Gdy wyjeżdżaliśmy nad Morze Martwe pewnego lutowego poranka 1987 roku, w Ammanie, położonym na płaskowyżu wyniesionym na ca 850 m n.p.m. panowała piękna wiosenna pogoda. Kwitły kwiaty, było ciepło ale nie upalnie. Temperatura nie przekraczała 17-18 stopni. Po godzinnej podróży samochodem, wiodącej wśród pięknej, niemal górskiej scenerii i zjechaniu prawie 1.300 metrów w dół, powitał nas tropikalny upał, panujący w dolinie Jordanu i nad brzegiem najniżej położonego (około 400 m p.p.m.) oraz najbardziej zasolonego jeziora świata. Oczywiście, w tych warunkach nie mogliśmy sobie odmówić kąpieli. Pływanie sprawia tu jednak pewną trudność, bo tak duże zasolenie powoduje, że ciało wypychane jest do góry. Znacznie lepiej odwrócić się na plecy i unosić się na powierzchni niczym korek. Jeśli ktoś ma ochotę, można to zrobić z książką lub gazetą w dloniach. Po kąpieli obowiązkowo trzeba wziąć prysznic, by zmyć z siebie krystalizującą się sól.