingwinow. Podchodzimy nad brzeg morza i czekamy na rozwoj sytuacji. Pingwiny z Wyspy Filipa maja osobliwy zwyczaj, a mianowicie regularnie wraz z zachodem slonca przyplywaja calym stadem z polowania do brzegu po czym formujac zwarty szyk, maszeruja okolo kilometra przez plaze w strone swoich nor, gdzie powoli sie odlaczaja udajac sie do swoich "domow". Nie inaczej jest i tym razem. Jest juz szaro, ale wyraznie widac jak miniaturowe pingusie wychodza z wody, czekaja cierpliwie na reszte towarzyszy by wyszla z wody, po czym wesolo gegajac i zabawnie zataczajac sie na boki powoli czlapia w strone odleglych o kilometr zarosli. Pingwiny ida teraz obok nas, nie zwracajac na ludzi w ogole uwagi. Gdy jakis maruder zostaje z tylu, kilka pingwinow z tylu grupy zatrzymuje sie i przywoluje go do stada. Ten doczlapowuje sie do reszty i wszyscy ruszaja dalej. Prawdziwa parada!! Piekny widok!
Wracamy na parking, gdzie jest sporo znakow przypominajacych, aby sprawdzic czy przypadkiem nie ma jakiegos pingwina szukajacego nocnych przygod pod samochodem. Sprawdzamy skwapliwie i ruszamy z powrotem do Melbourne.
Nasz pobyt w Australii dobiega konca. Dzis uplywa rowny miesiac od naszego przyjazdu, ale tyle sie wydarzylo, ze czas dla nas plynal jakby wolniej, z czego sie tylko mozemy cieszyc, gdyz byl to mile spedzony czas wsrod sympatycznych, zawsze usmiechnietych i zyczliwych ludzi, ktorzy mowia z takim dziwnym, ale jakze juz mile wpadajacym w ucho akcentem...