Podróż Mexico con mi chico - 5/20 czekolada, indianie i świńska grypa



2009-11-30

Taxco, taki meksykański Kazimierz nad Wisłą, za dnia robi jeszcze lepsze wrażenie niż w nocy. 

Na dobry start zapodajemy sobie fest śniadanie w Santa Fe (jedyne 55 peso od głowy za zestaw). Wnętrze lokalu wypełnione staroświecki gadżetami, dopracowane w szczegółach typu krzyże, obrazki i fantazyjne okucia do wszystkiego, co da się okuć.

Przy stolikach obok zaczynają zbierać się lokalesi, w tym korpulentna pani w kwiecie wieku z kulkucentymetrowymi paznokciami, w przerwie między kawą a bułką poprawiająca makijaż.

Kolejny raz rozumiejąc niewiele z karty dań, niefrasobliwie zamawiam zestaw zawierający magiczne słówko mole. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy na talerzu przede mną ląduje TO mole, czyli pueblański sos czekoladowy z chili. Sama czekolada z chili nie brzmi jeszcze tak groźnie. Gorzej, że sos przyprószony jest wiórkami żółtego sera, a pod spodem znajdują się taco z mięsnym farszem. Mój żołądek na ten widok przekręca się z niepokojem. Eksperymenty kulinarne są ważną częścia podróży, więc dzielnie zjadam dwa z trzech „naleśników”.

Posileni łapiemy jeden z magicznych białych garbusów z wymontowanym siedzeniem pasażera, żeby dać się zawieźc na górę do kolejki linowej telerefico. Taksówkarz wiezie nas w szaleńczym tempie po wąskich i stromych brukowanych uliczkach i wysadza przy pustawej stacji. 26 peso na głowe za przejazd i już możemy podziwiać panoramę z małego, chyboczącego się wagonika. A po drugiej stronie wysiadka tuż przy polu golfowym i kolejny przejazd białym cudakiem.

Krótki obchód różowego kościoła, przy którego budowie którego niemal zbanrutowałał miejscowy srebrny bogacz, a potem amerykańska kawa w kanjpce z trupem przy wejściu i megawidokiem wprost ze stolika i już ruszamy po plecaki do hotelu. Kolejny raz gubimy się przechodząc przez mercado w kierunku dworca i o 13 wsiadamy w autobus do Cuernavaki (61 p/os). W głowie zostaje wrażenie rześkiego słonecznego miasteczka, chyba najładniejszego na trasie.

W Cuernavace, co to miała być dla nas tylko miastem przesiadkowym, nie dość, że są trzy dworce i musimy między nimi kursować marszem z okazałymi plecakami na grzbietach, to jeszcze kursowanie okazuje się mało skuteczne. Tym razem informacje z przewodnika są zdecydowanie drugiej świeżosci – autobusy ADO już nie jeżdżą stąd do Puebli. Jedynym ratunkiem jest Estrella Roja, ale dopiero za cztery godziny. 

Nie pozostaje nic innego jak posnuć się po wielbłądziemu (z racji plecaków) po zocalo (jedyne meksykańskie zocalo bez kościoła, bezbożnicy!), zerknąć na pałac Corteza i wylądować w jadłodajni pełnej ryb, owoców morza i miejscowych pasibrzuchów. Adasiowi dostaje się zupa z owoców morza zrobiona na bogato – z wielkim krabem na szczycie góry z wielkich muszli – biedaczek nie bardzo wie, jak ma się zabrać do konsumpcji potwora. U mnie kolejny eksperyment – ceviche, które po opowieściach bywalców Meksyku wyobrażałam sobie jako coś w podobie do koktajlu z krewetek. Ku mojemu rozczarowaniu ceviche  okazuje się mieć więcej wspólnego ze śledziem w sosie salsa. 

W końcu po 18 przyjeżdża upragniona Czerwona Strzała. Jej kierowca wykazuje pociąg do filozofii „maniana”: mimo półgodzinnego spóźnienia ucina sobie jeszcze leniwą kwadransową pogawędkę z panią kasjerką.

W autobusie, tym razem ewidentnie druga klasa: bez podnóżków i bez darmowych napojów. Obok nas siada uśmiechnięta Indianka z małym Indianiątkiem. Maluch przez pierwsze pół godziny nieustannie pokasłuje, czego słuchamy z narastającym niepokojem. W końcu, mając świeżo w pamięci doniesienia o epidemii świńskiej grypy, mimochodem przesiadamy się dwa siedzenia dalej. Zasadniczo w Meksyku pokłosie wielkiej epidemii jest kompletnie niewidoczne, czasem tylko trafi się jakiś przechodzień w maseczce, ale raczej symbolicznej, bo z nosem odsłoniętym albo i całą buzią nawet. My jednak tym razem wolimy nie kusić losu i wirusa

Po dłuższej drzemce koło 22 dojeżdżamy do Puebli, więc jako środek transportu pozostaje tylko autorizajd taksówka za 50 peso bodajże, która zawozi nas do z góry upatrzonego hotelu Imperial. Hotel Imperial zdecydowanie zasługuje na swoją nazwę – jest elegancki i mocno nadgryziony zębem czasu. Dodatkowo daje zniżki na Lonely Planet i jest bardzo niedrogi (330 peso za dwójkę ze śniadaniem). W pokoju jest nawet staroświecka deska do prasowania ukryta w ścianie.

  • Taxco
  • Taxco
  • Taxco
  • Taxco
  • Taxco
  • Taxco: Santa Fe
  • Taxco: Santa Fe
  • Taxco Santa Fe
  • Taxco: garbusek
  • Taxco: z cyklu pojazdy różne
  • Taxco: zdobnictwo wszędzie dopieszczone
  • Taxco: nad dachami
  • Taxco: są i góry
  • Taxco: i lina od kolejki
  • Taxco: kościół
  • Taxco: kościół
  • Taxco:z kościoła
  • Taxco: kolejna czarming uliczka
  • Taxco: widok znad filiżanki kawy
  • Taxco: widok znad filiżanki kawy i gazety
  • Taxco: pomarańcze na wyciągnięcie ręki
  • Taxo: odwieczny bywalec
  • Cuernavaca: ludzie idą
  • Cuernavaca: panie zapraszają
  • Cuernavaca: hacjenda Corteza
  • Cuernavaca: rybne dekoracje
  • Cuernavaca: jadłodajnia dla lokalesów
  • Cuernavaca: konia z rzędem
  • Taxco: kościół który kosztował majątek