Do Aswan dotarliśmy po 24 godzinnej przeprawie autobusem, później pociągiem, który dzień wcześniej uległ wypadkowi, więc z dreszczykiem przetoczyliśmy się z północy na samo południe, skąd już tylko rzut beretem do Sudanu. Aswan nie ma wiele do zaoferowania, poza tym, że jest punktem wypadowym do oddalonej o jakieś 200 km świątyni Abu Simbel-moim skromnym zdaniem najciekawszej atrakcji turystycznej kraju słońca. Świątynia owa (piękna i majestatyczna, za sprawą wybujałego ego Ramzesa II) zagrożona zalaniem przez podwyższone wody jeziora Nassar, została we fragmentach przeniesiona o 200m wgłąb lądu i wbudowana w pseudo górę, co jest nielada wyczynem, zważywszy jej rozmiary. Kolejna świątynia przeniesiona z oryginalnego położenia – Philea znajduje się dziś na maleńkiej wyspie nieopodal samego Aswan i jest pięknym dowodem na to, że mniej znane miejsca w Egipcie są równie interesujące jak piramidy w Gizie. Następnym punktem naszej wyprawy byłą noc spędzona na felluce- jednożaglowej łodzi z zabawnym podwójnym masztem powoli sunącej po Nilu w kierunku Luxoru. Nasz kapitan Mohhamed, jego majtek, para Hiszpanów, Mike z NY i my spaliśmy na jednym ogromnym łożu pod gołym niebempełnym gwiazd, lawirując pomiędzy promami i zagryzając lokalnymi przysmakami.
Podróż You are a lucky man! - Pod gwiazdami, na Nilu
2009-10-31