Podróż Mexico con mi chico - 1/20, O zesz!



2009-11-26

Pobudka przed switem i ruszamy na Okecie. W Paryzu przesiadka z Air France (godzina czasu, a przy rozleglosci degola i tak dotarlismy na last call) i wsiadamy do Aeromexico!

W przyplywie geniuszu, przy samodzielnym wybieraniu miejsc, cos mi kolotalo w glowie, ze na skrzydle jest najbepieczniej. Dzieki temu caly widok z okna zaslanial nam uroczy plat metalu. Jednak nie polecam, nawet na wypadek turbulencji.

W samolocie sympatycznie - Adas wniebowziety, bo obsluga co i rusz podtyka pod nos nowy posilek i dolewke wina. Harry Potter i inne hity tylko po hiszpansku i po francusku - za nic maja tu widac jezyk gringo, co widac tez po komunkatach pokladowych, gdzie jakims cudem angielska wersja, nie dosc ze wymietolona w ustach nadawcy, to jeszcze trwa i zawiera  jedna dziesiata tego co romanskie.

Pierwsze o zesz bylo kiedy probowalam zalaczyc aparat cyfrowkowy a tu klops - jakis blad obiektywu wyskakuje. I to na zlosc przedwyjazdowym starannym przygotowaniom w postaci czyszczenia karty i ladowania baterii. Pozostaje kliszak, ktory mial byc tylko w odwodzie i we wsparciu, czyli czeka nas stara szkola robienia zdjec - zastanow sie, czy obiekt jest warty, bo klisza sie szybko konczy (no chyba, ze kupimy jakoas idiotokamere na miejscu).

Kiedy juz zupelnie nie wiemy, co zrobic z nogami, pilot zapowiada (przynajmniej tak sie wydaje), ze juz ladujemy.

I kolejne O zesz! kiedy wychylajac glowy go bolu karku (bo skrzydlo) patrzymy na dol i podziwiamy rozleglosc Mixico City, ktory przy 23 milionach mieszkancow wyglada jak pol Polski w jednej miejskiej pigulce.

i jeszcze jedno O zesz! - kiedy po milym Welcome Mr Adam, Welcome Mrs Karina, na tasmie brakuje jednego z naszych dwoch bagazy. Jakims cudem udalo sie je rozdzielic po drodze, ale obiecuja, ze dotrze na miejsce naszego pobytu w nocy (i dotrzymuja). Na szczescie zapobiegliwie spakowalismy do podrecznego zapasowe skarpietki:).

Refleksja na lotnisku - cala masa umundorownych pracownikow wszelkiej masci, ktorzy zdaja sie nie miec nic do roboty - jakis przerost zatrudnieniowej formy nad pracowa trescia albo klasyczne manana...

Z lotniska wsiedlismy w zolta taksowke, do ktorej bilet kupuje sie w kiosku, a potem znow sakramenckie O zesz! przy egzotycznych widokach za oknem, nie tyle ze wzgledu na palny, co na kolorowe, pudelkowe budynki, takie meksykanskie.

Potem to co w Polsce rozumiemy pod haslem Ale Meksyk - czyli przeciskanie sie przez tokujacy tlum sprzedawcow narecznych przy Zocalo. Przy okazji naprostowalismy sobie w glowach kilka przewodnikowych przesadow:

a. ruch na drodze - sa korki, potrabiwanie, wpychanie,przechodzenie przeroznych bagazowych miedzy sznurskiem samochodwo, ale widac uzywanie  kirunkowskazow i samochody jakies malo poobijane - w porownaniu do Neapolu to maly pikus:)

b. uliczni sprzedawcy - nie tacy znowu nachalni, robia sztuczny tlum i sie przekrzykuja, ale nie zaczepiaja za reke bezposrednio, jakos tak w przestrzen raczej rzucaja swoje zachety,

c. niebezpieczenstwo - nie ma poczucia zagrozenia, na warszawskiej Pradze duzo gorzej, a tu doslownie na kazdym rogu stoi dwoch policjantow, w kamizelkach kuloodpornych i z amerykanskopodobnymi gwiazdami w klapach i co.. i wyraznie sie nudza, jeden sobie nawet klaskal w rytm muzyki z okolicznego stoiska

d. brud - nie jest zle - do Neapolu znow dalego (chociaz to niby Europa) - nie czuc w powietrzu mocznika, a i smieci na ulicy nie rzucaja sie w oczy

Ogolnie po murach przy Zocalo nasuwaja sie pierwsze skojarzenia:

a. Neapol - takie poludniowe przykurzene na budynkach

b. Budapeszt - jakas taka ambicja do majestatycznego imperialismu w wielkosci budynkow, ale wszystko pokryte przez kurz bardzo szarej i malo majestatycznej rzeczywistosc.

Hostal Moneda polecany na forach i w przewodniach, z nader skromnymi pokojami (wylacznie lozko, stol, krzeslo i lazienka), ale pomocna anglojezyczna obsluga (pomogli przy sciaganiuzagubionego  bagazu z lotniska) w cenie posilek, free internet i sympatyczny bar na tarasie na samej gorze.

Jeden aparat niesprawny, a drugi w zagubionym bagażu, wiec pierwszy dzień kończy się bilansem zdjęć w postaci bardzo okrągłego 0.

Po dwoch koronach i dwoch tequillach padlismy na twarz o osmej wieczorem (3 w nocy czasu polskiego) zeby od trzeciej nad ranem przekrecac sie juz niecierpliwie z boku na bok (10 rano czasu polskiego :)).